42. Wyprawa (I)

Potterowie weszli do namiotu cali mokrzy. Ku ich zdziwieniu na kanapie siedziała Hermiona z zapaloną różdżką i na pół śpiący Ron.

- Gdzie wy byliście! Nawet nie wiecie jak się martwiliśmy! - krzyczała Hermiona i w jednej sekundzie znalazła się przy dwójce rodzeństwa. - Obudziłam się, a was nigdzie nie było.

- Mionka, nie krzycz proszę. - Harry złapał się za głowę, która znowu zaczęła go boleć.

- Byliśmy się tylko przejść. - skłamała Julie i zrzuciła z siebie mokrą pelerynę.

- Mogliście chociaż powiedzieć! Ugh! - fuknęła Gryfonka. Ron zwlekł się z kanapy i podszedł do przyjaciół.

- Dobra Mionka, nakrzyczałaś już i obudziłaś mnie. Czy teraz możemy iść już spać? - rudzielec ziewnął głośno, a Granger uderzyła go z pięści w ramię. - Ała!

- Ty się w ogóle nie przejmujesz, że twoi przyjaciele szwendają się po nocy, w nieznanym lesie gdzie mogą ich napaść Śmierciożercy! - dziewczyna zaczęła go uderzać pięścią po ramieniu, a rodzeństwo wykorzystując sytuację przebrało się i poszło spać.

♦♦♦


Rano wszyscy obudzili się około dziewiątej (gdyby nie nocne ekspady, wstali by wcześniej). Hermiona próbowała być obrażona na przyjaciół i swojego chłopaka, ale coś jej nie wychodziło. Ogólnie panwała dziwnie smutna atmosfera, której Hermiona i Ron nie rozumieli.

Po śniadaniu przyjaciele spakowali namiot i byli gotowi do drogi.

- Przecież jak oni nas rozpoznają to od razu nas zabiją. - mruknął Ron.

- Dlatego rzucę na was najsilniejsze zaklęcia niewidzialności. - powiedziała Julie i kazała im się ustawić w rzędzie. Zaczęła wykonywać najróżniejsze ruchy swoją różdżką i mruczała pod nosem zaklęcia.
Po chwili Gryfonów nie było w ogóle widać! Jedynie oni widzieli siebie nawzajem i Julie, która rzucała zaklęcie. Ona nie potrzebowała żadnego zaklęcia by stać się niewidzialna.

- Julie? Gdzie jesteś? Nie widać cię. - Harry rozglądał się wokoło, ale nie widział siostry. Zaraz jednak zauważycli tylko jakby kontury jej sylwetki. Tylko on mogli je zobaczyć, bo są teraz niewidzialni. Złapali dziewczynę za rękę i teleportowali się.

♦♦♦

W oddali z blasku wyłonił się ładny wiejski dwór, przez romboidalne kratki szyb dolnych okien sączyło się światło. Gdzieś z boku, spoza żywopłotu, z pogrążonego w mroku ogrodu dobiegł cichy plusk fontanny. Wokół budyknu chodziły dumnie pawie.

- Malfoy Manor. - szepnęła do nich Julie, a Gryfonów przesły ciarki. Co może ich tam spotkać?

- Na pewno są tam jakieś zaklęcia ochronne. Nie przejdziemy sobie tak poprostu przez drzwi. - zauważyła słusznie Hermiona.

- Sprawdzimy to. - powiedział Ron i razem z Harrym poszli przodem. Gdy byli około 400 metrów od dworu, Jukie zatrzymała się gwałtownie i zmrużyła oczy. Nad całą posesją było coś w rodzaju przezroczystej kopuły, która wyglądała jak cieniutka ściana wody. Weasley chciał dotkąć tej ściany.

- Ron, nie! - krzyknęła Julie, ale było już za późno. Rudzielec wsadził w nią dłoń. Coś huknęło i Weasley wyleciał w powietrze! Pole siłowe odrzuciło go do tyłu dobre 50 metrów!

Przyjaciele podbiegli do leżącego na ziemi chłopaka, a Hermiona od razu zaczęła sprawdzać puls.

- Nie oddycha! - krzyknęła przerażona. Potter nie czekając na nic zaczęła go reanimować. Gdy mieszkała u mugoli skończyła kurs pierwszej pomocy.

- No dalej. Oddychaj. - mówiła sama do siebie robiąc uciski na klatce piersiowej. Harry przymał pzerażoną Hermionę, która się wyrywała, by być przy Ronie.

- Puść mnie! - szarpała się nie miłosiernie, ale Potter nie dawał za wygraną. Wiedział, że z emocji mogła by zrobić coś głupiego albo przerwać akcję ratowniczą Julie i nie było by to zbyt rozsądne.

Minęło już pięć minut. Zmęczona Julie nadal reanimowała rudzielca, a Hermiona przestała się wyrywać tylko płakała wtulona w Harrego. Wybraniec stał wpatrzony w swoją siostrę, która już nie miała siły, ale nadal uporczywie próbowała ratować chłopaka.

W końcu Ron zaczął kaszleć, a Potter opadła na ziemię z wykończenia. No cóż, to było ciężkie. Harry puścił Hermionę, która momentalnie znalazła się przy chłopaku i go przytuliła.

- Ostrożnie - oznajmił słabym głosem rudzielec. - Tam jest pole siłowe.

Potterowie zaśmiali się lekko, ale nie Hermiona.

- Byłeś martwy! Twoje serce przestało bić! - wybuchnęła Gryfonka. Widać było jak bardzo go kochała.

- Teraz jakoś działa. Już w porządku Mionka. - uśmiechnął się słabo Weasley i usiadł na trawie. - Dzięki Julie.

- Nie dało się nic zrobić czarami? Teraz jesteś zmęczona. - zauważył Harry. Julie pokręciła przecząco głową.

- Nie w tym przypadku. To było pole siłowe stworzone przez samego Voldemorta, więc miało w sobie na tysiąc procent różne bariery ochronne, że żaden czar nie może go zdjąć ani naprawić szkód po nim. - wytłumaczyła nauczycielka i wstała z ziemi.

- Dziękuje Julie. - teraz Hermiona przytuliła mocno nauczycielkę

- Spokojnie. - odpowiedziała Potter odwzajemniając uścisk. Harry pomógł wstać przyjacielowi, który czuł się bardzo dobrze jak na taki wstrząs.

- Ron, twoja ręka. - przerażona Hermiona złapała dłoń chłopaka. Była lekko zwęglona i... widzialna. Julie przeklnęła głośno.

- Świetnie, ta warstwa ochronna zmywa wszystkie zaklęcia. - złapała rękę rudzielca i obejrzała dokładnie. - Musimy znaleźć jakieś inne wejście. A jest na pewno, bo przecież Śmierciożercy i Voldemort jakoś muszą się dostawać do dworu.

- Może spraw najpier aby ręka Rona byla znów niewidzialna? - zaproponował Harry. Julie spojrzała na niego z politowaniem.

- To nie takie proste. Musiałabym najpierw zdjąć wszystkie zaklęcia z was, potem odczekać piętnaście minut i dopiero z powrotem to wszystko na was rzucić. Zbyt ryzykowne. - wytłumaczyła nauczycielka po czym zwróciła się do rudzielca. - Musisz dać sobie radę z niewidzialną ręką.

- A jak ją zauważą? - zapytał przerażony chłopak.

- Wtedy będziemy się martwić. Staraj się ją jakoś chować. - powiedziała dziewczyna po czym wzbiła się w powietrze. - Zaraz wrócę.

Julie krążyła w powietrzu wokół dworu Malfoyów. Czegoś szukała, chociaż sama do końca nie widziała czego. Zapewne jaliegoś przejścia na ich posesje aby nie natknąć się na pole siłowe. Przecież musi coś takiego być.

Nie myliła się. Dokładnie na samym czubku ochrony w kształcie kopuły była "dziura". Zmieszczą się w nią naraz maksymalnie dwie osoby. Uradowana wróciła do przyjaciół, którzy siedzieli na ziemi i obserwowali dziewczynę.

- I co? - zapytał Harry podnosząc się z ziemi.

- Jest przejście, - powiedziała, a oni odetchnęli uradowani. - ale na samym czubku pola siłowego. - miny już im zrzedły.

- Jak się tam dostaniemy? - spanikował Ron.

- Dzięki temu. - Julie wyciągnęła z kieszeni nieduże pudełeczko. Znajdował się w nim złoty błyszczący proszek.

- Co to jest? - zmarszczył czoło Harry.

- Ja wiem. To Wróżkowy Pyłek. Skąd go masz? - zapytała podniecona Hermiona. Taki pyłek był rzadkością i trudno było go zdobyć.

- Kiedyś pomogłam pewnym wróżkom i mi dały troche w podzięce. - machnęła ręką dziewczyna i nabrała w palce szczyptę proszku. - Kto pierwszy?

- Ja. - odparła Hermiona i podeszła przyjaciółki. Julie sypnęła jej złoty pyłek na głowę, a Gryfonka zaczęła się unosić i... latać!

- Pośpiesz się! Taka ilość działa tylko przez niecałe pięć minut! - krzyknęła Potter do Hermiony, która poszybowała w górę. - Ron teraz ty.

Lekko wystraszony Gryfon podszedł do nauczycielki i po chwili już latał w powietrzu. Poleciał za Hermioną. Co prawda, robił to baardzo niezgrabnie, ale ważne, że działało.

- Trudno się lata? - zapytał Harry gdy siostra sypnęła mu na głowę szczyptę pyłku.

- Nie. Jest to całkiem przyjemne. Tak jakbyś latał na miotle, tylko bez miotły. - uśmiechnęła się Julie machając do unoszącego się w powietrzu brata. Sama postanowiła jeszcze raz oblecieć wokół pola siłowego i sprawdzić czy nie ma zagrożenia.

♦♦♦

Harry próbował złapać kontrolę nad sobą w powietrzu. Było to na pewno trudniejsze niż latanie na miotle, ale nie narzekał. Zobaczył, że Julie okrąża warstwę ochronną. Co oni by bez niej zrobili? Starał się wypatrzeć Hermionę i Rona, ale musieli już wlecieć przez dziurę. Wybranic poleciał na przód wypatrując "wejścia".

Już ją widział. Już miał do niej lecieć, kiedy nagle poczuł, że nie koże kontrolować swoich ruchów. Zastygł w powietrzu kilkanaście metrów nad polem siłowym. Zaczął machać rękami, ale nie leciał dalej. Co się stało? Potter przeraził się nie na żarty. Jedyne co udało mu się zrobić to krzyknąć "Julie", i już leciał w dół. Prosto na pole siłowe.

****************************

Dam dam daaaam ;D jak obiecałam, dodaję rozdzialik :**

Pozdrowionka!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top