11. Przeszłość (I)
Harry, Ron i Hermiona stali jak wryci. Nikt sie nie odzywał. Julie stała i patrzyła na nich bez usmiechu, ale ze smutkiem. Płakała. Przyjaciele nie wiedzieli dlaczego. Harry myslał, ze zaraz mu głowa eksploduje. Nie wierzył, nie rozumiał nic. Patrzył sie na Julie z szeroko otwartymi oczami. Julie Potter? pomyslał. Niee, to NIEMOŻLIWE. Ona kłamie, ale po co?
Hermiona opadła na krzesło. Źle sie czuła. Przy niej usiadł Ron i trzymał dziewczyne aby nie zemdlała. Nauczycielka również usiadła i zaczeła bawić sie łyżeczką od herbaty. Tylko Harry nadal stał osłupiały. Nie miał zamiaru siadać.
- To jakis żart prawda? - odezwał sie w koncu. Starał sie mówic luźno, ale głos mu sie łamał.
- Nie. - Julie pokręciła przecząco głową.
- Więc... - zaczął Harry. - Więc jesteś moją ciocią tak? Siostrą mojej mamy?
Julie popatrzyła na niego z politowaniem. Wiedziała, że to wszystko jest szokiem i wielką zmianą dla Harrego. Nic sie nie odzywała. Harry sie niecierpliwił.
- Tak czy nie? - zapytał w koncu.
- Nie. - powiedziała Julie, wstala z krzesla i zaczeła chodzic po gabinecie. - Nie jestem twoją ciocią.
- To kim? - głos Harrego łamał sie jeszcze bardziej. Julie staneła na przwciwko Harrego i złapała go za ramiona. Popatrzyła mu w oczy. Mieli je dokładnie takie same. Zielone. Jak Lily Evans.
- Jestem twoją siostrą Harry. - odpowiedziala powoli.
Harry poczuł ogromną gule w gardle. Siostrą? nic z tego nie rozumiał.
- Nie wierze. - powiedział nie mysląc co mówi. Julie stała i nic nie mówiła. Odezwał sie Ron.
- Harry... Ona nie kłamie. - Harry popatrzyl na Rona z zaciekawionym spojrzeniem. Chłopak pokazał na szafke gdzie leżał fałszoszkop. Urządzenie milczało. - Gdy by kłamała zaczął by piszczec.
Harry nic nie rozumiał. Patrzył na Julie, która utkwiła wzrok w podłodze. Nagle poniosły go emocje, nie wiedział co robi. Rzucił sie na Julie i przytulił ją bardzo mocno. Dziewczyna siedziała w osłupieniu, ale również przytuliła Harrego. Zaczeła znowu płakać. Harremu również łzy napłynely do oczu, które opadały na jej kasztanowo-rude włosy. Hermiona i Ron siedzieli i nie odważyli sie im przerwać. Hermiona także zaczela płakac.
- Dziewczyny są dziwne. - pomyslał Ron.
W końcu rodzeństwo uwolniło sie ze swoich objęć. Dziewczyna głośno wydmuchala nos.
- Ale, wytłumacz mi to wszystko, bo ja nic nie rozumiem. - powiedzial w koncu Harry. Julie popatrzyla sie na niego i wymusiła na sobie uśmiech.
- To bardzo długa historia Harry. - odpowiedziała. - A wy musicie iść juz spac.
- Nie musimy. Ja sie stąd nie rusze dopóki nie dowiem sie wszystkiego. - powiedział stanowczo Harry, troche za ostro niz chciał. Julie zdawala sie nad czyms głeboko zastanawiac.
- Dobrze, usiądź. - odlarla w koncu. Harry wykonal jej polecenie i siedzial przy swoich przyjaciolach na przeciwko Julie. - Więc co chcecie najpierw wiedziec?
- Ile jestes ode mnie starsza. - powiedzial Harry. - Albo młodsza.
- Harry... - odezwala sie Hermiona. - Ona jest w twoim wieku. Chodzila ze mną do klasy.
- Tak. Jestesmy w tym samym wieku. Jesteś moim bratem bliźniakiem. - powiedziala spokojnie.
- Jestescie bliźniakami!? Jak George i Fred? - zdumil sie Ron.
- Tak. Tak jak twoi bracia. - powiedziala spokojnie Julie. Ron zrobił dziwną mine.
- Skąd wiesz, ze to moi bracia?
- Oh... No... Magia. - usmiechnela sie nauczycielka.
- To nie jest zwykla Magia. - powiedziala Hermiona. - Skąd ty to wszystko wiedzialas? Że Malfoy stal za drzwiami, że George i Fred to bracia Rona, że Harry sie topił, że Harry potrzebował pomocy? To NIE JEST zwykła Magia. To jest wręcz niemożliwe dla czarodzieja.
- Zaraz Hermiono nam niech wszystko wytłumaczy, ale najpierw chce sie dowiedziec dlaczego nigdy wczesniej cie nie poznalem? - przerwal jej Harry. Julie odpowiedziala po minucie.
- Urodzilismy sie 31 lipca. Nikt nie wiedział, ze nasza mama miała urodzic blizniakow. I prawie nikt nie wie, ze ich urodziła. - zaczela Julie i zaczela chodzic wokół gabinetu. Harry postanowił jej nie przerywac i poczekac az zacznie mówic dalej.
- Ty urodziłes sie cały zdrowy. Ja urodziłam sie niestety bardzo słaba. Lekarze nie dawali mi nawet dwóch dni życia. Leżałam w inkubatorze, ty byles w ramionach rodziców. Voldemort tez nie wiedział, ze miało nas być dwóch. W dzien naszych narodzin... - nagle Julie przerwała. - A z resztą, sami zobaczcie.
Julie podeszla do szafki i wyciągneła z niej myśloodsiwece. Taką samą jaką ma Dumbledore. Sięgnela jeszcze po malutką fiolkę. Pisało na niej "Tata". Harry patrzyl na fiolke jak na najcenniejszy skarb. Julie wlała zawartośc fiolki do myśloodsiewcy. Wszyscy po koleji zanurzyli w niej głowy i wylądowali w sali szpitalnej.
Pielęgniarki krzątały sie pomiędzy inkubatowami. Zobaczyli w rogu inkubator z podpisem "Julie Potter. 31.07." Julie podeszla do niego i chciala pogladzic go ręką, jednak jej dłon tylko przeniknęla tylko jak by byla mgłą. Reszta również podeszła do małej Julie. Spała. Jej oddech był nierówny. Wszystko byłoby normalne w tej maleńkiej osóbce, gdyby nie to że miała już długie włosy do ramion.
Do sali wszedł wysoki mężczyzna z niedbale ułożonymi włosami i okularami na nosie. Cieszył sie jak dziecko, jednak gdy podszedł do maleńkiej Julie, posmutniał.
- Jakie są szanse, że przeżyje? - odezwał sie James Potter. W jego oczach zalśniły łzy.
- Nie wielkie. Nie dożyje jutra. - powiedziała pielęgniarka ze smutkiem i współczuciem. Odeszła od Jamesa. Jemes wziął malutką rączkę Julie i zacząl ją delikatnie gładzic. Harry zauważył, ze dorosła Julie dotyka swojej prawdziwej dłoni. James udał sje do drzwi.
- Zaraz do ciebie przyjdę córeczko. - szepnął do małej Julie, która smacznie spała.
Minutę po wyjsciu Jamesa przez okno wleciał nikt inny jak Voldemort. Pielęgniarki wystraszone chciały uciekać. Czarnoksiężnjk był jednak szybszy i zatrzasnąl drzwi, zdrętwiając po drodze trzy pielęgniarki. Jedna zdążyła tylko schować sje w pokoju dla pielęgniarek.
Voldemlort chodził między dziećmi, aż w koncu zatrzymał sie przy malutkiej Julie.
- No prosze. Dziecko Potterów. Ale czy nie miałaś być chłopcem? - odezwał sie Voldemlrt swoim ochrypiałym głosem. Harrego przeszyły dreszcze. Ron musiał przytrzymywać Hermione aby nie zemdlała.
Voldemort ściągnął szybe z inkubatora i odgarnął jej włosy z twarzy. Potem wycelował w nią różdżką.
- AVADA KEDAVRA! - ryknął. Zielone światło błysnęło i trafiła Julie w czoło. Natychmiast przestała oddychać. Voldemort wybuchnąl śmiechem.
Do sali wbiegł James Potter.
- Drętwota! - krzyknął, ale czarnoksiężnik zdolał sie uchylić. Ryknąl tylko śmiechem i sie zdeportował. James podbiegł do swojej córki.
- Julie. Julie! NIE! - wrzasnąl gdy zobaczył swoją martwą córkę. Wziął ją na ręce i chciał wynieść z sali, zapewne zanieść do Lily, jednak wrócil sie w połowie drogi i odłożył swoja córke z powrotem. Mruknąl jakies zaklecie i wylieciało z niej czerwone swiatlo. Takie samo jak z różdżki Hermiony gdy chciala wymazac pamiec nauczycielki. Wymazał pamiec pielęgniarkom i wyszedł.
- Poszedł wymazac pamiec naszej mamie i reszcie, ktora wiedziała o mnie. - powiedziala Julie do przyjaciol. Nikt sie nie odezwal.
James wrócił po dwóch minutach. Podszedł do martwej Julie. Wyciągnał z kieszeni małą fiolke. Przylożył różdzke do skroni i "wlał" swoje mysli do fiolki. Tej samej co miała Julie. Podszedl do swojej córki i włozyl jej pod kocyk fiolke.
- Niech te myśli zostaną z tobą na wiecznośc córciu. - szepnął. - Nikt ciebie nie bedzie pamietal, nikt nie bedzie wiedział, ze istnialas, ale ja ciebie zapamietam. Nie moge robic jeszcze wiekszej rozpaczy Lily...
James zaczał płakac. Gładził dziewczynke po jej długich włosach. Łzy kapały na jej twarz. On ocierał je swoją ręką.
- Nigdy o tobie nie zapomne. Kocham cie córeczko. - James pocałował jej czoło dokładnie w to miejsce gdzie trafiła ją klątwa Avada Kedavra. Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie zobaczył już, że na czole jej córki pojawia się blizna w kształcie błyskawicy a w pokoju stanąl profesor Dumbledore.
Sala szpitalna rozpłynela sie i przyjaciele znowu stali w gabinecie Julie. Wszyscy usiedli. Zaczela Julie.
- Teraz rozumiesz dlaczego nikt mnie nie zna? Tata wymazał wszystkim pamięć. Nie chciał aby nasza mama przeżywała to jeszcze bardziej, bo kilka dni przed naszymi narodzinami zmarli nas dziadkowie i od strony mamy i od strony taty. To był by dla niej cios. - opowiedziała Julie. Wydawała sie to wszystko rozumiec i zaakceptowac.
- Co robił tam Dumbledore? - zmarszczyl czoło Ron.
- Tata go poinformował aby mnie zabrał i pochował. Tylko on jako JEDYNY oprócz naszego taty wiedział. - odpowiedziała Julie.
- Ale.. Nie rozumiem... Gdy juz Dumbledore sie dowiedział, że żyjesz, dlaczego nie powiedział rodzicom? - zdziwił sie Harry.
- Kiedy on sie dowiedział że żyje, to rodzice już nie żyli.
- Co? Jak to? - Harry nic nie rozumial.
- Dumbledore dał mnie rodzinie czarodziejów aby mnie pochowali, bo sam miał pilne sprawy do załatwienia. Oni kiedy zobaczyli, że jednak zyje, nie chcieli oddac mnie Dumbledorowi bo wiedzieli, że on mnie od nich zabierze. W koncu dowiedzial sie o mnie przypadkiem gdy miałam półtora roku. Oczywiście zabrał mnie od nich. - kontunulowała Julie.
- I czemu nie byłaś razem ze mną w domu Dursleyów? - zawiódł sie Harry.
- Dumbledore oddał mnie do innych mugoli przy których mieszkała czarownica. Opowiedział im, ze jestem sierotą, i będe czarodziejką. Nie mówił im kim naprawde jestem. Powiedział tylko, ze mam na imie Julie. - odpowiedziala.
- To dlaczego nigdy nie trafiłas do Hogwartu? - zmarszczyła czoło Hermiona.
- Profesor Dumbledore rzucił na mnie bardzo potężne zaklęcie, że nikt nie może mnie wytropić i zrejestrować, że czaruję. Był moim Strażnikiem Tajemnicy. Wiedziałam od zawsze, że mam brata, ale nigdy nie pozwolono mi sie z tobą spotkać. Uczyłam sie u czarownicy w sąsiedztwie. Poziom nauki miałam wyższy niż wy w Hogwardzie bo zobaczyli we mnie "potencjał". W dwa lata nauczyłam sie tyle, ile wy w pięć. Uczyłam sie codziennie. Czarownica, ktora mnie uczyła, była była nauczycielką w Hogwardzie. Dumbledore często mnie odwiedział i opowiadał o tobie.
- Opowiadał o mnie? A czemu mi nigdy NIC nie powiedział o tobie? - Harry poczuł przypływ złosci. Mial chęć pójść teraz do Dumbledora i rzucic sie na niego.
- Mówił mj zawsze, że to dla mojego dobra. Ja jednak wiem, ze nie chciał nas poznac, aby chronoc ciebie. - odpowiedziala Julie.
- Nie rozumiem...
- Byłam dla Voldemorta zagrożeniem. Podobnym jak ty. Mam ogromną moc, jakiej nie ma NIKT. Nawet on. Dumbledore wiedział, ze jak tylko dowie sie, ze ja żyje, zabije mnie. A jesli ty bylbys w moim poblizu, to dowiedzialby sie o mnie po pierwsze wczesniej, a po drugie zabilby i mnie i ciebie od razu.
- To jest chore... - odparł Ron.
- Wiem. Juz późno, idźcie spać. - powiedziala Julie.
- A, ta twoja moc? - nie dawała za wygraną Hermiona.
- Jutro wam o niej opowiem. Teraz naprawde musimy iść spać. Wracajcie do pokojów i nie dajcie sie złapać na korytarzach. - odparła Julie i otworzyła im drzwi. Przyjaciele załaożyli na siebie peleryne niewidke i ruszyli w strone Pokoju Wspólnego Gryfonów.
☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆
Jak sie podoba? :) Moze byc? ;D Komentujcie, bo to motywuje :) Miłego weekendu :**
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top