ROZDZIAŁ TRZECI

Dawno mnie tutaj nie było, więc stwierdziłam, że zacznę nadrabiać zaległości od tego opowiadania ;) Szczerze mówiąc, wątpię by ktoś jeszcze tutaj zaglądał, ale trudno, a nuż jakaś zbłąkana duszyczka się tu zawieruszy ;)

Rzygi Dracona były praktycznie wszędzie. Smród już po chwili owiał przyciemnione pomieszczenie, mieszając się równocześnie z duszącym zapachem krwi. A mimo tego twarz Harry'ego Pottera wydawała się być doskonałą maską pozbawioną emocji. Żadnej odrazy, czy zmarszczenia nosa.

Kiedy blondwłosy czarodziej skierował na niego wzrok, na krótką chwilę, prawie że sekundę, napotkał te opanowane, wręcz nieznośnie spojrzenie. Zaś nić porozumienia przebłysnęła pomiędzy nimi. Potter widział zbyt wiele gorszych rzeczy, by teraz się tym wszystkim przejąć, a Malfoy również coś na ten temat wiedział. Ale nie zamierzał w żadnym razie się do tego przyznawać. Okazywać współczucie.

Bynajmniej.

Nie chciał także zobaczyć tego w tych zielonych, przeszywających oczach. Chłód więc przyjął z niemałą ulgą.

— Gdybym ci powiedział, że nas teleportuję, jakbyś zareagował? — Głos Pottera zagłuszył przyspieszony, lekko histeryczny oddech ślizgona. Ponadto wydawał się być nie na miejscu, gdy przełamał tę długą chwilę ciszy.

Malfoy nie odpowiedział. Zresztą było to pytanie czysto teoretycznie i obaj o tym zdawali sobie sprawę. I nie trzeba było ogłaszać, że niezbyt by mu się spodobał ten pomysł. Co najmniej. Teleportacja, o czym w dzieciństwie mieli zwyczaj powtarzać mu wszyscy, była dość ryzykowna i tylko najsilniejsi czarodzieje z niej korzystali. Chociaż nawet oni potrafili czasami coś spartaczyć.

Nagle Harry drgnął i pochylił się w stronę nadal kucającego Malfoya. Jego dłoń jednakże zawisła przed bladą twarzą, powstrzymana przez samego Draco, który oplótł z całą mocą jego nadgarstek.

— Nie dotykaj mnie, Potter — wysyczał, a strużka śliny spłynęła mu po spierzchniętych wargach, mieszając się ze szkarłatną cieczą. Potter bez wysiłku wyrwał się i zaśmiał sucho.

— Możesz próbować mnie oszukać, Malfoy, ale będzie to strata czasu — oświadczył pewnie. — Widzę jak wyglądasz.

No cóż... nie szło ukryć niezdrowej bladości skóry i drżenia. Chociaż Draco miał szczupłą sylwetkę, to pod szatami zawsze skrywał dobrze wyrzeźbione ciało. Teraz natomiast miał wrażenie, że jest tylko stertą ostrych, wystających kości. Platynowe włosy, przypuszczał, nie tyle były posklejane od potu, ale i brudu. A twarz pozostawała cała opuchnięta.

Tak, nie przedstawiał się najlepiej.

— Myślałem, że zaczniesz najpierw od pytań, Potter. Potem od naprawienia mojej osoby.

— Nie jestem pewien, czy twoją osobę można naprawić. — Czyżby na twarzy Harry'ego Pottera ujrzał lekki uśmieszek, czy Draconowi się to po prostu przewidziało? W każdym razie Potter zrozumiał aluzję, wychwycił zgodę.

Brunet umiejętnie chwycił go pod barki, nie zwracając uwagę na kałużę wymiocin i odrażający zapach Malfoya. Draco, chcąc nie chcąc, przewiesił swoją rękę przez jego bark i dał się poprowadzić do łazienki.


Mimowolnie skrzywił się w ślizgońskim, kpiącym uśmiechu.

— Czyli to była prawda, co o tobie pisali?

Zatrzymali się przed białymi, prostymi drzwiami. Brew Harry'ego podeszła do góry w niemym pytaniu.

— Sprowadzasz tutaj swoje dziwki.

Potter mógł zaprzeczać, ale dobrze wiedział, że Malfoy w istocie był spostrzegawczy. Zrozumiał zapewne, że znajduje się w drugim mieszkaniu bruneta, w tym, o którym nieliczni wiedzieli.

— To nie twoja sprawa — skwitował tylko, a drzwi przed nimi otwarły się, chociaż Potter nie wyciągnął nawet różdżki. Poza tym nie wydawał się poruszony stwierdzeniem Malfoya, co było... zaskakujące?

— Ale narze...

— Nie drażnij się ze mną, Malfoy. Moje życie to moja sprawa i uwierz, że nie będę ci się z nich zwierzał.

Ostrzegawczy błysk w tęczówkach był aż nazbyt wyraźny, gdy Draco spojrzał na niego kątem oka. Pomyślał wtedy także, że ma odczucie jakby już nie patrzył na tego samego, bohaterskiego chłopca, co kiedyś. Chociaż... czy to powinno być zadziwiające? On także się zmienił. Jego postrzeganie świata, jego mentalność. Ale zawsze sądził, że gryfon, że gryfonowi, przede wszystkim pieprzonemu Potterowi, uda się pozostać takim samym.

— Nie znasz mnie, Malfoy — szepnął sucho Potter, jak gdyby czytał mu w myślach. I wcale nie była to obrona, raczej uświadomienie, że niektóre z poglądów mogły być błędne na jego temat.

Nic na to nie odparł. Milczał, kiedy ciepłe palce posadziły go na skrawku wanny, a potem zaczęły ściągać z niego przebrzydłe łachy. Milczał, kiedy Harry Potter pomógł mu wejść do ciepłej wody i kiedy zaczął przemywać jego obolałą skórę. Nawet wtedy milczał, kiedy zielone oczy przeszyły jego twarz. Kiedy zrozumiał, że widzi w nich puste spojrzenie siebie samego pomyślał, że coś w tym wszystkim było zabawnego. Okrutnie zabawnego.

***

Kroki szatynki odbijały się głuchym echem pośród opustoszałej uliczki. Czerwone szpilki kobiety zdawały się nienaturalnie lśnić, gdy wyprostowana szła przed siebie. Jej ciemny płaszcz natomiast drgał przez nachalny, nacierający od frontu jesienny wiatr.

Była pogrążona we własnych myślach, a mimo tego, gdy nagle zamajaczyła przed nią nieznajoma postać, od razu, instynktownie, pochwyciła różdżkę w dłoń, a błękitna powłoka otoczyła jej ciało. Włosy lekko uniosły się, niczym naelektryzowane.

Zmrużyła oczy, a postać naprzeciwko zarechotała złowrogo.

— Pewnych rzeczy nie jest się w stanie oduczyć, co? — zapytała, a siwe, bardzo cienkie włosy wypadły spod czarnego kaptura.

— Czego chcesz i kim jesteś? — Nie dała po sobie poznać strachu, chociaż serce nieprzyjemnie obijało się o klatkę piersiową. Zachowała spokój umysłu, w głowie już odtwarzając najmroczniejsze zaklęcia.

Pewnych rzeczy nie jest się w stanie oduczyć, co?

Zadrżała, gdy słowa rozbrzmiały w jej myślach. Nie była pewna, czy to ona sama je przywołała, czy zrobił to ten nieznajomy.

— Podobno ci, którzy przeżyją wojnę, nigdy z niej nie powracają. Nigdy naprawdę. — Był to prawie, że szept. Trochę przytłumiony, trochę także smutny. Jakby zakapturzony osobnik właśnie przywoływał odległe wspomnienia. Nagle jednakże potrząsnął głową i orzekł twardo — Ale to dobrze. Bardzo dobrze... Ponieważ, kiedy kolejna bitwa nadchodzi, tylko oni są gotowi. Tylko oni nie zawahają się, by zabić.

Były to okrutne słowa. Bolesne. Szczególnie, że w jednej chwili przed oczami stanęły jej wszystkie te twarze. Wszystkie blade, pozbawione życia twarze. Niektórych z nich sama zabiła. Niektórych nie zdołała ocalić. Inni zaś byli tylko nieznajomymi pionkami. Tak ich nazywała, gdy odwiedzała bezimienne cmentarze czarodziejów. Pomogli uratować świat, chociaż nie zostali zidentyfikowani. Czasami myślała, że też powinna tak skończyć.

— Śmierć nie oszczędza nikogo. Śmierć nie wybiera nikogo — zaznaczył nieznajomy, nieznacznie poruszając się o krok.

— Co to znaczy? — spytała, czując gulę w gardle. Coraz bardziej jej się to nie podobało.

— Oni powrócą... — Postać zignorowała jej poprzednią wypowiedź, przysunęła się jeszcze bliżej. — Oni powrócą...

Jakiś syk wydobył się spod kaptura, sprawiając, że zadrżała. Szata w tym czasie poruszyła się, niczym pchana przez szalejący wiatr, a potem dłoń — stara, pomarszczona — wychyliła się z niej. Dopiero po chwili kobieta zrozumiała, że na coś wskazuje.

Odwróciła się więc i spojrzała ku górze, a serce niemalże jej stanęło. Zielony znak zamajaczył na niebie, układając się w czaszkę i węża. W czaszkę oraz węża.

— Ostrzeżeni bądźcie ci, którzy śmierci nie widzieliście. Ostrzeżeni bądźcie ci, którzy Śmierci nie przyzwaliście. Ostrzeżeni i gotowi. Bowiem sen przyćmił ich umysły, panno Granger. Przyćmił ich wszystkich...

Hermiona zaskoczona odwróciła się na dźwięk swojego nazwiska, ale przed sobą nie zobaczyła nikogo. Nikogo, oprócz tłumu poruszającym się chodnikiem mugoli. A przecież przed chwilą, mogłaby przysiąc, że nikt tędy nie przechodził. Nikt oprócz tego, który...

Raz jeszcze spojrzała na niebo. Na czarne, usłane gwiazdami niebo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top