47. Zakazany Las i Hogwart (I)
Przepraszam za to, że tyle będzie z orginalnej powieści Rowling. Jest to taki ostatni rozdział, kiedy robię coś tak samo xd
PS. Polecam czytać przy słuchaniu tej piosenki xd i to już 47 rozdział!!
Miłego czytania!
***************************
Harry i Julie szli powoli przez las. Z oddali widzieli chatkę Hagrida. W oknach nie paliło się światło, Kieł nie drapał w drzwi, nie szczekał radośnie na powitanie. Harry'emu przypomniały się te wszystkie odwiedziny u Hagrida, ciasteczka twarde jak kamień, olbrzymie larwy, jego wielka, brodata twarz i Ron wymiotujący ślimakami, i Hermiona pomagająca mu ratować Norberta...
Lecz szli dalej w milczeniu i bez zapalonych różdżek. Harry bił się z myślami. Nagle zrozumiał, że jednak nie tak łatwo jest umrzeć. Nagle poczuł, jak drogocenna jest każda sekunda, w której jeszcze oddycha, jak cudowny jest zapach trawy i chłodny powiew na twarzy... I pomyśleć, że ludzie mają przed sobą całe długie lata, tyle czasu, mogą robić z nim, co chcą, nawet go marnotrawić, a on czepia się każdej sekundy... Ten długi mecz dobiegł końca, znicz został złapany, trzeba wylądować na ziemi...
W końcu byli już niedaleko miejsca, gdzie skrywał się Voldemort. Julie przytuliła mocno brata i ucałowała go w jego zakrwawione czoło z trudem bo była od niego trochę niższa. Ucałowała tak, jak matka całuje dziecko gdy ma coś ważnego do zrobienia.
- Bądź dzielny Harry. - wydukała. - Będę tu czekać. Stąd wszystko widać, wkroczę do akcji w odpowiednim momencie.
Harry nic nie odpowiedział tylko przytulił siostrę. I ruszył. Ruszył na śmierć. Bał się tego. I to cholernie. Ale wiedział, że musi to zrobić. Nie ma wyjścia. Schował się za jednym z drzew i starał się przysłuchać rozmowie.
- Nie zjawił się jeszcze. - powiedział Dołochow, jeden ze Śmierciożerców. Voldemort uciszył go podniesioeniem ręki.
- Myślałem, że przyjdzie - powiedział Voldemort swoim wysokim, czystym głosem, wpatrując się w roztańczone płomienie. - Spodziewałem się go.
Wszyscy milczeli. Wyglądali na równie przerażonych jak Harry, któremu serce tłukło się teraz o żebra, jakby chciało uciec z ciała, które miał za chwilę porzucić. Chłopak spojrzał w stronę siostry, która wyglądała zza drzewa.
- I wygląda na to... że się omyliłem - rzekł Voldemort.
- Nie omyliłeś się.- Harry powiedział to tak głośno, jak potrafił, użył całej siły, by wypowiedzieć to głośno i dobitnie, bo nie chciał, by pomyślano, że się boi. Wyszedł na polanę, gdzie siedział czarnoksiężnik ze swoimi Śmierciożercami. Był przy nim wąż. A więc Ron i Hermiona go narazie nie zabiją.
Chwila zaskoczenia minęła. Olbrzymy ryknęły, śmierciożercy powstali, wybuchły okrzyki, złorzeczenia, nawet śmiechy. Voldemort nie poruszał się, tylko jego czerwone oczy odnalazły Harry'ego i śledziły go, gdy szedł ku niemu.
- HARRY! NIE!
Odwrócił się. Do pobliskiego drzewa był przywiązany Hagrid. Grube gałęzie nad jego głową dygotały, gdy szamotał się rozpaczliwie w więzach.
- NIE! NIE! HARRY, CO TY..
- MILCZ! - wrzasnął Dołochow i uciszył go machnięciem różdżki.
Harry czuł różdżkę na piersiach, ale nie próbował po nią sięgnąć. Wiedział, że wąż jest zbyt dobrze chroniony, wiedział, że gdyby nawet udało mu się wycelować różdżkę w Nagini, natychmiast trafiłoby go pięćdziesiąt zaklęć. Patrzyli na siebie, Voldemort i Harry, a po chwili Voldemort przechylił lekko głowę, przypatrując się stojącemu przed nim chłopcu, i okrutny uśmiech wykrzywił jego pozbawione warg usta.
- Harry Potter - powiedział tak cicho, że jego głos mógł być trzaskiem ognia. - Chłopiec, który przeżył, teraz umrze.
Śmierciożercy zamarli, czekali; wszystko wokół czekało, Hagrid miotał się w więzach, Śmierciożercy dyszeli ciężko, a Harry pomyślał nagle o Ginny. Voldemort uniósł różdżkę. Głowę wciąż miał przechyloną na bok jak zaciekawione dziecko, jakby się zastanawiał, co się stanie, jeśli zrobi następny krok. Harry wpatrywał się w czerwone oczy i pragnął, by stało się to teraz, szybko, póki jeszcze może utrzymać się na nogach, zanim straci nad sobą kontrolę, zanim się wyda, że panicznie się boi...
Zobaczył poruszające się usta i błysk zielonego światła... i wszystko znikło. Harry padł martwy na ziemię, jednak coś mu tu nie pasowało? Chwileczkę? Czy on... oddychał? Słyszał co się dzieje w okół niego? Julie wydała z siebie zduszony krzyk, czym dała o sobie znać.
- Ona tam jest! - wrzasnął jeden ze Śmierciożerców. Potter zamarła ze strachu, a Voldemort machnięciem różdżki przylewitował dziewczynę na polanę.
- Nie!!! Harry!! - miotała się dziewczyna w powietrzu. Mogła by się uwolnić machnięciem różdżki, ale nie miała siły.
- No proszę. Dzisiaj ród Potterów definitywnie się zakończy. - roześmiał się czarnoksiężnik. - Ale zabiję cię przy wszystkich. Niech popatrzą jak najpotężniejsza czarodziejka na świecie ginie z mojej ręki.
- Nie zabijesz mnie. To ja zabiję ciebie. - powiedziała Julie i uwolniła się z niewidzialnych lin. Spadła na ziemię i zanim udało jej się podnieść różdżkę, dostała trzema Cruciatusami. Ryknęła z bólu i osłabiona runęła na ziemię ponownie oplątana niewidzialnymi linami. Kilku Śmierciożerców podeszło by ją trzymać.
- Ty - powiedział Voldemort, po czym rozległ się huk i ktoś krzyknął z bólu. - Sprawdź czy chłopak jest martwy.
Z tłumu wyszła Narcyza Malfoy. Nie było przy niej ani jej męża, ani syna. Julie podejrzewała, że Lucjusz zginął w jaskini, a Draco widziała w Hogwarcie. Widziała też, jak Harry uratował mu życie. Kobieta podeszła do Harrego. Jej dłoń, nadspodziewanie delikatna, dotknęła jego twarzy, podciągnęła powieki, wpełzła pod koszulkę i spoczęła na sercu. Harry słyszał szybki oddech kobiety, jej długie włosy łaskotały mu twarz. Wiedział, że ta kobieta musi wyczuwać łomotanie jego serca.
- Draco żyje? Jest w zamku? - szept był ledwo słyszalny; jej wargi prawie dotykały jego ucha, głowę pochyliła tak nisko, że jej długie włosy całkowicie przysłoniły Harremu twarz.
- Tak - szepnął najciszej jak umiał. Nikt jednak nie usłyszał tego oprócz Narcyzy.
Poczuł, jak zaciska się dłoń spoczywająca na jego piersi, paznokcie wbiły mu się w ciało. Potem wyciągnęła rękę spod jego koszulki i usiadła.
- Martwy! - zawołała Narcyza Malfoy.
Teraz wszyscy zaczęli krzyczeć i wyć z uciechy, i tupać nogami, a poprzez zamknięte powieki Harry dostrzegł rozbłyski czerwonego i srebrnego światła. Harry usłyszał krzyki i płacz siostry. Nie miała siły zabić Voldemorta. Właśnie jej psychika została zniszczona.
- Widzicie? - zaskrzeczał Voldemort, przekrzykując tłum. - Harry Potter zginął z mojej ręki i już nikt nie może mi zagrozić!
- A teraz - rzekł Voldemort - udamy się do zamku i pokażemy im, co się stało z ich bohaterem i co się stanie z tą szlamą. Kto zaciągnie tam ciało? Nie... zaraz...
Znowu wybuchły śmiechy, a po chwili Harry poczuł, że ziemia pod nim drży.
- Ty go zaniesiesz - powiedział Voldemort. - Pięknie będzie wyglądał w twoich ramionach i wszyscy go zobaczą. Podnieś swojego przyjaciela, Hagridzie. Niech go wszyscy rozpoznają.
Olbrzymie dłonie, które go uniosły, okazały się bardzo łagodne. Czuł, jak ramiona Hagrida dygocą, wstrząsane łkaniem, a na twarz opadają mu wielkie, gorące łzy. Nie śmiał jednak okazać mu ruchem lub słowem, że nie wszystko jeszcze jest stracone. Usłyszał krzyki swojej siostry. Zapewne próbowała wyrwać się Śmierciożercom.
- Ruszaj - rozkazał Voldemort.
Hagrid powlókł się z nim przez las, rozgarniając sobą gałęzie gęsto rosnących drzew. Gałęzie zaczepiały o szatę i włosy Harry'ego, ale spoczywał w ramionach Hagrida nieruchomo, z otwartymi ustami i zamkniętymi oczami, w ciemności, wśród triumfalnych wrzasków śmierciożerców oraz krzyków rozpaczy załamanej Julie, i gdy tak Hagrid kroczył z nim przez las zanosząc się łkaniem, nikomu nie przychodziło do głowy, by zobaczyć, czy na odsłoniętej szyi Harry'ego bije puls.
Po kilkunastu minutach marszu Harry'ego owionęło świeższe, chłodniejsze powietrze i wyczuł, że dotarli na skraj lasu.
- Zatrzymaj się.
Harry zrozumiał, że Hagrid został zmuszony przez Voldemorta do posłuszeństwa, bo zatrzymał się gwałtownie. Ogarnęło ich lodowate zimno i usłyszał chrapliwe oddechy dementorów patrolujących brzeg lasu. Już się ich nie lękał. Gorejąca w nim świadomość, że przeżył, była jak chroniący przed nimi amulet, jakby w sercu strzegł go srebrny jeleń, patronus jego ojca.
Ktoś przeszedł blisko i Harry poznał, że to Voldemort, bo chwilę później przemówił magicznie wzmocnionym głosem, który potoczył się przez błonia:
- Harry Potter nie żyje! Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. Zaraz również na waszych oczach, zginie tak wielbiona przez wszystkich Julie Potter! Zwyciężyliśmy! Straciliście połowę ludzi. Moi Śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam życie. Przebaczę wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.
Na błoniach i w zamku zaległa cisza. Voldemort był tak blisko, że Harry nie śmiał otworzyć oczu.
- Idziemy - rzekł Voldemort, a Hagrid posłusznie ruszył naprzód. Julie już nie krzyczała, tylko łkała. Zmęczyła się.
Teraz Harry uchylił lekko powieki i ujrzał idącego przed nimi Voldemorta. Wokół jego ramion wił się wielki wąż. Harry nie mógł jednak sięgnąć po ukrytą pod szatą różdżkę bez zwrócenia na siebie uwagi.
- Harry - łkał Hagrid. - Och, Harry... Harry...
Harry znowu zacisnął mocno powieki. Wiedział, że zbliżają się do zamku, i wytężył słuch, by poprzez chełpliwe okrzyki Śmierciożerców i tupot stóp usłyszeć jakieś odgłosy życia z wewnątrz.
- Stop.
Pochód zatrzymał się. Harry poznał po odgłosach stóp, że śmierciożercy stanęli naprzeciw drzwi szkoły. Przez zamknięte powieki widział czerwonawą poświatę, co musiało oznaczać, że drzwi frontowe są otwarte i z sali wejściowej pada na niego światło. Czekał. Za chwilę ujrzą go ci wszyscy, za których próbował oddać życie, ujrzą go martwego w ramionach Hagrida.
- NIE!
Nigdy by się nie spodziewał, że profesor McGonagall może wydać z siebie tak przeraźliwy dźwięk. Zerknął spod lekko uchylonych powiek i zobaczył ludzi tłoczących się w drzwiach i na kamiennych stopniach. Wszyscy chcieli zobaczyć na własne oczy, czy to, co usłyszeli, jest prawdą. Voldemort stał kilka kroków przed Hagridem, gładząc głowę Nagini białym palcem. Chłopak znowu zacisnął powieki.
- Nie!
- Nie! Harry! Julie!
- Harry! HARRY!
Głosy Rona, Hermiony i Ginny jeszcze trudniej było mu znieść niż krzyk McGonagall. Niczego tak w tej chwili nie pragnął, jak im odpowiedzieć, jak wykrzyknąć do nich, że żyje, ale zmusił się do milczenia, a ich krzyki wyzwoliły odwagę wśród innych i wkrótce wszyscy krzyczeli, obrzucali obelgami śmierciożerców, aż...
- CISZA! - zawołał Voldemort. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli. - Już po wszystkim! Złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam, gdzie jego miejsce! Harry poczuł, że Hagrid kładzie go na trawie. - Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
- Ciebie pokonał! - wrzasnął Ron i czar przestał działać, obrońcy Hogwartu znowu zaczęli krzyczeć, póki ich ponownie nie uciszył drugi, potężniejszy huk.
- Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni - powiedział Voldemort, kłamiąc z wyraźną lubością. - Zginął, próbując ratować własną skórę...
Nagle urwał, a Harry usłyszał jakieś zamieszanie, krzyk, potem jeszcze jeden huk i jęk bólu. Uchylił lekko powieki. Ktoś wyrwał się z tłumu i natarł na Voldemorta, lecz już padł na ziemię, trafiony zaklęciem rozbrajającym. Voldemort ze śmiechem odrzucił jego różdżkę.
- I któż to jest? - zapytał cicho głosem przypominającym syk węża. - Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać, co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już przegrana? Odpowiedz kim jesteś!
- Neville Longbottom. - powiedział Neville z wyraźną nienawiścią.
- Neville cofnij się! - krzyknęła Julie.
- Ach tak. - rzekł Voldemort, patrząc z góry na Neville'a, który podnosił się z ziemi i nie zważając na krzyki dziewczyny. - Ale ty chyba jesteś czarodziejem czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?
Neville stał przed nim bezbronny, z zaciśniętymi pięściami.
- I co z tego? - zapytał.
- Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville'u Longbottom.
- Przyłączę się do ciebie, kiedy piekło zamarznie - odrzekł Neville, a potem krzyknął: - Gwardia Dumbledore'a!
Odpowiedziały mu bojowe okrzyki z tłumu, na który uciszające zaklęcia Voldemorta najwyraźniej długo nie działały.
- A więc dobrze - rzekł Voldemort, a w jego cichym, aksamitnym głosie czaiła się groza większa od tej, którą budziły jego zaklęcia. - Skoro taki jest twój wybór, Longbottom, zmienimy nieco nasz plan. Sam tego chciałeś.
Harry, wciąż zerkając spod lekko uchylonych powiek, zobaczył, że Voldemort machnął różdżką. Chwilę później z jednego z roztrzaskanych okien zamku wyleciało coś przypominającego martwego ptaka i padło na wyciągniętą dłoń Voldemorta. Chwycił to coś za wydłużony koniec i potrząsnął. W powietrzu zachybotała pusta i wystrzępiona Tiara Przydziału.
- W Hogwarcie nie będzie już więcej Ceremonii Przydziału - powiedział Voldemort. - Nie będzie już różnych domów. Wszystkim wystarczy jedno godło, godło mojego szlachetnego przodka, Salazara Slytherina. Prawda, Neville'u Longbottom?
Wycelował różdżkę w Neville'a, który zesztywniał i znieruchomiał, a potem wcisnął mu na głowę Tiarę Przydziału, tak że zakryła mu oczy. W tłumie stojącym przed zamkiem nastąpiło poruszenie i natychmiast wszyscy śmierciożercy unieśli różdżki.
- Neville pokaże nam teraz, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać - rzekł Voldemort i krótkim machnięciem różdżki sprawił, że Tiara Przydziału stanęła w płomieniach.
Rozpaczliwe krzyki rozdarły powietrze. Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć. Harry poczuł, że tego nie zniesie, że musi coś zrobić... Julie stała nieruchomo, bez grama siły. Tak chciała pomóc i zabić Voldemorta, ale nie potrafiła. A wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie.
Usłyszeli wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem.
Harry wyciągnął spod szaty pelerynę-niewidkę, narzucił ją na siebie i zerwał się na równe nogi. W tej samej chwili Neville też się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią...
Nikt nie usłyszał świstu srebrnej klingi wśród ryku nadciągającego tłumu, łoskotu nacierających na siebie olbrzymów i tętentu centaurów, a jednak wszystkie oczy zwróciły się na niego. Jednym ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej. Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości, którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z głuchym łoskotem u jego stóp... Ostatni horkruks został zniszczony.
Harry, ukryty pod peleryną-niewidką, rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville'a i Voldemorta, zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. A potem rozległ się ryk Hagrida, dobrze słyszalny pomimo wrzawy, krzyków i łoskotu wpadających na siebie olbrzymów:
- HARRY! HARRY.. GDZIE JEST HARRY?!
Wokół zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas gdy Graup okładał ich pięściami. Julie udało się uwolnić Śmierciożercom i dziwnym trafem odzyskała cząstkę sił. Zaczęła szukać brata. Czarodzieje, w tym zarówno obrońcy Hogwartu, jak i śmierciożercy, ratowali się ucieczką do zamku. Harry miotał zaklęciami w każdego śmierciożercę, którego zobaczył; padali, nie wiedząc, kto ich ugodził, pod stopy cofającego się w panice tłumu.
Harry, wciąż pod peleryną-niewidką, został wepchnięty przez tłum do sali wejściowej. Rozglądał się za Voldemortem i wkrótce zobaczył go w głębi sali, jak strzelał zaklęciami na lewo i prawo, wycofując się w stronę Wielkiej Sali i wciąż wykrzykując rozkazy do swoich zwolenników. Harry rzucił kilka kolejnych Zaklęć Tarczy, ratując przed różdżką Voldemorta Seamusa i Hermionę, którzy przemknęli obok niego i wpadli do Wielkiej Sali, gdzie już rozgorzała walka.
Teraz do drzwi frontowych zaczęło szturmować jeszcze więcej ludzi. Harry zobaczył Charliego Weasleya doganiającego Horacego Slughorna, który wbiegał po kamiennych stopniach, nadal w szmaragdowej piżamie. Za nimi tłoczyła się duża grupa członków rodzin i przyjaciół tych wszystkich uczniów Hogwartu, którzy pozostali w zamku, razem z wieloma mieszkańcami Hogsmeade. Centaury wpadły do sali wejściowej, grzmiąc kopytami po kamiennej posadzce. Za plecami Harry'ego coś huknęło: to wypadły z zawiasów drzwi prowadzące do kuchni.
Potter ściągnął z siebie pelerynę szukając Julie albo Volldemorta. Nagle zobaczył siostrę wbiegającą do sali.
- Harry! - podbiegła do Harrego podobnie jak inni jego przyjaciele.
- Ale jak? -wyjąkał Ron.
- Nie ma teraz czasu. - odparł Harry szukając Voldemorta. I zobaczył go. Ale to co się wtedy stało, było czymś, czego nikt by się nie spodziewał.
Zaklęcie śmierci mknęło z różdżki Voldemorta prosto w Harrego. Chłopak zorientował się za późno by uciec. Nie ruszył się z miejsca. Zatkał więc powieki, gotowy umrzeć po raz drugi tego dnia. Julie jednak, zobaczyła to o wiele wcześniej. Nie czekając ani chwili rzuciła się między Harrego, a Voldemorta.
Promień koloru jej oczu trafił prosto w jej pierś.
***********************************
Awww... sie dzieje ;P ja rycze, nie wiem jak wy. Przepraszam wszystkich! :** Nie zabijajcie mnie!!! ;x Kocham was !
Komentujcie !
Wasza (pewnie od teraz nieukochana) TheQueenOfMagic ♥♥♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top