ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY
Czy postradał zmysły? To pytanie uformowało się w głowie Dracona, gdy tylko Potter wysunął się członkiem z jego odbytu i bez słowa ruszył w stronę łazienki. Draco wciąż dyszał ciężko, próbując zebrać myśli w jedną całość. Niestety bezskutecznie, ponieważ chłód z pomieszczenia objął go, wprawiając w jeszcze większą trwogę. Zastanawiał się, czemu nagle zrobiło mu się tak zimno. Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.
Naprawdę nie wierzył w to, co się stało. Nie potrafił stwierdzić, w którym momencie zaszło to tak daleko, żeby nie potrafił zapanować nad sobą. Dlaczego stał się tak głupi i słaby? I dlaczego wywołało w nim to takie przerażenie?
— Jeszcze tu stoisz? — Głos ewidentnie dochodził z bliska. Draco momentalnie odetchnął bezdźwięcznie i zacisnął pięści, by chociaż trochę wrócić do swojego kłamliwego opanowania. Kiedy już się odwrócił, do stojącego w drzwiach łazienki, owiniętego ręcznikiem Pottera, przybrał beznamiętne, całkiem spokojne oblicze. Jakby te wszystkie myśli ulotniły się z niego, a panika odeszła na dobre. Oczywiście było to jedno z tych kłamstw, którymi raczył w szczególności siebie.
Ich spojrzenia spotkały się w połowie drogi. Harry zdawał się być równie nieczuły, co zawsze. Draco zastanowił się przez chwilę, czy naprawdę nie widział problemu we wzajemnej rozkoszy, którą niedawno dzielili. Nie chodziło już o samo pieprzenie, ale o to, że się poniekąd nienawidzili. Gardzili sobą. Jakim cudem więc wspólny dotyk napawał takimi intensywnymi emocjami? A może to tylko on tak odbierał?
Im cisza się przedłużała, nagość zaczęła coraz bardziej krępować Draco, zaś umysł byłego śmierciożercy stawał się coraz klarowniejszy. Dochodziło do niego, jak bardzo zły to był pomysł. Mógł wyładować stres z kimkolwiek innym, ale nie z Potterem. Było to swoiste udowodnienie, że stoczył się na samo dno. Potter zaś miał go w garści, w tej walce był zwycięzcą, pokazał, iż może wszystko. Nawet cholerny Draco przecież mu uległ.
— Wydajesz się mniej gadatliwy, niż wcześniej, Malfoy — zauważył bezczelnie brunet, odbijając się od futryny i podchodząc do łóżka. Przystanął przy nocnym stoliczku, by pochwycić paczkę papierosów. Odpalił jednego gestem ręki. Potem usiadł na skraju materaca, a ręcznik zsunął się z jego bioder.
Draco udał, że tego nie widzi, choć delikatnie drżenie kąciku ust Harry'ego sprawiło, że zrozumiał, iż było to daremne posunięcie. Cokolwiek by nie zrobił, był na przegranej pozycji. Możliwe, iż to go właśnie napawało strachem. Dopóki sam miał wszystko pod kontrolą, czuł się bezpiecznie, w tej chwili zaś nie wiedział, co się wydarzy. Ponadto to on stał się pionkiem w rękach aurora.
Harry widocznie nie kąpał się, a jedynie opłukał szybko wodą, na co wskazywały suche włosy na głowie. Przy brzuchu jednak nadal utrzymywało się kilka perlistych kropel. Potter jawnie je zignorował, odchylając się nonszalancko i wydmuchując dym z płuc.
— Możesz się umyć — rzucił, wskazując ręką wejście z salonu do łazienki. Brak odpowiedzi zdecydowanie go zaczął irytować, bo głos miał ostrzejszy, niż sekundę temu.
Draco wziął głęboki oddech, a następnie uśmiechnął się szeroko. Tak, że poliki zaczęły go intensywnie boleć.
— Och, jednak masz choć trochę łaski dla swoich dziwek — odparł szydząco. Na sam dźwięk swoich słów, poczuł niezdrowy uścisk w piersi. Naprawdę czuł się brudny. W tym drugim znaczeniu. Nie planował przez to patrzeć na swoje odbicie przez jakiś dłuższy czas. Ponieważ, gdyby spojrzał sobie teraz w oczy, mógłby jeszcze bardziej pożałować tego co zrobił, ale przede wszystkim współczuć samemu sobie. A to, istotnie, przyprawiało go o mdłości. Nie chciał być żałosny, ale najwidoczniej to było silniejsze od niego. Zrozumienie, że ostatecznie nie bardzo zmienił się po wojnie. Wciąż był równie niestabilny emocjonalnie i obrzydliwy.
Ale mówił sobie w duchu, że to tylko seks. Tylko, cholerny seks.
Czy było coś złego w tym, że pragnął na ulotną chwilę zapomnieć o tym kim był i oddać się w ramiona szaleństwu? Przedtem uważał, że mu się to zdecydowanie należało. Zaryzykował życiem dla tego sukinsyna. Miał prawo więc do zasmakowania zakazanego owocu, poddaniu się kuszącej ciemności. Niedoszła obawa, że nigdy już nie zobaczy ani jego, ani własnej matki, ani nikomu z nich się już nie przeciwstawi, złamałaby każdego. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Teraz niemniej zdał sobie sprawę, że powoli „należy mi się" zamienia się na „nie powinienem". Z wielu powodów. Jednym z nich był triumf Pottera nad nim, a do tego zdrada samego siebie. Draco tym czynem udowodnił, że jest żałosny. I niezaprzeczalnie słaby.
— Czasami mi się zdarza — odpowiedział niewzruszony Potter. Kiedy to mówił, zmrużył oczy, niemal oceniająco. Na pewno podziwiał kolejne siniaki oraz malinki, które sam stworzył swoimi dłońmi oraz ustami, na bladym, odznaczającym się ciele Malfoya. Tak, musiało mu się to podobać — błysk w tych inteligentnych tęczówkach nie szło przeoczyć.
Draco miał ochotę przekląć, ale jedynie ruszył w stronę toalety. Powinien zmyć jak najszybciej z siebie pozostałości po niedawnym uniesieniu. Zastygła sperma na pośladkach i udach nie była taka przyjemna, jak można by było sądzić.
Był pod obserwacją do czasu, aż nie zamknął drzwi. Zrobił to z donośnym trzaskiem, jak najszybciej chcąc oddzielić się od pieprzonego aurora. Także przekręcił kluczyk, żeby Potter wiedział, że nie ma ochoty go tu widzieć. Chciał spokoju.
Odetchnął raz. Drugi. Podszedł do prysznica i odkręcił zimną wodę. Zadrżał i syknął, ale powoli wszedł do brodzika w całości. Zmył z siebie to, co mógł — brud. Poczucia porażki niestety mu się nie udało. Choćby nie wiadomo jak chciałby być czysty, już na to było ewidentnie za późno.
Myślał, że dopiero jutro przyjdzie mu zmierzyć się z tym wszystkim. Przyznał w głębi, że i nawet tutaj się pomylił. Czas był nielitościwy, rozliczał zbyt wcześnie z dokonanych w porywach błędów.
Draco osądził, że czas był po prostu dupkiem.
***
— O czym myślisz?
Hermiona drgnęła, kiedy pochylił się nad nią Ron. Przyglądał się nie książce, którą wciąż studiowała od półgodziny, będąc wciąż na tej samej stronie, ale jej strapionej twarzy. Dostrzegł nie tylko zmęczenie, objawiające się pogłębieniem zmarszczek. Dojrzał jeszcze bruzdę pomiędzy brwiami.
— O Harrym — przyznała niechętnie.
Ron pokiwał głową i odsunął sobie krzesło, by usiąść obok żony.
— O tym, w co się dzisiaj wpakował czy ogólnie? — zapytał, przesuwając opasłe tomiska jak najdalej od siebie. Zaczynał mieć naprawdę dość zbierania informacji na jakikolwiek temat, a już w zupełności tyczących się śmierciożerców, ich zaklęć oraz mrocznych przepowiedni. Na samą myśl po prostu przeszywały go ciarki.
— To naprawdę niesprawiedliwe, że nawet po takim czasie od pokonania Voldemorta — zaczęła szeptem, palcem sunąc odruchowo po literach na papierze — wciąż nie zaznał spokoju. To przykre.
Ron wzruszył ramionami i uśmiechnął się na wpół rozbawiony-na wpół zmartwiony.
— Cały Harry — przyznał. — Ale chyba nic na to nie poradzimy, Herm.
— Wiesz — dodała jeszcze ciszej — także myślę o Ginny. O tym, co się stało. Że nigdy jej już nie zobaczy ani on, ani my i to mnie...
Ron chwycił Hermionę za dłoń, splótł ich palce razem, a potem ucałował kolejno jej knykcie.
— To mnie niemal zabija — rzekł z goryczą rudowłosy. — Że nie zapobiegłem temu. Ale sądzę, mimo wszystko, że jest tam szczęśliwa. Musi.
Hrmiona zdołała się delikatnie uśmiechnąć.
— Też tak sądzę — oznajmiła. — I cieszę się, że to mówisz. Bałam się, że...
— Nie udźwignę tego? — dokończył Ron. — Szczerze mówiąc, też tak sądziłem. Jednak sam pogrzeb... chyba się z nią pożegnałem dzisiaj. Powiedziałem „do zobaczenia". Poza tym wiem, że muszę być silny, dla niej i dla mamy.
— Na dodatek — podjął jeszcze — mamy wiele do zrobienia. Musimy dorwać zabójców i ocalić świat, nie pamiętasz?
— Czyli rutyna — westchnęła Hermiona. — Pozwól więc, że powrócę do studiowania tego tekstu.
— Miałaś iść spać — przypomniał jej Ron. Martwił się, ponieważ Hermiona zdawała się za bardzo przemęczać. — Nie możesz wiecznie czytać tych tomisk. Nawet dla ciebie to za dużo.
— Mówiłam ci — zaoponowała kobieta — nie zasnę, gdy ciebie nie będzie obok.
Ron westchnął. Znów czuł się winny i to jeszcze bardziej niż moment temu. Nie miał ochoty spać, a może bardziej nic nie wskazywało na to, że jakkolwiek mógłby spokojnie zamknąć oczy i odpocząć. Miał za duży mętlik w głowie, za dużo koszmarnych myśli, wspomnień. Za dużo goryczy po pogrzebie siostry. Po prawdzie naprawdę się z nią pożegnał, ale to nie znaczyło, że wcale nie cierpiał. Wręcz przeciwnie, tym bardziej ból się pogłębiał.
Nie mógł o niej zapomnieć. Nie chciał też tego zrobić. Musiał żyć ze świadomością jej śmierci, ponieważ to go uczyło, jak kruche było życie. Co prawda, nie mógł jej już ocalić, ale mógł jeszcze uchronić resztę swoich bliskich. W tym i Hermionę, i Harry'ego.
Pewnie dlatego nie mógł zamknąć oczu. Zazwyczaj wszystko co złe, wydarzało się, gdy o tym nie wiedzieliśmy. Czuł strach, że gdy się obudzi, znowu będzie musiał mierzyć się z kolejnym koszmarem. Wiedział jednak, że to mu przejdzie. Jutro pewnie z wycieńczenia całkowicie pogrąży się we śnie. Dziś nie był wstanie.
Tylko najgorsze, że Hermiona przez to również cierpiała.
***
Wrócił do rezydencji, będąc niczym struty. Zastał na całe szczęście ciemność i spokój, co znaczyło, że albo matka jeszcze nie wróciła, albo już spała w swoim pokoju. Niemniej nie zamierzał tego sprawdzać. Ociężale tylko wszedł po schodach na pierwsze piętro. Musiał położyć się do łóżka, bo zmęczenie brało nad nim górę.
Jutro zresztą zapowiadał się całkiem intensywny dzień. Konfrontacja z własnym upokorzeniem, z Potterem, jeszcze spotkanie z Ronem i Hermioną oraz zapewne wiele innych rzeczy, do których, ni cholery, nie miał głowy.
Szczególnie, że Granger miała rację — mieszanie alkoholu z tymi przeklętymi ziółkami nie było w żadnym razie dobrym pomysłem. Napieprzał go tak łeb, że jeszcze chwila, a mógłby się porzygać. Powstrzymało go jedynie to, że niemal dobył własnej komnaty. Mijał przy okazji biuro ojca i nie omieszkał na sekundę przystanąć, by pokazać mu środkowy palec. Tak dla ukojenia duszy oraz nerwów. Gdyby się bardziej nad tym zastanowić, to w sumie, wszystko było jego winą. Mógł wyjawić po prostu, gdzie znajdował się ten jebany dziennik, czy jakąkolwiek znaczącą informację, ale nie. Nie Lucjusz. On był zbyt perfidnym draniem, aby ułatwić cokolwiek.
Więc tak, Draco po części go oskarżał za swoją aktualną niedolę.
Z tą myślą przystanął. Zmarszczył ostentacyjnie brwi i gwałtownie zawrócił. Po sekundzie już przekraczał próg drzwi gabinetu Lucjusza z rosnącą furią.
— Ty sukinsynie! — wydarł się, prawdopodobnie głośniej niż planował. — To twoja wina! Zabiję cię!
Duch Lucjusza tym razem, o dziwo, czuwał w portrecie. I na dodatek nie wyglądał ani na zdumionego, ani zmieszanego. Lekko, niemal pogodnie, się uśmiechnął. Draco nie dał się nabrać — jak nikt znał ten parszywy, zwycięski uśmieszek. Jakby mężczyzna naprawdę wyśmienicie się właśnie bawił. Lucjusz zawsze taki był. Wszelkiego rodzaju niespodziewane wybuchy Draco napawały go wiecznym zadowoleniem. Jakby był jedynie obserwatorem spektaklu, którego wcześniej wyreżyserował. Oczywiście, Draco zdawał sobie sprawę, że jego własnych reakcji nie mógł przewidzieć. Przede wszystkim, że syn skończy pieprząc się z Potterem, ale i tak uważał, że ten ponosił jakąś tam cząstkę winy. A może nawet więcej niż cząstkę.
— Nie chcę studzić twojego zapału, ale muszę napomknąć, że już to zrobiłeś — wtrącił z udawanym smutkiem Lucjusz. — Chociaż naprawdę jestem ciekaw, cóż takiego cię wzburzyło, byś zmarłemu groził śmiercią, Draco.
Zęby Draco zgrzytnęły o siebie. Nienawidził tego protekcjonalnego, wywyższającego się tonu. Podszedł bliżej, ignorując zawartość żołądka, podchodzącą mu do gardła.
— Czyżbyś przedawkował alkohol? Sądząc po twoim wyglądzie, to całkiem prawdopodobne — zauważył mężczyzna, wychylając się z ramy obrazu. Jego brew uniosła się prześmiewczo do góry.
— Żałosne — osądził, ponownie się prostując.
Draco wyciągnął różdżkę z rękawa płaszcza. Jego dłoń drżała, a on sam się chwiał, ale nie zamierzał się tym przejmować. Nie, gdy gniew rósł do kolosalnych rozmiarów. Tak naprawdę już nie wiedział, dlaczego w ogóle jest wściekły na ojca. Powinien chcieć zabić Pottera, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że taka próba byłaby szaleństwem. Poza tym ukazałaby Dracona w jeszcze mniej chwalebnym świetle. Udawanie, że wszystko było w porządku dawało chociaż nikłe pokłady tego, iż nadal miał kontrolę.
Świat jednak bezustannie udowadniał mu, że wcale tak nie było.
— Tyle razy ci mówiłem, że jesteś zbyt impulsywny — rzekł sucho Lucjusz. — Ale ty dalej popełniasz te same błędy. Niczego się nie uczysz. Czasami naprawdę zastanawiam się, czy aby na pewno jesteś moim synem.
— Milcz! — warknął, a na krańcu różdżki pojawiła się nikła łuna zielonego światła. Jeszcze nie wypowiedział co prawda Avady, ale już ta formowała się na jego ustach.
Nagle jednak usłyszał ciszy szelest. Niemal podskoczył, gdy czyiś cień zamajaczył w progu drzwi. Natychmiast schował różdżkę i odwrócił się z martwym uśmiechem. Jakaż zalała go ulga, iż zamiast Narcyzy w rogu zobaczył skrzata.
— C-czy wszystko w porządku, panie? — zająkała Mróżka, nisko chyląc łepek. Na pewno zdawała sobie sprawę, że zjawiła się w najmniej odpowiednim momencie, bo wyglądała, jakby miała się zaraz rozryczeć. Draco gardził skrzatami, może mniej niż kiedyś, ale wciąż odczuwał do nich mniejszą sympatię niż do ludzi. Nie lubił tak łatwo okazywanej słabości, a te stworzenia istotnie były nie tylko nieludzko głupie, co bezbronne. Naiwne.
Teraz jednak nie miał ochoty słyszeć szlochu. Zbyt mocno bolała go głowa, by mógł się z tym skonfrontować.
— Tak, wszystko w porządku — odparł więc tylko udawanie miłym głosem. — Możesz odejść.
Mróżka skinęła posłusznie i z cichym trzaskiem ulotniła się.
— Zabawne — usłyszał Draco. Spojrzał jeszcze raz na zmarłego ojca, ale tym razem już bez całej tej złości. Czuł się jedynie zażenowany. Nie wiedział, co znowu go napadło, by teraz jeszcze przed nim się upokarzał. Po co zresztą tutaj przybył? By się jeszcze bardziej poirytować? — Nawet z wścibską służbą nie umiesz sobie poradzić.
— A ty? — bąknął pod wpływem chwili Draco. — A ty, z czym sobie poradziłeś? Ani nie stałeś się godzien Voldemorta, ani nie zwyciężyłeś z Potterem. Dodatkowo byłeś okropnym ojcem i mężem. Mam wymieniać dalej, czy na tym skończyć? — zakpił ostro. Dłonie wsadził przy tym do kieszeni wierzchniego okrycia, żeby Lucjusz nie zauważył zaciśniętych, niemal do krwi, pięści.
— Nic nie wiesz o tym, kim byłem. Ani o tym, co osiągnąłem — odpowiedział spokojnie Lucjusz. — Może kiedyś będziesz na tyle rozsądny, że pojmiesz te rzeczy. A teraz daj mi odpocząć, nawet obrazy czasami potrzebują odetchnąć od twojego bełkotu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top