Rozdział 32 (III)
- Ale jak to nie żyje - słowa Akkie nie chciały za żadne skarby dotrzeć do Julie. Ona ich nie chciała ani zrozumieć, ani usłyszeć. Anielica nie patrzyła jej w oczy.
- Jakoś rok albo półtora po tym jak zamknęliśmy portal i nie było dla nas zbyt wiele do roboty, Rada rozkazała jeszcze bardziej polować na Wyklętych. Oczywiście w końcu dowiedziano się kim była Mia, obie byłyśmy świadome tego, że tak się stanie. Krążyłyśmy z Mią po całym świecie, aby nie zostać w jednym miejscu zbyt długo. Cały czas do otrzymywałam jej towarzystwa. W międzyczasie ona się zakochała w czarodzieju z Ameryki. Miał na imię Daniel. Był naprawdę świetnym człowiekiem, bardzo dużo nam pomógł pomimo tego że byłyśmy aniołami i nie jeden raz nas uratował. W końcu wróciłam do kraju a oni uciekali we dwóch. Wiedziałam że nie będzie mi to łatwo, bo wszyscy od razu zrozumieją że pomagałam ukrywać się siostrze. Torturowali mnie abym wyjawiła jej miejsce pobytu, dlatego obiecaliśmy się ze sobą nie kontaktować, aby nikt przypadkiem jej nie namierzył. Było mi naprawdę ciężko, bo rodzice się ode mnie odwrócili, siostra uciekała przed łowcami wyklętych, a ja byłam całkowicie sama. Do tego Rada obcięła mi skrzydła... - w tym momencie na plecach Akkie pojawiły się dwie krwawe i bardzo widoczne rany w miejscu gdzie ucięto jej skrzydła. Julie nie mogła uwierzyć w to wszystko co słyszała. Zatkała usta ręką i starała się nie rozpłakać.
- Czy to cię boli? - Julie bardzo delikatnie dotknęła rany.
- Bolało, boli i będzie boleć - westchnęła blondynka i znowu zamaskowała swoje rany. - W każdym razie, po trzech latach, nagle w progu domu pojawiła się Mia i Daniel. Nie wiem co bardziej mnie zaskoczyło, ich wizyta czy to że mieli ze sobą kilkumiesięczne dziecko. To właśnie była Clarissa. Mii ciężko było podróżować i ukrywać się razem z dzieckiem. Wiem że nie chciała dla małej takiego życia. Poprosiła mnie o opiekę nad nim, ale w końcu obie doszłyśmy do wniosku że nie będzie ono bezpieczne w świecie aniołów. Pomyśl tylko, gdyby aniołowie dowiedzieli się że istnieje dziecko które ma w swojej krwi krew anioła, wyklętej i czarodzieja, to zabili by je od razu. Nieraz już były zabijane dzieci aniołów i czarodziei. Nie mogłyśmy pozwolić na to aby ktokolwiek dowiedział się o jej pochodzeniu. Dlatego od razu pomyślałyśmy o tobie. Bardzo chciałyśmy napisać ci więcej w tym liście, chciałyśmy same ci wszystko opowiedzieć, ale wtedy prawda wyszłaby za szybko na jaw. ktoś mógłby usłyszeć ktoś mógłby się całkiem przypadkiem dowiedzieć i tak już by ruszyła maszyna nie do zatrzymania. Wiedziałyśmy że robimy błąd ukrywając jej moce. Ale uwierz mi, to było jedyne najbardziej rozsądne wyjście z całego tego bagna.
- Rozumiem was - Julie nagle niespodziewanie położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. - Naprawdę cię rozumiem, i myślę że Clary też to zrozumie. To cholernie mądra dziewczyna.
- Pewnie po Mii - w oczach anielicy znowu zebrały się łzy, które wytarła ukradkiem.
- Jak zginęła Mia? - czarodziejka musiała zadać to bolesne pytanie. Chciała znać już prawdę do samego końca.
- Jakoś dwie doby po tym jak zostawiliśmy u ciebie Clarissę, Mia miała z powrotem ruszać w świat razem z Danielem, ale wtedy... Nasza własna matka doniosła Radzie o pobycie Mii. - Akkie z trudem przełknęła ślinę, a Julie krzyknęła z niedowierzaniem. Wiedziała, że Marlene to suka, ale żeby skazać własną córkę na śmierć. - Od razu uzbrojona Rada przyleciała i zabiła Mię i Daniela.
Julie nie wiedziała jak ma na to zareagować. Anielica musiała to kryć w sobie przez tyle lat i robiła to wszystko po to aby chronić swoją siostrzenicę, której nawet nie zna. Przytuliła przyjaciółkę i pozwoliła jej się wypłakać chociaż tyle mogła zrobić. Żałowała że przez natłok pracy i obowiązków nie odwiedzała dwóch sióstr. Nie mogła też pojąć bezwzględności aniołów. Zabili kogoś kto przyczynił się do zamknięcia portalu z demonami i uratowania świata, kogoś kto był dobrym człowiekiem, tylko dlatego że się źle urodził.
- Kiedy Clarissa wróci z misji, zabiorę ją tutaj od razu. Chcę aby nauczyła się od ciebie władać swoją anielską mocom. - wyszeptała Julie, ale Akkie tylko pokręciła głową.
- To cholernie niebezpieczne i nieodpowiedzialne.
- Spokojnie, ja już dokopię Radzie jak będą chcieli tknąć moją córkę. Rozpętam kolejną wojnę między czarodziejami a aniołami.
Obie kobiety się zaśmiały. Anielica nie robiła tego od lat.
- Dziękuję ci Julie. Dziękuję ci za to że wychowałaś córkę Mii jak własną. To bardzo dużo dla mnie znaczy. - Akkie jeszcze raz mocno przytuliła czarodziejkę. Oba tylko machnęła ręką na znak, że nie ma jej za co dziękować. Co tu dużo kryć, pokochała Clarissę.
- Akkie, spróbuję jakoś ukoić ból ran po skrzydłach. - Julie obiecała, a Akkie się tylko smutno uśmiechnęła - Poszukam jakiegoś eliksiru albo magicznej maści, pracuję teraz w końcu jako uzdrowicielka.
- Dziękuję, ale myślę że nic mi nie pomoże niestety w tym. - powiedziała smutno blondynka i odruchowo dotknęła swoich pleców.
- Czy istnieje jakaś możliwość, abyś odzyskała skrzydła? - Julie liczyła na to, że to jest odwracalny proces.
- Rada powiedziała mi, że muszę zabić demona, aby mi odrosły. Dotychczas było to niemożliwe, bo zamknęliśmy portal. Ale dzisiaj, jak powiedziałaś mi o tym że demony powróciły na ziemię, dostrzegłam promyk nadziei. Muszę znaleźć jakiegoś demona zanim zrobi to Rada. - na twarzy anielicy pojawił się lekki uśmiech. Julie poklepała ją po ramieniu.
- Obiecuję ci, że jak tylko znajdę jakiegoś demona to od razu cię powiadomię, albo nawet się po ciebie teleportuję.
*****
Ósemka złotych dzieci i profesor Snape deportowali się do miejsca zwanego Stonehenge. Magiczny krąg z kamieni stał jednak w odległości około pięciuset metrów od nich. Dopiero wschodziło słońce, więc wszędzie panował półmrok i nie było nigdzie widać żywej duszy.
- Lepiej załatwcie wszystko zanim zaczną schodzić się turyści. - powiedział do nich Mistrz Eliksirów. Po tych słowach wykonał kilka skomplikowanych ruchów różdżką i jasny promień światła wystrzelił w stronę kamiennego kręgu. - Rzuciłem tam zaklęcie osłonne. Jeden człowiek lub mniejsze grupa was nie zauważą. Ale jak już pojawiają się większe grupy turystów, radzę wam odejść stamtąd.
- Dziękujemy panie profesorze - powiedziała cicho Rose i uśmiechnęła się do nauczyciela. On jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Kiwnął tylko na nich głową.
- Oby wam się udało. Powodzenia - powiedział i po tych słowach zniknął. Przez moment nikt nie był w stanie wypowiedzieć żadnego słowa.
- A więc zostaliśmy skazani tylko na siebie - w końcu Alexis klasnęła w ręce. - chodźmy do tego Stonehenge. Już czuję ciarki na plecach!
Młodzi czarodzieje zmierzali szybkim krokiem stronę kamiennego kręgu. Rose która po Hermionie odziedziczyła niezwykłą mądrości i ciekawość świata, zasypywana wszystkich ciekawostkami na temat tego niezwykłego zabytku.
- I ogólnie bardzo możliwe, że wtedy wyznaczali na przykład zaćmienia za pomocą tych głazów. No to jest coś niesamowitego! - dziewczyna bardzo się stresowała i próbowała ulżyć sobie rozmową, ale raczej nikt oprócz Cassie nie podzielał jej entuzjazmu na temat Stonehenge. W końcu dotarli do niego i niepewni zatrzymali się przed jednym z wejść. James kiwnął na nich, aby wszyscy weszli do jego środka. W końcu co się może stać wewnątrz magicznego kręgu?
- Czuję tu czarną magię. Dużo czarnej magii - Neal niepewnie dotknął jednego z ogromnych głazów. Poczuł mrowienie najpierw w ręce, a potem na całym ciele. Czuł, że ziemia do niego przemawia, ale nie potrafił odczytać jej przekazu.
- Neal, masz moc władania ziemią. Czy możesz jakoś porozmawiać z tymi kamieniami? - Jace zadał bardzo niepewnie to pytanie, ale wssyscy spojrzeli się na niego z ciekawością. W sumie przecież mądrze prawił.
- Spróbuję. One coś chcą mi przekazać, ale ich nie rozumiem - Ślizgon westchnął i jeszcze raz przyłożył dłoń do głazu. Znowu poczuł to dziwne mrowienie. Wytężył wszystkie swoje zmysły, skupił się maksymalnie, ale to było na nic. - Nie umiem. Za mało chyba ćwiczyłem...
- Spróbuj jeszcze raz - Alexis złapała potomka Slytherina za rękę i ścisnęła ją, na znak, że jest z nim. Chciała użyczyć mu w jakiś sposób swojej mocy. Riddle znowu przyłożył rękę w to samo miejsce. Deszcz był silniejszy i usłyszał głosy. Wszystkie mówiły w tym samym czasie dlatego nie potrafił wyłapać ani jednego słowa. Nagle wzmógł się wiatr. Był on coraz silniejszy.
- Hugo! Co ty robisz!? - Rose próbowała przekrzyczeć wiatr. Chłopak jednak z przerażeniem w oczach pokiwał przecząco głową.
- To nie ja! - powiedział i zaczął gorączkowo machać rękami jakby odpędzał od siebie złośliwe muchy. Wiatr był coraz mocniejszy, a uczniowie nie umieli utrzymać się na własnych nogach.
- Zatrzymaj to! - krzyknęła Cassie po czym złapała się z bratem za ręce. Rose poszła za jej przykładem i złapała Puchona za ramię.
- Dasz radę! To pewnie jest jakaś próba! - dodawała bratu otuchy i siły. On tylko bardziej się skupił i po dłuższej chwili uspokoił wiatr. Ale nie mogło być zbyt długo kolorowo. James nagle zaczął palić się żywym ogniem. Przerażona i zaskoczona Clary w jednej chwili odskoczyła z krzykiem od przyjaciela.
- James! Co się dzieje!? - Gryfonka nie wiedziała jak mu pomóc i tylko chodziła na około chłopaka. - James!
- Spokojnie! To mnie nie parzy - powiedział całkowicie spokojnym i beznamiętnym głosem Potter. Próbował skoncentrować ogień tylko na swoich dłoniach. Prawie mu się to udało. Trochę miał jeszcze jednak płomienne włosy. - Widzicie? Nie jest źle!
Nagle płomienne kule, które miał skoncentrowane na swoich dłoniach wystrzeliły i... podpaliły trawę. Ogień zaczął się rozprzestrzeniać jak szalony, a Gryfon nie potrafił go zatrzymać.
- Ja go nie kontroluję! Wyrwał mi się spod kontroli! - zaczął krzyczeć i biegać jak szalony wokół płonącej trawy. - Cassie! Woda!
Dziewczynce nie trzeba było nic dwa razy powtarzać. Po krótkiej chwili z dłoni dziewczyny jak ze szlaufa trysnęła woda i ugasiła ogień.
- Okej, jeśli to miał być jakiś pokaz naszej mocy, to się nie popisaliśmy - Cassandra zaśmiała się i poprawiła włosy, które rozwiał jej wiatr.
- Ja się przeraziłam na maksa, jak zobaczyłam płonącego Jamesa - Clary chyba dopiero teraz ochłonęła po zobaczeniu chodzącej żywej pochodni. Przytuliła niezgrabnie Pottera, a on odwzajemnił uścisk. - To co teraz?
Jak na zawołanie w kamieniu ołtarzowym, w tak zwanym Altar Stone, pojawił się błyszczący miecz. Był złoty, długi, oburęczny. Nasada była bogato zdobiona, a na klindze były przeróżne wzory. James otworzył szeroko buzię ze zdumienia i podszedł do kamienia. Złapał za nasadę i szarpnął z całej siły, w celu wyciągnięcia miecza, ale on ani drgnął. Spróbował jeszcze kilka razy, ale nic to nie dało. Nagle na kamieniu pojawił się błyszczący napis w dziwnym alfabecie. Pojawiło się pięć nieznanych znaków.
( Tu miało być zdjęcie tych run, ale Wattpad odmówił posłuszeństwa 😒
Jeśli stwierdzi, że jednak wgra zdjęcie, to je tu wstawię!)
- To pismo runiczne! - Rose ożywiła się, bo lubiła się uczyć różnych alfabetów, albo języków obcych, których uczyli się mugole. - Tu pisze...
- Anioł - powiedziała nagle Clary jak w transie. Nie chciała przerywać podekscytowanej kuzynce, ale słowo samo jej się wymsknęło. Sama była tym zaskoczona, bo nie wiedziała skąd zna alfabet runiczny. James na dźwięk wypowiedzanego przez kuzynkę słowa, cały się spiął i położył dłoń na ramieniu Gryfonki.
- Clary, muszę z tobą poroz... - ale nie dane mu było dokończyć, bo ziemią się zatrzęsła, a krąg kamieni zaczął wirować wokół nich. Usłyszeli krzyk Neala. No tak, kompletnie zapomnieli o dwóch Ślizgonach, którzy próbowali porozumieć się z głazami.
- To będzie kolejna próba! Musimy znaleźć wyjście! - zdarzyła krzyknąć Alexis, po czym razem z Nealem zniknęła zapadając się pod ziemię. Zaraz za nimi zniknęli bliźniacy, potem Rose i Hugo. James zdążył jeszcze złapać i przyciągnąć do siebie Clarissę, po czym również poczuli, że spadają w nicość.
*************
Hej kochani,
W przerwie między powtarzaniem "Pana Tadeusza" i pykaniem zadanek z matmy udało mi się napisać rozdział.
Nie jest wybitnie długi (trochę ponad 1800 słów), ale musiałam przerwać akcję bo jestem... Tak tak, dobrze kombinujecie... Polsatem! 🙈
Mam nadzieję, że wszyscy jesteście zdrowi!
Kocham was!
TheQueenOfMagic 💞
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top