Rozdział 8 (III)

~~~

- James to oczywiste, że tego nie założysz! - Ginny próbowała złapać niesfornego syna, który ubrał się w czerwoną pelerynę i chodził zadowolony po domu.

- Albus chodź, bo jesteśmy spóźnieni! - Harry ubierał Lily buciki. Robił to już drugi raz, bo przed tem założył prawy na lewy, a lewy na prawy.
Ginny zerwała z James'a pelerynę machnięciem różdżki, na co on oczywiście zaczął tupać nogami.

- Błagam was chodźcie już! Albus nie bierzemy sowy ze sobą! - Harry załamał ręce, gdy zobaczył swojego młodszego syna z brązową, małą sówką na ramieniu.

- Dom wariatów! - westchnęła teatralnie pani Potter.

***

- Fred wychodzimy! Dzieci się od ciebie szybciej wyrobiły! - Julie stała na dole i ubierała dwuletnich bliźniaków w buty i bluzy. Clary siedziała na szafce i machała beztrosko nogami, czekając aż w końcu wyjdą. Lacey za to marudziła, że nie chce nigdzie iść i tupała na każdym kroku, jakie to niesprawiedliwe.

- No już idę! - usłyszeli w końcu i po schodach zbiegł Fred w jeansach i niebieskiej koszulu i kratę. - Wyglądam na mugola?

- Idealnie - uśmiechnęła się Potter i pocałowała go w usta.

- Bleee - Jace zaczął się krzywić i zakrywać sobie oczy na co małżonkowie wybuchnęli śmiechem.

- To wychodzimy już? - zniecierpliwiła się Clarissa. Nienawidziła czekać.

- Wychodzimy - zadecydował Fred.

***

- Jesteś pewny, że wszystko będzie dobrze? - zapytała Julie Harry'ego gdy spotkali się przed domem. Dzieci zaczęły szaleć, ale nie to było teraz najważniejsze.

- Niczego nie jestesm pewien - pokręcił głową Wybraniec. - A tak w ogóle, to jak się tam dostaniemy? Nie użyjemy proszku Fiuu, bo jakbyśmy wyszli z ich kominka, to była by masakra!

- Możemy się teleportować - zaproponowała Ginny trzymając Lily na rękach, która ciągnęła matkę za włosy.

- Clary niezbyt dobrze znosi teleportacje - zawachała się Julie i spojrzała na swoją pięcioletnią córkę.

- Dam radę mamo - zapewniała wszystkich czarnowłosa, ale nikt nie był do końca przekonany.

- No lećmy już! Nie chce mi się czekać! - fuknął obrażony James, bo kazali mu zdjąć pelerynę czarodziejką i założyć jakiś mugolski strój.

- Mamo mówię serio - upierała się Clarissa.

- Dobra, pospieszmy się. Chodźcie wszyscy do kółka. - zadecydował Fred. Złapali się za ręce tworząc okrąg.

- Privet Drive 4 - powiedziała Julie i zniknęli.

***

Harry podszedł jako pierwszy do drzwi. Już miał zapukać, kiedy zawachał się i opuścił rękę.

- Harry pamiętaj, zaprosił nas Dudley, a nie ciotka ani wuj. To jest już jego dom. Oni nie mogą nas wyrzucić jeśli Dudley tego nie będzie chciał. - powiedziała Julie zajmując się Clarissą, której zrobiło się słabo po teleportacji.

Potter westchnął głośno i zapukał. Czekali, aż w końch w drzwiach stanęła ciotka Petunia w wściekle różowej bluzce w kwiatki. Popatrzyła się krzywo po zebranych po czym rzuciła suche "wejdźcie", a jedenaście osób weszło do środka.

W salonie było mało miejsca. Przy stole mieściło się raptem osiem osób. Dzieci miały naszykowany mniejszy stolik obok, ale wszyscy siedzieli na kolanach rodziców. I wtedy zszedł ze schodów Dudely. Nadal był gruby i tłusty. Miał założoną o rozmiar za małą koszulę. A obok niego stała niska, chuda kobieta o włosach koloru świńskiego blondu. Na weselu Potterów z nią nie był. Ale to nie wszystko. Kobieta trzymała na rękach grubą kluskę w brązowej peruce. Chyba to było dziecko.

- Cześć - odezwał się pierwszy Dudley. - To Christina - pokazał na dziewczynę, która kiwnęła głową, ale bacznie przyglądała się gościom. - A to Sebastian - tym razem pokazał na swojego syna.

Czarodzieje niepewnie przywitali się z nimi i przedstawili. Dzieci patrzyły na Sebastiana zastanawiając się czy on też umie czarować. James nie mógł usiedzieć już dłużej na miejscu i zaczął chodzić po salonie przyglądając się wszystkiemu uważnie. Po chwili Lacey do niego dołączyła obrażona na cały świat, bo Julie nie kazała jej zabrać ze sobą magicznej lalki. Clary siedziała przy stoliku dla dzieci razem z Sebastianem, Albusem, Cassie, Jace i Lily. Razem z Albusem próbowali nakarmić niesforne młodsze rodzeństwo.

- A więc, gdzie poznaliście się z Dudley'em? - Julie próbowała jakoś nawiązać rozmowę, która kompletnie się nie kleiła.

- W szpitalu - odpowiedziała blondynka zajadając się ciastem. - Pracuję tam, a Dudziaczek był akurat na badaniach i tak jakoś wyszło.

Dudziaczek. Harry o mało nie zakrztusił się kęsem swojego ciasta i ledwo opanował śmiech. Ginny szturchnęła go w bok, a on zaczął kaszleć. Poklepała go między łopatki.

- To fajnie. Pyszne ciasto. - uśmiechnęła się Julie, ale ciotka nie zmieniła swojego posępnego wyrazu twarzy. Za to odezwał się wuj Vernon.

- Powiedz mi Judie...

- Julie - poprawił go Fred.

- Nie ważne. Gdzie wy się poznaliście. W sensie ty i ten... - zrobił pauzę jakby to imię nie mogło przejść mu przez gardło. - Harry.

- Myślałam, że jesteście bliźniakami? - zdziwiła się blondynka.

- Tak, ale zostaliśmy rozdzieleni po urodzeniu - odpowiedział Harry, bo widział bazyliszkowe spojrzenie Julie, które rzucała wujowi. Vernon wiedział, że trafił w jeden z czułych punktów dziewczyny. - A spotkaliśmy się w szkole. - Harry widząc, że Christina chce zapytać do jakiej szkoły uczęszczali szybko zadał pytanie. - A ty Dudley gdzie pracujesz?

- W restauracji. Jestem kucharzem. - odparł i otarł kawałki jedzenia z twarzy.

- O tak! Dudziaczek pysznie gotuje i to ja go wszystkiego nauczyłam! - pisnęła ciotka Petunia i klasnęła w dłonie.

- A wy gdzie pracujecie? - Vernon spojrzał w stronę Freda i zmrużył oczy.

- Tata ma taki fajny sklep! - krzyknął Jace siedzący na kolanach Clary. Był cały ubrudzony w czekoladowym cieście.

- Sklep? Prowadzi pan sklep? - zaintrygował się wuj Vernon, jednak po chwili jego zapał zniknął. No tak, to nie mógł przecież być normalny sklep z normalnymi rzeczami.

- Tak! I tam jest duzo fajnych zecy! - dopowiedziała Cassie wymachując łyżeczką, którą Albus próbował jej odebrać, aby nie wydźgnęła komuś oka.

- Fajnych rzeczy? W sensie zabawek? - Christina zmarszyczyła brwi i spojrzała na Weasley'a.

- No... tak. - odpowiedział.

- A reszta? - zapytała żona Dudley'a i spojrzała na Ginny.

- Ja aktualnie nie pracuję. Zajmuję się domem. - odrzekła rudowłosa wymuszając uśmiech. Szturchnęła Harry'ego co miało oznaczać, że teraz on ma mówić.

- No ja yyy... - zaczął Harry ale wiedział, że nie może użyć słowa auror.

- Tatuś łapie bandytów! I złych ludzi! I ratuje smoki jeśli ktoś je ukradnie! - Lily zaczęła machać rękami, jakby udawała smoka. Christina zrobiła zdziwioną minę i spojrzała po zebranych. Ciotka i wuj próbowali zabić Harry'ego spojrzeniami. Widać, że z całej siły starają się nie wybichnąć.

- Smoki to samochody. To taki nasz tajny szyfr. - Ginny starała się uratować sytuację. - Bo Harry jest policjantem.

- Aha - Dursley potaknęła głową nie do końca przekonana. - A ty Julie?

- Ja jestem lekarzem - uśmiechnęła się rudowłosa. - Wcześniej również pracowałam w policji, ale uznałam, że wolę zajmować się chorymi.

- A tak w ogóle, gdzie są dzieci? - zapytał Fred. Rzeczywiście wszystkie nagle zniknęły.

- Ah, poszły na górę. Niech się pobawią. - powiedział Dudley i oblizał swoje tłuste palce. Czarodzieje spojrzeli po sobie z lekkim strachem. Nigdy nie wiadomo na jaki genialny pomysł jest w stanie wpaść młody czarodziej.

- To może ja zajrzę co u nich - powiedziała szybko Ginny i wstała od stołu.

- Ależ zostań! - nalegała Tina. - Ciekawie się rozmawia, a im się nic nie stanie.

- Tak, ha ha. - Ginevra zaśmiała się nerwowo i spojrzała na resztę szukając wsparcia.

Nagle usłyszeli przeraźliwy krzyk i pisk dochodzący z góry. Julie przeklnęła w duchu i zanim zdążyła cokolwiek zrobić usłyszeli tupanie na schodach. W tem zobaczyli James'a. Ale latającego James'a. Pani Dursley wrzasnęła i uciekła do kuchni, a pan Dursley był bardziej czerwony niż burak. Na szczycie schodów Clary szarpała Lacey, która manipulowała lotem kuzyna.

- Puść go! Mieliśmy nie używać czarów! - krzyczała czarnowłosa próbując zatrzymać Pottera, który krzyczał lecąc pod sufitem.

- Zabrał mi zabawkę! - wrzasnęła Lacey i James przyspieszył. Jeszcze kilka sekund i wyląduje na stole.

Czarodzieje zaczęli szukać różdżek, ale nie zdążą! James leciał jak z katapulty!

- Julie zatrzymaj go! - krzyknęła rozpaczona Ginny, której różdżka była gdzieś na dnie torebki. - Zatrzymaj!

- Mobilicorpus! - zanim Julie uniosła ręce by użyć magii bezróżdżkowej, usłyszała zaklęcie i James swobodnie opadł na ziemię. Potter rozejrzała się po czarodziejach, aby zobaczyć kto z nich rzucił zaklęcie, ale... żadne z nich nie miało różdżki. A Harry dopiero się uczył magii bezróżdżkowej.

- Na brodę Merlina... - Fred wpatrywał się w Christinę, która próbowała coś schować do kieszeni. Tak dokładniej to patyk. A tak jeszcze dokładniej to magiczny patyk. Różdżkę.

- Co tu się dzieje? - Dudley zrobił ogromne oczy i patrzył z przerażeniem na gości i swoją żonę. Zapadła cisza i wszystkie oczy były zwrócone właśnie ku niej. Christina zacisnęła usta i wbiegła szybko po schodach na górę z płaczem.

~~~

Sebastian szedł korytarzem Hogwartu zastanawiając się co dzisiaj będzie na kolację. Nie pogardził by jakąś wołowiną i pieczonymi kartoflami. Wszedł do wielkiej sali i rozejrzał się po zebranych. Westchnął. Jakoś Hogwart nigdy nie był jego ulubionym miejscem. Wolał siedzieć w domu z rodzicami, a nawet z dziadkami, którzy patrzyli na niego krzywo za każdym razem gdy się pojawił. Oczywiście jego ojciec nie był do końca za pomysłem, że jego syn ma chodzić do magicznej szkoły, ale Christina wstawiła się za nim i w końcu po dłuuugiej negocjacji Sebastian poszedł do Hogwartu. Stety albo niestety był czarodziejem półkrwi. Jedynym miejscem, które lubił to była Wielka Sala.

Dosiadł się do swojego stolika i nałożył sobie na talerz wielkiego steka. Hugo, który siedział obok spojrzał na niego krzywo, wziął swój talerz i odszedł do swoich młodszych kolegów. Nie lubili się z Sebastianem. Po pierwsze, Hugo był rok młodszy, a po drugie był milszy. Sebastian westchnął i spojrzał do stołu Gryfonów. Często obserwował swoich kuzynów, których wszyscy lubili i którym wszystko wychodziło.

- Hej Kluseczko! Może cielęcinki!? - dwóch rok starszych Ślizgonów zaczęło się śmiać. Wydmnęli policzki udając, że są grubi i naładowali sobie do ust pełno jedzenia.

Sebastian żałował, że nie odziedziczył szczupłego wyglądu matki. Chociaż w sumie bardzo lubił jeść, więc może tu nie chodzi tylko o geny? No trudno. Zje sobie. Jedzenie jest jego przyjacielem. A reszta może się nim wypchać. I udławić.

*****************************
I oto długo wyczekiwany rozdział xD dostalam informacje, że go opublikowałam, ale wam się nie zaktualizował... To zapewne wina mojego internetu... Ostatnio była offline 4 dni 👌 jedynie trochę oakietu poszło ale to nie to samo co Wi Fi xD

Mam nadzieję, że już wam się wyświetlił?

A ogólnie... To trzymajcie kciuki xD jutro jadę na konkurs z matmy 😂😂

Komentujcie co myślicie o tej nagłej odskoczni. Zdziwieni? ;)

Pozdrowionka!!!!

TheQueenOfMagic 💙









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top