12. Rozpacz (II)

- To nie możliwe. - szepnęła sama do siebie. - To nie możliwe! - powtórzyła tym razem krzycząc.

- Przykro mi. - powiedziała kobieta i wyszła zza lady podchodząc do rudowłosej. - Abrosim! Iwo! Viz mit vas v bufet. Daty yiy chay! (Weźcie panią do bufetu. Dajcie jej herbaty!) - krzyknęła do dwóch ochroniarzy stojących kilka metrów dalej. Podeszli w wzięli ją pod ręce. Co tu dużo mówić, ta scena przyciągnęła wielu gapiów.

- Nie! Nie! Puśćcie mnie! - Julie wyrywała się dwóm strażnikom. Nie mogła w to uwierzyć. Chciała to sprawdzić. Oni nie mogą być martwi. Nie mogą. Nie teraz. Nie oni.

Potter wymierzyła w piszczel jednego z ochroniarzy siarczystego kopniaka. Zawył z bólu i puścili ją. Dziewczyna najprędzej jak mogła, pobiegła szukać toalety. Łzy same napłynęły jej do oczu. Nawet nie starała się ich ocierać. Drugi raz już przez to przechodzi. Ale wtedy jej brat nie był na prawdę martwy. Jednak myślała, że był.

Wpadła do kabiny jak burza. Na szczęście nie było kolejki. Zrzuciła plecak bez dna na podłogę, osunęła się po ścianie kabiny i zaczęła płakać. Potem płacz zamienił się w krzyk rozpaczy. Harry Potter, jej brat był martwy. Tak samo jak jej przyjaciele. Hermiona, Ron, Akkie i Mia. Wszyscy. Ból był pięć razy większy niż tego pamiętnego dnia w Zakazanym Lesie. Automatycznie przed oczami pojawiły się wszystkie wspólne sceny związane z wyżej wymienioną piątką. Poczuła dotkliwe ukłucie w sercu.

Po jakiś pięciu minutach wstała i wyszła z kabiny biorąc plecak. Na chwiejnych nogach podeszła do umywalki i spojrzała w lustro. Twarz miała czerwoną jak pomidor z plamami. Oczy leciutko opuchnięte. Odkręciła szybko kurek z zimną wodą i obmyła twarz mocząc przy tym włosy. Nie obchodziło ją to. Jej najukochańszy brat i przyjaciele zginęli.

Gdy doprowadziła się w miarę do porządku, upewniła się, że nikogo nie ma w kabinach. Potem wezwała Perełkę i zniknęła.

***

Cała piątka leciała dość wysoko. Harry, Ron i Hermiona na miotłach, e tym Potter na swojej Błyskawicy. Mia i Akkie rozwinęły za to skrzydła. Ciężko było lecieć pod osłoną nocy, bo nie było za wiele widać. Uważnie więc się rozglądali.

- To tutaj! - powiedziała nagle Hermiona i wszyscy zwolnili lot. Mia wytężyła swój świetny wzrok anioła, podobnie jak jej siostra.

- Musimy zniżyć lot i spróbować jakoś wlecieć przez dach. - powiedziała szatynka po czym gwałtownie machnęła skrzydłami i z niesamowitą prędkością pomknęła w stronę elektrowni. Jako pierwsza w jej ślady poszła Akkie, a potem reszta.

Wszyscy bezszelestnie wylądowali na zniszczonym dachu elektrowni. Byli pewni, że to tu. Urządzenia Mii i Akkie, świeciły ostrym światłem i wibrowały. Dziewczyny wcześniej zadbały o to by je wyciszyć. Mimo wysokiej demonicznej aktywności, nie widzieli jeszcze żadnego z demonów.

- To jest trochę podej... - zaczęła Mia oświetlając sobie drogę latarką i chowając skrzydła, ale nie dane było jej skończyć. Ogromne, czarne, bezkształtne cielsko skoczyło na nią z takim impentem, że dziewczyna zatoczyła się trzy metry dalej. Z pyska demona leciała piana. Nie miał oczu, tylko dwie czarne dziury. Anielica jednak nawet nie pisnęła, bo wiedziała, że to może zwabić ich jeszcze więcej. Zaczęła siłować się z potworem, jednak nie miała jak dosięgnąć swojego anielskiego noża. Demon zacisnął swoje ochydne łapska na jej szyi. Wydała z siebie zdławiony dźwięk. Kopnęła do z całej siły, kiedy nagle rozlaciał się w drobny mak. Akkie stała z anielskim nożem nad siostrą.

- Dzięki. - wychrypiała Mia i z pomocą siostry wstała. Otrzepała swój kombinezon i wyciągnęła anielski nóż. Gryfoni również mieli już w dłoniach broń. - Jest ich tu o wiele więcej.

- Może wejdźmy już do środka. Tam jest spora dziura w dachu. - powiedziała Hermiona wskazując na rzeczywiście dużych rozmiarów dziurę.

- Chodźmy. - postanowiła starsza anielica. - Tylko szybko. I miejcie gotową broń.

Po chwili cała piątka skoczyła przez dziurę w dachu. Nie wiedzieli jeszcze co takieg tam ich spotka...

***

Julie już z daleka widziała samolot. Podbiegła do niego, mimo iż straż i mugolska policja ja odciągali. Była gotowa się z nimi pobić, byle tylko zobaczyć ciała.

Praktycznie cały samolot spłonął. Julie słyszała przejęte głosy ukraińskich i białoruskich straży  polocjantów i doktorów. Nie rozumiała kompletnie ani słowa.

- Dictum! (zaklęcie wymyślone przeze mnie, z łaciny; tłumaczyć) - szepnęła rudowłosa machając różdżką. Przy okazji stała się niewidzialna, bo te mugolakie straże uczepiły się jej jak rzepy psiego ogona. W końcu mogła wszystko rozumieć.

- Z tego co mi wiadomo, podczas startu w samolocie znajdowało się pięćdziesięciu dwóch pasażerów, dwóch piotów i jedna stewardesa. - mówił policjant pisząc szybko w czarnym notesie.

- To nie możliwe. - pokręcił głową strażak. - Znaleźliśmy tylko czterdzieści osiem ciał.

- Jak to? - zapytał do twj pory milczący lekarz.

- No nie wiem. Było czterdzieści osiem ciał. Przysięgam. Liczyliśmy trzy razy. Tam macie je, jeśli chcecie zobaczyć. - strażak pokazał na polane. Były tam równo ułożone martwe, spalone lub zwęglone ciała.

- Ja mam potwierdzenie, że w samolocie znajdowało się pięćdziesiąt pięć osób. - powiedział policjant i poszli do ciał.

Julie z bijącym jak młot sercem poszła za władzami. Z jej przeliczeń wynika, że nie znaleziono siedem ciał. Możliwe, że pięć z nich to jej brat i przyjaciele. A pozostała dwójka? A może po prostu te siedem ciał się spaliło? Momentalnie napłynęły jej łzy do oczu. Była niewidzialna, więc nawet nie kwapiła się by je otrzeć. Zaczęła przeglądać ciał.

Widok był okropny. Dorośli i dzieci, zwęgleni, bez kawałków ciała. U niektóruch skóra byłaspalona, a kości i mięśnie wychodziły na wieszch. Potter myślała, że zaraz zwymiotuje. Po kilku minutach, stwierdziła, że nie ma tu ani ciała jej brata, ani żadnego z przyjaciół.

Na chwilę odetchnęła z ulgą, ale potem zdenerwowała się jeszcze bardziej. Więc w takim razje gdzie oni są!? Wydała z siebie dziwny okrzyk. Ludzie popatrzyli po sobie i jak głupi zaczęli szukać niezidentyfikowanego obiektu, który wydał ten dźwięk.

Julie za to zaczęła przedzierać się przez polanę pod osłoną nocy do głównej drogi. Nie miała bladego pojęcia gdzie się udać. Nagle ją jednak olśniło. Dawno temu dostała od Akkie i Mii urządzenie namierzające. Co prawda nie działało dalej niż w zasięgu ośmiu kilometrów, ale nie mogli przecież znajdować się daleko.

Zaczęła grzebac w swoim plecaku bez dna. W końcu wkurzyła się i użyła zaklęcia przywołującego. Uruchomiła urządzenie trochę większe od mugolskiego tabletu. Zaświeciło się i pokazała mapa terenu w zasięgu ośmiu kilometrów. Nacisnęła na pasek z małą lupą i wpisała tam "Harry Potter". Przez chwilę pojawiła się strzałka pokazująca, że się ładuje. Po chwili na mapie pojawiła się czerwona kropka z imieniem i nazwiskiem Wybrańca. Julie odetchnęła głośno z ulgi. Jej brat żył. Przyjaciele zapewne też.

- Elektrownia jądrowa w Czarnobylu. - przeczytała lokalizajcę brata, po czym zmarszczyła czoło. Co oni tam robią?

Niewiele myśląc wezwała feniksa i przeniosła się niedaleko zniszczonej elektrowni.

***

Upadli na beton. Cały kurz wzniósł się w górę, a oni zaczęli kaszleć. Mia i Akkie jednak od razu wstały i naszykowały broń. Gdy kurz opadł to samo zrobiła reszta.

- Tu jest cicho. - powiedziała Akkie przygotowując bicz i anielski nóż. - Za cicho.

- Może... - Harry zaczął coś mówić, ale nie dane było mu skonczyć. Ledwie co to powiedział, a z rogu wyskoczył gigantyczny demon z czterema parami oczu, zębami ostrymi jak brzytwy i pazurami gotowymi rozszarpać nieprzyjaciół. Za nim wyskoczyły jeszcze trzy takie demony. Jeden z nich rzucił z wielką siłą stary, drewniany stolik w Hermionę. Na szczęście dziewczyna zdążyła zrobić unik.

Mia i Akkie zajęły się dwoma z nich, a pozostale dwa uwzięły się na Złote Trio. Ciskały w noch wszystkim co miały pod ręką, robiąc przy tym niezłego rabanu.

- Nie możemy się chować w nieskonczność! - powiedziała w końcu Gryfonka, gdy dziwna szafa przeleciała jej nad głową i rozbiła się o ścianę. - Drętwota!

Demon pochłonął swoim ciałem zaklęcie, jakby w ogóle nie było oni nigdy w niego wycelowane. Granger pacnęła się w czoło, po czym wyciągnęła anielski nóż. Demon skoczył na nią z impentem, a ona nie zdążyla zrobic uniku i zatoczyła się z nim po podłodze. Uderzyła głowa w metalowy pręti krzyknęła przeraźliwie. Miecz wyleciał jej z ręki i był za daleko by go dosięgnąć.

Potwór naparł na nią całym swoim ciałem odslaniając równe, ostre zęby. To koniec. - pomyślała. Zamknęła oczy i nagle... coś ja olśniło. Uwolniła jedną rękę i sięgnęła do jednej z kieszeni kombinezonu. Wyciągnęła z niej mały sztylet z anielską runą. Qbiła go w brzuch demona. Ryknął przeraźliwie, a z rany zaczęła mu lecieć czarna krew, która zaczęła spływać po ręce Gryfonki wręcz ją parząc. Syknęła z bólu. Na szczęście demon zszedł z niej, a ona spokojnie wzięła anielski nóż i przecięła potwora na pół. Zamienił się on tylko w proch.

Gdy się ocknęła z szoku, zauważyla dyszących przyjaciół. Ron dyszał ciężko cały podrapany. Akkie opatrywała mu rany. Niewiele myśląc Granger pobiegła do chłopaka i przytuliła go mocno. Syknął z bólu, ale oddał przytulasa. (i tak jestem za Harmione iks de de de dop.aut.)

- Chodźmy. To były demony pełniące straż. Jest ich tu na pewno o wiele więcej. - powiedziała Mia przerywając tą "romantyczną" chwilę. Pokiwali głowami o ruszli na szatynką z gotową bronią.

Szli długim i ciemnym korytarzem. W końcu dotarli do jakiś drzwi. Mia pchnęła je mocno z wycelowaną bronią, gdyby coś czychało na nich w środku.
Przez chwilę tylko oślepiło ich światło. A potem zobaczyli kogoś przykutego łańcuchami do muru. I to nie była Ginny. Kogoś kogo nigdy w życiu by się tu nie spodziewali. Złote Trio wydało z siebie krzyk strachu i zdziwienia.

************************

Jak myślicie, kogo zobaczyli, huh?
Komentujcie!!

Pozdrowionka,

TheQueenOfMagic 😘



























Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top