Rozdział 29

- Karetka zaraz przyjedzie. - oznajmiła pielęgniarka wchodząc do sali, więc szybko się odsunęłam i spojrzałam w jej stronę. 

- Dobrze, to ja już pójdę... - wstałam trochę zawstydzona, a kobieta pokiwała głową.

- Z tego co widzę to z raną jest lepiej - uśmiechnęła się do chłopaka, a on ciągle patrzył na mnie. Postanowiłam nie stać już tak i wrócić na halę.

- Tak. - przytaknął brunet. - Pojedziesz z nami? - zapytał, a ja poczułam, że to pytanie było do mnie. Nie powiedziałby tak przecież do pielęgniarki.

- Ymm.. c-co? - wyjąkałam zatrzymując się. Nie bardzo rozumiałam o co mu chodzi.

- No do szpitala.. - odparł patrząc na mnie z.. nadzieją? 

- Chyba muszę wracać na halę... Nina na mnie czeka - próbowałam wybrnąć z tej sytuacji i podrapałam się po karku. Zauważyłam, że kobieta, która stała z nami odeszła trochę dalej, żeby sprawdzić jakieś papiery, więc nie słyszała nas. - M-matteo? A czemu Megan tu nie przyszła? - zapytałam.

- Nie zależy jej na tym. - powiedział wzruszając ramionami jakby nie obchodziło go to. 

- Aa.. naprawdę muszę iść. - rzuciłam pospiesznie i już miałam odchodzić, gdy chłopak złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, przez co siedziałam teraz blisko niego. 

- Nie daj się prosić... - odpowiedział patrząc mi w oczy. - Luna może jechać do szpitala, prawda? - zapytał kobiety, która odwróciła się w naszą stronę.

- Pewnie tak. - uśmiechnęła się, a ja nie wiedziałam co zrobić.

- Widzisz... - znów spojrzał na mnie. 

- No... - westchnęłam. - Zgoda. - uśmiechnęłam się niepewnie, a chłopak przytulił mnie do siebie. Gdy zaskoczenie tym gestem minęło postanowiłam odwzajemnić uścisk. 

- Poczekaj - oderwałam się od niego i wyjęłam telefon z kieszeni spodni. Czwarta wibracja oznacza czwartą wiadomość. Weszłam w sms-y.

Nina: I? 

Nina: Błagam, przyjdź tu. Te dziewczyny doprowadzają mnie do szału, potrzebuję cię:( 

Nina: Kochana, proszę cię... musisz mi pomóc...

Nina: Idę do ciebie.

- Nina tu zaraz przyjdzie... Coś się stało - powiedziałam smutna. 

- Luna... psst! - usłyszałam zza drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam stojącą tam przyjaciółkę.

- Zaraz wracam. - odparłam zostawiając telefon na krześle i wyszłam do brunetki. - Nina, mów co się stało! - nakazałam, gdy już byłyśmy trochę dalej.

- Dlaczego nie odpisywałaś? - zapytała smutna. - Jakieś dziewczyny się do mnie doczepiły i zaczęły wyzywać, a później jeszcze obrażać. - posmutniała.

- Ale dlaczego? - nie rozumiałam nic.

- Nie wiem... tak po prostu. - powiedziała, ale zauważyłam na jej twarzy delikatny uśmiech, z którym próbowała walczyć.

- Co... się stało? - zapytałam wiedząc, że coś jest na rzeczy.

- No bo... tak jakby... Gaston.. - nie wiedziała, jak to ująć, ale spodziewałam się czegoś dobrego. - Uśmiechnął się do mnie... A one wszystkie tak na mnie popatrzyły i podeszły, powiedziały, że dadzą mi jakąś nauczkę, później zaczęły mnie obrażać. Jedna nawet chciała mnie uderzyć, jednak zdążyłam wybiec i tak znalazłam się tu... - znów posmutniała.

- To chyba dobrze! - krzyknęłam z uśmiechem, a dziewczyna przesłała mi mordercze spojrzenie. - Oczywiście chodzi mi o Gastona... - wytłumaczyłam, a dziewczyna jakby odetchnęła z ulgą. - A jeśli chodzi o tamte dziewczyny to po prostu są zazdrosne. - powiedziałam uśmiechając się.

- Ale to nie moja wina, przecież nie namówiłam go do tego, tylko sam to zrobił. Ale nieważne... Jak tam z Matteo? - zapytała.

- Jest lepiej... - oznajmiłam. - I... przepraszam cię, ale... Jestem skazana jechać z nim do szpitala. - powiedziałam spuszczając głowę. 

- Co? Ale... Luna, miałyśmy razem wracać! Czekaj, czekaj... - zaczęła się zastanawiać. - Czemu jesteś skazana? - zapytała.

- No.. bo... Matteo mi kazał. - wytłumaczyłam, a dziewczyna już chyba nic nie rozumiała.

- Nic nie kazałem. - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam idącego tu wcześniej wspomnianego chłopaka - Poprosiłem, a ty się zgodziłaś. - podszedł do nas uśmiechając się.

- Ale... naciskałeś! - chciałam się obronić.

- Mogłaś się nie zgadzać. - spojrzał na mnie puszczając mi oczko. Popatrzyłam na Ninę, która widziała to... 

Już po mnie.

- Ale przecież... - zaczęłam, ale przerwała mi Nina.

- Ojj, Luna... Przecież oboje wiemy jak było. Po prostu chciałaś tam jechać z nim. - uśmiechnęła się do mnie.

- Nie, nie... Wcale tak nie było! - powiedziałam, a oni ciągle uśmiechali się jakby właśnie ze mną wygrali. - Wiecie co? Idę sobie stąd - powiedziałam zirytowana i odeszłam po mój telefon. 

Spojrzałam na krzesło, lecz nie było go. Zaczęłam rozglądać się, jednak nigdzie go nie widziałam.

- Przepraszam... Czy widziała Pani tu taki biały telefon? - zapytałam drapiąc się po karku. 

- Tak... właśnie go schowałam, bo nie wiedziałam czyj jest. Myślałam, że ktoś go zostawił.

- To mój. - uśmiechnęłam się.

- A jasne, przepraszam. Już ci go daję. - odpowiedziała i wyjęła go z jakiejś szafki.

- Te rzeczy wszystkie ktoś tutaj zostawił? - zapytałam widząc pudełko pełne jakiś drobiazgów, spinek do włosów, bransoletek czy tym podobnych. 

- Tak. Tyle osób już tu coś zostawiło, że postanowiłam wsadzać to do tego pudełka. Później pytałam osób, które tu były, ale nikt się nie przyznawał do tego, więc pomyślałam, że jak ktoś będzie szukał to sam się zgłosi. - podała mój telefon.

- Jasne. Dziękuję. - powiedziałam.

- Przyjechali. - odparła patrząc w okno. Zauważyłam tam ambulans. 

- Dobrze, w takim razie zawołam Matteo. - uśmiechnęłam się i wyszłam za drzwi.

Zobaczyłam jedynie moją przyjaciółkę, która robiła coś w telefonie. 

- Nina, gdzie Matteo? - zapytałam.

- Poszedł świętować zwycięstwo z chłopakami z naszej drużyny, bo właśnie skończył się mecz i wygraliśmy! - uśmiechnęła się. 

- Co? 

- A gdzie Matteo? - zapytała pielęgniarka zamykając drzwi do swojego gabinetu widząc, że chłopaka nie ma z nami.

- Poszedł świętować zwycięstwo. - powiedziała Nina. 

- Ale karetka już czeka... - odparła patrząc na nas. - Dziewczyny, pobiegnijcie po niego szybko. Ale ruchy! - krzyknęła, a my szybko ruszyłyśmy w stronę hali.

Wbiegłyśmy na halę, na której wszędzie kręcili się ludzie. Skakali, piszczeli i nie wiadomo co jeszcze. Nie widziałam tam jednak żadnej z drużyn. Zapytałam kogoś, a po dowiedzeniu się, że poszli do szatni od razu postanowiłam tam pójść. Nie namówiłam jednak Niny, która niemal od razu powiedziała, że nie zgadza się iść tam ze mną i musi wracać do domu, bo mama na nią czeka. Nie wiem, dlaczego postanowiłam pozwolić jej pójść, ale i tak miałam jechać z Matteo do szpitala, więc nie wróciłybyśmy razem.

Byłam już niedaleko szatni, gdy zobaczyłam idącego w moją stronę Matteo. 

- Luna, wygraliśmy! - krzyknął uradowany i podbiegł do mnie, żeby podnieść mnie i obrócić wokół osi. 

- Matteo, ale twoja rana! - spanikowałam, gdy przywierałam prawie całym ciałem do jego brzucha, a chłopak nie chciał mnie puścić.

- To nieważne... - przytulił mnie, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. 

Wokół pasa oplecione miał moje nogi i coś czuję, że taki był jego plan, bo nie miałam jak zejść na ziemię. Najbardziej to ja się bałam o jego ranę na brzuchu, więc szybko oderwałam się od uścisku, żeby nie dotykać tego miejsca. Spojrzałam w dół i znów zobaczyłam zakrwawioną plamę na jego koszulce. 

Chłopak podniósł mój podbródek do góry, więc musiałam spojrzeć mu w oczy. Dopiero teraz zorientowałam się, że jesteśmy naprawdę blisko siebie. Po chwili zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i tak po prostu złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. 








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top