Rozdział 31 (III)

Kiedy uczniowie wrócili do szkoły było chwilę po dwudziestej drugiej. Na patrolu spotkali profesora Snape. Opowiedzieli mu o tym gdzie wysłali ich założyciele. On pokiwał głową w zamyśleniu i chciał zabrać ich od razu do pani dyrektor. Wysłał tylko Neala aby przyprowadził Alexis, a Cassandrę aby przyprowadziła brata i kuzynkę. Po dłuższej chwili siedzieli w ośmiu w gabinecie Mcgonagall. Ona była już wcześniej poinformowana przez Severusa o roli uczniów w uratowaniu Hogwartu. Wysłuchała co ich spotkało i co muszą zrobić. Cieszyła się, że nie są na tyle potrzepani aby działać na własną rękę. Tutaj w tej chwili liczył się czas, aby zdążyć przed Lexi.

- Co wymyśliła pani z transportem? - to pytanie, które wszystkich nurtowało jako pierwsza zadała Rose. Mcgonagall westchnęła i poprawiła okulary, które miała na nosie.

- Szkoda, że żaden z was nie potrafi się teleportować, ale nic na to nie poradzimy. Chciałam zaproponować wam testrale, ale myślę że nawet ich nie będziecie widzieć. Może to i lepiej. - tłumaczyła spokojnie kobieta.

- A co to jest i dlaczego nie będziemy ich widzieć? - zapytał się Hugo patrząc na dyrektorkę swoimi dużymi oczkami. Rose jednak odpowiedziała bratu.

- Aby zobaczyć testrale musiałeś wcześniej widzieć kogoś śmierć

- Ale ja widziałem! - odpowiedział można by powiedzieć że oburzony Puchon. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. - No widziałem kiedyś jak mój kot Pan Mruczek wpada pod mugolski samochód.

Snape parsknął, a reszta zachichotała. Rose wytłumaczyła mu, że to musiała byc śmierć człowieka, a nie zwierzęcia.

- No więc uznaliśmy, że w jedną stronę was deportujemy, ale nie możemy pozwolić sobie na to, aby zostać tam z wami. Musimy zostać w Hogwarcie, a wy musicie to rozwiązać sami. Nie bez powodu to wy zostaliście naznaczeni. - dyrektorka tłumaczyła spokojnie mówiąc ostrożnie każde słowo. - Nie wiem jak dotrzecie tutaj z powrotem, pewnie jeszcze będziecie musieli załatwic nienedną sprawę po drodze, dlatego moją propozycją są zmniejszone miotły, które po prostu potem powiększycie. Wiem, że wyprawa będzie trwała dosyć długo na nich, ale nie będzie to dla was chyba najłatwiejsze. Jeśli nie, to jakoś się z nami musicie skontaktować i przybędziemy po was.

- Dziękujemy pani profesor - powiedziała cicho Clary. Nie umiała i nie lubiła latać na miotle. Musiała się jednak niestety jakoś przemóc. Chciała aby to spotkanie skończyło się jak najszybciej. Musiała skontaktować się ze swoją matką i do tego jeszcze spakować siebie oraz młodsze rodzeństwo na wyprawę. W drodze do szkoły ustalili, że James, Fred i Alexis zajmą się prowiantem i zakradną się do kuchni.

Po ustaleniu godziny wyruszenia, czyli 6:00 rano rozeszli się każdy w swoją stronę. Clarissa najpierw poszła z Jacem i Cassie aby pomóc im się spakować. Zaczarowała ich plecaki tak aby były bez dna i wszystko do nich upychali. Potem pobiegła do swojego dormitorium i spakowała siebie w ten sam sposób pomagając Jamesowi z jego plecakiem. Też chciał mieć taki bez dna. Kiedy juz spakowali wszystko co potrzebne było chwilę po północy. Nie zostało im zbyt wiele snu, ale James i Fred poszli do kuchni po prowiant. Clary poczekała aż wyjdą i została sama w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. W duchu modliła się aby jej mama jeszcze nie spała, bo nie chciała jej budzić. Użyła magicznego proszku i sypnęła nim do kominka wsadzając tam głowę. Zobaczyła swój salon i matkę śpiącą na kanapie. Uśmiechnęła się na ten widok. Zawołała ją kilka razy zanim się obudziła. Zdziwiona podeszła do kominka z którego wystawała głowa jej córki. Widać było zmęczenie na twarzy kobiety.

- Część kochanie, czemu tak późno w nocy się kontaktujesz? - Julie przetarła oczy i usiadła na dywanie.

- Mamo, o szóstej rano wyruszamy na misję szukać skradzionego miecza Merlina. I chciałam z tobą porozmawiać, bo dowiedziałam się trochę o tym wisiorku który należał do mojej biologicznej matki. Rozmawiałam z Roweną i powiedziała, że nie była ona czarodziejką, ale też miała jakieś moce. Że tylko jakaś jedna rasa posiada takie medaliony, które mają moc rozmawiania ze zwierzętami. Mamo powiedz mi, co to za rasa? - Clary mówiła tak szybko, że Julie musiała bardzo się skupić na jej słowach, aby nie nic nie pominąć. Zastanawiała się dłuższą chwilę zanim odpowiedziała.

- Clary... Chyba mam jakieś podejrzenia - Julie zawahała się z odpowiedzią.

- To mów mamo! Muszę się tego dowiedzieć! - dziewczyna próbowała ponaglić swoją matkę. Kobieta jednak pokręciła lekko głową.

- Ale ja nie jestem pewna. Muszę to sprawdzić, obiecuję ci to sprawdzić rano i wysłać od razu patronusa z odpowiedzią, dobrze? A teraz idź spać, aby nie być zmęczoną na wyprawie. Czeka cię naprawdę ciężkie zadanie. Jeśli moje przypuszczenia są prawdziwe, twoja moc pomoże ci bardzo w walce. - Julie próbowała przekonać córkę, aby położyła się już do łóżka. Ale Clary nie chciała iść spać bez odpowiedzi. Błagała matkę, ale ona nie chciała mówić jej swoich przypuszczeń które mogą okazać się błędne. Nie chciała robić złudnych nadziei. W końcu "rozłączyły" się w zgodzie. Clary wyciągnęła głowę z kominka, ale Pokój Wspólny już nie był pusty.

- Co robiłaś? Z kim rozmawiałaś? - James siedział na kanapie i patrzył się na Gryfonkę. Przez moment wahała się, czy powiedzieć kuzynowi o całej sytuacji, ale w końcu się przemogła i wszystko mu opowiedziała. Chłopak słuchał wszystkiego z szeroko otwartymi oczami.

- No i mama ma jakieś podejrzenia, ale nie chce mi powiedzieć dopóki nie sprawdzi tego na sto procent. - Clary westchnęła i usiadła na kanapie obok Jamesa opierając głowę o jego ramię. On zaczął bawić się jej poplątanymi włosami.

- Może sama to odkryjesz? - zaproponował, a ona spojrzała tylko na niego pytająco. - No od czego jest biblioteka?

- Jest już późno. Jutro będziemy za bardzo zmęczeni. - Clarissa pokręciła głową. - Chodźmy spać, mama na pewno to odkryje.

- Wiesz, że ja i tak pójdę poszukać? - James tylko wzruszył ramionami i patrzył wyczekująco na dziewczynę.

- James! - westchnęła teatralnie i próbowała ukryć uśmiech. - No to idę z tobą, bo ty sam niczego nie zjadziesz.

***

Przemknęli się do biblioteki i przynieśli z niej do Pokoju Wspólnego wszystkie książki, w których uznali, że mogą znaleźć jakąś potrzebną im informację. Było ich całkiem sporo do przejrzenia, a Clary już zamykały się oczy. Była trochę zirytowana, że nie znalazła nadal odpowiedzi, mimo że szukają już godzinę. W końcu położyła się na kanapie.

- Położę się tylko na sekundkę. Jeśli zacznę zasypiać to mnie obudź - powiedziała i zamknęła oczy. Po chwili James usłyszał że jej oddech się wyrównał. Zasnęła bardzo szybko, widać że była zmęczona. Poszukał jeszcze trochę informacji, aż w końcu natknął sie na coś co wyglądało bardzo znajomo. Rysunek naszyjnika z księżycem i gwiazdką. Podszedł do kanapy i delikatnie zgarnął włosy Clary, które zakrywały medalion i się mu przyjrzał.
Był identyczny.
Serce Jamesa zabiło szybciej i nagle w ogóle odechciało mu się spać. Zaczął pospiesznie czytać chłonąc informacje jak jeszcze nigdy dotąd ucząc się na jakąś lekcje.

Medalion Pana

Jest to przedmiot magiczny, który wedle legendy Bóg dawał w nagrodę swoim najbardziej zasłużonym pomocnikom, aniołom. Naszyjnik wygląda jak na rysunku obok i pozwala noszącemu go rozumieć mowę zwierzą, a nawet z nimi się porozumiewać. Szacuje się, że jest takich medalionów nie więcej niż 120 na całym świecie i zostają przekazywane z pokolenia na pokolenie. Czarodzieje najczęściej nie mają do nich dostępu.

W głowie Jamesa dudniło cały czas jedno słowo. Anioły. Słyszał o nich przeróżne historie od rodziców, albo cioci Julie. Pamiętam że to właśnie Clary najlepiej radziła sobie ze strzelania z łuku albo walki na angielskie miecze. Najwidoczniej miała to we krwi. Zastanawiał się czy obudzić Clary i wszystko jej powiedzieć, ale zrezygnował. Jeśli ja teraz obudzi, to dziewczyna już nie uśnie. Powie jej wszystko rano. Zamknął książkę i usiadł w fotelu obok. Nie chciał zostawić kuzynki samej w pokoju wspólnym. Po chwili zasnął.

***

- James! Obudź się. Za dziesięć minut wyruszacie. - to Fred budził swojego przyjaciela. Potter otworzył oczy i szybko nimi zamrugał. Po chwili przypomniał sobie o aniołach i chciał jak najszybciej opowiedzieć o tym Clary. Nie zobaczył jednak jej na kanapie. Fred szybko zrozumiał o co mu chodzi - Mówiła, że cię budziła, ale bez skutku. Chyba jest u siebie w dormitorium. Idź po swoje rzeczy.

- A ty czemu nie śpisz? - zapytał James wstając z fotela i rozciągając się po śnie.

- No musiałem was pożegnać, nie? - rudzielec przybił lekko pięścią w ramię kuzyna, a ten ziewnął głośno.

- Dzięki stary. Musisz mieć tu oko na wszystko i nie zapominaj o żartach. Jakby coś to szafka Clary ma podwójne dno. Znajdziesz tam dwa zapasowe anielskie sztylety. - powiedział i zaczął iść do pokoju po swoje rzeczy. Zobaczył pytające spojrzenie Freda. - Nie kazała nikomu mówić, ale wiesz, tak na wszelki wypadek.

***

Ósemka złotych dzieci była gotowa i czekała na profesora Snape i Mcgonagall. Wszyscy byli zaspani i najchętniej zostaliby jeszcze w łóżkach. A ja niestety ratowanie świata i szkoły było ważniejsze. James nadal nie powiedział Clarissie o swoim nocnym odkryciu. Na miejsce zbiórki szli razem z Fredem, a Potter wolał powiedzieć to kuzynce na osobności. Teraz jednak zorientował się że nie będą mieć za szybko takiego momentu.

- Dzień dobry kochani - Mcgonagall wyłoniła się zza zakrętu, a za nią zaraz i zobaczyli Snape'a z jego rozwianą peleryną. - Ustaliliśmy że profesor snape teleportuje się z wami do Stonehenge. Tam już niestety będziecie zdani tylko na siebie. Musicie sami jakoś wrócić, nie wiem jaka sytuacja będzie w zamku. Czy mają zmniejszone miotły?

- Tak proszę pani - odpowiedział Hugo ziewając. Zaraz jednak dostał kuśkańca od siostry. Dyrektorka jednak uśmiechnęła się smutno.

- To dobrze panie Weasley. Bardzo chciałabym być tam z wami i was jakoś chronić, ale to was wybrali założyciele. Mam nadzieję że wrócicie cali i zdrowi. - powiedziała jeszcze kobieta. Następnie nauczyciel Eliksirów kazał złapać się wszystkim za ręce i przygotować do teleportacji.

- Clary, wzięłaś eliksir przed deportacją? - James zwrócił się szeptem do kuzynki. Ona uśmiechnęła się i pokiwała głową. James odruchowo też się uśmiechnął. Poczuł jeszcze, że dziewczyna mocniej ścisnęła jego rękę, po czym cały świat zawirował.

***

Julie bardzo szybkim krokiem maszerowała wzdłuż Peace Street. Stał tam rząd takich samych domów, ale rudowłosa dokładnie wiedziała, którego szukać. W końcu zatrzymała się przed jednym z domów i rzuciła dla pewności kamieniem do jego ogrodu. Kamyk odbił się od pola siłowego. Kobieta pobiegła na tyłu domu i szukała luki w polu siłowym, aby dostać się na jego podwórze. Przemierzyła je i zaczęła głośno uderzać pięścią w drzwi. W końcu otworzyły się, a za nimi stała dziewczyna w długich blond włosach. Nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia lat.

- Julie! - blondynka była szczerze zdziwiona wizytą. - Dawno cię nie widziałam.

- Hej Akkie, mogę wejść? - Weasley uśmiechnęła się i weszła za dziewczyną do kuchni. - Prawie nic się nie zmieniłaś.

- Urok bycia aniołem - uśmiechnęła się pod nosem i postawiła na stole szklanki i dzbanek z sokiem. - Jesteś służbowo czy prywatnie?

- To i to - odowiedziała zakładając kosmyk włosów za ucho. - Gdzie są Marlene i Joseph?

- Przeniesiono ich do innego miasta. Rada stwierdziła, że nie potrzeba w tej okolicy aż tylu aniołów. - Akkie wzruszyła ramionami i wzięła duży łyk soku.

- Wiesz... Demony wróciły... - powiedziała delikatnie rudowłosa a anielica prawie upluła się i zakrztusiła sokiem.

- Co? Ale jak to? Przecież portal... Kamień wskrzeszenia... Przecież miał być spokój! - zdenerwowana dziewczyna odstawiła na stół szklankę z impetem. Julie streściła jej całą historię, opowiedziała o córce Voldemorta Lexi i tym jak stała się Panią Śmierci. Anielica z niedowierzaniem kręciła głową. To się nie mogło dziać naprawdę.

- Dobra, pójdę dziaiaj do Rady i załatwię wszystko. - powiedziała ostatecznie i wstała od stołu. Zapisała coś szybko na karteczce leżącej na kredensie i wróciła na krzesło.

- Akkie... Mam jeszcze jedną sprawę - Julie wyciągnęła z kieszeni zgiętą kartkę i rozprostowała kładąc na stole. Był to rysunek medalionu z księżycem i gwiazdką. - Akkie, czy ty wiesz co to jest?

Dziewczyna myślała przez chwilę, po czym odpowiedziała niepewnie.

- Medalion Pana. Rzadka rzecz. Pozwala rozmawiać ze zwierzętami.

- Czy on należy do waszej rasy? Do waszego systemu? - Julie zaczęła niespostrzeżenie bębnić palcami o blat stołu. W końcu anielica pokiwała twierdząco głową. - Czy znasz kogoś kto go posiada?

- Nie.. - Akkie zawahała się przy udzieleniu tej odpowiedzi.

- Piętnaście lat temu na progu mojego domu ktoś zostawił koszyk z prawie rocznym dzieckiem. Zostawił tylko tą niebieską kopertę - Julie wyciągnęła z kieszeni omawianą kopertę. - Dziewczynka ma na imię Clary, a jedyną rzeczą jaką miała był taki właśnie naszyjnik. Czy więc jest ona aniołem?

- Nie wiem - Akkie znowu się zawahała. Poczuła że ma ogromną gulę w gardle. - Nie znam jej.

- Akkie, ty doskonale wiesz o czym ja mówię. Czy Clarissa jest aniołem? Albo półaniołem? - Julie nieznacznie podniosła swój głos mimo, że tego nie chciała.

- Tak. Półaniołem. - anielica cicho wyszeptała odpowiedź.

- Czy to twoja córka? - czarodziejka spojrzała bardzo wymownie na przyjaciółkę. Ona jednak nie patrzyła jej w oczy. Nagle jakby cała energia i radość z niej uleciały. Julie zrozumiała, że coś zmieniło się w jej życiu. I to nie była dobra zmiana. Anielica zaprzeczyła na pytanie rudowłosej. - A wiesz czyja?

- Nie wiem - odpowiedziała cicho i beznamiętnie. To nie na ta sama Akkie. To zdecydowanie nie była ta sama Akkie.

- Posłuchaj mnie - Julie położyła dłoń na dłoni anielicy i spojrzała jej prosto w oczy. Wysyliła się na najbardziej spokojny i kojący ton. - Przez prawie piętnaście lat wychowywałam podrzucone mi dziecko. Starałam się aby niczego jej nie brakowało, kochałam ją jak własne dzieci, nigdy nikogo nie faworyzowałam. Wprowadziłam ją w świat magii, dostała się do Hogwartu, zaklimatyzowała się wśród czarodziei.
- Weasley była bliska łez. Mówiła z coraz większym trudem przez gulę w gardle. - Ale nigdy nie potrafiłam jej odpowiedzieć kim są jej biologiczni rodzice. Uważała, że ją oszukuję, że znam prawdę, ale nie znałam. W tym momencie ta dziewczyna bierze udział w cholernie niebezpiecznej misji, która ma uratować Hogwart i bardzo możliwe że część świata czarodziei. W tym momencie boję się o jej życie tak strasznie, że nie umiem usiedzieć na miejscu. Ale nie tylko o jej, dwójka moich innych dzieci też bierze udział w tej misji. Gdybym tylko mogła jej pomóc... Im pomóc... Kocham Clary, traktuję jak własną córkę, ale zrozum Akkie, że jeśli ona ma jakieś moce, których nie zna, które są ukryte i czekają na ujawnienie jak tykająca bomba, to to może okazać się dla niej nawet śmiertelne. Może nie przeżyć nagle uwolnionej dawki mocy. Powinna się jej nauczyć od początku, tak jak magii. A pomyśl, co jest bardziej sprzyjające dla uwolnienia się mocy niż śmiertelne niebezpieczeństwo?

Julie płakała. Już nie potrafiła się powstrzymać, za bardzo bała się o córkę i dwójkę bliźniaków. Do tego Lacey okazała się bratać z czarną magią i jest poszukiwana przez prawie wszystkich aurorów w Ministerstwie Magii, za zabójstwo niewinnych mugoli. To było zbyt wiele dla kobiety, która nie miała łatwego dzieciństwa ani młodzieńczego wieku.

- Mia - Akkie odezwała się tak nagle, że Julie prawie podskoczyła zaskoczona. Otwarła dłonią łzy. - Mia jest matką Clarissy.

- Gdzie ona jest? - serce Weasley zabiło szybciej. Mia. Ta Mia. Ta którą zna. Ta którą była pół aniołem, pół wyklętą. Blondynką tylko spojrzała na nią smutno i zacisnęła mocno powieki.

- Nie żyje.

******

Hej skarby!

Jak wam mija życie? Co robicie w wolnym czasie? Czy może nie macie wolnego czasu przez naukę/pracę? 🙉

Widzicie, nie opuściłam już was znowu po jednym rozdziale 🙈 oto kolejny, gdzie w końcu wyjaśniło się pochodzenie Clary :D

Kocham was!

TheQueenOfMagic 💞

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top