ROZDZIAŁ SZÓSTY


Poprawka — to jest najdłuższy rozdział ;) Nie mam w sumie pojęcia czemu nagle znowu zaczęłam pisać tyle i to jeszcze do tego opowiadania, ale... nikt chyba nigdy nie zrozumie mojej szalejącej weny. W szczególności ja sama :D

Nie wierzył w to, co usłyszał. Właściwie nie tylko on — nawet Hermiona obruszyła się na dźwięk twardych słów Herry'ego, a Weasley się skrzywił. Draco kątem oka zauważył jak rudzielec machnął różdżką i przed nim pojawił się kufel ognistej, który przechylił bez jakichkolwiek wątpliwości.

— To dlatego mogłam wyczuć tyle mroku w umyśle Dracona... — szepnęła do siebie kobieta tak, jakby nie siedział on tuż przy niej, ramię w ramię. Musiał przyznać, że nie było to przyjemne. — Harry, czy to...?

— Tak, Hermiono — przerwał jej, nim zdążyła dokończyć. — Nie zdołasz ściągnąć tych blizn z Draco.

Blondynowi zaczynało się nie podobać, że Potter nadal używa jego imienia. Mimo że miał twardy ton, gdy wymawiał Draco, to stawał się on o jakieś trzy stopnie cieplejszy. W innym wypadku może nie byłby aż tak zirytowany, ale wyjątkowo teraz owszem, był.

— To znaczy — wydusił przez zęby, sprawiając, że z powrotem wszyscy przelali na niego całą swoją uwagę — że do końca życia będę mieć jakiś pieprzony napis na plecach?

— Oczywiście, że nie, Malfoy — odparł Harry. Draco natychmiast ulżyło. Nie wiedział czy bardziej przez to, że usłyszał własne nazwisko, czy z powodu samego zaprzeczenia.

— Prawdopodobnie nie — poprawiła Harry'ego Hermiona. To już nie było takie pocieszne. — Tyle że ja na pewno ciebie nie wyleczę, jeśli naprawdę mówimy o tym, o czym myślę.

— Kto więc to zrobi?

Wystarczyło jedno spojrzenie na bruneta, by wiedzieć o kogo tak naprawdę chodzi. Ten błysk satysfakcji w jego oczach szybko poinformował Draco na czyjej jest łasce. Nie dał się jednak zastraszyć, a po prostu także zmrużył powieki i zamilkł na parę sekund.

— Och, oczywiście, że ty — stwierdził ostatecznie Malfoy. Potem przybrał znudzone oblicze, chociaż miał ochotę pozabijać wszystkich, łącznie z Potterem.

— Jest coś jeszcze, o czym nam nie powiedziałeś? — zapytał przyjaciela Ron. — Bo chętnie się dowiemy w tej chwili.

Harry niedbale poprawił się na krześle.

— Nie sądzę — odparł w końcu. Na języku Draco pojawiła się kąśliwa uwaga, że to praktycznie żadna odpowiedź, ale zdążył się w porę ugryźć. To nie miejsce i czas na dziecinne odzywki, upomniał siebie. Poza tym teraz marzył tylko, by to spotkanie się skończyło, a on mógł udać się do łazienki. Chciał rozeznać się jak wyglądały wyżłobione litery i za pomocą jakiego zaklęcia zostały wyryte.

Przede wszystkim, czy sytuacja była tak poważna, jak odczytał z oblicza Hermiony. Oczywiście nie miał złudnych nadziei co do tego, ale mimo wszystko wolał się upewnić, nim odda się w ręce pieprzonego Pottera.

Ponadto nurtowało go pytanie — dlaczego, do jasnej nędzy, nie może tego zrobić uzdrowiciel, a sam bliznowaty? Czyżby coś było w tej kwestii na rzeczy?

Hermiona odchrząknęła niespodziewanie, przywracając blondyna do rzeczywistości. Zerknął na nią, zauważając, że mięśnie jej twarzy stężały nienaturalnie, a wzrok stał się jakiś taki nieobecny. Przez krótką chwilę przeszło przez myśl Draconowi, iż Hermiona Granger wygląda jakby znowu trwała na wojnie. Do dzisiaj pamięta postrzępione ubranie, wtedy nastolatki, oraz krew na bladych dłoniach, które wcale nie drżały, a pewnie trzymały różdżkę. Pamięta także inną, wcześniejszą scenę, gdzie gości ona u niego w Malfoy Manor jako zakładniczka samej Bellatriks. Poturbowana, z obrzmiałymi wargami, spuchniętymi powiekami. Konająca i torturowana, ale wcale nie pokonana.

Do dzisiaj Draco pamięta żar w brązowych tęczówkach.

— Byliśmy umówieni z Ronem na kolację — zaczęła Hermiona. — Miał już na mnie czekać w restauracji, więc się spieszyłam i wtedy... wtedy ktoś się przede mną pojawił.

— Jak wyglądał? — wtrącił Draco, zapewne wyprzedzając Harry'ego. Chociaż, prawdę mówiąc, on wcale nie sprawiał wrażenia, jakby w ogóle pragnął się teraz odezwać.

— Nie wiem, jego oblicze przysłaniał kaptur. Głos z kolei brzmiał za bardzo ochryple, bym umiała sprecyzować czy mam do czynienia z kobietą, czy mężczyzną.

— Czego chciał? — zapytał Potter, stukając różdżką o blat stołu.

— Myślę... myślę, że próbował mnie ostrzec. Powiedział — Hermiona nachyliła się w ich stronę, przez co brązowe loki musnęły zimnej powierzchni stołu — że oni powrócą.

To był zaledwie szept, ale dobrze słyszalny pośród ciszy. Harry zmrużył powieki. Mimo wszystko niczego innego się nie spodziewał.

Ron skinął w kierunku Malfoya.

— I dziwnym zbiegiem okoliczności to samo Draco ma wypisane na własnym ciele.

— Coś jeszcze, Hermiono? — Harry przekrzywił głowę, a jeden zbłąkany kosmyk opadł mu na czoło. Akurat w miejscu, gdzie widniała dobrze znana wszystkim blizna. Potter jednak zdawał się o tym nie wiedzieć, albo po prostu zignorował natarczywe spojrzenie blondyna.

— Ostrzeżeni bądźcie ci, którzy śmierci nie widzieliście. Ostrzeżeni bądźcie ci, którzy Śmierci nie przyzwaliście. Ostrzeżeni i gotowi. Bowiem sen przyćmił ich umysły. Przyćmił ich wszystkich...

Draco miał ochotę w tym momencie zaśmiać się donośnie. To wszystko zakrawało na jakąś parodię, aczkolwiek przecież najlepiej wiedział, że koszmary często przeistaczają się w rzeczywistość. Nie miał więc złudzeń, a po prawdzie przypuszczał już wcześniej. Kto zresztą nie połączyłby oczywistych faktów?

— Harry, to jeszcze o niczym nie świadczy. Może to tylko... — zaczęła uspakajająco Hermiona, ale nawet ona sama nie wierzyła w to, co mówi. Informował o tym roztrzęsiony głos.

— Granger, przestań — nakazał ślizgon, marszcząc wrogo brwi. — Myślę, że żaden z nas nie jest głupi. To nie są tylko wskazówki, to otwarte groźby. Szykują się do wojny i chyba już nie ma sensu dalej się oszukiwać w tej kwestii.

Ron natychmiastowo potaknął.

— Trzeba zawiadomić Zakon.

***

Dawno nie czuł się tak bardzo rozstrojony emocjonalnie. Leżał znowu na tej parszywej kanapie i myślał nad całym tym popieprzonym spotkaniem. Przede wszystkim analizował zachowanie swoich niegdysiejszych wrogów, o ironio, dziś sprzymierzeńców.

W pierwszej kolejności zastanawiał się nad znaczeniem tego, co mu rzekła Hermiona. Zainteresowało go to po tym, jak raz jeszcze użyła na nim swojej magii, by złagodzić bóle głowy.

Jestem niezarejestrowanym uzdrowicielem.

Kto by pomyślał, zapytał sam siebie, że Granger nie będzie działać według prawa, a właściwie na przekór niemu. I oczywiście, musiała zdawać sobie sprawę, czym to groziło. Pytanie zasadnicze: dlaczego chciała utrzymać to w sekrecie?

Drugą zagadką był Ron Weasley, który zdawało się, że wręcz namawiał Pottera do pomocy Draconowi. Musiał przyznać, iż kompletnie tego nie rozumiał. Nie rozumiał motywów jakimi się ten kierował.

No i oczywiście Harry Potter, czyli tajemnica sama w sobie. Szczególnie, że już nie był tym gryfońskim Chłopcem, Który Przeżył, a mężczyzną, którego nie dało się rozszyfrować w żaden sposób. Draco czuł się zirytowany, ale równocześnie dziwnie nim zafascynowany.

Niemniej prędzej by się powiesił, niż przyznał to przed Potterem.

Zasłony w pomieszczeniu były odsłonięte, więc blondyn nie tylko zobaczył, a poczuł na swojej twarzy pierwsze, wychylające się nieśmiało zza horyzontu promienie. Westchnął, ponieważ nie zmrużył nawet na sekundę oczu, więc pewnie nie wyglądał dobrze, a za jakieś cztery godziny miał się widzieć z własną matką. Gdyby to od niego zależało, naprawdę jeszcze trochę zostałby w mieszkaniu Harry'ego. Tyle że to nie brzmiało zachęcająco, ponadto nie mógłby trzymać tak długo w niepewności Narcyzy, której pewnie serce zaciskało się w sidłach grozy, ponieważ by sobie tego nie wybaczył.

To przecież była jedyna osoba, której na nim naprawdę zależało. I która go kochała.

Draco nie poruszył się, gdy nagle w kominku wychyliła się głowa Harry'ego. Spokojnie patrzył jak ten zwinnie wydostaje się i kieruje prosto do niego. Potter zatrzymał się trzy kroki przed kanapą, na której leżał. Miał nieodgadnioną minę.

— Posiadłość, w której cię znalazłem, została całkowicie zniszczona, a po śmierciożercach nie ma śladu — oświadczył, ku jawnemu zaskoczeniu Draco. Nie spodziewał się, że Potter pośpieszy z jakimikolwiek wyjaśnieniami. Dopiero po kilku chwilach blondyn połączył oczywiste fakty...

— Och — sapnął, na jego ustach zamajaczył zjadliwy uśmiech. — Oczywiście, że od razu wysłałeś sygnał do Departamentu. Jak mniemam twoi koledzy od razu wpadli tam po naszym zniknięciu?

To było czysto retoryczne pytanie. Draco znał odpowiedź, a Potter i tak nie był skory by potwierdzić, czy chociażby zaprzeczyć. Po prostu wlepiał w niego te swoje intensywne, zielone tęczówki, jakby próbował przeniknąć do jego myśli.

Nawet, gdyby tak było, miałby na to bardzo małe szanse. Bo może i Harry Potter stał się potężnym czarodziejem, ale mentalne bariery Draco były nie do przełamania. Snape już się o to postarał.

— Jakie to zaklęcie? — spytał Pottera, gdy wspomnienie w lustrzanym odbiciu wróciło do niego, niczym cios mieczem. Napis na plecach pozornie wyglądał na stworzony za pomocą jakiegoś ostrza. Ponadto rany ropiały, sączyła się z nich nieprzyjemna wydzielina, którą trudno było zmyć z opuszków palców.

— Czarnomagiczne.

— Tyle wiem, Potter — warknął ostro, ponieważ nienawidził, gdy ten cholerny bohater od siedmiu boleści z niego kpił. — Pytam, do cholery, czemu Granger nie może mnie uzdrowić?

Potter zrobił krok i nachylił się nad nim.

— Ponieważ, Malfoy — zaczął równie ozięble — tego nie można uleczyć, to trzeba zabić.

Draco poprawił się na kanapie, marszcząc czoło. Salazar jeden wie, jak bardzo zaczynało mu się to wszystko nie podobać.

— To żyje i wysysa z ciebie energię, do tego otępia zmysły, dlatego nie czujesz w tym miejscu bólu — poinformował go Potter beznamiętnie. Tyle Draco sam zdążył się domyślić, ale i tak na jego licu zamajaczył odpychający grymas.

— Kurewsko zajebiście — skwitował z odrazą.

***

Wylądowali w Malfoy Manor o świcie, kiedy słońce całkowicie wysunęło się na nieboskłon. Ich czarne płaszcze zadrżały pod wpływem nagłego, zimnego wiatru, który zdawało się, że ich przywitał. Potem od razu spojrzeli na potężne mury domostwa, otaczające posiadłość drzewa oraz stalowe ogrodzenie, ochraniające przed niepowołanymi gośćmi. Mimo że pogoda wydawała się być dzisiaj wyjątkowo przyjemna, to tutaj panował niebywały chłód, a mrok osnuwał wszystko wokół.

Harry czuł wibrującą w powietrzu nieczystą magię. Szalała ona, aczkolwiek nie była tak intensywna jak jeszcze parę lat temu. Teraz miał wrażenie, że jest przygaszona, jakby zabrakło jakiegoś istotnego elementu w jej strukturze.

— Nie jesteście tutaj bezpieczni — zauważył brunet, marszcząc brwi. Na jego czole pojawiła się delikatna bruzda, świadcząca o niepokojących myślach.

— Wiem, Potter — przyznał Draco, nogą postukując o kamienny chodnik. — Ale to nasz dom.

Harry skinął głową. W pewnym sensie rozumiał. Nieważne ile tutaj tkwiło zła, ile krwi zebrało się na grubych ścianach, czy ile dramatycznych wspomnień związanych było z posiadłością. Draco wychowano w Malfoy Manor, więc nic dziwnego, że jego dusza przywiązała się do niego. Do swojego dziedzictwa.

— Możliwe, że nie rozum...

— Rozumiem — przerwał twardo Potter.

Kiedy ich oczy spotkały się na sekundę, serce Dracona zacisnęło się w nieznanej emocji. Przez ten czas nić porozumienia znowu pomiędzy nimi została zawarta. I to było naprawdę dziwne, niezrozumiałe. Przecież nie tak dawno Harry fantazjował, by wbić mu czubek swojej różdżki prosto w krtań, dzisiaj zaś wyglądał jakby naprawdę myślał o jego i Narcyzy bezpieczeństwie.

Aczkolwiek Draco nie pozwolił sobie na głębszą analizę tych spostrzeżeń. Nie mógł, ponieważ bał się, że komukolwiek może na nim zależeć. A już w szczególności jeśli chodziło w tym przypadku o bruneta.

Potter bowiem ratuje wszystko, co się rusza, pomyślał z goryczą. Ja byłbym tylko kompletem do pokaźnej kolekcji zrehabilitowanych ofiar wojny.

— Myślę, że powinieneś nałożyć swoją sygnaturę, aby...

Draco machnął dłonią zirytowany.

— To lepiej, żebyś nie myślał, Potter — syknął. Zdumiewające jak szybko furia ogarnęła jego ciało, a głowa zapulsowała otępiającym zmysły bólem. Miał ochotę zgrzytnąć zębami, ale się powstrzymał. Tylko paznokcie wbił w delikatną skórę dłoni. Liczył, że będą ślady.

— Twój ojciec po tym jak umarł... — zaczął jeszcze raz Harry. Nie był to wcale niepewny głos, raczej pobrzmiewały w nim nuty zaintrygowania, przez co Draco pojął, że po prostu Potter chce znać odpowiedzi na nurtujące go pytania. I w tym momencie ta nić porozumienia została podarta w strzępy.

— Nic ci, kurwa, do niego, Potter. — Malfoy przysunął się o krok. Jego dłoń zbliżyła się niebezpiecznie do kieszeni płaszcza, skąd wystawał fragment odzyskanej różdżki. Dwie godziny temu czuł z tego powodu niebywałą wdzięczność, teraz nie miało to znaczenia.

— Malfoy. — Ton Pottera stał się zimniejszy niż wcześniej, ponadto wzrok nieoczekiwanie stężał, a mimo wszystko mężczyzna nie drgnął ani o cal. — Pragnę cię uświadomić czy tego chcesz, czy nie, że musisz zredukować braki po dziurach w magii ojca, jeśli pragniesz ochronić chociażby własną matkę.

— Zredukować — zakpił Draco. — Jestem ciekaw jak twoim zdaniem mam to zrobić. Naprawdę, Potter. Oświeć mnie.

Patrzył na niego z niesmakiem i oczekiwaniem. Potter przyjął to nieme wyzwanie, aczkolwiek Draco nie pozwolił mu zabrać głosu.

— Jesteś cholernie głupi, Potter — powiedział kwaśno. Niemniej szybko pożałował tego stwierdzenia, gdy tylko szara powłoka zaczęła go opatulać, a ręka — silna, umięśniona — zacisnęła się z całą swoją mocą na jego nadgarstku.

— Nigdy więcej nie waż się powiedzieć, że jestem głupi — ostrzegł go spokojnie Harry, chociaż w jego oczach czaił się przeraźliwy gniew.

Ból promieniował od miejsca, gdzie skóra dotykała skóry. Uścisk w piersi także nie był niczym przyjemnym i choć Draco przeszedł już swoje, zdawał sobie sprawę, iż nie warto zadzierać z tym Potter. Ze złym Potterem.

— Nie rozumiesz — westchnął Draco, marząc nagle by to wszystko było jedynie kolejnym z jego niekończących się koszmarów. — Nie mogę tego zrobić.

Przymknął powieki i na wydechu, prosto w usta Harry'ego, dokończył: — To ja go zabiłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top