seekers || [ jegulus]

Twarz chłopaka ponownie owiał wiatr, co spowodowało u niego jeszcze większą radość. Poranne treningi w samotności sprawiały, że dostawał dawkę energii na cały dzień. Zrobił jeszcze jedno kółko wokół boiska, a następnie postanowił chwile odpocząć.

Było wcześnie rano, aż ledwo wschodziło słońce. Lekka wilgoć, śpiew ptaków i zimne powietrze. Dla Pottera to właśnie oznaczała wolność i relaks. Poza nim nigdy tu rano nikogo nie było, więc w spokoju mógł trenować swoje umiejętności poza drużyną. Choć Gryfoni mieli dość ciężki grafik treningów to i tak dla Jamesa było to wciąż za mało.

Kiedy znalazł się już na ziemi, lekko się zachwiał stając na trawie. To było jego ulubione uczucie, kiedy pojawił się pierwszy szok różnicy bycia w powietrzu i na gruncie. Wziął pare większych łyków wody, a następnie usiadł na trawie rozkoszując się wschodem słońca.

Ku jego zdumieniu, na boisku pojawił się jeszcze jeden gracz i to nie z jego drużyny. Raczej nikt się nie fatygował, aby tak wcześnie rano wstawać w środku tygodnia, a więc James zmrużył oczy, by dotrzeć znajomą sylwetkę.

— Reggie Black — zaczął chłopak szeroko się uśmiechając. — Jak miło.

— Dlaczego mnie tak ciągle nazywasz? — zapytał młodszy Black.

Podobnie jak James był ubrany w typowy dla graczy strój, a w lewej ręce trzymał miotle — najnowszy model Nimbusa 1001.

— Nie spodziewałem się, że Ślizgoni tak wcześnie wstają.

— A ja, że Gryfoni — młodszy chłopak usiadł obok Pottera. — Podobno się tylko całe noce drzecie.

— Wypraszam sobie — machnąć ręką okularnik. — Kulturalne imprezy. Jutro będzie kolejna, bo z wami wygramy.

— Wątpię — powiedział Black. — Ostatnio poszło wam słabo z Puchonami.

— Sto siedemdziesiąt do stu dwudziestu.

— Marnie.

— Wy za to przegrywacie ciagle z Krukonami.

— Jakie ciągle?! — w głosie młodszego pojawiło się oburzenie.

— Te wasze taktyki trzy na jednego. Bez sensu. Ciagle pusto brzy bramkach. — James spojrzał na lekko naburmuszonego Blacka.

Skarcił się w myślach, że chciał powiedzieć do niego Łapa. Byli z wyglądu tak okropnie do siebie podobni.

— Wielki Potter daje mi rady.

— Wystarczy James, ale miło mi.

Młodszy przekręcił na ten tekst oczami, ale mimo to lekko się zaciekawił.

— Pokaż mi pare rzeczy.

— Co? — James poprawił okulary i ponownie odwrócił głowę w stronę Regulusa.

— Skoro taki z ciebie dobry gracz to pokaż co umiesz.

James przekręcił głową, jakby intensywnie się zastanawiał i po chwili nią pokiwał.

— Okej — zaczął. — Tylko pod jednym warunkiem?

— Jakim?

— Dasz się przelecieć.

— Proszę?!

Potter wybuchł śmiechem i wstał, podając rękę młodszemu.

— Na miotle, rzecz jasna. — Chłopak otrzepał spodnie stale się uśmiechając. — Nowy model. Jeszcze nie zakupiłem.

— Oh — bąknął Regulus, czując jak płonie mu twarz. — W porządku.

— Świetnie. — Gryfon klasnął w dłonie i chwycił w dłoń miotłe.

Regulus podobnie podążył w jego ślady, poprawiając przy okazji buty.

— O czym pomyślałeś z tym lataniem? — zapytał James wchodząc na miotle.

— O niczym — odwarknął Black wiążąc buta.

Potter krótko się zaśmiał i odepchnął się nogami od gruntu.

Od tego momentu już nigdy w środku nie ćwiczył sam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top