ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI

Kochani, nie mogę uwierzyć, że w końcu docieramy do tego momentu. Jestem sama zszokowana, że właściwie po takim czasie dochodzimy do końca i że naprawdę spisałam to, co miałam w głowie od tak dawna. Chyba się trochę tego obawiałam, jak zawsze przy końcu swoich historii, ale... ale udało się! Oczywiście jeszcze czeka nas epilog, ale to i tak jest swego rodzaju zakończenie ;DDDD  I czuję radość, bo w któryś momencie dostałam zwątpienia, czy kiedykolwiek zakończę Harry'ego i PŚ, szczególnie przy pierwszych rozdziałach, gdzie byłam autentycznie przerażona, ile mi tego wszystkiego zostało O.o Aczkolwiek liczę, że umiliłam Wam czas tym ogromnym tomiskiem i że będziecie tutaj, od czasu do czasu, wracać <3<3<3


Harry. Harry. Harry.

Coś nie dawało mu spokoju, aczkolwiek uciszył te abstrakcyjne głosy wokół siebie i skupił się na zadaniu. Przeniósł fragment głazu różdżką, uwalniając wreszcie spod niego nogę Dracona. Nim jednak ochłonął po wysiłku, natychmiast przyklęknął i narzucił swoją szatę na zmiażdżoną kończynę, byle tylko blondyn nie miał czasu dostrzec stanu nogi. Chociaż zapewne i tak miał świadomość, choćby po krwi, która przenikała w oka mgnieniu materiał, jak istotnie to wygląda. A szczerze mówiąc, Harry na chwilę obecną nie miał zbyt dobrych rokowań.

— Nie jesteś specjalistą od zaklęć uzdrawiających, co? — zakpił Draco z szorstkim śmiechem.

— Niestety — przyznał Harry, choć wiedział, że to było tylko pytanie retoryczne, służące ku zapełnieniu ciężkiej ciszy, w której zapewne obaj by się w innym razie pogrążyli. — Ale postaram się coś zdziałać.

— Czy będziesz mnie pieprzył, jeśli nie będę miał nogi?

Auror zamarł, słysząc rozbawione słowa blondyna. Nie spodziewał się, że coś takiego wyjdzie z tych suchych, oraz zaczerwienionych od przygryzania ust. Brzmiało to nie tyle wulgarnie, co obrzydliwe, zważywszy na obecne ich zmagania.

Miał ochotę solidnie zbesztać blondyna, aczkolwiek powstrzymał się. Zamiast tego przeniósł spojrzenie z nasiąkniętego płaszcza i różdżki, która stykała się z grubą tkaniną, na samego Malfoya. O dziwo, nie uśmiechał się, choćby kącikiem. Spojrzenie miał tak poważne, jakby faktycznie to miał na myśli.

— To nie jest śmieszne — zapewnił Harry, przerywając tym samym kontakt wzrokowy. Nie zamierzał się bawić w te gierki, po prostu wrócił do ratowania tej cholernej nogi. Zaczął w ramach tego cichą inkantację.

— Zadałem ci pytanie, Potter — nie ustępował Draco, wciąż z tą samą bezwzględną tonacją, po czym na domieszkę oznajmił: — Pytam poważnie.

Przez jeszcze chwilę jasne światło różdżki płonęło, ale po sekundzie przygasło, gdy Harry przerwał zaklęcia i odsunął się na kilka, niewielkich centymetrów. Tylko po to, by móc usiąść na zniszczonych kafelkach i raz jeszcze zerknąć na bladą twarz drugiego mężczyzny.

— Czy będę cię ruchał bez nogi? — powtórzył beznamiętnie, siląc się, by w tonie nie słychać było ani krzty agresji. W duchu jednak czuł budzący się gniew. Napięta atmosfera wokół nich, zanieczyszczone powietrze, które wciąż utrudniało oddychanie oraz dźwięki dochodzące gdzieś z daleka tym bardziej nie pomagały.

— Nie — zaprzeczył Draco — wiesz dobrze, że nie o to chodzi. Zastanawiam się tylko... co jeśli przeżyjemy?

— Na pewno przeżyjemy — poprawił Harry natychmiast, bez zawahania. I rzeczywiście nie przyswajał takiej możliwości, chociaż był raczej racjonalistą. Ale póki mieli własne różdżki i póki jeszcze oddychali, wiedział, że mieli szansę.

— Więc co wtedy? — Draco wziął głęboki oddech, ale postanowił kontynuować. — Co... jak to wszystko się skończy? Kim dla siebie będziemy? Nieznajomymi?

Pomiędzy brwiami Harry'ego pojawiła się delikatna zmarszczka. Ale nie odpowiedział od razu, przypuszczając, że Draco jeszcze pragnie coś od siebie dodać. I faktycznie, wcale się nie pomylił.

— Myślałem o tym wcześniej, że jedyne, co nas łączy, to ta sprawa — zaczął cicho wyjaśniać, jak gdyby wstydził się tych rozważań, może istotnie też nigdy nie sądził, że zdecyduje się podzielić z Harrym swoimi wewnętrznymi obawami. — Co jednak potem? Będziemy się ignorować? Jakbyśmy znowu się nie znali? Słuchaj, wiem, że nasza relacja, czy cokolwiek między nami jest, to nie... to właściwie nic. Ale nie chcę udawać, Potter, że jesteśmy dla siebie kimś obcym. Nie zamierzam uciekać, gdy będziesz na jakimś pieprzonym przyjęciu, czy chować się po kątach, byle zrobić ci przysługę...

Początkowo cichy ton Dracona przybierał teraz na donośności, ponieważ wydawało się, że z każdym, kolejnym słowem zaczyna się denerwować jeszcze bardziej. Być może nie tylko stał się zły na obrazy, krążące w jego głowie, ale znowu na siebie, że coś takiego zdołało nim wzburzyć. To wszystko, Harry uświadamiał sobie, zaczynało się robić cholernie zagmatwane. Błędne koło — tak to by sformułował. Na zmianę ciągle na siebie krzyczeli, bezustannie się kłócili, albo przybierali obronne postawy. I tak też nawet teraz się działo, bowiem kiedy Draco drżał z emocji, jednocześnie ten gniew z Harry'ego się ulatniał. Stał się zaledwie wspomnieniem.

— Draco — rzucił Harry, poruszając dłonią i kładąc ją śmiało na odsłoniętej szyi. Pogłaskał kciukiem krtań, wyczuwając tym samym przyspieszony puls mężczyzny. Draco nie wzdrygnął się mimo wszystko na niespodziewany dotyk, a raczej niemo na to przyzwolił. Jakby właśnie łaknął uwagi Harry'ego.

Chociaż dla samego aurora okazywanie słabości w takiej sytuacji było rzeczą naturalną. Ból pozostawał przyćmiony przez krążącą we krwi adrenalinę, aczkolwiek nadal cicho pulsował i otumaniał. Prawdopodobnie więc umysł Draco w tym momencie nie był aż tak rozsądny, jak zwykle bywał. Targały nim emocje, a mieszanka strachu oraz cierpienia stawała się iście wybuchową miksturą.

— Draco — raz jeszcze powtórzył miękko Potter, zaskakując tym nawet samego siebie. Ale tym razem pogodził się i nie walczył z tym, co rozpierało mu klatkę piersiową. Nie odsunął się, nie przeklął, ani nie zrobił nic równie głupiego. Wręcz przeciwnie, pozostał w tym samym miejscu, pochylony nad coraz zimniejszym ciałem. — Nie jesteś dla mnie obojętny, ale nie będziemy o tym teraz rozmawiać.

— Dlaczego nie? — zaoponował Draco, mrużąc oczy i analizując tym samym beznamiętne lico Pottera, które jednak wyglądało na znacznie gładsze pomimo brudu na cerze, oraz spierzchniętej krwi w kąciku ust. Pod nosem już jednak nie widział szkarłatnej cieczy, bowiem tą Potter wytarł rękawem koszuli.

— Ponieważ możesz potraktować to jako pożegnanie — zdecydował brunet spokojnie. — A ja nie zamierzam pozwolić ci wierzyć, że możesz się poddać. Jesteśmy w tym gównie razem, rozumiesz?

— A jeśli ja coś do ciebie czuję? — Wargi Draco poruszyły się mimowolnie. Nawet sam nie wiedział, że to powie. Nie sądził, żeby udało mu się to wyznać kiedykolwiek, choćby przed samym sobą. I w jednej sekundzie chciał, by ziemia go pochłonęła. Ale nie pochylił głowy, nie spuścił wzroku, udając, że jest tak samo śmiały, jak niewiele chwil temu. Być może Harry się nabrał, albo i nie — ale na tym etapie nie bardzo go to obchodziło. Już dostatecznie się pogrążył, by rumienić się na domieszkę niczym pierdolona dziewica.

— Draco — zabrzmiał ostrzej Harry. — Już ci powiedziałem, że nie będziemy o tym dyskutować. Nie tutaj, nie teraz, kiedy...

Harry, Harry!

Instynkt Harry'ego sprawił, że poderwał się do pozycji stojącej tak, jakby nie miał obolałych mięśni, ani — przypuszczalnie — wstrząsu mózgu. Jego dłoń zaś mocniej pochwyciła rękojeść różdżki, kierując ją przed siebie, by osłonić w razie czego Malfoya.

Miał napięte mięśnie, gotowe do ewentualnego starcia, jednak nie zobaczył nikogo, kto faktycznie nadszarpnąłby bariery. Nikt nie przeszedł przez drzwi.

Harry! Draco!

— Słyszysz to? — zapytał Malfoy, ponieważ już się bał, że postradał zmysły. Harry niemniej ruchem głowy potwierdził, że owszem, on też to słyszy bardzo, cholernie wyraźnie. Co prawda wcześniej dźwięki z korytarza także do nich dobywały, informując, że śmierciożercy wciąż próbowali się przedrzeć, ale te głosy wydawały się znacznie uciążliwsze. I, jakby wnikliwiej się w nie wsłuchać, brzmiały jak...

— ...Hermiona — mruknął do siebie Potter ze zrozumieniem, natychmiast opuszczając osłonę. Niebieska powłoka wyładowała się wokół nich z nieprzyjemnym hukiem, a klamka poruszyła się, wreszcie wpuszczając ją do środka. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, Harry ponownie wzniósł barierę, ignorując przegrzanie ciała, krople perlące się na czole oraz plecach, i krew, ponownie tryskającą z nosa. Oprócz tego nie pozwolił po sobie poznać, że sprawiło mu to jakikolwiek wysiłek. Sądząc jednak po zaniepokojeniu we wzroku Dracona, nie udało mu się go nabrać.

W każdym bądź razie okazało się, że Hermiona nie przybyła sama. Kiedy ściągnęła Pelerynę Niewidkę zobaczyli nie jedną, a dwie osoby. I Harry naprawdę ucieszył się, widząc znajomą, przyjazną twarz Ronalda Weasleya. O nikim innym, niż ta dwójka, nie mógł sobie wymarzyć. Od razu czuł się też spokojniejszy, ponieważ tyle lat walczyli u swego boku, że jakakolwiek trudność w przebiciu się przez wroga wydawała się teraz zaledwie błahostką. Być może odrobinę przesadził, ale cóż.. miał do tego prawo po tym wszystkim, co z Draconem przeszli.

Z tymże nie mógł spocząć na laurach. To nie był przecież koniec problemów.

— Jak się tutaj dostaliście? — Harry opuścił gardę i podszedł do nich bliżej. Poczuł natychmiast mocny, pokrzepiający uścisk Hermiony oraz solidną rękę przyjaciela na karku. Nic, oprócz tych gestów, nie powiedzieli, odsuwając się od siebie niewiele sekund później i już bez krzty ciepła, spoglądając sobie w oczy.

— Aberforth — uściśliła Hermiona — przebił się przez osłonę śmierciożerców. Reszta Zakonu Feniksa wraz z aurorami zajęła się odwróceniem uwagi, byśmy mogli przejść.

— Aberforth? — Harry uniósł brew, nie ukrywając własnego zdumienia.

— To... ciekawa historia — rzucił Ron, drapiąc się po podbródku. — Nie wdając się w szczegóły, widocznie miał nas na oku od dłuższego czasu. I pomógł, kiedy trzeba było.

— Dobrze — zawyrokował Harry. — Jak rozumiem, zobaczyłeś moją osłonę?

— Tak — potaknął przyjaciel. — Razem z Gawainem ustaliliśmy, że prawdopodobnie to ty. Tylko martwiło nas, że się nie przemieszczasz. Ale teraz chyba już wiemy czemu...

Ron kątem oka zerknął na leżącego Malfoya, który także mu się przyglądał. Twarz Draco pozostała jednak bez wyrazu. Jeszcze zanim przybyli, Harry dostrzegał na niej mieszankę emocji, ale teraz maska chłodu powróciła. Nawet w oczach iskrzyła nienaruszona obojętność.

— Jak się czujesz? — To pytanie padło z ust Hermiony i wyraźne skierowane było do Draco. Mimo że wydawało się, iż nie zerknęła na jego nogę, to i tak musiała to zrobić, kiedy nie byli tego świadomi, ponieważ z głosu wynikało, że wie, w jakim stanie jest Malfoy.

Draco wzruszył ramionami.

— Zawsze mogło być gorzej — osądził, wyginając wargi w parodii uśmiechu. — Da się coś z tym zrobić?

Hermiona nie odpowiedziała od razu. Najpierw podeszła, przyklęknęła i delikatnie odsunęła materiał z uszkodzonej nogi. Drastyczny widok nie zrobił na niej wrażenia. Wzrokiem ogarnęła całość, z opanowaniem namyślając się, które zaklęcia ma użyć.

— Będzie bolało — wyznała, w końcu spoglądając na Dracona. — Bardzo.

Przez chwilę panowała ciężka cisza, w której jedynie słyszalny pozostawał ciężki oddech Malfoya.

— To jedyne zastrzeżenia? — Draco odezwał się pierwszy, wreszcie przełamując milczenie.

— Jak widzę, Harry zatamował krew, co dało więcej czasu — przemówiła i ponownie także skupiła się na oględzinach — ale połączenie tkanek może być nadal ciężkie do zniesienia, szczególnie w takich warunkach. Niestety, nie mam przy sobie żadnych naparów znieczulających.

— Nie martw się — zapewnił ją blondyn z lekkim skrzywieniem — to nie moje pierwsze tortury. Zniosę to.

Hermiona przez chwilę namyślała się jeszcze, po czym w końcu skinęła głową na znak uznania. Być może, gdyby to nie był Draco, który faktycznie przeszedł w przeszłości wiele jak na tak młode ciało i umysł, to by się tego nie podjęła.

— Harry, Ron — zwróciła się kolejno do przyjaciela, a następnie męża — przytrzymajcie go, proszę.

Weasley na polecenie Hermiony natychmiast przyklęknął przy blondynie. Przytrzymał go za klatkę piersiową, natomiast sam Harry uklęknął z tyłu blondyna, mając między nogami jego głowę. Malfoy jednakże nie skomentował tej pozycji, ponieważ wydawał się zbyt skupiony na poczynaniach uzdrowicielki. Poprzednio zaznaczył, że da radę przeżyć jej zaklęcia, ale Harry łatwo dostrzegł, że mimo wszystko jego twarz pobielała znacznie mocniej. Już teraz musiało boleć, więc nie chciał myśleć, co będzie odczuwał blondyn za moment. Jak bardzo będzie się trząsł i wyklinał.

Harry widział wiele ciepiących ludzi w swoim życiu, wielokrotnie był świadkiem krzyków agonii czy widoku umierających; rzeszy trupów skąpanych we własnej krwi. Niemniej właśnie teraz dopadły go mdłości, ponieważ nie chciał być uczestnikiem widoku cierpienia Malfoya. Wolałby sam przyjąć na siebie najgorszą klątwę, niż oglądać rodzący się lęk w szarych tęczówkach. Dotyczyło to także Hermiony, Rona, czy innych jego przyjaciół. I to była jego zdecydowana słabość — rodzina, choćby ta przybrana.

Hermiona nie musiała mu nic mówić, ponieważ sam instynktownie oderwał kolejny skrawek materiału z koszuli, by wsadzić go między zęby Draco, aby Malfoy czasem nie odgryzł sobie języka. Potem, bezwolnie, chwycił go za poliki i kciukiem musnął kojąco skórę. Nic nie powiedział, ale ten gest miał być swoistym znakiem, że wszystko jest w porządku. Chociaż tak naprawdę było to jedno z okrutnych kłamstw. Aktualnie Harry sądził, że okłamuje najbardziej siebie.

— Zaczynamy — powiedziała na wydechu Hermiona, marszcząc brwi. Jej różdżka zapłonęła żywym ogniem, a Draco sapnął w tej samej chwili. Wyrwałby się, gdyby go nie przytrzymali.

Hermiona nie drgnęła, skupiona wciąż mamrotała pod nosem. W ciemnych tęczówkach lśniły ogniki odbijających się świateł. Zaś Dracon z każdą, kolejną sekundą głośniej jęczał, choć dźwięki przez — teraz wilgotny materiał od śliny — były przytłumione i niewyraźne.

Mimo błagania w oczach, Ron oraz Harry nie zmienili pozycji, wciąż trzymając solidnie ciało, by pozostało nieruchome. To było bowiem ważne, by Hermiona mogła działać bez problemów.

Draco i tak to dobrze znosił. Kilka, samotnych kropel potoczyło się z jego kącików oczu, aczkolwiek nie wydawał się tak naprawdę szlochać. Raczej były to naturalne oznaki cierpienia, nad którymi nie mógł mieć kontroli. Podrygiwał co prawda, ale blada twarz pozostawała skupiona, by przezwyciężyć ból. W oczach natomiast nie widać już było widma strachu, a nadzieja na upragniony koniec. Co jednak najważniejsze, Draco nadal nie mdlał.

Fragmenty tkanki wolno zaczęły formować pokaźne, zaczerwienione płaty skóry. Wcześniej prześwitywała kość, ale teraz niknęła na ich oczach, zaczynając przypominać to, co było nogą. Hermiona odtwarzała w głowie wszystkie struktury kończyny i nie mogła się pomylić. To nie był egzamin, który ewentualnie mogłaby zaliczyć raz jeszcze, a życie Dracona. Gdyby choćby jedno ścięgno było nie na swoim miejscu, noga mogłaby być już stracona. Ale Hermionę nie od tak nazywano wybitnie uzdolnioną, dlatego — wierząc w swoje zdolności i niezawodny umysł — dokonała niemal niemożliwego.

— Skończyłam — szepnęła, ostatecznie przerywając zaklęcie. Jej dłoń drżała od nadwyrężenia, teraz więc mogła wreszcie wyprostować palce i schować drewnianą przedmiot pod swoją pelerynę. Wstała także i odgarnęła kosmyki włosów, które opadły jej na zmarnowane lico. Wyglądała na zdecydowanie zmęczoną, aczkolwiek nie zamierzała narzekać.

— Jak się czujesz? — zapytała z troską Draco, któremu Harry wyciągnął kłęb szaty z warg. Blondyn dzięki temu mógł wreszcie wziął głęboki wdech, bez poczucia zadławienia.

— Jakbyś mnie próbowała zabić — osądził, ochrypłym głosem. Lekka próba humoru oznaczała, że istotnie wracał do siebie, co w duchu ucieszyło Harry'ego. Dla nich wszystkich, bądź co bądź, to były stresujące, budzące grozę minuty. W któreś chwili auror nawet miał ochotę to wszystko przerwać, aczkolwiek rozsądek nie pozwolił mu na to. Nie był przecież młodym gówniarzem, reagującym impulsowo, a już dorosłym czarodziejem, który rozumiał, że powinien pozwolić działać swojej przyjaciółce. I przy tym obdarzyć ją w pełni zaufaniem.

— Uwierz mi, że to nie było moim celem — odparła z lekkim uśmiechem na ustach. Jednakże nie trwało długo, nim na powrót spoważniała. Odwróciła się w stronę Harry'ego.

— Draco i tak musi odpocząć, nie jest wstanie się poruszać samemu — oznajmiła.

— Jaki mamy plan? — dopytał Harry, mrużąc powieki i domyślając się, że to nie wszystko, co przyjaciółka ma do powiedzenia. Zresztą nie sądził, że ruszyliby do niego bez namyślenia się, co dalej. Hermionę znał na tyle długo, by mieć pewność, że musiała mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.

— Zostanę z Draco tutaj — ponowiła bez ani grama wątpliwości. — A wy ruszycie po tego, który za tym stoi.

— Znamy jego imię? — zaciekawił się Harry, przechylając głowę w geście zaciekawienia.

— My nie, ale przypuszczam, że Draco zna — wyjaśniła Hermiona, która skinęła Ronowi w tej samej chwili. Mąż, niemal jak gdyby tylko na to czekał, pochwycił swoją różdżkę i krzyknął:

Resituere Vulnera!

Blask na chwilę ich zamroczył. Tylko Harry pozostał nieruchomo, kiedy światło oblepiło całe pomieszczenie, przyzwyczajony do potężnych, dezorientujących zaklęć. Przysłonił jedynie ręką powieki, by móc łatwiej zerknąć na Dracona, na którego owe zaklęcie padło.

Malfoy wyglądał jak cień człowieka. Zamglony wzrok, błądził gdzieś, przywołując przeszłość, a może w niej się taplając, niczym w błocie. Żyły na czole miał przy tym nienaturalnie uwydatnione, jakby przy kolejnym wspomnieniu miały pęknąć. I choć przygryzał wargi, wydawało się, że w tej ciszy krzyczy. Niemo, samymi oczami.

Gdy tylko światło zagasło, Harry znalazł się koło Malfoya i podniósł go do siadu. Znowu poklepał po policzku, chcąc przywrócić byłego śmierciożerce do rzeczywistości i sprawdzić, czy czasem nie postradał zmysłów.

— Co widziałeś?

Łza pociekła po twarzy Draco, ale wydawało się, że i tak nie zdaje sobie z tego sprawy. Tylko Harry zauważył kroplę, po czym prędko, bezwolnie, ją starł. Rozumiał, że to, co zobaczył, musiało nim głęboko wstrząsnąć.

— Ojciec Astorii — mruknął niewyraźnie, a następnie dodał znacznie głośniej: — To ojciec Astorii, Caspian Greengrass.

***

Draco nie rozumiał wszystkich wspomnień, które go zalały, ale to jedno zrobiło na nim ogromne wrażenie. Wywołało w nim wewnętrzy, przerażający bałagan. Miał bodajże koło piętnastu lat, kiedy to wszedł do gabinetu ojca, zaraz po sławnym wydarzeniu na Turnieju Trójmagicznym. Po odrodzeniu Voldemorta.

Najpierw zapukał, aczkolwiek nie usłyszał żadnego przyzwolenia. Być może powinien się więc wycofać, jak zwykle by zrobił, ale jakaś wewnętrzna siła popchnęła go do przodu. Odważył się nacisnął klamkę i ostrożnie wkroczył do środka.

Kominek się nie palił, przez co w pomieszczeniu panowały znaczny chłód oraz wilgoć. Jedyne oświetlenie zapewniały dwie świece, które stały na półkach i migotały pośród półmroku. Draco zrobił kolejny krok i usłyszał cichy szept.

Dele vulnera.

— Mówiłeś coś, ojcze? — zapytał młody chłopak, marszcząc brwi i przyglądając się przygarbionej sylwetce starszego, która spoczywała na fotelu. W jego dłoni lśniła szklanka, teraz już pusta, ale zapach alkoholu nadal był mocno wyczuwalny. Przenikał tapety i drażnił nos Dracona, lecz ten nie odważył się skrzywić.

— Nie powinieneś tu wchodzić bez pytania — odparł Lucjusz, chociaż jakaś cicha zmiana pojawiła się w jego głosie. Zabrakło typowej ostrości, a raczej pobrzmiewało w słowach dziwne zmęczenie. A potem Draco zamarł, dostrzegając wilgotne oczy ojca, które patrzyły się w dal. Nie było to oblicze, które przypuszczał zobaczyć.

Wszyscy już przecież o tym mówili, dlaczego więc nie widział ani triumfu, ani szczęścia na tym bladym licu?

— Nie cieszysz się? — palnął Draco, zanim ugryzł się w język. Niemniej Lucjusz znowu go zaskoczył, nie besztając za tę absurdalną brawurę, albo — jakby na to inaczej spojrzeć — głupotę.

— Wyczekiwałem tego — przyznał Lucjusz cichym, acz złowieszczym tonem. Potem otwarcie spojrzał w oczy syna, w jego szarych tęczówkach błysnęła determinacja. — Przygotowywałem cię latami, ale jednocześnie łudziłem się, że mimo wszystko nas to nie dosięgnie. Że ciebie to nie dosięgnie.

— O czym ty mówisz? — Draco był zmieszany, przystępował z nogi na nogę, nie rozumiejąc ani słowa. Czy ojciec aż tak się spił, by mówić tyle niezrozumiałych rzeczy?

— Mam nadzieję, że któregoś dnia zrozumiesz poświęcenie, którego dokonałem — orzekł Lucjusz. — Może mnie nienawidzisz, może mnie będziesz nienawidził do końca swych dni, ale jeśli uda ci się przetrwać to, co nastanie, wiedz, że wcale nie żałuję. Wychowałem cię tak, żebyś był silny, żebyś ani do mnie, ani do Czarnego Pana nie pozostał przywiązany.

— To znaczy, że nie popierasz Czarnego Pana? — sapnął Draco, kompletnie plącząc się we wszystkim, co usłyszał. Ale gdzieś podświadomie czuł, że to nie alkohol przemawia w imię Lucjusza. Bał się jednak, co to naprawdę miało oznaczać.

— Moja rodzina zawsze była mu oddana — mruknął Lucjusz nieprzytomnie, jakby odpływał we własne wspomnienia — a raz idąc ścieżką mroku, musisz nią podążać do końca, bo Czarny Pan nie zapomina i obserwuje, zawsze obserwuje...

— Ojcze... — Draco nie dokończył, wskazówka zegara przesunęła się subtelnie, a Lucjusz natychmiast spojrzał rozumnie na czas.

— Draco, co ja ci mówiłem o wchodzeniu do mojego gabinetu bez przyzwolenia? — warknął, gdy oczy chłopaka zamglone, nagle znów nabrały ostrości. Zamrugał raz, a potem drugi.

— Wybacz, chciałem cię o coś zapytać... — westchnął Dracon w panice, słysząc ostrzeżenie w głosie Lucjusza. Miał rację, nie powinien tutaj wchodzić, Lucjusz mimo pogodnego nastroju, w którym zapewne był, i tak nie sprawił, że nagle zmiękł. I chyba trafił w punkt, ponieważ nos wykrzywiał się z wyraźnym obrzydzeniem.

— Zapytasz mnie jutro — odparł. — A teraz wyjdź, nim stracę resztki cierpliwości.

— Ojcze... — zawahał się jednak przed całkowitym opuszczeniem gabinetu. Dzielił go ostatni krok do wyjścia.

Lucjusz nachylił się w tym czasie, chwytając za butelkę koniaku. Alkohol wlał do pustego naczynia na biurku. Kotki lodu chlupnęły z dźwiękiem zaraz potem.

— Tak? — zdecydował się zapytać.

— Wszystko w porządku? Masz coś mokrego na poliku...

— To tylko sufit przecieka, poleciłem cholernym skrzatom, żeby się tym zajęły, ale nawet tego te głupie stworzenia nie potrafią porządnie wykonać...

***

Kolejne wspomnienie, które wiele zmieniło w umyśle Draco, nie było aż tak odległe. To były bowiem czasy jego związku z Astorią Greengrass, którą rodzice zawarli.

Tamtego wieczoru to on był lekko podpity, kiedy wchodził do Malfoy Manor. Domostwo już wydawało się spać, ponieważ robiła się późna godzina, ale szybko okazało się, że się pomylił. Nagłe szmery dochodzące z salonu, go w tym utwierdziły i — co by nie mówić — zaciekawiły. Z każdym, kolejnym krokiem słyszał wyraźniej unoszące się głosy, ale nie potrafił dokładnie rozróżnić słów, które padały.

Dopiero w progu pojął, że oto gościli Caspiana Greengrassa u siebie i jego córkę. W pierwszym odruchu uśmiechnął się do niej, aczkolwiek nawet nie raczyła na niego zerknął, dziwnie, nienaturalnie oschła. Draco zmarszczył brwi, po czym przyjrzał się ostrej twarzy ojca oraz równie nieprzyjemnemu obliczu Caspiana.

Nastała cisza, gdy się pojawił.

— Co się dzieje? — zapytał, wyczuwając napiętą atmosferę pomiędzy starszymi mężczyznami.

— Mam dla ciebie przykrą nowinę... — zaczął Lucjusz z suchym, kpiącym uśmiechem, który wcale nie okazywał zadowolenia, ale wręcz przeciwnie.

— Lucjuszu — zabrzmiał Caspian, niemal wstając z kanapy w oburzeniu. Na Lucjuszu nie zrobiło to jednak wrażenia, ale ku uspokojeniu zdecydował się zadziałać.

Dele vulnera — szepnął niespodziewanie, a Draco cofnął się, nie wiedząc czemu.

— Czy to... — Caspian wydawał się zachwycony — to, co myślę?

— Tak, nie będzie nic pamiętał — oznajmił wciąż zimnym tonem Lucjusz, nie bardzo przejęty szczęściem drugiego. Bardziej zirytowany jego dziecinadą. I tym, że spotkanie się przedłużało.

— Kto nie będzie nic pamiętał? — Draco dopytał, próbując nadać sensu tej rozmowie.

— Wolałbym, żebyś jednak nie wspominał mu o klątwie Astorii — zastrzegł Caspian, ignorując bezczelnie Dracona. Zwracał się wyłącznie do Lucjusza. — I rozegraj lepiej zerwanie tych zaręczyn. Ciebie obowiązuje Wieczysta Przysięga, ale go nie, więc nie chce by nabrał jakichkolwiek podejrzeń, co do naszego statusu, rozumiesz? I dam ci jeszcze szansę, możesz się nawrócić na drogę Czarnego Pana...

— Ze śmierciożercami nie chcę mieć już nic wspólnego — zabrzmiał Lucjusz — i gdybym wcześniej wiedział, że to tylko piękna szopka — prychnął — ta nagła zmiana poglądu, wystawne bale charytatywne, pomoc mugolom... nigdy nie zgodziłbym się na te pieprzone małżeństwo.

— A ja — zaczął Caspian, przyglądając się uważnie pomarszczonej twarzy Lucjusza — wyraźnie pomyliłem się co do ciebie. Kto by przypuszczał, że najwierniejszy sługa Czarnego Pana, w rzeczywistości gardził jego szaleństwem? Dobry z ciebie aktor, co Lucjuszu?

— Widocznie z ciebie również, Caspianie.

***

Ta bitwa nie była taka okropna jak te, które miały miejsce w przeszłości. Może też ze względu na lata szkoleń, oswajania się z przemocą i wieczne próby jej przeciwdziałania, sprawiły, że łatwo rozegrali kolejne kroki. Razem z Ronem pod Peleryną Niewidką, przemieszczali się cicho oraz precyzyjnie, zważając na każdy, kolejny ruch. Jakby cały czas tylko do tego się nadawali, niekończącej się walki.

Słyszeli wybuchy na zewnątrz, które świadczyły o tym, że aurorzy wciąż walczyli. A potem była cisza, oznaczająca, że bariera ponownie się wzniosła. Aberforth tylko na chwilę się przez nią przedarł, ale dzięki temu Ron i Hermionami mogli do niego dołączyć.

Budynek w wielu miejscach był wzburzony, niekiedy mijali ciała, tych, którzy zdecydowali się przeciwstawić atakowi. Nie wszyscy bowiem zaproszeni należeli do śmierciożerców i oto właśnie chodziło — by nie wiedzieli, kto stoi za maską. Kogo mają w pierwszej kolejności likwidować.

To też nabrało sensu, czemu Narcyza wraz z Draco zaczęła dostawać pogróżki zaraz po śmierci Lucjusza, otóż Caspian miał świadomość, czym było zaklęcie rzucone na Dracona i, że nie będąc dziedzicem, jest one kruche. Zaczął się obawiać, że w pewnej chwili ten odzyska stracone wspomnienia i zobaczy prawdziwe oblicze rodziny Greengrassów. Dlatego też go porwał, z myślą o zabiciu. Ale potem, kiedy Harry został w to wplątany, przekształcił swój plan i pozwolił mu go odnaleźć. Ponieważ zaklęcie nadal pozostawało nienaruszone, Caspian postanowił zaognić rozgrywkę, trochę się bardziej pobawić. I to go zgubiło.

Drzwi do głównej sali w połowie zostawały rozwarte. Część gości leżała przy schodach, związana, pobita. Pośród nich nawet byli sami Greengarssowie, a nad więźniami stało kilku zamaskowanych postaci, jakby tylko czekały na pojawienie się Harry'ego Pottera.

Sam Harry nie chciał rozczarować żadnego z nich, więc zrzucił szatę odsłaniając siebie i Ronalda. Niemniej nie czekali na oklaski, a mechanicznie poruszyli się, nim ktokolwiek odważył się skierować na nich swe różdżki. Caspian zapewne zamierzał coś rzec, bowiem otwierał usta, udając ulgę, ale ogarnęło go przerażenie, gdy auror zamiast ofiarować pomoc, beznamiętnie wymamrotał:

Avada Kedavra!

Ciało Caspiana osunęło się w dół. Więźniowie wzdrygnęli się, nie rozumiejąc co się dzieje, a Astoria, siedząca obok ojca, krzyknęła. Ron jednak pojawił się tuż za nią, przykładając różdżkę do jej szyi, zaś Harry zrobił to samo z drugą córką, Daphne, która nie omieszkała mu posłał nienawistnego spojrzenia.

Śmierciożercy, rozstawieni w kątach, obrócili się w tym samym momencie, także w pozycji gotowej do ataku. Ale w posturze zauważyć można było wahanie.

Harry wiedział, że stanowili większość, i jeśli odwrócą się od Greengrassów, którzy nimi w gruncie rzeczy rządzili, to obaj nie mają zbyt wielkich szans na ujście z życiem. Mogli mieć jednak nadzieję, że nie poświęcą córek Caspiana. Chociaż szybko zrozumiał, że i tak nie miało to znaczenia — niebieskie nici, które przedarły się do wnętrza sali, mu to uświadomiły. Zaraz potem zobaczył postaci wszystkich członków Zakonu Feniksa, uzbrojonych i trzymających w garściach śmierciożerców. Tak ja te lata temu w Departamencie Tajemnic, gdzie zginął Syriusz, doszło do konfrontacji, teraz jednak to oni byli tymi, którzy osiągnęli zwycięstwo.

— To koniec — orzekł w końcu Gawain do zebranych magów, a Harry wreszcie odetchnął z ulgą. To koniec, powtórzył w myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top