II Wspomnienia
-Dyrektor przeprowadził ze mną ciekawą rozmowę w trakcie uczty. -wyszeptał mężczyzna obejmując go i przyciągając do siebie.- Prawie jednostronną owszem, ale rozmowę. Dotyczyła ciebie. Dokładniej rzecz ujmując prosił mnie bym dzieciaka Potterów traktował przyzwoicie. -odsunął go od siebie na odległość wyciągniętych ramion.- Nie może się dowiedzieć. Nikt nie moze.
-Oczywiście profesorze. Co tylko pan powie.
-Harry, nie wydurniaj się. To ważne, nie jestem w stanie podkreślić jak ważne.
-Przecież wiem. Nie rozumiem, ale wiem.
Przysunął się bliżej oczekując odepchnięcia. Gdy nie nadeszło mocno go przytulił.
-Gdyby ktokolwiek się dowiedział, że wszystkie te lata spędziłeś u mnie miałbym naprawdę spore kłopoty.
-Wiem o tym. Nie jestem dzieckiem. -ciche prychnięcie.
-Jesteś. Masz jedenaście lat. No już, nie obrażaj się.
Objął ślizgona mocno po czym odsunął się, skierował swe kroki do niewielkiej biblioteczki i wyciągnął z niej sporych rozmiarów czarną księgę. Chłopak w międzyczasie rozsiadł się na kanapie. Mężczyzna spojrzał na niego z rozbawieniem.
-Nie powinieneś teraz być w pokoju wspólnym tak jak wszyscy inni ślizgoni?
-Mi tu jest dobrze. -zawachał się na chwilę.- Mogę tu zostać, prawda?
-Tak Harry, możesz.
Opadł na mebel obok niego i podsunął mu książkę, na którą ten spojrzał z zaciekawieniem.
-Chyba nie myślałeś, że odpuszczę ci naukę.
-Ej! Wystarczająco będę się męczył na lekcjach!
-Raczej obijał.
-Bo się obrażę!
-To się obraź. Przynajmniej będę miał trochę spokoju.
Chłopak odłożył książkę na stolik i rzucił się na nauczyciela przygważdżając go całym ciałem i uśmiechając złośliwie.
-Zanudziłbyś się na śmierć beze mnie.
-Być moze. Harry, powinieneś już...
-Nie chcę. Za chwilę.
-Jak cię ktoś zacznie szukać...
-Zawsze mozemy udawać, ze dostawałem opierdol za bycie Potterem. Uwierzą.
-Owszem, ale mimo to wolałbym żebys już wracał.
-Mhm. A co z Quiditch'em?
-Chyba nie myślisz, że pozwolę ci grać! Masz jedenaście lat, do diabła.
-Daj spokój, przecież dobrze gram. No proooszę...
-Zobaczymy. -na twarzy ślizgona pojawił się szeroki uśmiech.- Wiesz, że nie mozesz się tak zachowywać przy innych? Musimy...
-Oczywiście profesorze. Czyżby sir nie wierzył we mnie oraz mój talent aktorski?
-Harry, to ważne. Gdyby ktokolwiek wiedział, że to nie Dursley'owie cię wychowywali, a stary były śmierciożeca, to mielibyśmy poważne problemy.
-Tylko nie stary. Dobra, będę uważał, pa.
Złapał księgę, schował pod szatę i zniknął za drzwiami. Szybko dobiegł pod pokój wspólny Slytherinu. Przypomniał sobie równiez, że nie zna hasła, oraz zapomniał o nie zapytać Severusa.
-Szlag!
-Jakiś problem? -o jedną ze ścian opierał się młody Malfoy.
-Draco? Co ty tu robisz?
-Czekam na ciebie. Gdzie byłeś?
-U... profesora Snape'a.
Blondyn uniósł brew w zdziwieniu, a następnie jego oczy rozbłysły nagle doznanym olśnieniem. Powoli pokiwał głową.
-Znasz hasło? -zapytał czarnowłosy.
-Oczywiście, dlatego czekałem, bo ty z pewnościa nie znasz.
-Zapomniałem zapytać.
Ślizgon podszedł do sciany i położył dłoń na kamieniu.
-Gryfonom śmierć. -cegły zaczęły odsuwać się ukazując pokój wspólny Slytherinu.
-Fajne hasło.
-Mhm.
Oboje weszli do komnaty, w której panował melanż totalny. Starsi uczniowie tańczyli do jakiejś głośnej muzyki w rękach trzymając butelki. W większości juz opróżnione. Chłopcy usiedli na kanapie okupowanej przez Blaise'a i Pancy.
-O! Znalazł się nasz Wybraniec. -zamruczała dziewczyna.
Podszedł do nich chłopak o brązowych oczach i włosach o tej samej barwie i wcisnął się pomiędzy Parkinson, a Pottera.
-Ignoruj ją. Męża szuka. Theodore Nott, ale i tak wszyscy mówią na mnie Theo. Mamy razem pokój.
Siedzieli tak jescze przez chwilę, dopóki prefekt nie wygonił ich do pokojów. Swój Harry dzielił z Zabinim, Malfoyem i Nottem. Szybko się ogarnął, zaciągnął zasłony przy łóżku i pogrążył we wspomnieniach.
Niewielkie dłonie zacisnęły się na czarnym materiale koszuli. Z ust dziecka wydobyło się ciche westchnienie.
-Nie chce spać.
-Harry, już późno. Śpij.
-Nie chce. Nie jestem zmęczony. -końcówka ostatniego słowa została przytłumiona potężnym ziewnięciem.
-Jesteś... Jutro też jest dzień. Śpij.
-Zostaniesz ze mną?
-Tak. -położył się razem z dzieckiem na łóżku pozwalając jego głowie ułożyć się na spowitej w czerń klatce piersiowej. Wetchnął cicho przesuwając dłonią po ciemnych włosach. Uśmiechnął się łagodnie słysząc normujacy się oddech trzylatka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top