8. Gdzie jest prawda? (I)

Nastepnego dnia zajecia minely spokojnie. Przyjaciele malo ze soba rozmawiali. Kazdy probowal "strawic" wydarzenia z poprzedniego wieczora. W koncu po zajeciach usiedli wszyscy na kanapie w Pokoju Wspolnym Gryffrindoru.
- Ona umie gadac z jednorozcami! - odezwal sie pierwszy Ron.
- Tak. I ma feniksa. Tak jak Dumbledore. - powiedzial Harry wpatrujac sie w podloge.
- A ten jeden jednorozec co lezal, on byl chory? - zmarszczyl czolo Ron.
- Tak. I mial imie jak moja mama. - odpral Harry. Przyjaciele spojrzeli na niego. - Nie wydaje wam sie, ze za duzo faktow sie ze soba laczy? Julie podobna do mojej mamy, potem jej jednorozec nazywa sie Lily. To wszystko musi cos znaczyc!
- No wlasnie, tez mi sie to nie zgadza. To jest serio podejrzane. - stwierdzil Ron. - A ty Hermiono co o tym myslisz?
Hermiona siedziala i gleboko nad czyms myslala przygryzajac paznokcie. Na poczatku nic sie nie odezwala. Wstala i zaczela krążyc po Pokoju Wspolnym.
- Chodzcie gdzies gdzie nie ma ludzi. Musze wam cos powiedziec. - odezwala sie w koncu. Harry i Ron popatrzyli na nia ze zdumieniem, wstali i wyszli z pokoju wspolnego.
- Gdzie idziemy? - spytal Harry.
- Do Pokoju Życzen. - odpowiedziala i przyspieszyla kroku.
- Po co tam? Nie mozemy pogadac w pokoju? - odparl Ron, ktory zmeczyl sie przemiezaniem calego zamku.
- Musimy wszystko ustalic i chce miec pewnosc, ze NIKT nas nie podslucha. - mruknela. Zaczela chodzic wzdloz sciany i po trzech przejsciach pojawily sie drzwi.
Weszli do Pokoju Życzen. Stał sie on nie duzym pokoikiem, w ktorym staly trzy wygodne fotele i maly stolik. Na stoliku staly trzy kubki herbaty.
- Idealnie. - usmiechnela sie Hermiona gdy wszyscy juz usiedli.
- No to co o tym wszystkim myslisz? - zapytal ponownie Ron.
- Mysle, ze to jest dziwne. - odezwala sie Hermiona.
- No po prostu Ameryke odkrylas! Raczej, ze to jest dziwne! Ale co cie najbardziej w tym zaskakuje? Bo mnie te jednorozce... - powiedzial Ron.
- Mnie to jej powiazanie z moją mamą. - odparl Harry.
- A mnie jej czoło. - odezwala sie Hermiona. Przyjaciele spojrzeli na nią jak na wariatke.
- CZOŁO!? - krzykneli oboje.
- Tak, czoło. - zmruzyla oczy Hermiona.
- Nie rozumiem. Co takiego niezwyklego jest w jej czole? - prychnal Harry.
- A co niezwyklego jest w twoim czole? - zapytala sie oburzona przyjaciolka.
- Noo.. Blizna. - odpowiedzial niepewnie. - Ale ona nie ma blizny.
- Nie byla bym taka pewna. - powiedziala Hermiona.
- Co masz na mysli? - zmarszczyl czolo Ron.
- Jak bylismy w Lesie, jednorożec "pocałował" ją w czoło.
- Ale to nic nie znaczy. - zdziwil sie Harry.
- To nie wszystko. Chodzilam z nią przeciez do szkoly, a nawet do jednej klasy w mugolskiej szkole.
- I co to ma do czoła? - zapytal sie Harry.
- Duzo. - odparla Hermiona. - Julie byla najwieksza kujonką w calej szkole, zdobywala mnostwo nagrod za wybitne osiagniecia.
- No nie wierze! Ktos lepszy od Hermiony!? - Ron nie kryl zdziwienia.
- Tak, ale daj skonczyc. Oprocz tego, ze byla najlepsza uczennica, byla rowniez najpopularniejszą i najbardziej lubianą. To ona wyznaczala mody, to za nia zawsze chodzily grupki wielbicieli.
- I co to ma do czoła? - nadal nic nie rozumial Harry.
- Julie zawsze nosila opaski, ktore zakrywaly jej czoło. Normalny czlowiek zaczal by sie z tego smiac, ale soro nosilo to Julie, stalo sie to hitem w calej szkole! - odparla Hermiona.
- Czyli chcesz nam powiedziec, ze ona ukrywala swoją blizne? - zmarszczyl brwi Harry. - O ile oczywiscie ją ma.
- Tak, to wlasnie chce powiedziec. Raz gdy jeden chlopak jej dokuczal, zabral jej opaske i uciekal. Ona przez calą droge zakrywala sobie ręką czoło.
- Ale to nic nie znaczy...
- A wczoraj w Zakazanym Lesie, jednorozec "pocalowal" ją w czoło. - przerwala mu Hermiona. - A ona odpowiedziała, że dzisiaj nie boli. Ciebie w ten dzien tez nie bolala, ale w tym dniu gdy uratowala cie z jeziora owszem.
Harry i Ron głęboko nad czyms mysleli.
- Nawet jesli ma tą blizne, to dlaczego jej teraz nie zaslania opaską? Ogolnie nie zakrywa juz czola. - stwoerdzil Ron.
- Wiem... I to sie nie zgadza w mojej układance, ale doszlam do wniosku, ze albo ją ukrywa czarami, albo maskuje podkładem. - odparla Hermiona.
- Czym? - zdziwil sie Harry.
- Podkładem. To taki kosmetyk.
- Aha. Ale skad mialaby tą blizne? - zastanawial sie Harry.
- Pamietasz jak miales tą wizje? Jak Sam Wiesz Kto wściekł sie, bo myslal, ze ją zabil? Ciebie tez nie udalo mu sie zabic. - odparla Hermiona. Harry nic nie odpowiedzial, pokiwal tylko głową.
- No dobra. Powiedzmy, ze ma ona tą blizne jak Harry i połączenie z Voldemortem, ale co nam to daje? - zmarszczyl czolo Ron.
- Nie wiem, ale moze okazac sie bardzo przydatne. Zdziwilo mnie rowniez, ze tak bez wahania pomogla juz dwukrotnie Harremu. Wskoczyla do jeziora. Normalny czarodziej probowal by wyciagnac go czarami.
- W sumie. - przytaknal Ron.
- No wlasnie. Nie bala sie poświęcić dla Harrego.
- Jak moja matka. - powiedzial nagle Harry. Przyjaciele spojrzeli na niego.
- Tak. Zadziwia mnie to podobieństwo z twoją matką. Myślałam sobie, że to może byc twoja ciocia? Siostra twojej mamy. Może to miala ci powiedziec? - zastanawiala sie Hermiona.
- Nie sądze. Mama miała kedną siostre i to nie magiczną, Petunie. - zaprzeczyl Harry.
- No to nie wiem. I jeszcze ta kwestia rozmawiania z jednorożcami. Czytalam o tym troche i to jest tak samo żadko spotykane jak wężoustność. - odparla Hermiona.
- Ale my ją rozumieliśmy. - zauwazyl Ron.
- Ale nie rozumielismy jednorozcow. Tym różni sie wężojstwo od mowy jednorożcow. - odpowiedziala Hermiona.
- No dobra. Pozostaje jeszcze kwestia tego jednorozca Lily. Czemu ona sie do niego tak przywiązala? - odparl Ron.
- Może podobnie jak Hagrid jest miłosniczką magicznych zwierząt. Ma feniksa, miała jednorożca, ale musiala go dac do stada, bo trudno bylo by jej przechowywac go w Hogwardzie. - powiedziala Hermiona i odstawila kubek na stolik.
- Jakim cudem nauczyla sie czarowac i to lepiej niz które kolwiek z nas mieszkając u mugoli i nie chodząc do Hogwartu? - mruknal Harry. Hermiona gleboko sie nad czyms zastanawiala.
- Tego wlasnie nie wiem. - powiedziala w koncu. - Robi sie pozno, musimy juz iść.
Harry i Ron pokiwali głowami i wyszli z Pokoju Życzeń. Gdy przechodzili odok pomnika jakiegos zasluzonego czarodzieja, uslyszeli kroki. Nie mieli peleryny niewidki, a nie powinni chodzic o tej godzinie po korytarzach. Schowali sie szybko za pomnikiem, jednak kazdy kto zajrzalby za niego, od razu ich zauważy.
Na koncu korytarza zauwazyli Julie. Miala na sobie niebieski plaszcz, a włosy splecione luźno w warkocza. Rozglądała sie po zamku jakby czegos szukala. Zaglądała w każdy kąt i zakamarek. Przyjaciołom mocniej zaczeło bic serce. "Zaraz nas znajdzie", myslał Harry. "Już po nas". Otrząsnął sie jednak. Co moze mu zrobic Julie?
Nagle za posąg zajrzala Julie.
- Oh! Tu jestescie! - powiedziala z troską. Na jej twarzy zagościł nieśmiały usmiech. - McGonagall was wszedzie szuka!
- Co chce od nas profesor McGonagall? - zdziwil sie Ron.
- No wiecie, nie ma was w dormitorium i uważa, ze gdzies znowu zwialisciem I sie chyba nie myliła? - Julie uniosla brwi.
- My tylko... - zaczal Harry, ale przerwał mu jakis krzyk z konca korytarza.
- Panno Julie, z kim pani rozmawia? - przyjaciele uslyszeli głos opiekunki Gryffrindoru. Wcisneli się jeszcze bardziej za posąg. Julie z usmiechem szla powoli w strone McGonagall.
- Sama z sobą pani profesor. - skłamała usmiechakac sie do nauczycielki. - To mnie odstresowywuje. Szukam Pottera i jego przyjaciół tak jak pani.
- Dobrze, jak tylko ich zobaczysz to powiedz im, że mają sie wstawic u mnie w gabinecie! Sprawdzalas juz ten korytarz? - McGonagall wskazala na korytarz, w ktorym byli ukryci przyjaciele.
- Jeszcze nie do konca, zaraz to zrobie. Jak tylko ich zobacze, wysle ich do pani.
- Dobrze dziekuje, do zobaczenia.
- westchnela McGonagall i poszla dalej. Julie szybkim krokiem wrócila do przyjaciół.
- Nie wiem co wy wyprawiacie, ale zwiewajcie teraz do pokoju! - powiedziala z troche mniej miłym glosem. - Nie chcecie chyba miec szlabanu! Jak na kogos natraficie, mowcie że mi pomagaliscie. jesli traficie na Minewre to juz sami cos wymyślcie.
Julie wyjrzala czy nikt nie idzie.
- Idźcie w lewo, tam nikogo nie powinno byc. - zmarszczyla czolo.
- Dzieki, juz trzeci raz ratujesz mi skóre. - odpowiedział Harry i zmusil sie do usmiechu. Julie tez sie usmiechnela. Patrzyli sie przez chwile na siebie, kiedy Ron oprzytomnial.
- Ktoś idzie! Szybko! - szepnal i pobiegli. Julie zostala sama na korytarzu. Nadal sie usmiechala.
Harry nie rozumial dlaczego ratuje go z kłopotów, dlaczego nie wydala go McGonagall. Moze Ron ma racje. Moze ma w tym jakis interes. Rozmyslal nad tym calą droge az w koncu dotarli do Pokoju Wspólnego Gryffrindoru. Byli juz bezpieczni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top