I Uśmiech
-SLYTHERIN! -zakrzyknęła Tiara przydziału wywołując niemałe poruszenie.
Zielonooki chłopak w międzyczasie skierował się do stołu swojego domu. Blondyn wskazał ręką na miejsce obok niego.-Witaj w domu, Potty.
Chłopiec- Który- Przeżył usiadł uparcie ignorując obserwującą go parę oczów. Czarnych niczym noc. Dyrektor Hogwartu nachylił się do właścicieli tych oczu.
-Severusie, nie uważasz, że to dość niespodziewane? -Oczy Dumbledore'a migotały.- Syn Potterów w Slytherinie. Niesamowite... Doprawdy, niesamowite. -Obrzucił nauczyciela oskarżycielskim spojrzeniem.- Mam nadzieję, że nie będzie miał żadnych przykrości z powodu rodziców.
-Albusie...?
-Tak?
-Odpieprz się.
-Oczywiście. Jak rozumiem Potterowie nie są tym o czym chcesz teraz rozmawiać. Wybacz mi proszę.
Mężczyzna nie skomentował z powrotem przerzucając uwagę na nowego ślizgona. Jego czarne oczy rozbłysły bliżej nie określonym blaskiem. Na ten widok Malfoy pociagnął kolegę za rękaw kiwając głową na stół nauczycielski.
-Widzisz jak się na ciebie patrzy?
-Kto? Wszyscy na mnie patrzą, nie podoba mi się to.
-Snape. -Potter uniósł brwi w zdumieniu.
-I co z tego? Niech patrzy.
-Jest na co, prawda?
Chłopak zaczerwienił się i powrócił do korzystania z uroków Hogwarckich uczt. Uparcie ignorował podszepty Malfoya, czy zduszone westchnienia Parkinson. Próbował nie zwracać uwagi na pożałowania godną kulturę Crabbe'a i Goyle'a, bezskutecznie jednak. Tak samo jak bezskutecznie próbował ignorować wbite w niego spojrzenie tej pary czarnych oczu. W końcu zmęczony tym wszystkim nawet nie zauważył jak uczta dobiegła końca, a dyrektor wstał by odesłać wszystkich do dornitoriów. Razem z pozostałymi ślizgonami skierował się w kierunku lochów po drodze jednak odłączając się od grupy i koniec końców stając przed drzwiami wiodącymi do gabinetu pewnego nauczyciela. Niepewnie uniósł rękę i zapukał.
Drzwi otworzyły się pod naciskiem jego dłoni i powoli wszedł do środka. Próbował nie podskoczyć, gdy zostały za nim zamknięte, a jego wzrok przyciągnął mężczyzna stojący na środku pokoju z założonymi rękoma.
-No proszę, kogo my tu mamy... Pan Potter.
Chłopak nie zwrócił uwagi na chłodny ton głosu i odpychającą postawę mężczyzny, zamiast tego podszedł do niego bliżej.
-Całą ucztę patrzyłeś na mnie. Nie mogłem się przez to skupić i...
-Potter, zwracaj się z szacunkiem do swojego nauczyciela.
-Będę. Później. Ale teraz nie jesteś tylko moim nauczycielem. Prawda? -W głębi duszy bardzo pragnął by mężczyzna zaprzeczył, ale nie pozwolił by jego opanowany wyraz twarzy uległ jakiejkolwiek zmianie.- Prawda?
Mężczyzna powoli skinął głową wywołując na twarzy chłopaka szeroki uśmiech. Sam też pozwolił sobie na delikatne uniesienie kącików ust widząc niczym niezachwiane szczęście na twarzy ślizgona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top