ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Witajcie, Kochani! Mam nadzieję, że ktoś tutaj wyczekiwał tego rozdziału i wyszedł w miarę okej :P
Tykanie zegara po raz kolejny okazuje się być głośniejsze, niż własne, natarczywe myśli. Jest to zaskakujące, zważywszy, że w pokoju przebywa tak wiele osób. Nieruchomych, pogrążonych w niezwykłej ciszy, którą mogłoby zaburzyć nawet upadające piórko.
Jednak Draco Malfoy nie wydaje się tu pasować. Jako jedyny przystaje przy samym bohaterze wojennym i spod zmrużonych powiek uważnie przypatruje się przyodzianym w przetarte szaty postaciom.
Pod wpływem tego bacznego spojrzenia, powoli ściągają kaptury, jakby budzili się ze snu. Ich ruchy nie są szybkie, raczej płynne i powolne. Draco jest zafascynowany, gdy po chwili przygląda się Lunie Lovegood, którą nie miał przyjemności zobaczyć od bardzo długiego czasu. Jej twarz zmieniła się, wydoroślała. Draco nie widzi w niej ani krzty z tej radosnej dziewczyny. Może dalej ma w oczach dziwny błysk szaleństwa, ale tym razem — gdyby sam stał po przeciwnej barykadzie — przeraziłoby go to niepokojące skupienie, acz jednocześnie nieobliczalność. Poza tym nowo nabyta blizna na prawym oku dodaje kobiecie jeszcze większej drapieżności.
Koło niej przystaje Hermiona Granger, która nie jest ani zaskoczona jego obecnością, ani tym bardziej zniechęcona. Poprawia tylko poły szaty i niemrawo się uśmiecha. Wzrok ma jak zwykle bystry i zdystansowany.
Na prawo od niej, znajduje się mąż Granger. Ron Weasley. Zdumiewające, myśli Draco. Wygląda jakby był na służbie, o czym świadczą napięte mięśnie, prosta postura oraz nieprzenikniona mina. Niegdyś z twarzy Rona można było czytać jak z otwartej księgi, ale nie dziś. To żołnierz po wojnie, nie przed.
Mimo że to od niego spodziewał się jawnej wrogości, ktoś inny wychodzi przed szereg. Neville Longbottom. Możliwe, że nawet by go nie poznał, bowiem z jękliwego chłopca nie pozostało zupełnie nic. Z tego co wiedział był teraz najwybitniejszym profesorem na Hogawrcie i zdobył wiele wyróżnień w dziedzinie zielarstwa. Oznaczeń wojennych również. Wszyscy dalej pamiętają jaką niespodziewaną odwagą wykazał się w Bitwie o Hogwart. Draco też nie zapomniał, choć niewątpliwe chciałby.
— Co tutaj robi Malfoy? — warknął w jego stronę, z różdżką w gotowości. Draco nie zamierzał dać się sprowokować. Pozostał spokojny pod tym nienawistnym spojrzeniem.
Jak widać — zakpił w duchu — nie wszyscy wyzbyli się swoich uprzedzeń.
— Znalazł się tutaj na moje polecenie.
Dźwięk głosu Harry'ego był bardzo głęboki, twardy. W pewnym sensie ostrzegający przed jakimikolwiek obelgami, czy też nieprzyjemnym zachowaniem. Zresztą silna dłoń na ramieniu Draco, jawnie mówiła jakie stanowisko mu przypadło i pod czyją pieczą jest.
Ręka Pottera zaraz po tym, jak Neville przygryzł sfrustrowany wargę, a następnie potulnie skinął głową i znowu oparł się o stary fotel, zsunęła się z ubrania blondyna. Draco miał niebywałą ochotę się wzdrygnąć, gdy poczuł nagłe zimno w tym miejscu.
— Dlaczego zostaliśmy wezwani? — wtrąciła McGonagall, która do tej pory przysiadywała blisko kominka. Miała na głowie ten sam kapelusz, co za czasów ich nauki. Teraz nieznacznie się przechylił w bok, ale dalej pozostał na włosach właścicielki. — I to o tak nieszczęsnej godzinie...
Ta uwaga sprawiła, że Draco zerknął na okna pokoju. Ciężkie zasłony przysłaniały obraz zza szklanej powierzchni, dzięki czemu całkowicie zapomniał, że przecież dalej trwał zaledwie ranek. Na pewno w Hogwarcie zaczynały się zajęcia i mogło to kolidować z planami dyrektorki szkoły. A jednak Draco był pewien, że profesor Minewra nie chciała ich ponaglić, ale skierować tory na właściwie, najważniejsze wydarzenia. To, dlaczego tu byli. A przede wszystkim, dlaczego Draco Malfoy został zabrany na tajne spotkanie Zakonu Feniksa.
Wszystkie oczy jednocześnie zerknęły na Harry'ego, który nie odstępował byłego śmierciożerce o krok. Nie wydawał się być pod wrażeniem tych intensywnych spojrzeń. Zupełnie naturalnie oparł się o stół.
— Trelawney nie żyje, o czym większość z was zapewne już wie — zaczął sucho, na co Malfoy uniósł w zdziwieniu brew. Nim jednak chociaż zdążył zapytać o szczegóły, nad stołem zaczęły malować się obrazy wiszącego trupa. Kobieta była niewyobrażalnie blada i martwa — świadczyła o tym świeża, lepka krew. Draco z zaintrygowaniem przyjrzał się pochyłym napisom, które zapewne przed śmiercią zdołała wyżłobić na własnym ciele.
— Śmierć jest wybawieniem — cicho odczytał, ale na całe szczęście oprócz Pottera, nikt tego nie wyłapał. Reszta po prostu w skupieniu czekała na dalsze wyjaśnienia.
— Przypuszczamy, że sama się zabiła, ale przed tym... — Potter przesunął palcem po obrazie, a zamiast trupa ujrzeli kartkę z jakimiś niezrozumiałymi bazgrołami. — Możliwe, że miała jedną z wielkich przepowiedni.
— Czyżby to znaczyło to, czego od kilku miesięcy się obawialiśmy? — zapytała z westchnieniem profesor McDonagall, również odczytując spisane słowa. — Śmierciożercy powstaną...?
— Zło zawsze powstaje — dodała poważnie Luna, poprawiając swoje niesforne kosmyki. — I zawsze będzie powstawać.
— Nie wiemy, czy aby na pewno to się dzieje — zaoponowała Hermiona. — Niemniej na razie wszystkie wskazówki... Harry...
Potter odparł wzrok przyjaciółki i skinął na znak, że rozumie. Przejął pałeczkę, tak jak oczekiwała i dalej kontynuował:
— Ponadto sądzimy, że Śmierciożercy się z nami bawią. Porwali Malfoya i pozwolili go odnaleźć. Odwracają naszą uwagę od czegoś, co szykują. Nie możemy wykluczyć, że zbierają siły, by przeprowadzić atak.
— Harry, jesteś przekonany o tym, co sugerujesz? — Niespodziewane pytanie Nevilla sprawiło, że na nowo zapanowała nieprzyjemna cisza. Draco zmarszczył brwi, intensywnie myśląc, o czym tak naprawdę rozmawiali. Co zostało zasugerowane?
Och, no tak — stwierdził po chwili — jeśli na nowo śmierciożercy wznowią ataki, jeśli zyskają siłę nawet bez Voldemorda, wstrząśnie to czarodziejskim światem. Mało tego, czarodziejski świat, nie będzie na to gotowy. Tylko nieliczni staną do walki. Tylko nieliczni zdołają przetrwać.
— Tak — padła zimna, prosta odpowiedź. Za tym jednym „tak" kryło się jednak wiele trwogi. Zielone oczy Harry'ego zdawały się mimo wszystko odizolowane od nieprzyjemności, klarowne.
Nie wybiegały w przyszłość, raczej planowały naprawić to, co się dało. Planowały wygrać.
— Raz już to zrobiliśmy, prawda? — szepnęła w stronę Malfoya Luna, jakby przejrzała jego myśli. Uśmiechnęła się, acz ten uśmiech przyprawiał o dreszcze.
— Zachowujemy ostrożność — nakazał Potter. — Rozglądamy się. Jeżeli nasze podejrzenia okażą się słuszne, to i tak musimy pamiętać, że śmierciożercy są przerzedzeni. A co zrobilibyśmy na ich miejscu?
— Szukalibyśmy rekrutów — dokończyła Hermiona za niego.
— Ale ktoś nimi musi kierować — zauważył Draco. Kącik ust Harry'ego drgnął ku górze, jakby niczego innego się nie spodziewał.
— Dlatego — odparł Potter, patrząc mu prosto w oczy — potrzebujemy ciebie, Malfoy. A raczej twojej listy śmierciożerców.
***
Członkowie Zakonu kolejno opuszczali Grimmauld Place 12. Draco uważnie patrzył, jak każdy z osobna niemal rozpuszcza się w ogniu kominka, pozostawiając po sobie jedynie dym i ślady w popiele. Robił to z dozą nonszalancji, choć w duchu ucieszył się, jak tylko on i Potter zostali sami.
Brunet nie zważając na niego, usiadł na niedawnym siedzeniu profesor McDonagall i przymknął powieki. Naprawdę wydawał się być zmęczony, aczkolwiek ten fakt mało obchodził Dracona. W tym momencie interesowało go tylko jedno.
— Dlaczego powiedziałeś, że potrzebujesz listy śmierciożerców, Potter?
Brak odpowiedzi nie był tym, czego się spodziewał. Podszedł więc bliżej, niemalże depcząc po wyprostowanych stopach aurora.
— Wasz wydział po wojnie ma oficjalną listę — warknął, próbując ponownie. Harry zaczynał go poważnie irytować. — Potter, do kurwy nędzy...
W końcu zielone, płonące tęczówki na niego spojrzały. W pewien sposób zdawały się kpić z jego osoby, a może to było tylko takie wrażenie. W każdym razie zdołał zyskać uwagę mężczyzny.
— Dlaczego...? — ponowił raz jeszcze.
— Jak sam wspomniałeś to oficjalna lista. Ja pragnę nieoficjalnej.
— Zdajesz sobie sprawę, że to tylko przypuszczenia? Nie możemy oskarżać osoby bez żadnych, poważniejszych dowodów. — Nie, żeby Draco naprawdę interesował ich los. Raczej wiedział jakie było prawo i nie zamierzał w tej kwestii być naiwny.
—
Ten sugestywny wzrok nie podobał się Draconowi. Nie wiedział, czy czasem Potter sobie zwyczajnie z niego nie szydzi, specjalnie nie podjudza do czegoś, co nie mogło się dobrze skończyć. W szczególności nie morderstwo Chłopca, Który Przeżył.
— Mój ojciec — wydusił przez zęby — nigdy nic by mi nie powiedział. A na pewno nie w ten sposób, Potter.
Harry wcale nie wyglądał na przejętego. Jedynie wzruszył ramionami.
— Możliwe, ale mogę się założyć, że wiedział wszystko o poplecznikach Czarnego Pana i zapewne, gdzieś takie informacje przetrzymywał. Niekoniecznie tylko we własnym umyśle.
Tym razem Potter mówił poważnie i z tą ostrą, nieprzyjemną nutą w głosie. Przy tym otwarcie go wnikliwie obserwował, jakby miał przed sobą jakąś interesującą zabawkę.
— Nie tylko dlatego tutaj jesteś, Malfoy. Możesz być spokojny — oświadczył niezobowiązująco.
— Dlaczego więc? Możesz mi powiedzieć, czy dalej będziesz stosował te swoje pierdolone zagrywki?
— Zagrywki? — powtórzył Harry na wpół rozbawiony. Po chwili jednak po uśmiechu nie było śladu, a Potter gwałtownie podniósł się i w jednym ruchu przyparł Draco do zimnej ściany, w bolesnym uścisku. Zielone oczy mężczyzny przypominały teraz oczy bestii. — Jeszcze nie wiesz na jakie zagrywki istotnie mnie stać, więc zważaj na słowa.
Palce na nadgarstku Malfoya zaciskały się tak mocno, że jutrzejsze ślady były nieuniknione. Mimo tego nie okazał ani strachu, ani wewnętrznego drżenia.
— Grozisz mi?
— Nie. — Harry natychmiast wypuścił go. Potem odwrócił się do niego plecami i schował dłonie w kieszenie spodni. Opanowanie po raz kolejny wróciło na swoje miejsce. — Ostrzegam. A co do twojego pytania... cóż, wiesz najlepiej jak działają. Jak mogą działać, te informacje na dany moment są dla mnie bezcenne.
— Rozumiem — potaknął Draco, pocierając skórę w miejscu, gdzie Potter trochę ją uszkodził. — Interesuję mnie też fakt, jakim cudem powstrzymasz mnie o mówieniu o tym, czego byłem tutaj świadkiem?
—
— Ale tego chyba się spodziewałeś, prawda? — dodał jeszcze Potter, uważnie studiując ten natarczywy wzrok.
— Prawda.
***
— Matko?
— Tak?
Narcyza uniosła bystre spojrzenie znad swojego talerza. Przyglądała się synowi, jakby domyślała się pytania, które pragnął zadać.
— Czy ojciec miał jakiś dziennik?
Narcyza uśmiechnęła się w ten rozczulający, odrobinę fałszywy sposób. W międzyczasie wzięła łyk szkarłatnego wina.
— Och, Draco, dobrze wiesz, że twój ojciec miał wiele dzienników. Zresztą w jego biurze znajdują się całe stosy dokumentów.
— Ale czy miał jakiś szczególny dziennik? — zapytał ponownie, tym razem precyzując, co ma na myśli. Chociaż już przypuszczał, że nieważne jaka padnie odpowiedź i tak to będzie jak szukanie igły w stogu siana.
— Nie jestem pewna, ale zawsze możesz się rozejrzeć — usłyszał i niemal od razu zadarł głowę do góry. Coś w tym tonie mówiło mu... A może to tylko jego wybujała wyobraźnia?
***
Powinien wrócić do domu i swojej narzeczonej, ale był tak bardzo wzburzony aktualną sytuacją oraz nieprzespanymi nocami, że nie miał na to ochoty. Ginny zresztą nie będzie zadawać pytań. Dlatego tym bardziej wszedł do swojego drugiego mieszkania, w którym nie tak dawno przebywał sam pieprzony Malfoy i ruszył do sypialni.
Czekająca kobieta, już rozpinała guziki białej koszuli. Harry nie pomagał jej, stanął w progu i tylko podziwiał.
— Myślałem, że nie przyjdziesz — odezwał się w stronę Cho. Kobieta prychnęła tylko i bezczelnie zsunęła bluzkę na ziemię. Potem ściągnęła stanik.
— Napisałeś, to jestem. Zresztą jakbym się nie stawiła, znalazłoby się trzydzieści innych, prawda?
Harry zaśmiał się, następnie podszedł do brunetki. Chwycił brutalnie ją za podbródek i nim pocałował, wyjawił:
— Przecież znasz odpowiedź, kochanie.
Cho wcale się nie obraziła, wręcz przeciwnie — rozsunęła chętnie uda. Oczywiście spódniczka, którą miała na sobie, się rozdarła, ale nie stanowiło to żadnego problemu. Zresztą i tak nie miała na sobie nic oprócz tego.
— Harry — jęknęła po prostu, gdy się w nią wsunął. A potem zaczął pieprzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top