39. Rozmowa (I)

Od razu przepraszam za błędy, boooo nie chciało mi się sprawdzać xD
Ostrzegam że mało akcji, tylko bardziej gadka szmatka z Dumbledorem iii.... kimś jeszcze :) nie powiem kim :**
Miłego czytania!!!
*****************************

Julie razem z Harry'm biegła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Ginny wróciła na swoją lekcję.

- Wiesz może o co chodzi? - zapytała dziewczyna swojego brata gdy stali pod szpitalem.

- Nie. Wiem tyle, że chciał nas widzieć oboje. - odparł chłopak. Byl lekko spięty. Julie przygryzła wargę i otworzyła drzwi.

Przy jednym z łóżek stali nauczyciele, otaczając je wokół. Rodzeństwo podeszło niepewnie. Nauczyciele przepuścili ich do łóżka szpitalnego, na którym leżał Albus Dumbledore.

- Dzień dobry. - powiedział niepewnje Harry. Dyrektor otworzył oczy i spojrzał na rodzeństwo.

- Minewro, - zaczął z trudem Albus. - wyjdźcie prosze wszycy i zostawcie mnie z nimi samych.

Zastępca dyrektora wykonała jego polecenie i po chwili w Skrzydle Szpitalnym był tylko dyrektor i Potterowie. Nawet pani Pomfrey niechętnje wyszła.

- Co się stało panie profesorze? - przeraził się Harry, gdy zobaczył, że jego ręce były czarne, jakby zwęglone. Julie przyjżała się temu uważnie.

- To z wyniku jakiejś klątwy. Prawda? - stwierdziła po chwili namysłu. Dumbledore pokiwał głową.

- Zanim wam wytłumaczę, powiedzcie, czy mimo mojego zakazu, szukacie horkruksów? - zapytał profesor. No tak, on nie wiedział, że już kilka znaleźli i zniszczyli.

- Tak. - odpowiedziała Julie widząc, że Harry waha się czu powiedzieć, czy może jednak nie. Dyrektor spojrzał na nią uważnie.

- Macie już coś? - zapytał.

- Zniszczyliśmy czarkę Helgi Huffelpuff i przed chwilą diadem Roweny Ravenclaw. I qytropiliśmy prawdziwy medalion Slazara. - wyjaśniła nauczycielka, a Albus otworzył szeroko oczy.

- Jak ci się udało to wytropić? I skąd mieliście diadem Roweny? Nikt go od dawna nie widział... - zamyślił się Dumbledore i spojrzał na rodzeństwo by mu to wytłumaczyło.

- Magia. - uśmiechnęła się smutno Julie. Dyrektor odwzajemnił uśmiech.

- Wytłumaczy nam pan w końcu co się panu stało? - niecierpliwił się Harry.

- Oh już, już. - dyrektor oparł się o oparcie łóżka. - No więc Harry, pamiętasz pierścień Marvola? - Harry pokiwał głową. Julie też wiedziała o co chodzi. - No więc, ten pierścień jak wiecie był horkruksem. Tyle, że ja byłem na tyle głupi, że chciałem go zniszczyć najzwyklejszymi czarami, a jeśli strzela się w niego zaklęciami, on w końcu staje się tak silny, że rzuca klątwę. Taką jak na przykład ta na moich rękach.

Kiedy Dumbledore skończył mówić, Julie przyjrzała się jeszcze uważniej zwęglonym ręcom dyrektora.

- Nie wiem czy pan wie... - zaczęła niepewnie. - ale zostały panu maksymalnie dwa dni życia.

- Dziękuję za informację. - usmiechnąl się dyrektor. - Dlatego chciałbym teraz porozmawiać z każdym z was z osobna. Mogę najpier z Harrym?

Julie smutno pokiwała głową i wyszła za Skrzydła Szpitalnego na korytarz.

- Harry.. Jesteś tak podobny do ojca... - zaczął Dumbledore. - Tylko oczy masz...

- Po mamie. - odpowiedział Harry. Tyle osób mu to już powtarzało, że znał to na pamięć. Uśmiechnął się mimowolnie. - Co chciał mi pan powiedzieć?

- Harry... Wiedz tylko, że jesteś kimś bardzo wyjątkowym. Możesz uratować świat czarodzieji, zostaniesz legendą, będą pisać o tobie książki, będą o tobie uczyć w szkołach... Tylko pamiętaj o jednym, - mówił dyrektor, a Harremu pojawiły się łzy w oczach, które wytarl niespostrzeżenie. - nigdy nie działaj w pojedynkę. Masz niesamowitych przyjaciół, którzy pomogą ci we wszystkim. Masz bardzo zdolną siostrę. Oni wszyscy zawsze będą cię wspierać i pomagać ci. Pamiętaj o tym. W pojedynkę rzadko się wygrywa.

- Dobrze dyrektorze. - powiedział Harry łamiącym się głosem.

Niby był ostatnimi czasy zły na Dumbledore'a i obiecał sobie, że mu nigdy nie wybaczy, ale coś w nim pękło. Zrozumiał, że to dyrektor tłumaczył i pomagał mu z każdą niezrozumianą dla niego sprawą. Zawsze go wysłuchał (nielicząc piątego roku), wspierał, chronił.
A teraz zostały mu tylko dwa dni życia, a Harry chciałby mu to wszystko powiedzieć. Powiedzieć ile mu zawdzięcza, jak bardzo mu będzie brakować kogoś takiego, ale nie potrafił. Z jego ust wydobyło się tylko ciche, ledwo usłyszalne;

- Dziękuję.

- Nie masz za co Harry. Nie masz za co. - twarz Albusa wyrażała smutek. - Wierzę w ciebie i wiem, że ci się uda. Możesz poprosić teraz Julie?

Harry pokiwał głową i powolnym krokiem poszedł do drzwi patrząc co chwila na dyrektora. Otworzył wrota i McGonagall już chciała wejść do sali.

- Tylko Julie - uprzedził ją Gryfon, a Julie spojrzała na niego smutnym wzrokiem i poszła do dyrektora.

- Dyrektorze, tak mi przykro... - zaczęła dziewczyna, ale dyrektor jej przerwał.

- Julie, jesteś bardzo zdolną dziewczyną. Wiesz, że musisz pomóc swojemu bratu w walce? - postanowił upewnić się dyrektor.

- Wiem. - odpowiedziała z gulą w gardle.

- Odkąd tylko pierwszy raz cię zobaczyłem wiedziałem że będziesz bardzo zdolną czarownicą. - powiedział z uśmiechem Dumbledore. Dziewczynie łzy same cisnęły się do oczu. - Wiem, że może dojść do kilku komplikacji dlatego chciałbym ci coś dać i o coś się poprosić.

- O co?

- Czy jeśli coś pójdzie nie tak, i Harry nie będzie mógł zabić Voldemorta, czy ty to zrobisz? - dyrektor spojrzał na nią wręcz błagalnyn wzrokiem. Ona pokiwała głową.

- Tak. - powiedziała po krótkiej chwili przez łzy.

- Czy słyszałaś kiedyś baśń o Trzech Braciach? - zapytał z nikąt Dumbledore. Julie pokiwała głową i otarła łzy.

(Dla tych co nie znają tej opowieści:
Było raz trzech braci, którzy wędrowali opustoszałą, krętą drogą o zmierzchu.
Doszli w końcu do rzeki zbyt głębokiej, by przez nią przejść, i zbyt groźnej, by przez nią przepłynąć. Bracia znali się jednak na czarach, więc po prostu machnęli różdżkami i wyczarowali most nad zdradziecką tonią. Byli już iv połoiuie mostu, gdy drogę zagrodziła im zakapturzona postać.
I Śmierć przemówiła do nich.

Była zła, że tym trzem nowym ofiarom udało się ją przechytrzyć, bo zwykle wędrowcy tonęli w rzece. Nie dała jednak za wygraną. Postanowiła udawać, że podziwia czarodziejskie uzdolnienia trzech braci, i oznajmiła im, że każdemu należy się nagroda za przechytrzenie Śmierci.
I tak, najstarszy brat, który miał wojownicze usposobienie, poprosił o różdżkę, której magiczna moc przewyższałaby moc każdej z istniejących różdżek, za pomocą której zwyciężyłby w każdym pojedynku, różdżkę godną czarodzieja, który pokonał Śmierć! I Śmierć podeszła do najstarszego drzewa rosnącego nad brzegiem rzeki, wycięła z jego gałęzi różdżkę i dała najstarszemu bratu, mówiąc: „To różdżka z czarnego bzu, zwana Czarną Różdżką. Mając ją w ręku, zwyciężysz każdego".

Drugi w kolejności starszeństwa brat, który miał złośliwe usposobienie, postanowił jeszcze bardziej upokorzyć Śmierć i poprosił o moc wzywania umarłych spoza grobu. I Śmierć podniosła gładki kamień z brzegu rzeki, dała mu go i powiedziała, że ów kamień ma moc sprowadzenia umarłego zza grobu.

Potem Śmierć zapytała najmłodszego brata, co by chciał od niej dostać. A był on z nich trzech najskromniejszy, a także najmądrzejszy, więc nie ufał Śmierci. Poprosił o coś, co pozwoliłoby mu odejść z tego miejsca, nie będąc ściganym przez Śmierć. I Śmierć, bardzo niechętnie, wręczyła mu swoją Pelerynę-Niewidkę.

Wówczas Śmierć odstąpiła na bok i pozwoliła trzem braciom przejść przez rzekę i powędrować dalej, co też uczynili, rozprawiając o przygodzie, która im się przytrafiła, i podziwiając dary Śmierci.
I zdarzyło się, że trzej bracia się rozstali, każdy poszedł własną drogą.

Pierwszy brat wędrował przez tydzień lub dwa, aż doszedł do pewnej dalekiej wioski i odszukał czarodzieja, z którym się kiedyś pokłócił. Mając Czarną Różdżkę w ręku, nie mógł przegrać w pojedynku, który nastąpił. Zostawił ciało martwego przeciwnika na podłodze, a sam udał się do gospody, gdzie przechwalał się głośno mocą swojej różdżki, którą wydarł samej Śmierci i dzięki której stał się niezwyciężony.
Tej samej nocy do najstarszego brata, który leżał w łóżku odurzony winem, podkradł się inny czarodziej. Zabrał mu różdżkę i na wszelki wypadek poderżnął mu gardło.

I tak Śmierć zabrała pierwszego brata.

Tymczasem drugi brat powędrował do własnego domu, w którym mieszkał samotnie. Zamknął się w izbie, wyjął Kamień, który miał moc sprowadzania zmarłych zza grobu, i obrócił go trzykrotnie w dłoni. Ku jego zdumieniu i radości, natychmiast pojawiła się przed nim postać dziewczyny, z którą kiedyś miał nadzieję się ożenić, zanim spotkała ją przedwczesna śmierć.
Była jednak smutna i zimna, oddzielona od niego jakby woalem. Choć wróciła zza grobu, nie należała prawdziwie do świata śmiertelników i bardzo cierpiała. W końcu ów drugi brat, doprowadzony do szaleństwa beznadziejną tęsknotą, zabił się, by naprawdę się z nią połączyć.

I tak Śmierć zabrała drugiego brata.

Choć Śmierć szukała trzeciego brata przez wiele lat, nigdzie nie mogła go znaleźć. Dopiero kiedy był w bardzo podeszłym wieku, zdjął z siebie Pelerynę-Niewidkę i dał ją swojemu synowi.

A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą, i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata. )

- Więc pewnie wiesz co to Insygnia Śmierci? - drążył temat dyrektor.

- Wiem. - powiedziała cicho Julie. - Ale nie wszyscy wierzą w ich istnienie i ja też...

- Chcesz mi powiedzieć, że nie wierzysz w istnienie Insygnii Śmierci? - Dumbledore otworzył szeroko oczy, a dziewczyna pokręciła przecząco głową. - Dlaczego mnie kłamiesz?

- Ja... - Potter zmieszała się lekko.

- Przecież wiem, że byłaś u mnie w gabinecie i zabrałaś Kamień Wskrzeszenia.

- Skąd pan wie? - Julie otworzyła szeroko buzię ze zdziwienia.

- Od czegoś w końcu mam portrety w gabinecie. - uśmiechnął się, a dziewczyna uderzyła się z otwartej ręki w czoło. Jak mogła o tym nie pomyśleć? - A tak, a'propos, świetna kopia tego kamienia, podobnie jak kopia miecza Godryka.

- Ee.. Dziękuję? - dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć.

- Jak już zdążyłaś się domyślić, Harry ma Pelerynę-Niewidkę , trzecie z Insygniów.

- Zauważyłam.

- A wiesz, że Czarna Różdżka, również znajduje się w tej szkole?

- Na prawdę? - Julie nie wiedziała i była niemało zdziwiona.

- I właśnie to jest to, co chcę ci dać. - Dumbledore wyciągnął z pod poduszki magiczny patyk i obrócił go kilkakrotnie w rękach.

- Ale to jest niebezpieczne. - wystraszyła się Julie.

- Nie, jeśli będziesz używała tego rozważnie. - uśmiechnął się dyrektor.

- Ale... z legend, które słyszałam, musiałabym zabić jej poprzedniego właściciela, żeby różdżka była moja. A ja pana nie zabiję.

- Nie musisz. Wystarczy, że mnie rozbroisz, a różdżka będzie twoja. Pamiętaj jednak, że w nieodpowiednich rękach, może zdziałać wiele zła. Uważaj na nią i nigdy nie chwal się nią nikomu. - nakazał Dumbledore.

- Czy nie lepiej będzie jeśli różdżka zostanie z panem, a pana nikt nie zabije i różdżka straci swoją moc?

- Taki miałem ja początku zamiar. Jednak chciałbym aby to ta różdżka, lub różdżka Harrego, zabiła Voldemorta. - powiedział najzwyczajniej w świecie dyrektor. - Rozbrój mnie.

- Ale...

- Rozbrój mnie.

- Ale dyrektorze...

- Rozbrajaj! - Dumbledore lekko podniósł głos, a Julie wyciągnęła różdżkę.

- Expelliarmus! - Potter bardzo niechętnie wykonała polecenie dyrektora i po chwili była już prawowitym właścicielem Czarnej Różdżki.

- Świetnie. - uśmiechnął się Albus.

- A co jeśli Voldemort mnie zabije? Będzie miał wtedy wielką broń. - zaniepokoiła się dziewczyna.

- Wtedy zaczniemy się martwić.

- Dziękuję panu za wszystko. - powiedziała Julie po dłużeszej chwili ciszy. Dyrektor spojrzał na nią z uniesioną brwią.

- Nie masz mi za co dziękować. - uśmiechnął się staruszek.

- Oczywiście że mam! I chciałam jeszcze pana przeprosić, za to że tak ostatnio na pana naskoczyła. Wiem, że robił pan to dla mojego i Harrego dobra. - nauczycielce zebrało się na wyznania. Dyrektor uśmiechnął się smutno.

- Nic się nie stało. Rozumiem twoje zbulwersowanie w tamtej chwili.

- Przepraszam. - do oczu Julie znowu wezbrały się łzy. Ruszyła już w stronę drzwi, kiedy głos Dumbledore'a ją zatrzymał.

- Julie. Pamiętaj, żeby nie używać Kamienia Wskrzeszenia. Oni nie chcą tu wrócić. Jeśli to zrobisz, będzie tak jak w tej opowieści. - powiedział dyrektor, a ona wiedziała o co mu chodzi. Wiedział, że dziewczyna chciała wskrzesić rodziców chociaż na moment, by móc z nimi porozmawiać. - Przeżywali by tutaj męki. Za długo już spędzili w tamtym świecie. Oni już wybrali.

Julie pokiwała tylko głową i ściskając mocno dwie różdżki wybiegła ze Skrzydła Szpitalnego nie zwracając uwagi na zdziwione miny nauczycieli. Harry pobiegł za nią. Trudno było mu ją dogonić i w końcu ją zgubił. Spojrzał na Mapę Huncwotów i zobaczył kropkę z imieniem siostry na Wieży Astronomicznej i szybko pobiegł w tamtą stronę. Po chwili był już na miejscu i zobaczył Julie siedzącą przy barierce i wpatrującą się w krajobraz.

- Julie. Nie płacz, proszę. - podszedł do niej i usiadł obok. Ona przytuliła go mocno.

- Musimy jak najszybciej zniszczyć resztę horkruksów. Chcę jak najszybciej zacząć żyć normalnie i bez strach, że ktoś mnie może w nocy zaatakować. - powiedziała cicho dziewczyna.

- Dobrze. - odparł jej brat. Jeszcze chwilę tak siedzieli i wpartywali się w Zakazany Las.

★★★

Był środek nocy, a pewna rudowłosa dziewczyna z oczami koloru Avady obudziła się zalana potem i z głośnym krzykiem.

- To tylko sen. - powtarzała sobie cicho. Tak, to tylko był sen. Zły sen...

~~~

- Zostaw go! Zabij mnie! - krzyczała Julie. Voldemort spojrzał na nią z wyższością.
-Wedle życzenia. Avada Kedavra! - odpowiedział czarnoksiężnik, a dziewczyna z łoskotem upadła martwa na ziemię. Czarna Różdżka wyleciała jej z rąk i pomknęła w stronę Voldenorta. Jego szyderczy śmiech rozdzierał powietrze.
- Julie! - krzyczał okularnik o kruczoczarnych włosach. Jego siostra właśnie została zabita przez najpotężniejszego czarnoksiężnika wszech czasów.
- Ty będziesz następny Potter! Avada Kedavra! - ryknąl Voldemort, i tym razem to Harry upadł martwy. Człowiek bez nosa zaczął się szaleńczo śmiać.
Ród poterów zginął. Voldemort wygrał.

~~~

Owszem, to był tylko sen, ale tak realistyczny, że dziewczyna po przebudzeniu zastanawiała się czy jest już w niebie. Zauważyła, że zasnęła z Czarną Różdżką w ręku.

Muszę to oddać. - pomyślała. Zarzuciła na siebie pelerynę i poszła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Bała się tej broni.

Gdy tylko znalazła się pod salą szpitalną, zauważyła, że drzwi sią otwarte. Zajrzała do środka, ale nie wchodziła. W sali było ciemno, a jedynym źródłem światła, była malutka lampka nad łóżkiem Dumbledore'a. Pacjent nie był sam. Koło jego łóżka stał wysoki mężczyzna w czarnej pelerynie. Julie nie widziała jego twarzy, ale poznała go po głosie. Był to nikt inny, jak Severus Snape.

- Jutro Czarny Pan i Śmierciożercy okrążą Hogwart i prawdopodobnie zaczną wojnę. Wiedzą już, że oni niszczą horkruksy i ukryl gdzieś medalion. Węża ma ze sobą. - powiedzial mężczyzna z posępną miną. Potter przeraziła się. Nie są tu bezpieczni, a do tego jeden z horkruksów zmienił miejsce swojego położenia

- Dziękuję, że mi powiedziałeś. - odparł swoim beztroskim głosem dyrektor.

- A co z chłopcem i dziewczyną?

- Jak to co? Muszą uciekać stąd i znaleźć jakoś resztę horkruksów. a potem tu wrócić.

- I zabić Czarnego Pana? - upewniał się mistrz eliksirów.

- Julie zabije Voldemorta. - stwierdził krótko dyrektor, a dziewczyna bardzo się zdziwiła, podobnie jak Snape.

- Jak to ona? Dlaczego nie chłopak?

- Harry prawdopodobnie będzie już martwy. - powiedział spokojnie dyrektor, a Julie zatkała sobie usta dłonią by nie zdradzić przypadkiem swojej obecności krzykiem.

- Jak to martwy? - Severus nie krył zdziwienia.

- Widzisz Severusie, kiedy Voldemort przybył tego pamiętnego dnia do Doliny Godryka by zabić Harrego, Lily Potter stanęła między nimi jako tarcza. Mordercze Zaklęcie się od niej odbiło i ugodziło Lorda Voldemorta, odrywając cząstkę jego duszy, która natychniast wszczepiła się w jedyną w pełni żyjącą istotę w tym walącym się budynku. Cząstka duszy Voldemorta żyje w Harrym. I dopóki ta cząstka duszy Vokdemorta w nim tkwi, korzystając z ochrony jaką jest dla niej Harry, dopóty Lord Voldemort nir może umrzeć.

Zapanowało niebezpieczne milczenie, a Julie nie mogła w to wszystko uwierzyć.

- Więc chlopiec... musi umrzeć, tak? - zapytał całkiem spokojnie Snape.

- A życie musi mu odebrać sam Voldemort. Tak, Severusie. To warunek podstawowy.

Znowu zapadło milczenie, a dziewczyna czuła się, jakby coś ją dusiło. Ciężko jej się oddychało. Nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Kolejne słowa mężczyzn nie docierały do niej i nie wiedziała o czym mówią. Słyszała tylko stłumione krzyki Snape'a. Dopiero kiedy usłyszała, że mówią o niej, ogarnęła się i wytężyła słuch.

- A co z dziewczyną? - Severus próbował zachować obojętność, ale głos mu się łamał.

- Ona nie jest horkruksem. Owszem, ma połączenie z Voldemortem, ale nikt nie oddał za nią życia. - odparł Dumbledore.

- Kiedy mu o tym powiesz?

- Ja mu nie powiem o tym. Było by to za wcześnie. Musi się o tym dowiedzieć gdy zostanie tylko wąż jako horkruks. A więc ty, albo Julie mu o tym powiecie. - powiedział dyrektor poprawiając poduszkę. - Może lepiej niech dowie się tego od siostry. Lepiej to zniesie.

- A jak to zniesie dziewczyna? I kto jej powie?

- Nikt nie musi jej mówić. Ona już wie. - odparł spokojnie Dumbledore i spojrzał w stronę drzwi.

Julie przeraziła się, ale weszła powoli do pomieszczenia z ustami zatkanymi dłonią, aby nie krzyczeć. Miała łzy w oczach i patrzyła na dyrektora i mistrza eliksirów z nadzieją, że zaraz wyskoczy gdzieś Fred i George i inni i krzykną, że się nabrała na ich kawał. Jednak nic takiego się nie stało. To była najprawdziwsza prawda. Pokręciła z niedowierzaniem głową.
W sali panowała cisza, a Julie stała na środku i nagle emocje sięgnęły zenitu i wybuchnęła.

- Jak mogłeś! Dlaczego to robiłeś!? Wykorzystywałeś go jako narzędzie w swoim planie! Chroniłeś go i utrzynywałeś przy życiu tylko po to by umarł we właścieyn momencie! Hodowałeś go jak prosiaka na rzeź! - dziewczyna stała nad Dumbledorem wrzeszcząc. Jej krokodyke łzy płynęły z oczu strumieniami. Wokól niej pojawiły się nagle płomienie ognia, które po kilku sekundach zniknęły.

- A to zabawne. - powiedział sam do siebie Dumbledore.

- Zabawne!? Co dla ciebie jest w tym momencie ZABAWNE!? - dziewczyna krzyczała jeszcze glośniej i nikt by się nie zdziwił gdyby obudzila cały Hogwart.

- Użyłaś praktycznie takich słów jak Severus. - powiedział spokojnie dyrektor. Julie utkwiła na chwilę wzrok w Snapie i dostrzegła w kącikach jego oczu łzy.
Potter rozpłakała się na dobre i opadła na posadzkę. Wiedziała, że straci brata i nie ma innego wyjścia.

Z początku nikt nie kwapił się by jej pomóc. Dopiero po kilku chwilach Severus podszedł i połozył jej rękę na ramieniu, ale ona nie dostrzegła jego twarzy. Obraz był zbyt rozmazany od łez.

- Jak mogłeś? - załkała tylko do Dumbledore'a.

- Julie, dobrze wiemy, że nie ma innego wyjścia. A Harry pokieruje tymi sprawami tak, że gdy pójdzie na spotkanie z nim, będzie to ostateczny koniec Lorda Voldemorta. - powiedział dyrektor. Nie chciał robić krzywdy żadnemu ze swoich uczniów, ale wiedział, że tak musi się stać.

- Lily, uciekajcie stąd szybko. - powiedział Snape zwracając się do dziewczyny. - Medalion znajduje się prawdopodobnie w Malfoy Manor. Uważajcie na siebie.

Potter spojrzała na niego i przetarła oczy. Widziała troskę wymalowaną na jego twarzy i łzy... Skinęła głową i wstała.

- Dziękuję - wyszeptała, przytulila lekko i ruszyła w stronę drzwi.

- Nie mów tego jeszcze Harremu! - usłyszała dziewczyna za sobą głos Dumbledore'a, ale nawet się nie odwróciła. Wybiegła tylko zatrzaskując za sobą drzwi.

- Lily? Przez te wszystkie lata? - tym razem dyrektor zwrócił się do Severusa. Snape sojrzał na niego. Miał łzy na policzkach, choć starał się nie okazywać tego, że się złamał.

- Zawsze.

***************************

iii następny rozdział za nami ;D
Taki średni :P mało akcji tylko gadka szmatka, aleeeeee

jak go pisałam to się poryczałam xd ja i moja wrażliwość :PP niestety...

Ogólnie to ten rozdział ma trochę ponad 3000 słów!!!
NAJDŁUŻSZY!! :D

Dziękuję, że tyle osób mnie czyta :** Kocham was!!!

Komentujcie!!

Pozdrowionka :**

TheQueenOfMagic 💙💙💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top