ROZDZIAŁ SIÓDMY
Myślałam, że na urlopie będę miała więcej czasu... Byłam w błędzie, ostatni dzień wolnego i dopiero teraz cokolwiek ruszyłam...
Mięśnie na twarzy Harry'ego stężały. Pomyślał o Lucjuszu Malfoyu, o tym bezwzględnym, pozbawionym skrupułów mężczyźnie, którego samo spojrzenie sprawiało, że zamierałeś w strachu, ponieważ widziałeś tam tylko zimno i śmierć. Ponadto surowe oblicze ukazywało niebywałe okrucieństwo, ale także bystrość. Przez tą bystrość niekiedy brunetowi wydawało się, iż Lucjusz był bardziej niebezpieczny niż sam, ogarnięty szaleństwem, Lord Voldemort.
Harry nie dał niczego po sobie poznać — ani satysfakcji ze słów szkolnego wroga, ani tym bardziej swojej niechęci na myśl o ojcu Dracona. Jego wzrok pozostał tak samo przeszywający, jak wcześniej. Nawet, gdy wspomnienia wróciły do niego z natężoną siłą.
Na sali zebrali się prawie wszyscy członkowie Wizengamotu, co nikogo wcale nie dziwiło. Szczególnie, że była to otwarta rozprawa i również dziennikarzy, jak i postronnych widzów nie brakowało. Harry, mimo tego, że mógłby, nie zeznawał. Właściwie była to zasługa Hermiony, która uparcie powtarzała, że system od czasów Drugiej Wojny znacznie się poprawił, przez co też śmierciożerców skazywano sprawiedliwe.
Teraz nie był tego taki pewien. Miał ochotę wydrzeć się na cały głos i rzucić jedno z Niewybaczalnych, gdy zobaczył Lucjusza. Otóż stał on pochylony, chociaż dalej starał się wyglądać na potężnego i silnego. Niemniej nienaturalnie blada skóra i wystające kości go zdradzały. Tak samo jak drżąca dłoń umiejscowiona na wysokiej, podłużnej lasce oraz chusteczka trzymana w drugiej. Chusteczka ta miała na sobie krople krwi i nie dało się tego nie zauważyć.
— Ze względu na stan sądzonego Lucjusza Malfoya, proces odwołany na czas nieokreślony — orzekł aktualny Minister Magii Kingsley Shacklebolt, po czym z trzaskiem uderzył młotkiem. I jak na znak w sali zawrzało. Krzyki ludzi, obraźliwe, niemalże plugawe słowa nadchodziły jedno na drugie. Błyski fleszy stały się natarczywe tak, że nawet Hermiona musiała się skrzywić. Ale Lucjusz Malfoy wydawał się być odizolowany od tego wszystkiego. Nietykalny wśród chaosu. Harry patrzył na niego z nienawiścią, tak jak reszta. Tyle że on milczał, nic nie mówił, mimo że dziennikarze również jego zaatakowali.
Aurorze Potterze, co ma pan nam do powiedzenia? Czy zgadza się pan z werdyktem? Czy Minister Magii postąpił słusznie? Harry... Harry... — głosy lały się w jego stronę coraz intensywniej, ale je skutecznie ignorował. W końcu jednak przez to wszystko przedarł się cichy szept Hermiony:
— Harry, on jest chory.
Tak, Harry to wiedział. Wiedział też, że choroba ta, która była wywołana jedną z klątw rzuconych na wojnie, nie tylko wyniszczała Lucjusza. Nie, ona go zabijała. Nic więc dziwnego, że usłyszał „na czas niekreślony" bowiem równało się to z czekaniem na koniec śmierciożercy. A nikt nie mógł przewidzieć kiedy on nastanie.
Ale czy aby na pewno było to sprawiedliwe? Czy Lucjusz był wart tego, by wyczekiwać śmierci we własnym łożu, przy ukochanej żonie? W spokoju?
Nikt nie wie, Harry upomniał siebie gorzko, jak to było na wojnie, gdy Lucjusz rzucał klątwy raz za razem, na dzieci tu zebranych, na ich krewnych. Nikt nie wie, że krew wtedy była dlań przyjemnością, że krzyki sprawiały mu euforię.
Inny głos jednak wtargnął do umysłu Harry'ego i dodał:
Wiedzą, ale zapomnieli. Ta rzeź wydaje się teraz abstrakcją, przecież mają pokój. Nic dziwnego, że pragną wyprzeć to z umysłu. Litować się. Ale kto by się nad nimi litował? Kto by się litował, gdyby byli na miejscu tych martwych ofiar? Na pewno nie Lucjusz. Modliliby się, szlochali, błagali o śmierć, ale on by nawet nie mrugnął.
— Widocznie każdy z nas ma inne poczucie sprawiedliwości — stwierdził chłodno.
— Wolisz pamiętać? — zapytała Hermiona ze zmarszczonym czołem, jakby wiedziała jakie myśli trawią przyjaciela.
— Wolę — odparł Harry w dalszym razie beznamiętnie — wiedzieć, co mnie czeka, gdy na miecz odpowiem rozłożeniem ramion.
Hermiona nic już nie dodała. Pomyślała tylko, że dobrze, iż dzisiaj Ron musiał odwiedzić matkę. I dobrze, że wśród tłumu nie było Dracona Malfoya, który mógłby faktycznie wzbudzić w niej jeszcze większą litość, niż choćby jego ojciec.
Może miała miękkie serce, ale na pewno nie była głupia. Gdyby przyszło jej przebywać sam na sam z Lucjuszem, nie zawahałaby się przed Avadą. Tylko że nie przyszło, a aktualnie patrzyła na człowieka, nie na śmierciożercę. Człowieka, który mógł w końcu pomyśleć o swoich grzechach i spróbować je odpokutować. Prosić o wybaczenie nie ich, nie krewnych ofiar, ale chociażby własną rodzinę.
— Wojna zmienia ludzi, Hermiona... Robi z nich morderców. Ale wiesz czym się od niego różnimy? Wyborem. On miał wybór, gdy zabijał, my nie mieliśmy — skwitował jeszcze sucho Harry, nim ruszył przez tłum, w dół trybunów.
Harry natychmiast ocknął się z tego wspomnienia. Ponownie przelał całą swoją uwagę na Draco, stojącego tuż przed nim. Ich płonące tęczówki spotkały się w tym samym momencie.
Ja go zabiłem.
To zdanie pulsowało w ich głowach nieprzerywanie. Było niczym nieustające echo. Harry oczywiście wiedział o śmierci Lucjusza, zresztą była ona nieunikniona. Nie sądził jednak, że ktoś mógł w nią interweniować. Nikt pewnie tego nawet nie przypuszczał, a zresztą gdyby chociaż były jakieś podejrzenia — Ministerstwa nie obchodził los niegdysiejszego zwolennika Mrocznego Pana. Mógł go zabić kat, albo choroba. Dla nich było to bez znaczenia.
— Wyrzekłeś się rodowej magii — powiedział Harry z lekkim zaintrygowaniem. Jego światopogląd znów zawęził się do blondyna i jego motywów działania.
— Cóż za świetna spostrzegawczość, Potter — warknął Draco w odwecie. — Jestem naprawdę pod wrażeniem.
Harry na tę jawną zniewagę przysunął się do Draco jeszcze bardziej, a jego różdżka niemalże została przez niego pochwycona, ale właśnie w tej chwili wielkie wrota rezydencji Malfoyów zostały otwarte. W nich zaś pojawiła się sama Narcyza, której oczy zmrużyły się niebezpiecznie. Aczkolwiek uśmiechnęła się radośnie, niczym diablica w Niebie i skierowała swe dystyngowane kroki ku nim. Jej srebrzysta suknia nawet z tak daleka lśniła magicznym blaskiem.
Harry intuicyjnie zabrał rękę z nadgarstka mężczyzny.
— Och, Draco! Tak się cieszę, że cię widzę! — Od razu domyślił się, że akurat ta reakcja nie była udawana, ponieważ w istocie natychmiastowo, jak tylko pojawiła się tuż przed nimi, żwawo ucałowała syna w oba policzki. Potem jednak odwróciła się do niego i uśmiech stał się niebywale sztywny, można byłoby wręcz rzec — nienaturalny. Oczywiście, musiała wiedzieć, o czym przed chwilą rozmawiali.
— Panie Potter, jestem panu bardzo wdzięczna. — Słowa były ostre jak brzytwa, ale mimo tego Narcyza ukłoniła się nisko. Tak, była wdzięczna, ale była też świadoma tego, jakie dzielą ich aktualnie bariery. I tym samym informowała, że jeśli Harry chce zniszczyć jej syna, będzie miał z nią do czynienia. Auror Potter jednak nie miał takich zamiarów. Poza tym w obecnej sytuacji nie chciał mieć za wroga właśnie Narcyzy Malfoy.
— Pani Malfoy — zaczął oficjalnie, starając się zignorować jej lodowate spojrzenie oraz spiętego Draco tuż obok. Był ciekaw, czy blondyn powiedział matce, co też zrobił Lucjuszowi. Szczerze mówiąc, planował się tego dowiedzieć, ale w obliczu aktualnych spięć, stwierdził, że musi zostawić to na później. — Ze względu na wasze bezpieczeństwo i wcześniejsze wydarzenia, chciałbym nałożyć swoją sygnaturę na Malfoy Manor.
Z lekkim zadowoleniem odnotował nagłe poruszenie Draco kątem oka. Narcyza w odróżnieniu od syna w ogóle nie drgnęła, chociaż w jej niebieskich oczach pojawiła się iskra zaintrygowania. Ponadto delikatnie odchyliła głowę, jakby tym sposobem potrafiła przejrzeć działania Harry'ego.
— Nie sądziłam, panie Potter, że byłby pan do tego zdolny — stwierdziła i już w jej tonie nie słychać było poprzedniej ostrości. Mówiła donośnie, acz spokojnie. — Ale jeśli taka jest twoja wola, nie będę oponować.
Harry wiedział, że Draco zacisnął pięści, aby powstrzymać swój gniew. Nie ulegało wątpliwości, że patronat Pottera nad domem Malfoyów nie jest szczytem jego marzeń. Nic jednak nie powiedział — stał i czekał na dalszy rozwór wydarzeń.
To zakrawało w dalszym razie na parodię.
— Jestem zdolny do wielu rzeczy — sucho dodał, ni to do siebie, ni to do kobiety. Potem zrobił krok do przodu, a na jego licu zamajaczyła determinacja i czujność. — Zrobię to teraz — zdecydował — ponieważ im bardziej będziemy zwlekać, tym może okazać się to zwodnicze. Poza tym nie sądzę, bym w najbliższych dniach znalazł czas na takie rzeczy.
Narcyza skinęła głową.
— Rozumiem — odpowiedziała miękko. Następnie odsłoniła poły swojej sukni, by ukazać zgrabne udo. Bez mrugnięcia okiem odpięła ostry sztylet i podała go brunetowi. — Czyń powinności, panie Potter.
Odsunęła się, po czym Harry dalej już na nią nie patrzył, tak jak nie patrzył na wściekłego Draco. Musiał być skupiony, gdy klęknął na żyznej ziemi i jednym, płynnym ruchem przeciął swoją dłoń. Krew zebrała się w tym miejscu w zawrotnym tempie, a potem spłynęła powoli ku podłożu. Gdy jedna, pierwsza kropla musnęła trawy, przez posiadłość przeszedł huk, tak głośny, że aż szyby w oknach zawibrowały. Nie było to jedyną oznaką czynów Harry'ego — nad nimi również w ułamku sekundy zadrgała namacalna ciemno-zielona energia, która opatuliła całe Manor.
Harry ponownie powstał.
— Niesamowite — zadrwił Draco, kiedy energia stała się niewidzialna, choć wyczuwalna w powietrzu.
— Draconie — upomniała go Narcyza swoim jednocześnie karcącym, jak i ckliwym głosem. Raz jeszcze zwróciła się do Harry'ego:
— Dziękujemy za twoją ochronę.
Harry nie umiał orzec, czy było to szczere, czy też nie. Zresztą dla niego nie miało to żadnego znaczenia. Potulnie czekał na dalsze słowa Narcyzy.
— A teraz, chłopcy, wejdźcie do środka. Skrzaty już przygotowały śniadanie, a jestem pewna, że umieracie z głodu.
Harry w myślach przyznaj jej rację, więc oczywiście powędrował w ślady kobiety.
***
— Kto by pomyślał, że Potterowie będą sprawować pieczę nad Malfoyami. — Draco, oparty o ramę drzwi z nieukrywaną wrogością obserwował ubierającego płaszcz Pottera. Słowa z kolei nasycił niewyobrażalnym jadem.
Harry wyprostował się niemalże z ociąganiem i w końcu spojrzał w te srebrzyste tęczówki. Jego kącik ust lekko wykrzywił się w uśmiechu.
Szczęka Draco aż zgrzytnęła, aczkolwiek następne jego pytanie było wręcz zbyt spokojne: — W co ty pogrywasz, Potter?
— Myślę, że już mnie o to pytałeś — zauważył niewinnie Harry. Niemniej westchnął i po chwili znów spoważniał. — Szczerze mówiąc, w nic nie pogrywam. Dobrze wiesz, że bez ochrony nad Manor możliwy jest kolejny atak, który tym razem może okazać się nie tylko prowokacją, a czymś znacznie poważniejszym. I wbrew pozorom nie mam zamiaru patrzeć jak konasz, po uwolnieniu ciebie z rąk śmierciożerców. Chyba sam rozumiesz, że jest to zupełnie pozbawione sensu.
Oczy obu mężczyzn z intensywnością wpatrywały się w siebie nawzajem. Emocje, które w nich buzowały, nie można było określić i wyłapać.
Draco nie zapytał dlaczego. Domyślił się od początku, że musiało chodzić o coś jeszcze. Nie tylko o bezpieczeństwo Malfoyów, ale również schwytanie śmierciożerców. Jeśli faktycznie dojdzie do tego, że powrócą, Harry będzie o tym wiedział, i będzie mógł na nich zapolować.
Potter odwrócił się do niego plecami, chcąc już się oddelegować do własnego domu. Słowa Dracona go jednak przed tym powstrzymały.
— Potter, co z...?
— Niedługo się tym zajmę — przerwał beznamiętnie Harry i jednym machnięciem różdżki sprawił, że po nim został tylko intensywny zapach papierosów. Draco wtenczas patrzył się w pustkę, a potem powoli osunął się po ścianie. Był cholernie zmęczony.
— Draco, kochanie. — Narcyza wychyliła się zza kotary, ale nim zdołała go choćby dotknąć, Draco ją uprzedził:
— Wyjdź, matko.
Przez twarz Narcyzy przemknął grymas bólu, ale zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Po chwili nie było po nim śladu, a ona trwała wyprostowana i dumna.
— Pamiętaj, że zawsze jestem do twoich usług — szepnęła twardo, idąc w stronę schodów. — I zawsze będę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top