Rozdział 21 (III)

W Wielkiej Sali panowało niemałe poruszenie. Wszyscy podawali sobie z ręki do ręki Proroka Codziennego.

- Cztery ofiary!? - pisnęła Cassie. Zaczęła rozglądać się za swoją starszą siostrą aby jej to pokazać. Niestety ani Clary, ani James, ani Fred nie zjawili się na śniadaniu. Rose i Jace, którzy siedzieli obok Cassandry rozglądali się za innymi. Hugo jadł w spokoju śniadanie przy stole Puchonów, a Alexis i Martina zawzięcie dyskutowały.

- Zaraz przyjdę - rzuciła niedbale Rose, wstała i udała się do stoły Slytherinu. Podeszła do Albusa i Scorpiusa. - Widzieliście to?

- Tak - odparł posępnie Albus. Następnie spojrzeli na siebie z Malfoy'em jakby coś ukrywali.

- Ciekawe kim są ci w maskach - rzucił niedbale Scor. Weasleyówna zmarszczyła czoło. Malfoy zawsze był gadatliwy, a już szczególnie w jej towarzystwie.

- Co się stało? - zapytała ostrożnie przypatrując się każdemu z osobna. Potem ją olśniło. - Wy coś wiecie!

- Ciszej! - syknęli obaj chłopcy i rozejrzeli się niespokojnie. Patrzyła się na nich tylko Alex.

- Chodźcie na korytarz - zaproponował Potter. Zawołali Blackównę i w czwórkę wyszli z Wielkiej Sali. Udali się trochę dalej od drzwi, aby nie natykali się na nich wchodzący lub wychodzący uczniowie.

- Gdzie nasi kochani Gryfoni? - zapytała Alex, ale Rose tylko wzruszyła ramionami.

- Nie było ich na śniadaniu - odparła Weasleyówna.

- Lily mówiła, że nie było ich też w Pokoju Wspólnym, bo chciała pożyczyć mapę. Może gdzieś poszli. - dopowiedział Albus i wszyscy przystanęli na tej wersji.

- A co macie nam do powiedzenia? - zapytała Alex. Chłopcy spojrzeli na siebie, po czym jeszcze raz rozejrzeli się, że nikogo nie ma.

- Mamy wrażenie, że to Lexi, Isabell i Lacey są tymi ludźmi w maskach - powiedział Scorpius, a jego przyjaciel pokiwał głową na znak zgody.

- Dlaczego tak uważacie? To bardzo poważne ozkarżenia. - ostrzegła ich Krukonka, ale oni od razu zabrali się do tłumaczenia.

- Wszystkie ataki są w nocy, kiedy nikt nie może ich nakryć. Mogą swobodnie opuszczać szkołę. - powiedział Malfoy.

- Ale to niczego nie wskazuje - zauważyła Alexis.

- Ale to nie wszystko. Pisze, że atak był o trzeciej w nocy. - Albus pokazał godzinę w gazecie. - Wczoraj specjalnie ze Scorpiusem siedzieliśmy schowani pod peleryną niewidką w rogu Pokoju Wspólnego. Po drugiej w nocy wszystkie trzy wyszły żywo dyskutując o jednym. Zaklęciu Avady.

- Siedzicie tak każdą noc? - zdziwiła się Rose pełna podziwu.

- Nie każdą. Co drugą. - dodał Scorpius.

- W sumie to co mówicie ma sens. Od teraz nie możecie sami ich śledzić. Musimy obserwować ich każdy ruch. Zaangażujemy w to wszystkich. - ustaliła Alex.

- W co zaangażujecie? - uczniowie usłyszeli twardy, męski głos aż się wzdrygnęli ze strachu. Odwrócili się, a za nimi stał profesor Snape.

- Ee... W rodzinny turniej Quiddicha! - powiedziała od razu Alexis, ale Severus nie uniósł nawet brwi. Od razu zorientował się, że kłamie.

- Proszę uważać panno Black. Ściany mają uszy. - powiedział ze stoickim spokojem. - Jeszcze ktoś uzna, że coś knujecie.

I oddalił się w stronę Wielkiej sali, a jego peleryna powiewała za nim tak, że wyglądał jak nietoperz.

***

Za drzwiami znajdowało sie nieduże pomieszczenie, w którym było jeszcze więcej pochodni i wychodziły trzy korytarze. Clary rozglądała się przerażona, ale zarazem niezwykle zafascynowana tym miejscem. Już miała iść korytarzem na wprost, kiedy nagle ogromny, zielono czarny wąż, zagrodził jej drogę.

Wrzasnęła i skoczyła w stronę wrót, ale one zatrzasnęły się przed nią z hukiem. Znak na jej ręce lśnił białym światłem. Wąż zbliżał się nieustannie pokazując swoje ostre kły. Już miał na nią skoczyć, kiedy z nikąd pojawił się wielki, złoto-brązowy lew! Skoczył na pytona i przygwoździł go łapą do ziemi.

Weasleyówna zaczęła szarpać za drzwi, ale one nie chciałi ustąpić. Postanowiła więc jciec jednym z korytarzy. Wybrała ten na lewo. Gdy zwierzęta zauważyły, że ucieka, podążyły za nią.

Przebiegła spory kawałek jakimś tunelem i dotarła do bardzo oświetlonego pomieszczenia. Na środku był tylko niezbyt wysoki podest. Rozejrzała się zaniepokojona. Nie było już słychać zwierząt, które ją goniły. Postanowiła złapać chwilę oddechu i usiadła na podeście.

Wtem zza rogu wyleciał brązowy orzeł! Clary zerwała się na nogi, przy okazji potykając i przewracając. Ptak jednak nie atakował. Wylądował na ziemi i przekrzywił łebek, jakby się jej przyglądał. Zaraz potem pojawił się borsuk i usiadł obok ptaka.

- Chwila... - Gryfonka na chwilę przestała czuc strach. - Wąż, lew, orzeł i borsuk... To wy! Jesteście założycielami Hogwartu!

Nagle dziewczyna poczuła, że jej naszyjnik parzy. Była to jedyna pamiątka po jej biologicznej matce. Był srebrny, w kształcie księżyca i z małym diamencikiem. Wzięła go do ręki i poczuła jakby coś chciało rozsadzić jej głowę. Zatoczyła się do tyłu i opadła na podest nadal trzymając wisiorek.

- Witaj Clarisso Weasley - usłyszała miękki kobiecy głos. Taki sam jak we śnie. - Znalazłaś nas. Jesteśmy z ciebie dumni.

- Kto do mnie mówi? - Clary rozmasowywała sobie tył głowy.

- Jestem Rowena Ravenclaw. Widzisz mnie w mojej zwierzęcej postaci. - orzeł skinął głową i mimo, że miał dziób, Weasleyówna była pewna, że się uśmiechnął.

- Jak mamy was odczarować? Kto jest Złotymi Dziećmi? Dlaczego to ja was odnalazłam? I co to było na mojej ręce, co mnie prowadziło?

- Zadajesz bardzo dużo pytań - Clary wzdrygnęła się na dźwięk męskiego głosu. Dopiero teraz zauważyła, że stał za nią lew. - Jestem Godrykiem Gryffindorem. Witaj Gryfonko.

- Dzień dobry - wydukała cała blada, gdyż zobaczyła węża, czyli Salazara.

- Twój naszyjnik. On daje ci moc rozmawiania z nami. - powiedział borsuk czyli Helga Hufflepuff.

- To pamiątka po mamie - powiedziała cicho i pogładziła ciepły metal. - Znaliście ją? Była czarodziejką?

- Takich naszyjników nie jest wiele. Dzięki nim można rozumieć zwierzęta, a nawet z nimi rozmawiać. Wbrew pozoru, może to być potężna broń. -Slytherin zbył pytanie dziewczyny i zbliżył się do niej.

- Clarisso, twoi przyjaciele cię szukają. Musisz do nich wrócić. Musisz im powiedzieć, aby byli gotowi. Aby jak najszybciej znaleźi nasze miecze. - powiedziała Helga patrząc smutnym wzrokiem na Clary.

- Ale którzy z nich są Złotymi Dziećmi? A którzy Srebrnymi? Czy James i Cassie nimi są? - Weasleyówna zaczęła panikować.

- Nie możemy powiedzieć. Sami muszą odkryć swoje moce. Kiedy znajdą wszystkie nasze cztery miecze, przyprowadzisz ich tutaj. Wtedy nastąpi wybór Srebrnych Dzieci. Wtedy dostaniecie ostateczną misję do spełnienia. Trudniejszą niż myślicie. - Rowena miała najdelikatniejszy głos ze wszystkich i przemawiała z takim przekonaniem, że Clary była gotowa iść za tym ptakiem na koniec świata.

- Ale jak znajdziemy miecze? I jak tutaj trafię z powrotem? - Clary nic nie rozumiała.

- Trafisz w swoim czasie. Nie tylko ty masz moc otwarcia tych wrót. Musisz uważać, aby ktoś niepożądany się o nas nie dowiedział, bo byłby to koniec Hogwartu. Teraz musisz iść. Nikt nie może dowiedzieć się gdzie jesteśmy. Idź. Musisz zmylić przyjaciół. - Gryffindor miał głos stanowczy, ale przyjazny. Clarissa pokiwała głową i ruszyła biegiem w stronę tunelu.

- Clarisso! - dziewczyna zatrzymała się na dźwięk głosu Roweny. - Pozdrów ode mnie moją córkę.

Gryfonka kiwnęła głową i pobiegła w głąb tunelu.

***

- No nie ma jej! Od godziny nie ma jej na mapie! A była! - James i Fred rozpaczliwie krążyli do Zakazanym Lesie i starali się znaleźć przyjaciółkę. Rudzielec starał się uspokoić Pottera

- Może już wróciła albo..

- Albo wyszła poza teren Hogwartu! - Jamesa olśniło. Spojrzeli na siebie z kuzynem.

- Wróci. Musi. - Fred nie mógł uwierzyć, że Clary mogła tak po prostu zniknąć. Spojrzał na mapę. - Spójrz! Jest! Biegnie!

Chłopcy zauważyli kropkę oznaczającą Clarissę biegnącą w stronę Hogwartu.

- Chodźmy - powiedział James i pobiegli za Clarissą.

***

- Cassie, możemy pogadać? - Jace podszedł do siostry, która siedziała razem ze swoimi współlokatorkami w Pokoju Wspólnym. Dziewczynka wstała i wyszła z bratem na korytarz.

- Co się stało? - zapytaka uśmiechnięta.

- Kto to Złote Dzieci? - zapytał Krukon, a uśmiech Cassie od razu zniknął. Przybrała poważną minę.

- Gdzie to słyszałeś? - zapytała i zmierzyła go wzrokiem.

- Clary mówiła, że jesteś jakimś Złotym Dzieckiem. Przestraszyłem się! Co to znaczy?

- Clary tak mówiła? Tobie? Kiedy? - Cassandra nie mogła uwierzyć, że jej siostra tak mówiła.

- No... Nie mi... Rose i Alex...

- Podsłuchiwałeś? To nie jest uprzejme! - oburzyła się dziweczynka.

- Cassie co ty przede mną ukrywasz? - głos Jace'a był tak pełny smutku, że Cassandrze zrobiło się głupio, że nie chce powiedzieć bratu.

- Jace... - zaczęła, ale ostatecznie pokręciła głową. - Chciałabym ci powiedzieć, ale lepiej będzie, jeżeli wytłumaczy ci to Rose. Albo Clary.

- Dobrze - Jace zasmucił się jeszcze bardziej i wrócił do Pokoju Wspólnego. Jeszcze nigdy nie był tak daleko z siostrą.

***

- Clary! Clary gdzie ty byłaś!? - James i Fred dogonili czarnowłosą. Dziewczyna padała z nóg. Uśmiechnęła się niewinnie i otarła pot z czoła.

- No hej! Ładny dzień, prawda? - powiedziała wesołym głosem. James zmierzył ją wzrokiem.

- Gdzie byłaś? Szukamy cię od samego świtu! - powiedział z rozpaczą w głosie.

- Niepotrzebnie - uśmiechnęła się i przytuliła ich obu. - Lunatykowałam!

- Lunatykowałaś? - zapytał zdziwiony Fred. - Przecież ty nie lunatykujesz.

- Też tak myślałam - westchnęła dziewczyna. - A tak na serio to chodźcie. Muszę wam coś opowiedzieć.

*********************

WRÓCIŁAM!!! Kto się cieszy? 😂 Jestem z siebie dumna, bo egzaminy poszły mi całkiem, całkiem 😊 a oto rozdział! Jak się podoba? 😁

Komentujcie!! ❤❤💕

Pozdrowionka,

TheQueenOfMagic 😇











Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top