ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Tyle było dobrego, że Gawian ostatecznie oddał mu różdżkę. Harry muskał ją przez chwilę palcami, patrząc na oddalające się plecy Szefa Biura Aurorów. Gdy ten zniknął wśród tłumu zebranych, zapewne w końcu odnajdując Rona, Harry schował ją zręcznie do kieszeni. Potem leniwie przeniósł spojrzenie na wciąż przystającego obok Malfoya.
— Widzę, że lubisz się spoufalać z szefem. — To Draco pierwszy się odezwał, przerywając tę krótką ciszę, która między nimi wcześniej zapadła. Harry miał ochotę się zaśmiać, słysząc ten nacechowany chłodem ton, niemniej zdołał się pohamować. Szczególnie, że Draco w tym momencie otwarcie go oskarżał.
Harry namyślił się. Te nieopadające napięcie w jakiś surrealistyczny sposób podobało mu się. Dostrzegał sztywne ramiona mężczyzny i spięcie kości jarzmowej, a to z kolei oznaczało, że Draco zdecydowanie był bliski wybuchnięciu, aczkolwiek kontrolował się nader dobrze. Może zbyt częste towarzyszenie Harry'emu się do tego przyczyniało. Chociaż Draco zwykle bywał opanowany, a przynajmniej względnie opanowany, tak teraz jednak, wyglądało na to, że ma świadomość drugiej strony Pottera, która potrafiła zaatakować w najmniej spodziewanej chwili. Dlatego też ostatkiem sił trzymał emocje na wodzy.
Możliwe też, że Draco się kontrolował wyłącznie dlatego, iż trwali pomiędzy rodziną Weasleyów. I to na przyjęciu pogrzebowym ich córki.
— Gawain wie, ponieważ nie jest głupi. Zna moje metody i wysunął poprawne wnioski. Zresztą kto, mając cię przy sobie, nie szperałby w rzeczach głównego poplecznika Czarnego Pana? — Mimo wszystko Harry stwierdził, że postawi na szczerość. Nie dlatego, że czuł jakąkolwiek potrzebę pokrzepienia Malfoya, bo po prawdzie był od tego daleki, ale dlatego, że nie miał ochoty wymyślać niestworzonych historyjek. Tak przedstawiała się rzeczywistość.
— No i Gawain sam mnie przekonał, że możesz okazać się przydatny — dodał zaraz potem Harry, wzruszywszy ramionami. Zrobił to niby odruchowo, ale tak naprawdę w tej sytuacji jego chora strona nie pozwalała na żadne przypadkowe ruchy. Wszystko było wymuszone po to, by móc wnikliwiej przyjrzeć się postaci Malfoya.
— Pieprz się, Potter — rzucił Draco, patrząc mu prosto w oczy. — Nawet dzisiaj, gdy pochowałeś narzeczoną, nie możesz zaprzestać bycia sukinsyne...?
— Przesadzasz, Malfoy — westchnął Harry. Kątem oka zauważył sylwetkę Rona, która przedzierała się w kierunku, jak domniemywał, kominka. Rudowłosy miał aurorską postawę i towarzyszył mu Gawain, z równie surową miną. Zniknęli za ścianą, gdzie w następnym pomieszczeniu znajdowała się sieć Fiuu.
— Poza tym — dodał Potter, robiąc krok na przód, przez co ich twarze dzieliło naprawdę niewiele. Szare tęczówki Malfoya zapłonęły, ale Harry nie był pewien czy z powodu gniewu, czy innej emocji. — zważaj na słowa.
To drobne ostrzeżenie nie zrobiło na Malfoyu wrażenia. Odpierał jego spojrzenie równie pewnie, jakby chciał go pokonać w tej niemej potyczce.
Ale Harry już po kilku sekundach cofnął się. Jego twarz nie była już tak ostra, a raczej przybrała znudzoną maskę. Skinął głową w stronę drzwi, przy których się znajdowali. O tyle dobrze było, że nikt tędy nie wychodził i nie wchodził, korzystając z drugiego wejścia do pomieszczenia.
— Chodź na zewnątrz — powiedział, wyciągając z kieszeni płaszcza papierosa. — Mam ochotę zapalić.
Draco najpierw uniósł prawą brew do góry, a potem mruknął pod nosem, że nie wie dlaczego jeszcze go nie zabił. Gołymi rękami.
Harry uśmiechnął się kącikiem ust, gdy usłyszał za sobą ciche kroki Dracona. Razem przeszli przez korytarz, a potem wyszli przed Norę, chociaż nie wychylili się spod nikłego zadaszenia. Mimo to niektóre krople i tak na nich naparły w pierwszych sekundach. Dopiero potem Malfoy rzucił zaklęcie, a Harry w spokoju mógł zapalić.
Chłód jednak wciąż do nich dobywał, wiatr szamotał płaszcze i włosy, ale obaj się tym nie przejmowali. Wzrok kierowali na ciemne niebo, które rozświetlały pioruny w oddali. Ulewa nie oszczędzała ani okolicznych drzew, ani pól.
— Co zamierzasz zrobić? — zapytał nagle Draco, obracając się do niego powoli. Oparł się o ścianę i przyjrzał mu się z powagą. W jego głosie nie było słychać żadnych uszczypliwości, ironii, niczego, co zdenerwowany Malfoy zazwyczaj przekazywał między słowami. Nie, tym razem mówił iście spokojnie, z nutą prawdziwego zainteresowania.
Harry wydmuchał dym z płuc.
— Co zamierzam, a co zrobię, to chyba dwie różne rzeczy — zawyrokował bardziej do siebie, niżli Malfoya. — I obaj bardzo dobrze o tym wiemy.
Ich oczy skrzyżowały się w porozumieniu. Potem znów spojrzenia się oddaliły od siebie, gdy kolejna błyskawica przeszyła ciemne chmury.
Harry wziął raz jeszcze zastrzyk nikotyny. To go na pewien sposób odprężało. Ta cisza, postać Malfoya obok sprawiały, że dziwnym trafem jego umysł zaczynał wracać choć częściowo na poprawne tory. Musiał przestać się pogrążać, a zacząć działać.
— Chcę sprzedać posiadłość — oznajmił niespodziewanie.
Draco drgnął. Nie ukrywał, że był zaskoczony. Posiadłość Pottera robiła wrażenie, mimo że daleko było jej do Malfoy Manor. Ponadto myślał, że przynajmniej tyle auror chce zachować po Ginewrze. Nim zdołał jednak zapytać dlaczego tak postanowił, Harry sam mu odpowiedział.
— Czuję, że się tam duszę.
— To chyba niezbyt mądra decyzja, zbyt gwałtowna — stwierdził natychmiast Draco, wkładając ręce do kieszeni ciemnych spodni od garnituru. — Gdzie się podziejesz?
— Czyżbyś zapomniał o moim drugim mieszkaniu, gdzie cię tak ładnie ugościłem? — zakpił Harry.
— O ile wiem — przypomniał mu Draco sucho — ono jest zarezerwowane dla twoich dziwek, Potter.
— Niekoniecznie. Pamiętaj, że ciebie nie zerżnąłem — zauważył bezczelnie brunet, nie kryjąc się, że ta rozmowa, a raczej tematy na które schodziła, sprawiały mu satysfakcje.
— Czasami zachowujesz się jak dzieciak, Potter — mruknął Draco, przewracając oczami. — Mam wrażenie, że jedynym czym ostatnio się interesujesz to seks. A przypominam, że na chwilę obecną mamy większe problemy, niż twoje cholerne libido.
— Masz rację — potaknął Harry, wyrzucając niedopałek i przygaszając go stopą. — Masz cholerną rację, Malfoy.
W głosie Harry'ego pojawiła się groźna, zapowiadająca nadchodzące nieszczęścia nuta. Draco pojął, że komentarz Pottera w głównej mierze odnosił się do „większych problemów" i zdecydowanie auror nie bagatelizował problemu. Nie, w jego zielonych, pogrążonych w myślach oczach widział zbyt wiele powagi, by sądzić, że brunet przepadł na dobre. To mu też dało nadzieję, że mężczyzna zaczynał dochodzić do siebie po tym ciosie.
Może dalej wyglądał jak siedem nieszczęść, ale nadal był tym cholernym, pieprzonym Potterem, który wykończył Voldemorta i przywrócił ład oraz porządek czarodziejskiego świata. Jeśli więc na kogoś Draco miałby postawić swoje cholerne życie, to postawiłby na niego. Nie, żeby się tym szczycił. I żeby chciał to zrobić. Niemniej w duchu tak właśnie myślał.
Jeśli coś faktycznie nadchodziło, w nim była nadzieja.
— Wpadnę do ciebie wieczorem, Malfoy — zadecydował Harry, otwierając drzwi Nory i wchodząc do środka.
Malfoy, nim również poszedł w jego ślady, ponownie wzrok skierował w dal, zauważając, że deszcz właśnie ustał.
***
Hermiona nie była zadowolona, widząc Gawiana Robardsa, ale także nie oponowała, gdy Ron ruszył wraz z nim do Biura Aurorów. Była zbyt inteligenta, aby nie zrozumieć powagi sytuacji. Gawian, co by nie mówić, nie zjawiał się od tak. Nie wspominając już o tym, że sam przecież oddelegował Rona na przymusowy urlop w obliczu nieszczęścia, które spotkało rodzinę Weasleyów. Dlatego jego przybycie nie zapowiadało niczego dobrego.
Tak więc Ronald znalazł się w gabinecie szefa chwilę później, gdzie od razu zastał zamiast pustego pomieszczenia, swoich kolegów po fachu. Dostrzegł też Ann, która niemo skinęła mu głową, stojąc w kącie pokoju.
Reszta zebranych trwała z kolei po bokach kwadratowego stołu, który znajdował się naprzeciwko biurka Gawiana. Oba blaty zapełnione były przez liczne papierzyska, ale z tej odległości Ron nie potrafił dostrzec, jakie zapisy dokładnie się tam znajdowały.
Gawian szybko ruszył do papierzysk, a dwaj aurorzy natychmiast odsunęli się, by zrobić szefowi miejsce. Ron podszedł do Robardsa z nietęgą miną, widząc, że ten zdaje się być aż nazbyt nerwowy.
— Przyjrzyj się tym zdjęciom, Ronald i powiedz nam, co kurwa, widzisz? — Gawian sięgnął po teczkę określaną jako „Dowody w sprawie G.W". Podał Weasleyowi.
Ron chwycił je za poleceniem szefa i poczuł nagłe mdłości, gdy wyciągnął fotografie i na pierwszym planie ujrzał martwą twarz siostry. Niemniej nie dał niczego po sobie poznać, zerkając na drugie, potem na trzecie zdjęcie. Każde z nich przedstawiało trupią sylwetkę Ginny, ale z innych kątów. Ostatnie obejmowało nie tylko krew, schody i trupa, ale również cały dom.
Tylko dlatego, że Ron był już zahartowany w przeszłości, by dostrzegać na pierwszy rzut oka niewidoczne detale, teraz przeniósł wzrok na drugie piętro domostwa. W oknie dostrzegł czyjąś poruszającą się postać.
Kobiecą postać. I dziwnie znajomą.
***
— Mam dość jego zagrywek — szepnął do siebie Draco, przechadzając się po pomieszczeniu w tą i z powrotem. Potter powiedział, że wpadnie wieczorem, ale dupek oczywiście nie sprecyzował, o której dokładnie ma zamiar to zrobić. A jemu, jak na złość, zapomniało się zapytać o coś tak oczywistego.
Nic dziwnego w każdym razie, że blondynowi pulsowała aktualnie żyłka na czole i wymyślał różnego rodzaju klątwy, które mógłby zastosować na Potterze. Cruciatus był jednym z nich. Ostatecznie jednak stwierdził, że podaruje sobie atak na Pottera, gdy piętnaście minut później usłyszał trzask.
Z irytacją przyglądał się jak auror otrzepuje z popiołów ubranie, a potem sztywnym krokiem wychodzi z kominka. Chwilę później przystanął pośrodku i rozejrzał się niemrawo po salonie, który trwał lekko przyciemniony, ponieważ za oknem zrobiło się naprawdę szarawo. Mahoniowe meble w tym przytłumionym świetle, gdzie tylko jedna świeca na szafce dawała nikły blask, zdawały się niemal przytłaczające. Ten mrok nadawał wszystkiemu nutę mrocznej magii, a sam Draco wyglądał iście zaskakująco.
Dlatego chwilę później oczy Pottera spoczęły na nim, chłonąc te ciemne barwy, które osnuwały odkrytą skórę Malfoya. Zdawał się być istotą pozaziemską, intrygującą i choć miał zmarszczone czoło, a w szarych tęczówkach dostrzegało się zimny, mrożący krew w żyłach odcień, to Harry'emu irracjonalnie wydał się niesamowicie niegroźny. Wręcz łagodny i jednocześnie przyciągający tak, jak wtedy, kiedy spał. Ta przyjemna aura jednak zniknęła tak samo szybko jak powstała — Draco odezwał się, przywracając Harry'ego do rzeczywistości i tym samym odpychając jego dziwne myśli.
— Wypadałoby się przywitać, Potter, kiedy się wchodzi do czyjegoś domu — powiadomił wyniośle Malfoy, nadal patrząc na niego spod byka. — Nawet jeśli czujesz się tu... jak u siebie.
Harry się poruszył. Na jego twarzy zamajaczył nikły uśmiech, lekko wręcz oschły, gdy podszedł do Draco. Powieki blondyna zmrużyły się na tę niebezpiecznie bliską odległość, ale nie odsunął się. Spokojnie czekał na dalsze poczynania Pottera.
Auror pochylił się, ciepłym powietrzem owiewając jego ucho.
— Nie jesteśmy chyba aż w tak zażyłych stosunkach, żebym mógł cię całować na powitanie, nie sądzisz?
Draco w pierwszym odruchu aż sapnął z zaskoczenia. W drugim zaś — gdy dogłębnie przeanalizował całą jego wypowiedź — parsknął jawne, naprawdę po raz pierwszy od dawna szczerze rozbawiony.
Harry zrobił krok w tył i także niemrawo wykrzywił wargi tym razem w mniej nieprzyjemnym uśmiechu.
— Przypominam — podjął Draco, kiedy już doszedł do siebie — że nie jesteśmy aktualnie w żadnych stosunkach. A twoje żałosne poczucie humoru, naprawdę nie robi na nikim wrażenia.
— Naprawdę? — zdziwił się udawanie Harry, wkładając nonszalancko ręce do kieszeni płaszcza. Draco zauważył mimowolnie, że to nie był ten sam, co na pogrzebie, ponieważ tamten miał kolor intensywnej czerni, ten z kolei wpadał w ciemno-brązowy odcień. — A mi się wydaje, że jednak na tobie robi.
Draco zamierzał się odgryźć, ale nie zdążył. Lico bruneta nagle spoważniało.
— Narzuć coś na siebie — polecił beznamiętnie.
Brew Dracona wygięła się.
— Zabierasz mnie na kolację? — zakpił w odpowiedzi, mimo że nie było mu już do śmiechu, widząc tę nagłą powagę. Poza tym sądzenie, że Potter nagle doszedł do siebie i zapomniał o całym tym parszywym dniu byłoby niezwykle głupie. Draco poznał go przez ostatnie tygodnie na tyle, żeby rozumieć, iż Potter nie tylko był nieobliczalny, ale też dobrze udawał. I dobrze zwodził. Nawet samego siebie.
— Poniekąd — przyznał szorstko Harry. — Zabieram cię do Black Jacka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top