45. Hogsmeade (I)
Uwaga! Zawiera fragmenty z HP i Insygnia Śmierci. Miłego czytania :*
***************************
- Lucjusz Malfoy. - wycedziła Julie osłaniając brata. Dobyła różdżki i szczerze mówiąc, robiło się groźnie.
Śmierciożerca stał na brzegu przy wejściu do jaskini. Był sam więc myśląc logicznie, nie ma szans z czwórką przeciwników w tym najsilniejszą czarodziejką świata.
- Panna Potter. - zadrwił Lucjusz. - Miło mi panią widzieć. Masz zamiar bronić swojego brata tak jak wasza matka, która była zwykłą szlamą? Myślała, że jak wyjdzie za czarodzieja czystej krwi to będzie coś warta?
- Nie mów tak! - ryknęło gniewnie rodzeństwo i w jednej chwili woda w jeziorze zawrzała. Zaczęła parować! Po chwili ukazał im się najzwyczajniej w świecie ląd. Malfoy zdziwiony cofnął się o dwa kroki, a Julie ruszyła pewnie w stronę drzwi.
- Nikt. Nie. Będzie. Obrażał. Naszej. Matki. - dziewczyna wręcz syknęła podchodząc do Śmierciożercy i przykładając mu zręcznym ruchem różdżkę do gardła. Malfoy wydawał się nie zbyt poruszony.
- Bo co mi zrobisz? - zadrwił.
- Zabiję cię. - wycedziła Julie jeszcze bardziej wciskając swoją różdżkę wjego gardło. Lucjusz jednak roześmiał się szyderczo.
- Nie zabijesz mnie. - śmiał się.
- Jesteś tego taki pewny? - syknęła dziewczyna. Harry podbiegł do siostry łapiąc ją za ramię i odciągając od Malfoya.
- Nie warto. - Wybraniec pokręcił głową, a Julie powoli zaczęła cofać różdżkę w między czasie pstrykając palcami. Nagle z nikąd pojawiła się Perełka, feniks Julie.
Potem wszystko działo się tak szybko, że aż trudno to opisać. Potter wysadziła wejście do jaskini machnięciem różdżki, tak że nikt się z niej nie wydostanie. Gryfoni złapali się jej, a ona chwyciła Perełkę, tym samym teleportując się do...
- Hogsmeade? - zdziwił się Harry gdy wylądowali w wiosce niedaleko Hogwartu. Nagle rozległ się alarm i przeraźliwy wrzask.
Zaledwie zdążyli spojrzeć po sobie, gdy drzwi gospody Pod Trzema Miotłami rozwarły się z hukiem i na ulicę wypadło kilkunastu zakapturzonych śmierciożerców z wyciągniętymi przed siebie różdżkami.
Sześciu śmierciożerców już biegło w ich stronę, ale Harry, Ron, Julie i Hermiona zdążyli wycofać się w najbliższą boczną uliczkę i prześladowcy pobiegli dalej. Zarzucili na siebie pelerynę niewidkę. Nasłuchiwali tupotu stóp śmierciożerców, biegających w tę i we w tę po głównej ulicy.
- Zmywajmy się! - szepnęła Hermiona. - Deportujmy się natychmiast!
- Dobry pomysł - mruknął Ron, ale zanim Harry zdążył coś powiedzieć, usłyszeli głos:
- Wiemy, że tu jesteś, Potter! Stąd nie uciekniesz! Znajdziemy cię!
- Czekali na nas - szepnęła Julie. - Rzucili to zaklęcie, żeby wiedzieć, kiedy się pojawimy. I chyba zrobili coś, żeby nas tu zatrzymać. To pułapka.
- A może wypuścimy dementorów, co? - zawołał inny śmierciożerca. - Szybko ich wywęszą!
- Jestem za!- ryknął kolejny.
Kilka innych głosów przytaknęło. Harry przeraził się: aby przepędzić dementorów, musieliby wyczarować patronusy, a to natychmiast zdradziłoby, gdzie są.
Nagle poczuli, że uliczkę wypełnia nienaturalne, lodowate zimno. Poczuł, że Hermiona chwyta go za ramię i razem obrócili się w miejscu.
Nie mogli się stąd deportować: śmierciożercy dobrze rzucili zaklęcia. Zimno przenikało Harry'ego aż do szpiku kości. Wycofali się głębiej w uliczkę, wymacując drogę po ścianie jakiegoś domu. A potem zza rogu wynurzyli się dementorzy, z dziesięciu albo więcej, i zaczęli sunąć ku nim. Przyjaciele przyspieszyli kroku, dementorzy byli byli coraz bliżej...
Harry uniósł różdżkę szybciej niż jego siostra. Bez względu na to, co miało się później stać, nie mógł poddać się pocałunkowi dementora. I myśląc o Hermionie, Julie i Ronie, wyszeptał:
- Expecto patronum!
Srebrny jeleń wystrzelił z końca jego różdżki i zaatakował. Dementorzy uciekli, a gdzieś w pobliżu rozległ się głos:
- To on, tutaj, w bocznej uliczce, widziałem jego patronusa, to był jeleń!
Zanim Julie albo ktokolwiek inny zdążył pomyśleć, co robić dalej, usłyszeli obok siebie zgrzyt rygli, po lewej stronie otworzyły się drzwi i ochrypły głos powiedział:
- Tutaj, Potter, szybko!
Usłuchali bez wahania i wpadli do środka przez uchylone drzwi.
- Na górę, nie zdejmujcie peleryny i bądźcie cicho! - mruknął wysoki mężczyzna, mijając ich, po czym wyszedł na ulicę, zatrzaskując za sobą drzwi.
Wpadli na koślawe drewniane schody. Wspięli się po nich najszybciej, jak potrafili. Znaleźli się w pokoju z małym kominkiem, nad którym wisiał wielki portret jasnowłosej dziewczyny, patrzącej na nich słodkim, choć trochę nieprzytomnym wzrokiem.
Z ulicy dobiegały jakieś krzyki i po chwili barman Gospody pod Świńskim Łbem wrócił do domu, zaryglowując drzwi i przyszedł na górę gdzie chowała się czwórka przyjaciół. Oni za to zaslonili okna i zsuneli z siebie pelerynę niewidkę.
- Pokręciło was? - zapytał szorstko barman, obrzucając ich spojrzeniem. - Po cholerę tu przychodzicie?
- Dziękujemy panu - powiedział Harry. - Nie wiem, jak się panu odwdzięczymy, uratował nam pan życie.
- Wiecie, że wszyscy tylko czekają aż tu wrócicie? ON chce was obu dopaść - barman wskazał na Potterów. - a wy jak nigdy nic przychodzicie tu. Może jeszcze powiecie, że chcecie iść do Hogwartu.
- Owszem. - powiedziała Julie przyglądając się mężczyźnie. - Pan jest Aberforth, brat profesora Dumbledore'a, prawda?
- Może. - burknął i usiadł na niskim stołku. - Zresztą, on i tak już nie żyje.
Przyjaciele poczuli mocne ukłucie w serce. No tak, zapomnieli, że dyrektor już pewnie nie żyje.
- Nie było jeszcze pogrzebu, co nie? - zapytał z nadzieją Ron. Aberforth pokręcił przecząco głową.
- Po co tu przyleźliście? - zapytał barman lustrując ich wzrokiem.
- Musimy się dostać jakoś nuezauważalnie do Hogwartu. - wytłumaczyła Julie.
- Oszaleliście. Zabiją was tam. - powiedział stanowczo mężczyzna. - Zadbajcie o siebie. Po co się tam pchacie?
- Bo czasami - odezwał się Harry, zanim jego siostra zdążyła otworzyć buzię. - trzeba przestać myśleć tylko o własnym bezpieczeństwie. Czasami trzeba pomyśleć o większym dobru! To jest wojna!
- Chłopie, masz siedemnaście lat!
- Jestem już dorosły i zamierzam walczyć nadal. Nawet jeśli miałbym zginąć. - prawie krzyknął Harry, a Julie złapała go za ramię aby się uspokoił.
- Musimy dostać się do Hogwartu - powiedziała stanowczo Julie. - Jeśli pan nie może nam pomóc, poczekamy do świtu, pożegnamy się w zgodzie i spróbujemy sami znaleźć jakiś sposób. A jeśli może nam pan pomóc... no cóż, najwyższy czas, by pan o tym wspomniał.
Aberforth tkwił nieruchomo na stołku, patrząc na Harry'ego i Julie oczami, które były tak niezwykle podobne do oczu jego brata. W końcu odchrząknął, wstał, obszedł stolik i stanął przed portretem Ariany (swojej siostry).
- Wiesz, co zrobić - powiedział.
Uśmiechnęła się, odwróciła i odeszła, zagłębiając się w długim tunelu, namalowanym poza nią. Patrzyli, jak się oddala, aż pochłonęła ją ciemność.
- Ee... co... - zaczął Ron.
- Jest tylko jeden sposób dostania się do zamku - powiedział Aberforth. - Wszystkie tajemne przejścia są przez nich strzeżone, dementorzy krążą wzdłuż murów. Tyle wiem. Jeszcze nigdy szkoła nie była tak pilnie strzeżona. Powiedzieliście, że jesteście gotowi umrzeć.
- Ale co...? - zaczęła Hermiona, marszcząc czoło i patrząc na portret Ariany.
Na końcu tunelu pojawiła się maleńka kropka. Ariana wracała do nich, rosnąc z każdą chwilą. Ale teraz ktoś jej towarzyszył, ktoś wyższy od niej szedł z nią, lekko utykając. Obie postacie robiły się coraz większe, aż w końcu tylko ich głowy wypełniły ramy. Potem cały obraz wychylił się do przodu jak małe drzwiczki i ukazało się wejście do tunelu. A z niego wyszedł...
- Neville! - krzyknęła uradowana Hermiona przytulając ubrudzonego przyjaciela z rozcięciami na twarzy.
- Wiedziałem, że wrócicie! Wiedziałem, że nie uciekliście! - zawołał uradowany Longbottom witając się z przyjaciółmi. - Po prostu wiedziałem!
****************************
No i udało mi się napisać kolejny :D to ma ktoś do sprzedania ten wolny czas xD? Sorka że fragmenty z książki, alee uznałam że pasują idealnie ;)
Kocham was!!! 💕💕💕
Komentujcie :*
Pozdrowionka!
TheQueenOfMagic ❤❤❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top