On natchniony i młody był...

Bitwa o Hogwart trwała w najlepsze. Zaklęcia śmigały w powietrzu, błyskając tęczą barw. Wszyscy dawali z siebie wszystko, krzycząc inkantacje nawet pomimo zdartych gardeł. Powietrze kotłowało się od dementorów i czarodziei na miotłach.

Za jakiś czas będą to nazywać największą, najbardziej zaciekłą i intensywną bitwą w historii Hogwartu.

Tymczasem nikt nie zauważył czarnej postaci na spokojnie spacerującej po dachu budynku. Nuciła cicho, doskonale wiedząc, że nikt jej nie usłyszy, nawet jakby zapanowała grobowa cisza. Czarodzieje nie umieli słuchać.

Z błyskiem we wciąż zmieniających barwę oczach zauważyła niesławne Złote Trio Gryffindoru, usiłujące przebić się w stronę Wrzeszczącej Chaty. Pokiwała głową z politowaniem.

- On natchniony i młody był
Ich nie policzyłby nikt.
On im dodawał w pieśniach sił
Śpiewał, że blisko już świt.
Świec tysiące palili mu
Znad głów podnosił się dym
Śpiewał, że czas by runął mur
Oni śpiewali wraz z nim

Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat.

Grobowa cisza zaiste zapadła, po przemowie Voldemorta. Wszyscy pozwolili sobie na żałobę, modląc się o wybawienie dla Wybrańca.

Rzeczony Wybraniec wymknął się do Zakazanego Lasu, skąd wrócił martwy na ramionach gajowego. Ale wiara Jasnej Strony się nie zachwiała.

- Wkrótce na pamięć znali pieśń
I sama melodia bez słów
Niosła ze sobą starą treść
Dreszcze na wskroś serc i głów
Śpiewali więc, klaskali w rytm
Jak wystrzał poklask ich brzmiał
I ciążył łańcuch, zwlekał świt
On wciąż śpiewał i grał

Wkrótce się okazało, że Chłopiec-Który-Przeżył, przeżył znowu. Walka pomiędzy dwoma stronami rozgorzała na nowo. W epicentrum walczyli dwaj "przywódcy", śląc do siebie nawzajem czerwone i zielone zaklęcia.

Cienista postać, teraz widoczna jak na dłoni dzięki wschodowi słońca, tylko rozbawiona prychnęła pod nosem i kontynuowała utwór.

- Aż zobaczyli, ilu ich
Poczuli siłę i czas
I z pieśnią, że już blisko świt
Szli ulicami miast
Zwalali pomniki i rwali bruk
- Ten z nami! Ten przeciw nam!
Kto sam, ten nasz najgorszy wróg!

Starsza Różdżka zatoczyła łuk, wpadając do rąk prawowitego właściciela. Ciało Voldemorta rozsypało się w proch, pozostawiając na polu bitwy zwycięzcę.

Cień na dachu westchnął, boleśnie kontynuując.

- A śpiewak także był sam...

Śmierciożercy zostali wyłapani, przybyli aurorzy i odeskortowali ich do Azkabanu.

Czarodziejski świat niczego się nie nauczył. Nie zmienił.

- Patrzył na równy tłumów marsz
Milczał wsłuchany w kroków huk
A Mury rosły, rosły, rosły
Łańcuch kołysał się u nóg...

Hogwart został odbudowany, szkody w mugolskim świecie naprawione, cywile mieli wyczyszczoną pamięć. Pokolenie Harry'ego Pottera dorosło, zakładając rodziny, zdobywając pracę.

Ale na dłuższą metę, nic się nie zmieniło.

Gdy dzieci Pottera i Ginny zawitały w bramy Hogwartu, Cień pojawił się na dachu. Pokręcił głową, widząc stagnację.

Z westchnieniem śmierci, jego usta wydobyły z siebie ostatnie wersy utworu.

- Patrzy na równy tłumów marsz

Milczy wsłuchany w kroków huk

A Mury rosną, rosną, rosną

Łańcuch kołysze się u nóg...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top