Rozdział 49

Po dziesięciominutowej jeździe byliśmy już na miejscu. Gaston zatrzymał się i nie wyszedł z auta, ale spojrzał na mnie. Też popatrzyłam na niego.

- Okej... ja wiem, że to miejsce nie zachwyca jakoś bardzo, ale to nie o to tu chodzi. - zaczął, kiedy na niego patrzyłam. - Bo... ono jest dla mnie ważne... dobra, koniec.

Sam wyszedł z auta, więc zrobiłam to samo. Podeszłam do niego, a on zaprowadził mnie do tak cudownego miejsca, że nie potrafiłam tego opisać. Było bardzo skromne... Małe jeziorko, wokół niego jakieś kwiaty i inne rośliny, a do tego mała ławeczka. Nie wiedziałam, że on lubi takie rzeczy.

- To jest to miejsce? - zapytałam, rozglądając się wokoło.

- Tak... - Podrapał się po karku, ale później kazał mi usiąść na ławce.

Patrzyłam się naprzód, było tam cudownie. Mnie zawsze zachwycały takie niewielkie rzeczy.

- Mogę ci coś powiedzieć? - Zapytał, spoglądając na mnie. Przytaknęłam i obróciłam się tak, żeby siedzieć przed nim twarzą w twarz. - Może myślisz, że jestem jakimś... nie wiem, draniem bez uczuć? Ale pozory mylą.

Zaczęłam się mu przyglądać.

- Tak naprawdę to nie wiesz, czemu jestem taki jaki jestem, prawda? - zapytał, patrząc mi w oczy. Zaczęłam się zastanawiać.

Miał rację. Nie wiedziałam tego. Oceniałam go po pozorach, po tym jak się zachowywał.

- Tak myślałem... - Spuścił na chwilę wzrok.

- Ja... ja nie...

- Dobra, nieważne. - Machnął ręką. - Po prostu... chcę ci powiedzieć, że nie wszystko, co na pozór wydaje się być idealne jest takie w rzeczywistości. Moi rodzice... wyjechali jakiś czas temu, zostawili mnie, ale ja nie chciałem z nimi jechać. Zawsze mnie olewali, a ważna była dla nich jedynie praca. Nigdy mnie nie zauważali, nie interesowali się moim życiem, kiedy tak naprawdę ja bardzo tego potrzebowałem. I... to dlatego...

- Ja nie wiedziałam... to przykre.

Patrzyliśmy się na siebie przez kilka sekund, kiedy nagle odchrząknął i odwrócił się, opierając się o ławkę i spojrzał naprzód. Zrobiłam to samo. Teraz siedzieliśmy w ciszy.

- Wiesz... - zaczęłam po krótkiej przerwie. - Zawsze lepiej jest się wygadać komuś bliskiemu, niż trzymać to w sobie i udawać... innego człowieka.

Nie odezwał się. Patrzył się w jeziorko, jakby nad czymś myślał.

Księżyc odbijał się w jeziorze, a gwiazdy na niebie błyskały co chwilę.

- Daj mi szansę - powiedział, odwracając się w moją stronę. Też to zrobiłam. - Z czasem wszystko zrozumiesz, ale pozwól mi, Nina.

Spoglądałam niepewnie w jego oczy. Nie wyglądał jakby kłamał.

Westchnęłam głęboko.

- Może i nie wiesz, co czuję, ale... - zaczął.

Prychnęłam cicho i oparłam się o ławkę.

- Mówisz coś takiego do osoby, która przeżyła chorobę psychiczną?

Spojrzał na mnie, marszcząc słodko brwi.

- Nie kumam, jaką chorobę? - zapytał.

- Depresję? - Spojrzałam mu w oczy.

Patrzył na mnie ze zdziwieniem.

- Błagam cię, Gaston. Dobrze wiedziałeś, że byłam szkolnym pośmiewiskiem. Nie udawaj, że nie...

- Ale, że miałaś depresję... tego nie wiedziałem.

Wstałam gwałtownie, nawet nie zwracając na to uwagi.

- Nie chcę o tym gadać. Zawieziesz mnie do domu? - Odwróciłam wzrok.
Wstał i spojrzał na mnie.

- To nie rozmawiajmy o tym. - Spoglądnęłam na niego. Podszedł bliżej, patrząc mi w oczy.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy się spotykali, Gaston. - Westchnęłam głęboko i opuściłam swobodnie ręce.

- Za to ja wiem. - Uśmiechnął się lekko. - A wiesz, co będzie jeszcze lepsze?

- Co takiego?

Już nic nie usłyszałam. Zbliżył się do mnie, naruszając, oczywiście, moją przestrzeń osobistą i złączył nasze usta w pocałunku.

Zdziwił mnie taki gest z jego strony, ale postanowiłam oddać się mu i kontynuować. Przymknęłam lekko oczy, rozkoszując się tą chwilą. Podobało mi się i to strasznie, nie mogłam temu zaprzeczyć. Całował idealnie, a jego usta były jak...

Jak coś najsłodszego na całym świecie.

***

LUNA

Jadłam właśnie deser z moją mamą. Nie odzywałyśmy się do siebie, a sytuacja między nami była lekko napięta. Od ostatniej naszej sprzeczki nie rozmawiałyśmy ze sobą, a rodzicielka jakby zupełnie zatopiła się w swojej codziennej pracy. Już nawet nie jadałyśmy razem kolacji, nasze kontakty się zmieniły i jakoś wcale nie cieszył mnie ten fakt.

- Szef jest dla mnie jakiś dziwny... Czuję, że jeśli dalej tak będzie to wyrzuci mnie z tej roboty.

Oho, jak mówiłam, nawet teraz musiałyśmy rozmawiać o pracy.

Ja rozumiem, że często nie wystarczało nam na jedzenie i wtedy praca mamy była dla nas jak wybawienie... ale też nie można całego życia przesiedzieć nad papierami... chyba.

- Mam nadzieję, że jednak cię nie wyrzucą... - odpowiedziałam cicho, chociaż wcale nie chciałam o tym rozmawiać.

Wzięłam na łyżkę odrobinę lodów śmietankowych i wpakowałam do ust.

A Matteo...

Przestań, przestań, przestań. Wyrzuć go sobie z tej głupiej głowy.

Nagle telefon mamy zadzwonił. Szybko wstała z krzesła i odebrała go.
- Dobry wieczór. Tak jasne... ale o co chodzi? Jak to teraz? To znaczy, że... Dobrze, proszę się nie martwić, zaraz będę.

I rozłaczyła się. Spojrzałam na nią wyczekująco.

- Luna, muszę niestety jechać teraz do pracy. Awaria się zrobiła, coś czuję, że nie skończy się to dobrze. Szef mnie prosił... Zostaniesz sama?

No i super.

- Tak, jasne.

- Obiecuję, że wrócę do trzech godzin.
Do trzech godzin?! Super, po prostu genialnie!

I nagle za oknem się błysnęło, a po chwili usłyszałam głośny grzmot.

Podskoczyłam na krześle, bałam się burzy.

Mama wyszła z domu, a ja zaczęłam się bać. Za oknem było tornado, lało jak z cebra i co chwilę słychać było potężne grzmoty. Chodziłam po mieszkaniu w te i we w te, próbując coś wymyślić. Bałam się zostać tu sama.

Szybko zebrałam się, ubrałam płaszcz przeciwdeszczowy i założyłam kalosze. Wyglądałam jak jakiś szaleniec, ale trudno. Zamknęłam dom i szybko przebiegłam na drugą stronę ulicy. Zadzwoniłam dzwonkiem.

Niech oni mnie wpuszczą, proszę!

Nagle drzwi się otworzyły, a stanął w nich zaspany Matteo z potarganymi włosami.

Wyglądał słodko.

Stop.

- O, nie zamawialiśmy klauna. - Uśmiechnął się, patrząc na mój dziwaczny strój.

Było mi teraz głupio. Spuściłam głowę, miałam nadzieję, że otworzy mi Matt, a nie on.

- Ym... wpuścisz mnie? - zapytałam, nie patrząc na niego. Przypomniał mi się fakt, że ciągle byłam przemoczona.

- Nie. - powiedział i już chciał zamknąć drzwi.

- Ale ja przyszłam do Matta... - odpowiedziałam cicho, odważając się na niego spojrzeć.

Przewrócił oczami i wpuścił mnie do środka. Zaczęłam zdjemować kalosze i płaszcz, kiedy on uważnie się mi przyglądał. Czułam się zestresowana przez to, co spowodowało, że nie zauważyłam szklanej ławy i potknęłam się, upadając na ziemię.

Byłam jeszcze bardziej zażenowana.

- Cyrku też nie zamawialiśmy - zaśmiał się cicho.

- Ałć - syknęłam.

Wstałam, pomasowałam obolałe miejsce i spojrzałam na niego.

- Gdzie Matt? - zapytałam, podejrzewając, że jest w swoim pokoju.

- Nie ma go... - Patrzył się na mnie, przeszywając mnie swoim wzrokiem.

- Jak to... jak to go nie ma?

- Pojechał do galerii.

- To on lubi sztukę? - zapytałam.

- Ha ha ha. Bardzo śmieszne. - odparł, opierając się o ścianę.

- To po co kazałeś mi wejść? - zapytałam.

- No nie wiem, żebyś nie zmokła? Ale jeśli nie chcesz, to tam są drzwi. - Wskazał na nie.

- Nie! Znaczy, nie... dzięki.

- A ty? Co od niego chciałaś? - Patrzył się na mnie uważnie.

- Wiesz, ja... - Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Nie chciałam być po prostu sama przy tej burzy.

Nagle uderzył taki piorun, że aż z przestraszenia, odskoczyłam do tyłu i wpadłam na ścianę.

Zaśmiał się.

- Aa... czyli po prostu się bałaś - stwierdził, czekając na moją reakcję.

- Wcale się nie bałam, teraz się tylko przestraszyłam, ale to nic takiego.

Podszedł do mnie i spojrzał na mnie z góry. Byłam przy nim taka mała, dlaczego to jest takie niesprawiedliwe?

- Boisz się. - Bardziej stwierdził niż zapytał.

- Nieprawda.

Odwróciłam wzrok. Bałam się, i to cholernie. Jednak jego obecność sprawiła, że nie czułam się już taka samotna.

- Widzę - powiedział, jakby go to podniecało.

Odeszłam, plątając się po salonie.

- Możliwe, ale to normalne, prawda? - odpowiedziałam.

Zaczęłam panikować, kiedy kolejny piorun o mało nie strzelił w nasz dom! Znaczy, jego!

Zaczęłam głęboko oddychać i chodzić w kółko jakby miało mi to pomóc.

Spokojnie, to tylko zwykła burza. Przecież nic wielkiego się nie stanie, prawda?

Nie! Zaraz piorun strzeli w ten dom i wszyscy umrzemy!

Błagam, nie, błagam, nie.

Nagle wpadłam na niego. O mój Boże.
Spojrzałam niepewnie w górę i przygryzłam wargę.

- Um... sorki. - Już chciałam go ominąć, kiedy złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy. Teraz to się dopiero bałam.

- Uspokój się... - powiedział, patrząc na mnie.

- Tak, staram się - odparłam cicho zdenerwowana. - Twoje włosy... ym... tak jakby... - zaczęłam.

- Co z moimi włosami nie tak? - Potargał je jeszcze bardziej.

Niepewnie stanęłam na palcach i swoimi rękami zaczęłam je mu układać. Kiedy spojrzałam mu w oczy, momematlnie stanęłam na nogach i zabrałam swoje ręce. Nie powinnam tego robić, prawda? Mój wzrok nagle powędrował na jego usta. Jego twarz nagle wydawała się być blisko mojej, ale szybko się zawstydziłam i odwróciłam wzrok.

- Ni-nie chciałam - powiedziałam cicho, odsunęłam się i odeszłam kawałek dalej.

Nie odpowiedział nic, ale znów zaczął mi się przyglądać. Zabrzmiał grzot, a w całym domu wygasły światła. Pisnęłam.

- Matteo, co się stało?! - zapytałam przerażona.

- Nie panikuj, tylko wywaliło prąd.

- Tylko?! Matteo, błagam, zrób coś! Proszę cię. - O mało tam nie dostałam zawału.

Jedynie przez okno było widać jasne niebo od błyskawicy oraz księżyc w oddali. Podeszłam tam szybko, starając się nie wywrócić o nic.

- Błagam, zrób coś... - szepnęłam cicho i oparłam się o ścianę tuż obok okna, przymykając oczy.

Mój strach był nie do opisania. Oddychałam ciężko, mając nadzieję, że jednak ta burza minie i włączą z powrotem prąd. Jednak nie zapowiadało się na to.

Nagle poczułam jego bliskość. Pomimo, że nie widziałam go do końca to czułam go przy sobie. Podszedł do mnie bliżej, a po chwili jego ręka powędrowała na mój policzek. Przeszedł mnie lekki dreszcz, kiedy zaczął go lekko przecierać. Nagle ogarnął mnie spokój, czego nie rozumiałam. Czułam jak był coraz bliżej mnie, a jego dłoń ciągle gładziła mój policzek.
Kiedy czułam go już tak blisko, że jego oddech owiewał moją twarz, moje serce zaczęło bić z dwa razy szybszą prędkością. Czułam, jak robi mi się gorącą, a policzki lekko się czerwienią.

Nie, to nie mogło się teraz zdarzyć.

- Nie bój się - szepnął cicho prosto w moje usta.

Nie sądzę, że chodziło mu teraz o burzę i ciemność, ale był tak blisko, że ja straciłam nad sobą całą kontrolę.

Z drugiej strony cieszyłam się, że nie był już na mnie zły, ale z drugiej... nie spodziewałam się, że mogłabym znajdować się z nim w takiej sytuacji... i to teraz...

Jego usta już prawie dotknęły moich, kiedy...

- Matteo? - Usłyszeliśmy niedaleko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top