ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
W końcu wróciłam po długiej przerwie. Zdecydowałam, że nad tą książką w pierwszej kolejności będę pracować, ponieważ Wy pierwsi odezwaliście się odnośnie "HP i Powstania Śmierciożerców". A tak w ogóle, to liczę na Waszą aktywność pod tym rozdziałem, bo może doczekacie się w ten weekend kolejnej części - komentarze bardzo wspomagają moją wenę :)
Nie przedłużając, zapraszam do czytania ^^
Harry zmrużył ociężale oczy, czując się wyjątkowo zmęczony. Przetarł twarz i pchnął kołdrę, by ostatecznie jednak zwlec się z łóżka. Nienawidził pierdolonych poranków, szczególnie o szóstej rano, kiedy sen go opuszczał, mimo że spał jedynie trzy, pieprzone godziny. Mimo tego nago podszedł do zasłoniętych okien, po czym odsunął zasłony. Nikłe prześwity pierwszych promieni musnęły jego lica i Harry zirytował się jeszcze bardziej.
Kobieca postać na łóżku poruszyła się, gdy ciemność wokoło się przerzedziła. Harry więc spojrzał na nią niemal wrogo, choć jego twarz zdecydowanie przypominała nieskazitelną maskę, dość ostro zarysowaną, ale zimnie spokojną. Jedynie zielone oczy zdawały się być pogrążone w chaosie. Jakby mężczyzna miał ochotę zabić połowa tuzina ludzi bez żadnego zawahania. Szczerze mówią, Potter istotnie miał ochotę zabić kogokolwiek, ponieważ dawno nie czuł się aż tak gównianie. Poprawka... jednak się czuł. Wczoraj, przedwczoraj i przed przedwczoraj. Z tymże dzisiejszy dzień zapowiadał się jeszcze bardziej chujowo.
Nie, żeby Harry'ego to dziwiło. Ostatnio życie za często dawało mu w kość, by mógł mieć skrawek nadziei, że będzie lepiej. Nie łudził się, bowiem nie układało mu się nie tylko prywatnie, ale też służbowo. Miał zająć się tymi skurwielami, którzy zabili Ginewrę i również zamierzał przygotować się porządnie do tego, co nadchodziło, ale tak naprawdę nie zrobił nic w tej sprawie. Nie miał do tego głowy, siły i sposobności, odkąd Gawain zabrał mu różdżkę. Chociaż owa różdżka była dla niego tylko wymówką, bo Harry po zerżnięciu Cho Chang tamtej nocy stał się jeszcze bardziej rozchwiany emocjonalnie. Seks miał pomóc i istotnie pomagał, ale na krótką chwilę. Dlatego przeszło przez te trzy, kolejne dni rżnął każdą, którą napotkał. No, prawie każdą — dziennikarskich ścierw nie ruszał.
Blondynka otworzyła oczy, unosząc w zdziwieniu brwi. Harry szturchnął ją ręką, niemal brutalnie. Nie przejął się nawet tym, że po wspólnie spędzonej nocy miała nie tylko czerwone ciało, ale przede wszystkim oszpecające siniaki, w postaci odcisku jego dłoni.
— Harry? — mruknęła, wciąż lekko nieprzytomna. Miała chyba na imię Sara albo Samanta, Harry nie pamiętał.
— Zbieraj się — nakazał głośno, nie zaszczycając ją już więcej spojrzeniem. Skierował się do wyjścia z pokoju. — Idę wziąć prysznic, jak wrócę, ma cię tu nie być.
Auror wyszedł na korytarz. Jego skóra zamrowiła, ponieważ było tu dziwnie pusto, bezosobowo oraz zimno. Zaczynał poważnie nienawidzić tego domu, co stwierdził, skręcając do łazienki. Nacisnął klamkę i wkroczył do środka, nie trudząc się choćby zamknięciem drzwi. Był nagi, więc od razu wszedł do brodzika i odkręcił wodę. Ciepły prysznic natychmiast sprawił, że choć trochę odetchnął. Gorąco oparzyło go, ale zdecydowanie potrzebował tego. Przez długą chwilę jedynie opierał się o kafelki z przymkniętymi powiekami, wsłuchując się w relaksujący szum. Jakie to wszystko jest popieprzone, pomyślał.
Bolała go głowa, ale ciepło złagodziło nieprzyjemne pulsowanie. Po czterech minutach w końcu zaczął się opłukiwać ze zaschniętej spermy i potu. Czuł się dziwnie zużyty. Może wynikało to z tego, że wczoraj za dużo też wypił i miał przez to kaca, a może z różnych innych przyczyn — zmęczenia, zdenerwowania i przeholowania z seksem. Wczorajszej nocy był naprawdę brutalny, ale dziewczyna zdecydowanie nie narzekała. Przynajmniej tyle było w tym dobrego, że nie musiał wysłuchiwać na dokładkę jaki z niego nieczuły sukinsyn. Wiedział o tym aż za dobrze. Ginny często samym spojrzeniem uświadamiała mu, że nie za dobry z niego narzeczony. Będzie pewnie sobie to wypominać przez resztę życia, mimo że miał się nie cofać do przeszłości, odciąć od tego, co się stało. Szkoda tylko, że nie potrafił. Z każdym kolejnym dniem było tylko gorzej, jakby zaczynał pojmować, że ona naprawdę odeszła. I to wtedy, kiedy zdawało się między nimi psuć — w tym właśnie tkwił głównie problem. Harry był tak cholernie zły na siebie. Na to, że nawet teraz wiedział, iż nie mógł dać jej tego, czego oczekiwała. Nie mógł jej uszczęśliwić, ponadto gdyby się z nią nie związał, żyłaby. To poczucie odpowiedzialności za śmierć Ginewry niemal go zabijało. A teraz miał jeszcze zmierzyć się z parszywym pogrzebem.
— Dam, kurwa, radę — powiedział do siebie, zakręcając wodę. Para wokół niego unosiła się prawie że zwolnionym tempie, a zniekształcone odbicie lustrzane ukazało mężczyznę, który był cieniem samego siebie.
Harry uśmiechnął się drętwo.
***
Stanął na werandzie. Wiatr nieprzerywanie mierzwił jego przydługie kosmyki opadające na czoło oraz pchał jego czarny płaszcz, gdy zapukał do mosiężnych drzwi. Spodziewał się, że otworzy mu znana skrzatka, ale po tym jak rozległo się skrzypnięcie zawiasów, w progu ujrzał wyniosłą sylwetkę blondyna. Draco, tym razem schludnie ubrany, nie ukazał zdziwienia, wręcz jakby oczekiwał jego przybycia i tylko nonszalancko oparł się o futrynę, z bezczelnym półuśmieszkiem na gładkiej twarzy. Zdecydowanie po wytrąconym z równowagi byłym śmierciożercy, którego ostatnio Harry miał przyjemność oglądać, nie było śladu. Teraz miał do czynienia z drugą wersją Malfoya, tą niemalże nieskazitelną. Tą, która może nie fascynowała aż tak, ale zdecydowanie pomagała mu się uspokoić. Ironicznie Draco, będący panem i władcą, był czymś znanym, więc zapewne w tym tkwiła przyczyna.
— Och, cóż za widok. Potter we własnej osobie — rzucił z kpiną Draco, mierząc go spojrzeniem. — Tym razem bez krwi i brudu, a jednak nadal wyglądający jak gówno.
— Nie musisz być aż tak uprzejmy, Malfoy — odpowiedział Harry z sarkazmem.
— Wiem, aż mnie świerzbi, żeby coś wspomnieć o tych ugryzieniach na twojej szyi oraz dwudniowym zaroście, ale oszczędzę ci tego — dodał Draco, przejeżdżając wzrokiem po odsłoniętej skórze Harry'ego. — I obejdę się podziękowaniami. Znaj moją łaskę.
Harry niemal parsknął. A jednak zaraz potem spoważniał.
— Powiedz Narcyzie, że przepraszam za ostatnie nagłe zniknięcie. Pewnie spodziewała się mnie na śniadaniu?
Draco wzruszył ramionami.
— Jeśli się spodziewała, to nie odezwała się ani słowem, więc raczej nie masz się o co martwić, Potter — odpowiedział blondyn, wciąż uważnie przyglądając się Harry'emu. — Przychylność mojej matki w stosunku do ciebie jest irytująco niezachwiana, co niezmiernie mnie nurtuję. Ale mniejsza z tym, czego chcesz?
Harry nie odpowiedział od razu. Najpierw drgnął i z kieszeni płaszcza wyciągnął jakiś zwitek papieru. Draco sięgnął po niego niemal odruchowo, ignorując dreszcz, którzy przeszedł po jego palcach, gdy musnął przypadkowo dłoni Pottera. Potem zaczął czytać te kilka słów. Zmarszczył czoło przy tym, ujawniając zaskoczenie.
Moment później z powrotem przelał swoją uwagę na Pottera.
— Zapraszasz mnie na pogrzeb? — zapytał, chociaż przecież widział dokładnie, co zawierał list. Mimo tego nie mógł w to uwierzyć. Potter przecież omal go nie zabił, gdy ostatnim razem wymówił imię jego zmarłej narzeczonej. Sądził wręcz, że obecność na pogrzebie będzie dla aurora czymś niszczącym godność ukochanej. Draco był przecież śmierciożercą.
— Myślałem, że umiesz czytać, Malfoy — odparł Harry, ale mimo wszystko mało w tym zdaniu było zgryźliwości. Jakby powiedział to jedynie machinalnie, by zachować pozory. Jego oczy były wtenczas poważne, wręcz stalowe. Przenikały na wskroś Dracona, który nie potrafił zupełnie zrozumieć Pottera. Był całkowitą sprzecznością. Robił rzeczy, które zaprzeczały wszystkiemu, co mówił. I Draco czasami nie potrafił się tak po prostu dostosować do tego. Teraz też przychodziło mu to z trudem, poza tym chciał odgadnąć, co kierowało aurorem.
— Dobrze wiesz, że nie mogę się zjawić. Matka Ronalda nie przyjmie tego dobrze i, mimo że jestem draniem, to jednak nie na tyle...
— Chcę żebyś się zjawił — przerwał mu ostro Harry. — I tyle w temacie. Nie obchodzi mnie, co kto pomyśli. Szczególnie, że to mój pieprzony obowiązek, żeby pochować narzeczoną. Co znaczy, że gdybym miał wybór, nawet bym się tam nie pojawił. A twoja obecność ułatwi przebrnięcie przez to wszystko.
Czoło Draco zmarszczyło się jeszcze bardziej. Zdecydowanie wyglądał jakby w ogóle nie łykał żadnego słowa, które wypowiedział Harry. Potter zresztą mu się nie dziwił. Kłamał jak z nut, a Draco jako jeden z nielicznych potrafił go przejrzeć.
— Moja matka ma pewnie też być opoką dla ciebie, jak rozumiem? — upewnił się sztucznie Malfoy, zerkając na imię matki widoczne na papierze. — Będziesz nam się wypłakiwał w ramię na zmianę, czy masz inny pomysł?
— Obędzie się bez zbędnych czułości — rzekł Potter sucho. Draco prychnął na to pod nosem. Może był zbyt uszczypliwy dla kogoś, kto wyglądał tak cholernie źle, ale miał to gdzieś. Z Potterem nie można było postępować jak ze zranionym zwierzątkiem, kiedy widocznie wciąż pozostawał sukinsynem. A Draco przeczuwał, że tego sukinsyna było więcej w nim, niż wcześniej.
— Mam wrażenie, że będę tego żałował, Potter — skwitował Malfoy, zwijając papier. — Chociaż imponuję mi, że zjawiłeś się osobiście i to trzy godziny przed uroczystością. Jakbyś musiał się upewnić, że naprawdę tam będę.
Potter ostatecznie nie powiedział nic więcej, mimo że wyczuł uszczypliwość w tym zdaniu. Odwrócił się sztywno i ruszył przez kamienną ścieżkę, aż do bramy, gdzie czekała na niego taksówka. Przez brak różdżki musiał poruszać się w bardziej cywilizowany sposób i dopłacać za dojazd w odludne miejsca. Pewnie facet za kierownicą uważał go za świra, gdy zatrzymali się przed tą posiadłością. Jeśli zadzwoni potem na policję, Gawian będzie się z tego tłumaczyć. Ostatecznie to on nie oddał mu różdżki.
***
Draco liczył, że wygląda równie dobrze w czerni, co jego matka, która z czerwoną szminką na ustach i wplecionym czarnym kapeluszu wydawała się być nadal damą z krwi i kości. Draco pamiętał, że na pogrzebie ojca wyglądała równie dobrze i tylko on dostrzegał wtedy bardziej zapadłe policzki i podkrążone oczy. Jak także lekko drżące dłonie, które nieustannie splatała.
W każdym razie Draco ostatni raz spojrzał w lustro. Beznamiętnie, ponieważ tak naprawdę nie obchodziło go jak wygląda. Stwarzał iluzję dla własnego jestestwa, ponieważ nie chciał przyznać przed samym sobą, że miał wrażenie, iż właśnie idzie na ścięcie. Rodzina Weasleyów go zapewne poćwiartuje, a naprawdę nie chciał się z nimi wykłócać w czasie chowania Ginewry.
Czy zamiarem Harry'ego właśnie to było? By wszyscy go znienawidzili, wyklęli i zabili?
— Gotowy? — zapytała matka, przechylając głowę i spokojnie obserwując go w lustrze.
Draco po prostu nie rozumiał, dlaczego jego matka wcale się nie przejmuje, mimo że wielokrotnie dał jej do zrozumienia, co o tym myśli. I że mu wcale się to, cholera, nie podoba. A mimo tego zdecydowanie z entuzjazmem podeszła do całego przedsięwzięcia.
— To pogrzeb, nie bal charytatywny, matko — mruknął, odwracając się w jej stronę. Narcyza zmrużyła powieki, a jej twarz natychmiast stężała.
— Nie uważam tego za zabawne i nie życzę sobie tak bezczelnych odzywek, synu — oświadczyła ostro, jakby próbowała rzucić w niego nożem. — I przestań robić tak skwaszoną minę. Zapewniam cię, że nikt nas tam nie poćwiartuje.
— Cieszę się, że jesteś tego tak pewna — szepnął jeszcze na odchodne. Narcyza zerknęła na niego równie zimno, wyłapując każde ze słów.
— Owszem, jestem — rzuciła głośno, wchodząc pierwsza do sieci Fiuu. Mieli jeszcze wpaść po jakiś wieniec do starego Oriona. Nie zdziwił się więc, gdy wyszedł z kominka sklepikarza i zobaczył matkę już pogrążoną w żywiołowej rozmowie. Stary Orion robił do niej wyraźnie maślane oczy, a Narcyza jak zwykle była tym ukontentowana.
Draco jedynie przewrócił oczami, pozwalając jednak by to matka wybrała kwiaty. W między czasie on przystawał z boku i zerkał co rusz na wskazówki zegara, stojącego przy wyjściu. Te jednak stały w miejscu, jak na złość. Chciał mieć to już za sobą. Pogrzeb też.
Ostatecznie po niecałym kwadransie wyszli na zewnątrz. Na wstępie powitało go rześkie, acz nie przyjemnie zimne powietrze, które mrowiło w odsłoniętych polikach, nosie oraz uszach. Draco widział nawet kłęb pary, kiedy westchnął. Ponadto nad miastem zbierały się ciemne chmury. Stwierdził w duchu, że za jakiś czas zacznie padać, ale niekoniecznie na pogrzebie Ginewry.
Na miejsce dotarli wynajętą dorożką. Narcyza wysiadła z jego pomocą i potem pieszo skierowali się na cmentarz. Brama za nimi zatrzasnęła się z wiatrem, ale Draco to zignorował. Był bardziej skupiony na ludziach z oddali. Coraz większy tłum zbierał się w tamtym miejscu, a Draco z trwogą zauważył przeważającą ilość dziennikarzy nad krewnymi. Te hieny od razu zaczęły pstrykać zdjęcia, gdy tylko Malfoyowie pojawili się bliżej tego widowiska. Draco zachował złudne opanowanie, przepychając się do przodu.
Stanął blisko otwartej trumny. Ziemia tutaj była bardzo miękka i wręcz błotnista, więc buty Dracona lekko się zapadły przy krawędzi. Gdyby się przechylił, może nawet mógłby wpaść w ten dół i dołączyć do bladej, martwej kobiety. Ginewra zresztą już nie wyglądała tak makabrycznie. Wyglądała lepiej, zdecydowanie. Ale jednak nie zamierzał się przyłączać, nie byli przecież w aż tak zażyłych stosunkach.
Suchy żart nawet w myślach brzmiał źle, iście żałośnie. Dlatego Draco w końcu ocknął się i zerknął na otoczenie. Szczerze mówiąc bał się na kogokolwiek spojrzeć, by nie zobaczyć odrazy, ponieważ nie wiedział jak w takich okolicznościach ma sobie z tym poradzić. Normalnie miałby to gdzieś. Ale teraz nawet on czuł powiew śmierci i smutku. Nie chciał dolewać oliwi do wrzącego ognia.
Zaskoczył się jednak. Matka Ronalda, stojąca niewiele kroków dalej, nawet na nich nie zerknęła. Jej synowie również zdawali się niezbyt zdziwieni ich obecnością. Ponadto wszyscy oni stali prosto, nie trzymali się za ręce, nie podtrzymywali nawzajem. Ron stał w tyle wraz z Hermioną. Zauważył, że oboje mieli puste spojrzenia, pełne mroku i rezygnacji. Mimo że byli małżeństwem to teraz zdawali się być sobie jacyś dziwnie obcy.
Naprzeciwko niego, po drugiej stronie trumny, trwał sam Harry Potter. Kamienna mina, wyprostowane plecy oraz schludnie zapięty garnitur nie przypominały tego wraku człowieka z rana. Gdy zaś wzrok Pottera się skrzyżował się z Draco, do Malfoya od razu dotarło, czego był świadkiem.
Mógł się tego domyślić, pomyślał, że ta chmara dziennikarzy nie jest po nic. Oto brał udział w pięknym przedstawieniu. Wiedział, że zdjęcia na pierwszych stronach gazet jutro będą ukazywać całą rodzinę Harry'ego oraz go samego w niezachwianym świetle pewności, obwieszczając, że ta śmierć nie przejdzie obojętnie. Że ten cios nie odniósł powodzenia, takiego jak śmierciożercy chcieli, żeby miał . I nie poróżnił też ich stron. Draco przecież tu był, ukazując tym samym jak niezerwana się między nimi więź pojawiła.
Pieprzony Potter. Pieprzony Potter, który rozporządzał nimi jak pionkami. Lekkie zadowolenie w tych martwych tęczówkach bruneta powiedziało mu, że wie, do jakich wniosków właśnie Malfoy doszedł, przez co miał ochotę zakląć głośno i przerwać tę maskaradę. Jak na złość, właśnie mu zrobiono kolejne zdjęcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top