Oneshot

Ponieważ w wigilię wyznaję zasadę nie używania telefonu, prezent na święta ofiaruje wam dzisiaj. To wynik pół roku pisania ok. 1700 słów. Mam nadzieję, że się spodoba.

Życzę Wesołych Świąt 🎄🎀🎁 i Szczęśliwego Nowego Roku 🎊🎉🎇🎆

W Komnacie Tajemnic, która, według legend, jest domem starożytnego potwora Salazara Slytherina, stał Tom Marvolo Riddle. Ucieleśnienie perfekcji i okrucieństwa. Oficjalnie uznawany za martwego od jedenastu lat, a mimo to był tutaj. Nie był jeszcze do końca żywy, ale wiedział, że nic nie jest już w stanie mu przeszkodzić w powrocie do życia. Bo jakże śmierć mogła go pokonać gdy znalazł sposób by ją oszukać?

Stał teraz, dumny, wyprostowany i spoglądał z pogardą w dół na leżącą na ziemi uczennicę, znaną jako Ginnewra Weasley. Jedyne słowo jakie przychodziło mu do głowy to Kolejna. Kolejna ofiara w drodze do celu, dobrze użyta dusza by zdobyć potęgę. Uznawana za największy cud rodziny, wymarzoną córkę, a tak naprawdę rozpieszczny smarkacz bez ambicji. Bez talentu, bez chęci, ciągle musiała być w centrum uwagi.

Tom zaśmiał się z ironi. Jednak był dobrym przyjacielem, prawda? Zapewnił małej Gin wieczną sławę. Wszyscy będą mówić o dziewczynie, która pomogła odrodzić się wielkiemu Lordowi Voldemortowi. Na razie jednak Riddle musiał poczekać na swojego gościa - Chłopca-Który-Przeżył. Jak to możliwe, że zaledwie roczne dziecko zniszczyło człowieka i to w dodatku Czarnego Pana, który siał strach w sercach całego narodum? Nikt nie potrafił go pokonać, złamać jego potęgi, nikt poza rocznym bachorem pół-krwi!

Lord znów spojrzał na ciało małej Weasley. Przyjemniej w tej kwesti mu pomogła. Informacje. Choć musiały być przesiane przez wiele sit nim był w stanie dotrzeć do prawdziwych faktów. Świat zniekształcony przez różowe okulary z grubymi szkłami, które miała dziewczyna, był okropny. Miała dostać wszystko co chce bez wysiłku. A ona upatrzyła sobie pewnego małego Zbawiciela.

Pisała o nim bez przerwy od świtu do nocy.

…Tom, Harry ma niesamowite oczy, jak szmaragdy!…
…Tom widziałeś włosy Harrego? Zawsze tak śmiesznie stoją mu na wszystkie strony. Wygląda w nich tak uroczo!…
…Harry rozmawiał z inną dziewczyną na korytarzu! Na pewno ona chce mi zabrać mojego Harrego. Co ja mam robić Tom?!…

Cały ten bełkot mało obchodził Riddla, ale starał się być uprzejmy i zawsze czytać wszystko. Opłaciło się mu gdy dowiedział się o tym, że pewien zielonooki chłopak posługuje się darem samego Salazara Slytherina - wężomową. I tak wszystko sprowadza się do tego momentu. W chwili gdy dowiedział się o tej zdolności, zastawił pułapkę. Zostawił ślady by chłopak mógł go znaleźć. Kartka w ręce tej szlamy Granger, zalany korytarz przy wejściu do Komnaty, pozostawienie trupów kogutów. I punkt kulminacyjny - porwanie siostrazyczki najlepszego przyjaciela Złotego Chłopca.

I teraz oto, po tak długim czasie oczekiwania, wejście do głównej sali otwiera się, a do środka wchodzi ciemnowłosy nastolatek. Tom szybko odsuwa się w cień chcąc obserwować jego reakcję.

Tak jak założył chłopak od razu po zauważeniu dziewczyny podbiega do niej. Jak żałośnie. Gdyby choć sprawdził, czy istnieje jakieś zagrożenie, Tom miałby o nim choć trochę lepsze mniemanie. Ale czego spodziewać się po Gryfonie?

Chłopak pada na kolana obok dziewczyny i prosi żeby się obudziła, wręcz błaga o to. Co jednak zastanawia Riddla to fakt, że Potter nie dotyka dziewczyny. Nie potrzasą nią, nie bada pulsu co wydaje się być logiczną reakcją. Ale kto powiedział, że Lew i logika idą ze sobą w parze? Przecież równie dobrze mógł rzucić zaklęcie wybudzające lub proste zaklęcie diagnostyczne. Oba są w programie drugich klas.

Mając już dość tej kompromitującej sceny, Lord pewnym krokiem wychodzi z ukrycia. Zbawca jest zbyt zajęty oglądaniem Weasley by go zauważyć. Na ziemi leży różdżka. Bez trudu podchodzi do niej i ją zabiera. Jego działanie nie zostaje zauważone. Słowo ,,żałosne,, zostanie jeszcze użyte dzisiaj wiele razy.

- Proszę obudź się, proszę. - Łkał żałośnie Potter.

- Ona się nie obudzi. - Odpowiedział płaskiem tonem Voldemort.

Harry podskoczył, najwyraźniej wyrwany z jakiegoś letargu i spojrzał ze starchem na Lorda. Jego oczy po chwili rozszerzył się w rozpoznaniu.

- Tom? Tom Marvolo Riddle?

Wyżej wymieniony z imienia skrzywił się wewnętrznie, ale z zewnątrz jego twarz była pustą maską. Jak on nienawidził swojego imienia, spuścizna po jego godnym pożałowania mugolskim ojcu. Mimo to odpowiedział na pytanie skinieniem głowy. Przynajmniej tyle, że dziecko zapamiętało jego twarz. Czyli jednak ma inteligencje wyższą od ameby, ale to jeszcze o niczym nie świadczy.

- Tom, proszę pomóż mi! - Błagał nadal Potter. - Proszę bazyliszek może tu być.

- Nie przyjdzie nie wzywany. - Odparł nadal płaskim tonem Riddle, chcąc przerwać okropne łkanie.

W między czasie bawił się różdżką, którą ukradł. Wzrok dziecka spoczął na nowej zabawce Riddla.

- Tom, co robisz? Oddaj mi różdżkę.

- Obawiam się Harry, że nie mogę tego zrobić.

Powoli miał już dość całej sytuacji i zdecydował, że po prostu zabije Chłopca-Który-Przeżył. Był zbyt męczący.

- T-ty, ty jesteś dziedzicem Slytherina… - Stwierdził niepewnie Zbawiciel.

- Tak jestem.

Na ustach Toma pojawił się złowieszczy uśmiech. Powoli podszedł do chłopca, który siedział na ziemi. Im bliżej był tym lepiej widział strach w oczach swojej ofiary. Wystarczyło zmniejszyć odległość do kilku kroków, a w oczach małego Gryfona można było dostrzec tylko strach. Wyglądał jak zaszczute, dzikie zwierze, które jest gotowe do ucieki, w każdej chwili. Voldemort w myślach analizował tę, według niego, zbyt gwałtowną reakcję. Mimo wszystko miał wygląd nastolatka i nie wezwał jeszcze bazyliszek. Może Lew domyślił się jego prawdziwego imienia? Ale to było niemożliwe dla skurczonego umysłu, czerwonego domu. Lord postanowił nie przejmować się zachowaniem chłopca i kontynuował swoją wypowiedź.

- Widzisz to Ginny Weasley otwarła Komnatę Tajemnic, to ona napuściła bazyliszka na kota i szlamy, to ona zostawiła wiadomości na ścianach. To od początku do końca była ona, ale to ja ją do tego skłoniłem. Jeśli chcę potrafię być bardzo przekonujący. Wiesz byłem ciebie bardzo ciekawy. Jak małe dziecko mogło przeżyć zaklęcie zabijające, którego nie przeżył nikt inny? Jak jeden bahor mógł złamać idee za którą ludzie poświęcali życie? Jak mogł zniszczyć potęgę wielkiego Lorda Voldemorta? Jak mógł… mnie zniszczyć?!

Potter patrzył przez chwilę niepewnie na Riddla.

- Zniszczyłem ciebie? Ale to niemożliwe!

- Więc nie wiesz…

Voldemort odwrócił się i różdżka napisał w powietrzu;

TOM MARVOLO RIDDLE

Machnięciem ręki sprawił, że litery zaczęły się zmieniać położenie tworząc nowe słowa. Gdy wszystkie znalazły się na swoich miejscach, w powietrzu unosił się złowrogi napis;

I AM LORD VOLDEMORT

Przerażony Harry nie był w stanie się ruszyć. Bardzo zirytowany brunet postanowił, że ma już tego dość. Odwrócił się w stronę posągu Salazara Slytherina i wysyczał;

~ Przybądź Salazarze, najwięszy z czwórki założycieli!

Usta rzeźby otworzyły się, a z pomiędzy kamiennych warg wysunął się bazyliszek. Zielonooli jakby obudzony z transu zaczął uciekać. Kluczył miedzy kolumnami chcąc uniknąć zarówno patrzenia w oczy węża jak i jego kłów. Kolumnada niestety szybko się skończyła i był zmuszony zawrócić w stronę gdzie znajdowało się gniazdo bazyliszka.

Harry w brew temu co większość sądziła nie był idiotą. Wiedział, że nie ma szans, w pojedynkę i w dodatku bez różdżki, wygrać ze starożytnym dwunastometrowym potworem. Zawracając wiedział, że odwleka tylko to co nie uniknione, ale gdzieś w głowie istniała mała myśl, że lepiej będzie się czuł umierając przy Ginny. Przynajmniej będzie miał coś o czym może myśleć w czasie śmieci.

Lord był lekko pod wrażeniem bahora. Niewiele osób było w stanie wytrzymać więcej niż dwie sekundy walki z bazyliszkiem, a tu proszę walka lub raczej ucieczka trwała już minutę. Ale jak widać szczęście musi się skończyć. Właśnie spomiędzy kolumn wybiegł Potter z bazyliszkiem dosłownie kilka kroków za nim. Wąż zanurkowował w ataku i było  pewne, że to ostanie chwile Zbawicila, ale ten zamiast spokojnie umrzeć padł na ziemie w uniku. Kły przeszły dosłownie minimetry nad skórą rozcinając szatę na plecach.

Harry szybko się pozbierał i usiadł na ziemi. Usłyszał złowrogi syk i automatycznie odwrócił się w stronę hałasu w ostaniej chwili pamiętając o zamknięciu oczu. Siedział tam ślepy, bezradny, czekając na śmierć.

Voldemort z zainteresowaniem patrzył jak chłopak zbiera się z podłogi. Nawet on musiał podziwiać wytrwałość dwunastolatka. Ale na szczęście koniec zabawy. Czarnowłosy odwrócił się w geście rezygnacji w stronę węża i… Tom zobaczył jego plecy.

Podarta szata wisiała w kawałkach odsłaniając całe plecy pokryte bliznami, najpewniej bata. Na środku pleców, krzywymi bliznami, najpewniej pochodzącymi z głębokich cięć jakimś ostrzem, utworzony był napis;

DZIWOLĄG

Jedyne co był w stanie zrobić nastolatek w stanie szoku to syknąć ,,stój,,

Zielonooki usłyszał wysyczany rozkaz, ale nie odważył się otworzy oczu. Bał się też ruszyć. Nawet dźwięk zbliżającej się osoby nie był w stanie zmusić go do ucieczki. Dopiero ręką, która wylądowała na jego ramieniu wywołała reakcję. Harry chciał odskoczyć jak najdalsze w obawie przed bólem, ale chwyt był zbyt silny. Powoli umysł chłopaka zalewał się wspomnieniami jego krewnych. Panika zaczynała wypierać zdrowy rozsądek, a oddech przyśpieszł.

- Otwórz oczy. - Zabrzmiał rozkaz.

Potter nie był w stanie zrozumieć o co się go prosi, ale bodziec z zewnątrz pomagał lekko oswoić stargane myśli.

- Otwórz oczy.

Tym razem dziecko zrozumiało.

Tom wpatrywał się Zbawiciela, który według Ginnewry miał cudowne życie. Godzinami opowiadała mu o jego bogactwie i spekulacjach jacy są jego krewni. Najwyraźniej wszystkie jej teorie były błędne. Chłopak przed nim był najwyraźniej maltretowany do tego stopnia, że nawet mały kontakt fizyczny powodował atak paniki. Chcąc zbadać jak dokładnie wygląda jego życie, Tom wydał rozkaz. Dziecko zareagowało dopiero za drugim razem otwierając zaginione w panice oczy. Voldemort od razu wszedł do głowy. To co tam zobaczył było... straszne.

…nie bij…
…będę grzeczny…
…zabierzcie mnie stąd!…
…nie jesteś nic wart…
…to boli…
…przestań… przestań. przestań!…
…dlaczego ja? Co złego zrobiłem…
…proszę niech ktoś po mnie przyjdzie…
…mamo, tato… gdzie jesteście?…
…jesteś dziwakiem…
…jesteś niczym…
…nasza nowa znakomitość…
…ty nie nadajesz się na zbawiciela…

Gdy Riddle wyłonił się z umysłu, jedyne co był w stanie zrobić to przytulić do siebie dwunastolatka. Małe ciałko walczyło w jego ramiach, szarpiąc się w panice. W końcu wyczerpane odpadło na ramię Toma.

- Przepraszam Harry. - To były pierwsze przeprosiny w życiu Marvolo.

Nigdy wcześniej nie wypowiedział tego słowa, ale teraz musiał to zrobić. Dziecko przed nim przeżyło tak wiele, że po prostu nie da się tego opisać. Jego życie można porównać do jego ofiar przeprowadzanych na lekcje Czarnej Magii jego wewnętrznego kręgu. Tylko, że ich sesje trwały godzinę, a zielonooki znosi to dwanaście długich lat.

- Zaopiekuję się tobą, już nikt cię nie skrzywdzi. - Wyszeptał Tom, ale dziecko już zasnęło.

I Komnatę pochłonęła ciemność.

###

Nikt nigdy więcej nie widział Ginnewry Weasley ani Harrego Pottera. Voldemort odrodził się i przejął władzę najpierw w Wielkiej Brytanii, później na całym świecie. Za nim w cieniu zawsze stała druga osoba. Najpierw uczeń, później przyjaciel i powiernik, kochanej, aż w końcu narzeczony i mąż. Obaj nieśmiertelni, obaj naznaczeni cierpieniem zmienili świat w gruzy by na nim zbudować nowy ład.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top