IV Przypominajka
Chłopcy usiedli w ławkach uparcie ignorując fakt, że jest to druga lekcja na którą przybyli po czasie. Spojrzeli dwie ławki w przód obrzucając dwójkę gryfonów w różowych barwach pogardliwym spojrzeniem. Ich uwagę przykuł monotonny, lekko jąkający się głos nauczyciela.
-Wi-wi-witajcie. Jestem p-p-profesor Quirell i będę was uczył o-obrony przed cie-ciemnymi mocami.
Ślizgoni zgodnie zachichotali słysząc jąknięcia godne samego Longbottoma. Mrugneli do siebie porozumiewawczo zagłębiając się w lekturze książki czarnomagicznej przemyconej dzięki pomocy pewnego profesora. Książka dla niepoznaki wyglądała jak najzwyklejszy podręcznik do OPCM. Wbrew temu co sądził o nich ich opiekun uważali i byli ostrożni.
-Panie P-p-potter, czy m-mógłby mi p-pan powiedzieć do czego służy p-protego?
-Oczywiście profesorze.
Chłopak wstał i wygłosił całą zapamiętaną z książki definicje za co zarobił pięć punktów dla swojego domu. Usiadł znudzony tym wszystkim. To ja już wolę towarzystwo Severusa i jego nauki. To przynajmniej jest przedatne. Z rozmyślań wybił go łokieć wbity pod żebro.
-Odpłynąłeś. O co chodzi?
-Nic. To po prostu jest nudne.
-Wiem Potty, wiem. Też bym wolał coś ciekawszego. Jak ci się nudzi to poczytaj.
Tak też zrobił. Powoli acz skutecznie zagłębiał się w lekturze. Książka była czysto teoretyczna i opisywała kilka ciekawszych antycznych rytuałów. Ta należąca do jego przyjaciela z kolei wyjaśniała podztawy magii bezróżdzkowej. Odkąd Potter pamiętał jego przyjaciel był zazdrosny o jego wybitne zdolności w tym kierunku. Nim się obejrzeli lekcja dobiegła końca, a na nich czekała godzina z profesor Hooch spędzona na miotłach.
-Myślisz, ze będę mógł grać? -zapytał czarnowłosy gdy schodzili schodami, tym razem starając się nie spóźnić. Dwie lekcje na które przybyli po czasie w zupełności wystarczą.
-A dlaczege miałbyś nie grać? Przecież doskonale wiemy jak dobrze grasz. Poza tym, umieszczenie pierwszaka w drużynie zaskoczy wszystkich i nie będą się spodziewać problemów. -na jego twarz wypłynął złośliwy uśmiech.
-O czym rozmawiacie? Draco, nie uśmiechaj się, bo straszysz dzieciarnie!
Faktycznie jakaś dwójka pierwszorocznych puchonów szybko odbiegła w przeciwnym kierunku przeczuwając kłopoty. Chłopcy wyszczerzyli się do dziewczyny. Miała czarne włosy teraz ciasno związane w koński ogon oraz oczy tak ciemne, że nie sposób było odróżnić źrenice od tęczówki.
-Vera, słońce, ile myśmy się nie widzieli?! Już sie stęskniłem.
-Po pierwsze Draco, nie Veruj mi tutaj. Po drugie, widzieliśmy się dzisiaj rano. W trakcie śniadania. Czyżby dopadła cię demencja starcza? W tak młodym wieku takie problemy, to ja współczuje.
-Veronica, odpuść mu. Trochę.
-Ach, trochę to mogę. Swoją drogą widziałam wasz wyczyn na eliksirach. Koncertowo ich urządziliście, może to ich nauczy, że ze ślizgonami się nie zadziera. A, tak z innej beczki. Snape coś wam zrobił?
-Dziesięć punktów.
-Co?! -dziewczyna stanęła na środku korytarza z oczami powiększonymi do rozmiaru spodków.
-Dodał.
-Ty...! Tak mnie nabierać. -szturchnęła lekko zielonookiego w ramię po czym cała trójka roześmiała się głośno.
Po chwili dotarli na miejsce. Lekcja odbywała się na wielkim trawniku przed zamkiem. Był słoneczny dzień, lekki wietrzyk poruszał drzewami z Zakazanego Lasu. Zdecydowana większość ślizgonów już tam była, podobnie jak wszyscy gryfoni.
Pojawiła się ich nauczycielka, pani Hooch. Miała krótkie, szare włosy i żółte oczy jastrzębia.
-Na co czekacie? -przywitała ich opryskliwie.- Niech każdy stanie przy miotle. No, dalej, nie ociagać się!
Harry zerknął w dół na swoją miotłę. Wyglądała na starą, niektóre witki sterczały pod dziwnymi kątami. Wzdrygnął się ledwo zauważalnie. Zdecydowanie bardziej wolał swoją własną miotłę schowaną w kufrze, nielegalnie przemyconą na teren Hogwartu.
-Wyciagnąć prawą rękę nad miotłą -zawołała pani Hooch.- i powiedzieć "Do mnie."
-DO MNIE! -wrzasneli wszycy gryfoni. Ślizgoni ograniczyli się do leniwego wypowiedzenia tych słów.
Miotła Harry'ego podskoczyła zanim jeszcze skończył mówić. Podobnie uczyniła miotła Draco i Veronici. Zdecydowana większość gryfonów miała problemy. Niejaka Hermiona Granger przyprawiała miotłę tylko o delikatne drżenie, a Neville Longbottom wyglądał jakby miał zemdleć. Nauczycielka pokazała im jak dosiąść miotły, żeby się z niej nie ześlizgnąć, następnie przeszła pomiędzy uczniami poprawiając ich pozycje i chwyty. Harry i Draco ucieszyli się, kiedy powiedziała Weasleyowi, że źle to robi.
-Uwaga! Kiedy usłyszycie gwizdek, odepchniecie się mocno nogami od ziemi! Utrzymujcie miotły w równowadze, wznieście się na kilka stóp i lądujcie, wychylając się lekko do przodu. Na mój gwizdek... trzy... dwa...
Neville zbyt przerażony perspektywą lotu oderwał się od ziemi nanim pani Hooch przytknęła gwizdek do warg. Pomimo słów nauczycielki wznosił się w górę tylko po to by raptownie przestać i opaść na ziemię.
ŁUP! Rozległo się głuche, nieprzyjemnie chrupnięcie, a ślizgoni wybuchneli śmiechem. Nauczycielka uciszyła ich jednym spojrzeniem. Tylko tymczasowo, ale uciszyła. Podeszła do chłopca i ogłosiła złamanie nadgarstka. Poinformowała uczniów, że idzie z nim do skrzydła szpitalnego, a jeżeli którekolwiek z nich dotknie miotły wyleci z Hogwartu szybciej niz zdąży powiedzieć "Quidditch."
Gdy tylko sie oddalili ślizgoni po raz kolejny głośno parskneli, Malfoyowi łzy kręciły się w oczach.
-Widzieliście jego twarz? Jak kawał białej plasteliny. -ślizgoni uznali to za świetny dowcip, czego nie można było powiedzieć o gryfonach.
-Zamknij się Malfoy! -warknęła Parvati Patil.
-Co, bronisz Longbottoma? -zapytała kpiącym tonem Veroniaca. -Nigdy bym nie pomyślała, Parvati, że lubisz takie małe, tłuste, rozmazane maluchy.
-Zobaczcie! -krzyknąl Malfoy, podbiegając i podnosząc cos z trawy. -To ta głupia zabawka, którą przysłała mu babcia. -w jego ręku błysnęła przypominajka.- Chyba ją tutaj gdzieś zostawię, żeby Longottom mógł ją znaleść.
-Oddaj ją, Malfoy.
-Ja na twoim miejcu bym uwarzał, Weasley. Bo możesz skonczyć gorzej niż tylko trwale zaróżowiony.
-TY!!!
Chłopak, w tym momencie wkurzony do granic możliwości rzucił się na ślizgona. Oboje upadli na ziemię, na zmianę wymieniając ciosy. Potter podniósł kulkę, która upadła kawałek dalej i uśmiechnął się pod nosem. Ślizgonka z kolei obrzuciła morderczym spojrzeniem drugiego gryfona, który aż się palił do pomocy. Na widok dziewczyny jednak zmienił zdanie i stanął jak wmurowany. Veronica powoli wysunęł różdżkę z rękawa i zaczęła sie nią bawić patrząc mu prosto w oczy.
-Finnigan, dobrze ci radzę, nie mieszaj się.
-Bo co?
Ślizgoni prychneli zgodnie. ten chłopak chyba nie miał instyktu samozachowawczego.
-Bo co, pytasz? Bo jestem ślizgonką i jak każda szanująca sie ślizgonka znam kilka naprawdę paskudnych klątw. I wiesz, że naprawdę chętnie bym je wypróbowała.
Chyba chłopak w końcu załapał, że grozi mu prawdziwe niebezpieczeństwo i marne resztki intynktu samozachowawczego przedłożył nad gryfońską chęć pomocy bliźnim. Niestety, chyba tylko on jeden z tych wszystkich lwów wyróżniał się choć odrobina rozumu.
-Tak nie można! -wykrzyknęła jakaś dziewczyna z szopą na głowie. Granger. Przypomniał sobie Harry.
-I co z tego? Jak chcą to niech się pobawią.
-To nie jest zabawa to bójka! Tak nie można, powinniśmy ich rozdzielić, albo...
-Co ty nie powiesz, dziewczynko...
Błysk w czarnych oczach wróżył długą i bolesna śmierć każdemu kto się sprzeciwi. No i się zaczęło, a ja się głupi łudziłem ,ze chociaż przez jeden dzień będzie spokój. Pomyślał Potter.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top