ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY

Smoking przywierał idealnie do szczupłego ciała, chociaż Draco nie czuł się tak komfortowo, jakby w istocie pragnął. Dawno nie miał na sobie tak sztywnej tkaniny i wydawało mu się nie na miejscu ubranie tego typu stroju, szczególnie dzisiejszego wieczora. Ale chciał dobrze wyglądać. Chciał błyszczeć, przyciągać uwagę, więc nawet pokusił się o schludne ułożenie włosów. Jeśli zaś nawilżył usta, nikt oprócz niego nie musiał o tym wiedzieć.

Czy naprawdę to robię? — zdradliwe myśli nie dawały mu spokoju, ponieważ nie potrafił ukryć, że zależało mu na zrobieniu wrażenia. Wynikało to z tego, że nie wybierał się sam na bal, a miał — o Salazarze! — partnera. Kto by przypuszczał, że przyjdzie mu towarzyszyć samemu Harry'emu Potterowi? Ale to nie był banalny sen, a rzeczywistość. Dlatego tym bardziej zalążek dyskomfortu w nim kiełkował, dlatego miał przemożną ochotę, by te grube warstwy ciuchów zedrzeć z własnego ciała w przypływie strachu i paniki. Bał się bowiem, że to wszystko mu się za bardzo spodoba. A bynajmniej nie wybierał się na przyjęcie charytatywne dla własnej przyjemności.

Musiał mieć to na uwadze i nie było możliwości, aby o tym zapomniał, co sobie notorycznie powtarzał, ostatni raz poprawiając muszkę i kierując się po schodach na dół.

— Gdzieś się wybierasz?

Draco zamarł w pół kroku i udał zaskoczenie, kierując twarz w stronę Narcyzy. Matka siedziała przy kominku, otoczona kocem, z herbatą oraz książką w bladych, wypielęgnowanych dłoniach. Jej prawa brew drgnęła pytająco.

— Dzisiaj jest bal charytatywny — powiadomił ją ze sztucznym uśmiechem. Przy tym nie mrugnął oczyma, uważnie obserwując reakcję matuli. I jeśli się nie spodziewała tych słów, niczego i tak nie dała po sobie poznać.

— Och, tak? — mruknęła, powracając do książki niedbale. Ale Draco nie spuścił z niej oczu i mógł się założyć, że jeszcze nie czytała, a tylko błądziła udawanym wzrokiem po kartkach. — Całkowicie o tym zapomniałam.

— Zapewne — prychnął Draco ostrzej, pod nosem. Na tyle głośno jednak, by niczego nie przeoczyła. Był zirytowany i chciał, żeby o tym wiedziała, szczególnie, że miał dość przyzwalania na jej niekończące się manipulacje. — Zresztą tak, jak zawsze, gdy jest to dla ciebie wygodne, nieprawdaż?

— Czy o coś znowu mnie oskarżasz? — Ponownie podniosła spojrzenie na syna, tym razem bez rozbawienia. Właściwie to w jej głosie tkwiła prawdziwa ciekawość. I nikłe wyzwanie.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała przenikliwa cisza, zagłuszona jedynie przez odgłosy skwierczącego ognia. Patrzyli na siebie niemo, próbując odczytać własne sekrety, ale także, aby ukazać skrywane wyrzuty.

Ostatecznie to Narcyza przerwała milczenie. Zatrzasnęła z westchnieniem książkę, już nie udając obojętności. Maska opadła, a z nią pojawiło się zmęczenie.

— Skoro się wybierasz, to oznacza, że i tak dostałeś zaproszenie, więc w czym problem? — zapytała cicho, niemalże z goryczą w tonie. Chociaż równie dobrze to mogła być kpina. Albo złość na syna, jakby pragnęła powiedzieć: „Wygrałeś, więc co tu jeszcze robisz?".

— Nie dostałem zaproszenia, a przynajmniej oficjalnego — uświadomił ją oschle Draco, starając się pozostać opanowanym, choć krew istotnie w nim wrzała. — O co się, jak przypuszczam, postarałaś. W każdym bądź razie — odchrząknął — będę osobą towarzyszącą.

— To cudownie — skwapliwie przyznała. — Któż jest jednak tym szczęśliwcem?

Draco udał, że zerka na zegar naścienny. Uśmiechnął się przy tym kwaśno.

— Za jakieś pięć minut powinnaś sama się przekonać — powiadomił. — A do tego czasu, powrócimy do twoich kłamstw, matko.

Narcyza poruszyła się, tak jak i Draco. On jednak podszedł bliżej, gdy kobieta jedynie odłożyła herbatę na stolik. Byli w takiej odległości, że ich włosy lśniły pod wpływem żaru w rudym odcieniu. Oczy przy tym wydawały się jeszcze zimniejsze, niż zwykle, a ostra szczęka Draco uwydatniła się. Mentalnie był gotowy na to starcie z matką i oboje o tym wiedzieli.

— Nigdy cię nie okłamałam.

— Tajenie rzeczy też nie jest szczytnym rozwiązaniem — oburzył się Draco, sycząc przez zęby. — I jest tak samo obrzydliwe.

— Chcę cię chronić — podkreśliła donośnie Narcyza. — I mam do tego prawo.

— Problem w tym — prychnął Draco równie sfrustrowany, co wcześniej — że nie chronisz mnie, tylko siebie. Czasami ból jest potrzebny, czasami sprawia, że akceptujemy rzeczy takimi, jakie są, a nie tkwimy w urojonej bajce. Pieprzonej iluzji. To, że nie wiem o czymś, matko, wcale tego nie zmieni. I ty powinnaś to najlepiej wiedzieć.

Przez jej twarz przemknął smutek. Ale ujawnienie słabości trwało krótko, pozbierała się sekundę później.

— Dowiedziałeś się o Astorii — zrozumiała, marszcząc czoło.

— Nie od ciebie — dosadnie odparł Draco. Nie zdążył jednak nic więcej powiedzieć, bo właśnie wtedy usłyszeli stukot kołatki.

Matka wyraźnie była zaskoczona i dopiero moment później wydawała się przypomnieć sobie, że Draco miał wyjść, a jego towarzysz po niego wpaść. Blondyn więc obrócił się z jadowitym uśmiechem na ustach, który — miał szczerą nadzieję — że nie przeoczyła.

— Mrużko, wpuść gościa! — krzyknął, a jego głos pomknął aż do holu. W tej samej chwili usłyszeli zgrzyt drzwi i nadchodzące kroki. Od progu dostrzegli przystojną sylwetkę z bukietem róż w dłoni.

Draco, z racji tego, że Narcyza nie widziała jego miny, posłał Potterowi miażdżące spojrzenie. Co prawda, powiedział mu, że ma zrobić wielkie wejście, ale kwiaty, jego skromnym zdaniem, były kurewską przesadą.

Mimo tego nieporadnie je przyjął. Ich palce się przy tym musnęły, a Draco powstrzymał się, by nie cofnąć ręki w popłochu, pomimo faktu że skóra naprawdę wydawała się palić w miejscu niespodziewanego kontaktu.

Draco odnalazł rozbawione oczy Pottera i zastanowił się, czy on też to czuł. Nie ośmielił się jednak dalej nad tym zastanawiać. Zasadniczo też nie miał na to możliwości, bowiem obaj odwrócili się do Narcyzy, która nadal siedziała na fotelu.

— Harry... — sapnęła, jakby chciała coś jeszcze dodać. Niemniej usta szybko uformowały się w wąską, surową linię. Nic więcej nie rzekła.

— Witaj, Narcyzo. — Harry pozostał nieskazitelnym, a co najważniejsze kulturalnym aktorem, który pochylił się nieznacznie, w geście szacunku. Być może udawanego, tego jednak Draco nie mógł dokładnie stwierdzić.

Pomiędzy nimi również znajdowało się nienazwane napięcie. Atmosfera między zdawała się lodowata. Nawet ogień w kominku jej nie ocieplał, pomyślał z dozą ironii Draco.

— Dawno się nie widzieliśmy — powiedziała śmiało Narcyza, zapewne nawiązując do ostatniego spotkania, w którym to upomniała Harry'ego, że ma zważać na uczucia Dracona. Zrobiła to jednak na tyle subtelnie, że ktokolwiek inny z trudem by wyłapał wspomnianą aluzję. Aczkolwiek i Harry, i Draco byli zaprawieni w boju i łatwo uchwycili prawdziwe znaczenie między słowami.

Harry już jednak wyglądał znacznie lepiej niż ostatnio. Garnitur ponadto nadawał mu większej pewności siebie oraz niezachwianej atrakcyjności. Z racji tego nie był wcale przerażony konfrontacją, a na oko Dracona, świetnie się bawił. I co by nie mówić, Draco lubił po części tę wersję aurora. Tą śmiałość, która w nim tkwiła.

Oczywiście nie sądził, że czarne chmury nad głową Pottera całkowicie zniknęły, ale zapewne wracał do siebie. Zaczynał na powrót funkcjonować. A w słownej potyczce z Narcyzą jakoś jego atrakcyjność tym bardziej wzrastała.

Draco w żadnym razie nie podzielił się tym spostrzeżeniem, ani z nim, ani tym bardziej z Narcyzą. Zachował to dla siebie.

— Istotnie — odparł Harry. — Ale, niestety, będziemy musieli innym razem nadrobić zaległości, ponieważ czas nas nagli. Musisz więc nam wybaczyć.

Harry nie czekając na jej przyzwolenie, wziął niemal natychmiast pod ramię Dracona i ruszył z nim do wyjścia. Kwiaty z kolei Draco porzucił w korytarzu, wsadzając nieporadnie do najbliższego wazonu.

— Naprawdę przesadziłeś — oświadczył Draco, kiedy znaleźli się już na zewnątrz dworu. Na całe szczęście nie musiał mrużyć oczu, aby dostrzec bruneta, ponieważ ten szepnął cicho Lumos i światło rozgoniło wokół nich nieprzyjazny, złowieszczy mrok. Draco również mógł przez to subtelnie wysunąć się z uścisku aurora i otwarcie zerknąć na jego twarz.

— Odnośnie czego? — zaciekawił się Harry, jednocześnie szperając po kieszeni wolną ręką, aby po chwili wyciągnąć paczkę papierosów. — Mam tam zapalniczkę, możesz? — zapytał, wskazując na kieszeń.

— Kwiatów — odparł Draco, faktycznie sięgając dłonią do spodni Pottera. W kieszeni było sporo rzeczy, więc Draco nie wątpił, że Harry ją zaczarował, by była niezwykle pojemna. Niestety, nie potrafił znaleźć malutkiej zapalniczki.

— Głębiej — mruknął Harry głębokim barytonem, od którego Draco przeszedł dreszcz. Zamarł też na sekundę, już chcąc się cofnąć, wyczuwając podtekst, aczkolwiek właśnie wtedy odnalazł wspomnianą rzecz.

Prędko pochwycił zimny metal i zrobił krok w tył. Po czym i tak musiał się jeszcze raz zbliżyć, pod sugestywnym spojrzeniem Pottera, gdy ten wskazał na papierosa w ustach. Draco zapalił go płynnym ruchem, jednocześnie znajdując się dziwnie blisko drugiego mężczyzny. Mógł wyczuć na nim niemal przyjemną woń wody kolońskiej. Pachniała naprawdę dobrze.

— Wiesz, że mogłeś poprosić mnie o potrzymanie różdżki lub po prostu użycie przeze mnie Lumos? — napomknął blondyn, unosząc obscenicznie brew.

— Mogłem — przyznał z zadowoleniem Harry, wydmuchując przy okazji kłęb dymu z płuc. — Ale gdzie w tym zabawa? Poza tym nieszczególnie oponowałeś. A co do poprzedniego pytania... cóż, chciałeś wielkiego wejścia, więc ci go zagwarantowałem.

— Nie chciałem, żeby naprawdę myślała, że randkujemy, tylko, że nasze stosunki są w porządku — przypomniał mu Draco.

Harry wzruszył ramionami.

— To, co sobie pomyśli, to jej sprawa. A zresztą i tak zrobimy szum na przyjęciu, mam nadzieję, że masz tego świadomość? — podjął temat auror, tym razem poważnym tonem. Draco zaś prychnął w odwecie prześmiewczo.

— Nie jestem głupi — syknął w dodatku. — I naiwny, jeśli wiesz, co mam na myśli...

— Sugerujesz coś? — Harry'ego usta uformowały się w szelmowski uśmieszek.

— Chcesz mnie wykorzystać, żebym odwrócił uwagę od ciebie — spokojnie odparł Draco. Ostatecznie nie był z tego powodu zły, czy rozczarowany. Znał już na tyle Pottera, że zdziwiłby się, gdyby nie było tu drugiego dna. Nauczył się, że auror miał zwyczaj robić przemyślane ruchy, nawet w przypadku zaproszenia Draco jako swojego partnera.

— Być może, ale obaj na tym korzystamy, prawda? — spytał niedbale Harry. — Obaj chcemy dostać się do tyłków śmierciożerców.

— Na coś czekamy? — Draco przestąpił z nogi na nogę, obserwując jednocześnie dom oraz przyciemnioną okolice. Drzewa krzywiły się pod wpływem wiatru, wytwarzając nieprzyjemne, groźne cienie.

— Dorożka — uświadomił go Harry.

Nie takiej odpowiedzi spodziewał się blondyn. Właściwie przypuszczał, że się teleportują, chociaż taki gest był niezwykle dżentelmeński. I gdyby to była prawdziwa randka, mógłby być nawet pod wrażeniem. Ale głos rozsądku Dracona skutecznie zabił pozytywne odczucia w tym przypadku.

— Miło — odparł tylko, z niemalże sarkazmem.

Obaj po chwili dojrzeli światła, migające na czarnym niebie. Dwa wierzchowce o czarnej maści pchały za sobą magiczny wóz, który z donośnym trzaskiem opadł po chwili na ziemię. Kłęby kurzu wzniosły się zaraz potem przy akompaniamencie prychnięcia koni. Na całe szczęście stali w sporej odległości, więc nie zakrztusili się suchym piachem, który otulił cały parawan.

Przewoźnik zaś nawet nie mrugnął oczyma na wspomniany zaduch, a ściągnął pospiesznie czarny cylinder z łysej głowy, byle tylko się z nimi przywitać, trzymając jednocześnie lejce w drugiej dłoni.

— Panie Potter — mruknął gardłowo, nie ukrywając uwielbienia w słowach. Draco się jednak temu nie dziwił, Potter zawsze przykuwał uwagę, a ponadto bywał postrzegany niemal jak jakieś bóstwo. Tyle że kiedyś zdawał się tym peszyć, dziś zaś z nonszalancją zignorował przywitanie i zamiast tego wskazał Draconowi, by pierwszy wsiadł do środka. Oczywiście także on otworzył przed nim ładnie zdobione drzwi dorożki.

Draco z kolei powstrzymał się od zgryźliwego komentarza i sądził przy tym, że Harry zdawał sobie z tego bardzo dobrze sprawę, bo i jego uśmiech się jakoś dziwnie poszerzył.

***

To mogłoby przypominać czas, kiedy obaj wybrali się na przyjęcie zaręczynowe Isabelle McGray, kiedy jeszcze Ginewra żyła, przypomniał sobie Draco, mając mdłe, nieprzyjemne uczucia na dnie żołądka. Jakkolwiek rudowłosej nie lubił, to i tak przykro się robiło, na myśl o jej okrutnej śmierci. Mimo wszystko jednak kluczowym słowem w tym zdaniu pozostawało mogłoby, ponieważ, chociaż paparazzich znowu miał ochotę określić mianem wrzodu na tyłku, tym razem wydawało się, że ktoś ich upomniał, bo pozostawali mniej nachalni, a bardziej subtelni w swej pracy. Być może Greengrassowie jak zwykle uruchomili swoje kontakty i gotówkę w Banku Gringotta. Draco, co prawda, nie mógł być tego stuprocentowo pewnym, ale jakoś nadal nie wierzył, żeby żadna z tych rzeczy nie grała sporej roli.

Po prawdzie, jak przypuszczał, dlatego też po wyjściu z dorożki, nie przywitał ich tłum reporterów i migawki fleszu. Jak na takie przyjęcie było całkiem spokojnie; oczywiście tłumu gości przed budyniem nie szło przeoczyć, ale każdy z nich wolnym krokiem przedzierał się po schodach do sali.

— Gotowy na tę błazenadę? — szepnął do siebie Draco, krocząc u boku Harry'ego. Tym razem nie szli pod ramię, aczkolwiek i tak bardzo blisko siebie. Były śmierciożerca czuł nawet jak ich boki marynarek wzajemnie się ocierają. O dziwo, to go na pewien sposób koiło i przywracało do rzeczywistości. Draco bowiem miał w duchu przemożną chęć ucieczki. Po pierwsze dlatego, że takie bale charytatywne naprawdę przyprawiały go o mdłości, po drugiego nadal nie bardzo lubił mugolaków, a po trzecie — i najważniejsze — nie wiedział, czy był gotów zmierzyć się osobiście z Astorią, szczególnie mając świadomość o jej chorobie.

— Nie będzie tak źle — zapewnił go Harry, chociaż Draco wcale mu nie uwierzył. Szczególnie, że pierwsi goście, których mijali, już skierowali na nich swoje spojrzenie. Niektóre były zszokowane, inne niezdrowo ciekawskie, a jeszcze inne zdawały się przeszyte odrazą. Draco oczywiście udawał, że tego nie zauważa, pomimo że w duchu ledwo powstrzymywał się przed gwałtowną reakcją. Choćby rzuceniem jakieś mało chwalebnej klątwy. Cóż... właściwie to mogłoby być naprawdę niesamowite zjawisko — pomyślał skwapliwie Draco, wyobrażając sobie jutrzejsze nowości w Proroku i swój satysfakcjonujący uśmiech w jednym z lepszych artykułów. Nie dał się ponieś jednak emocjom, ze względu na to, że wolał mniej szemraną reputację i tylko udowodniłby, że jest nadal narwanym, nieprzyjemnym szczurem. A jego reputacja w istocie miała się o wiele lepiej, niż kilka lat temu. Nie, żeby uważali go za dobroczyńcę, ale choćby ratunek przez Harry'ego sprawił, że społeczeństwo czarodziejów znacznie lepiej go postrzegało.

W każdym bądź razie, Draco i Harry raźno weszli do wnętrza obszernego domostwa, któremu bardziej było do pałacu, niż zwykłego domu. Lśniące żyrandole i świece, wysokie, marmurowe posągi, długie, mocne filary — wszystko wyglądało po prostu zjawiskowo. Draco jednak był przyzwyczajony do takich miejsc i tak naprawdę nimi szczerze gardził. Właściwie czuł niechęć do całej tej charytatywnej idei. Dla niego było to po prostu śmieszne, że niedawni śmierciożercy teraz wykazywali skruchę.

Odrobinę trochę za późno — przyszło mu na myśl, z niemałą ironią.

— Och, naprawdę miło cię widzieć, Harry!

Draco drgnął, przystając równocześnie z Potterem, w jednym momencie. Stali przy drzwiach wraz z Daphne Greengrass, która uśmiechała się z niezwykłą radością, widząc jego osobę. Nie można było jednak tego samego powiedzieć o samym Malfoyu. Jej uśmiech ewidentnie się ochłodził, gdy skierowała nań swoje oczy.

Daphne zawsze nie darzyła go zbytnią sympatią, a teraz tym bardziej, odkąd ich rodziny nie były zaręczone, nie miała ku temu powodów. Mogła bezwstydnie pokazywać swą niechęć, chociaż Draco wiedział, że przed aurorem i tak się wstrzymywała.

— Wydajesz się być zaskoczona, czy Astoria nie powiedziała, że dałem pozytywny odzew? — zaciekawił się kulturalnie Harry, choć Draco wiedział, że nie bardzo go to interesuje. Jego wzrok już błądził zręcznie po całym pomieszczeniu, przyglądając się co niektórym postaciom.

— Tak, wspomniała — przyznała, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów na czole. Dzisiejszego wieczoru fryzura Daphne wydawała się niebywale skomplikowana, wiele z plątanin warkoczy upiętych było na szczycie i wypuszczało z koka kilka krętych pasm. Jej obcisła, sięgająca podłogi suknia na dodatek lśniła w pięknym szkarłacie, podkreślając przy okazji jędrne, aż nazbyt widoczne piersi. — Ale nie do końca jej uwierzyłam, co teraz muszę przyznać, było moim błędem.

Draco dziwił się, że sutki siostry Astorii nie wypadły, czego Harry najwyraźniej też nie przeoczył, ponieważ to tam w pierwszej kolejności spoczął jego wzrok, kiedy tylko uwaga wróciła na kobietę.

— Nic nie szkodzi — zapewnił Harry, bo tego właśnie wymagała od niego etykieta. A przynajmniej jako takie jej pozory, jeśli chcieli pozostać niezauważeni wśród tejże arystokracji. Czy chciał czy nie, musiał być miły. — Właściwie to nie dziwię się, że tak pomyślałaś. Nawet Prorok Codzienny wie, że nieczęsto można mnie spotkać na tego typu przyjęciach.

— Nie musisz się tłumaczyć — zapewniła go Daphne ochoczo. — Rozumiem, że jako auror jesteś zajęty. Zresztą bardzo doceniam to, co dla nas robisz, Harry.

Zalotne spojrzenie, które posłała Harry'emu Daphne, zemdliło Dracona, na tyle, że gdyby nie stała naprzeciwko, na pewno pokusiłby się o przewrócenie oczyma, a tak jedynie skrzywił się sowicie.

— Miło mi to słyszeć — odparł Potter, nakładając zadowoloną maskę na twarz. Draco modlił się tylko, by parszywy auror nie miał jakiś brudnych myśli w tym momencie. Prędzej mu bowiem odetnie kutasa, niż pozwoli, aby członek mężczyzny wsunął się kiedykolwiek w Daphne Greengrass.

Po moim trupie.

— Wiesz, jeśli będziesz chciał mnie porwać na krótki taniec, chętnie dam się skusić — odezwała się, kontynuując subtelny flirt.

Harry już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale Draco go uprzedził. Z dozą pewności siebie oświadczył:

— Niestety, dzisiaj wszystkie tańce Harry'ego są zarezerwowane dla mnie.

Nie silił się na uprzejmy ton, mimo że zdecydowanie powinien. Niemniej nie zamierzał mieć z tego powodów wyrzutów sumienia, szczególnie, że dopiero teraz Daphne otwarcie na niego spojrzała. Draco odwzajemnił jej zimny wzrok z niemym wyzwaniem.

— Ciebie też miło widzieć, Draco — szepnęła, akcentując Draco, jakby szydziła z jego całego imienia, a także osoby. Daphne zawsze potrafiła wbić umiejętnie kolce tak, aby bolało. Jednak Draco się jej nie bał, potrafił grać w tę grę równie dobrze. — Nie wiedziałam, że jesteś partnerem Harry'ego.

— Zaprosił mnie — rzekł spokojnie, z kącikami ust wygiętymi ku górze. Z premedytacją również lekko przechylił się w bok, tak, że przestrzeń między nim a Potterem niemal nie istniała. — A ja nie zwykłem odmawiać.

— Och, to w takim razie nie będę wam już więcej przeszkadzać — rzuciła w ich stronę słowa ze sztucznym uśmiechem. Zaledwie sekundę później odwróciła się na pięcie, podrygując w takt delikatnej melodii i od razu podeszła do pary, która teraz weszła do środka przez szerokie, boczne drzwi. Draco nie przeoczył, że większość osób na balu miało zdobione, czarne maski. Ci nowoprzybyli również.

— Miałeś być miły — skarcił go Harry, samemu ruszając bardziej w głąb. Odruchowo pochylał głowę co jakiś czas, witając się z niektórymi gośćmi, jednocześnie do żadnego z nich nie podchodząc.

— Robiła się mokra na sam twój widok — prychnął Draco. — A ja nie miałem ochoty tego oglądać.

— Zazdrosny? — zaszydził.

— Daphne Greengrass nie jest kobietą dla cie... — Draco nie dokończył, ponieważ Harry gwałtownie się zatrzymał, a Dracon niemal w niego uderzył. Potem zaś zerknął tam, gdzie patrzył auror, mrużąc oczy spod cienkich oprawek. I tak, jak brunet, uniósł podbródek, kierując spojrzenie w stronę balkonu.

Astoria, dostrzegł natychmiast, stała tuż obok ojca, Caspiana, w niebieskiej, skromnej sukience i obserwowała wszystkich przybyłych. Miała bladą twarz i nawet makijaż nie zakrył całkowitego wyczerpania. Ponadto opierała się o balustradę, jakby miała się zaraz osunąć w dół. Niemniej i tak ich oczy wzajemnie się napotkały. Draco z kolei nie miał pojęcia, co ma odczuwać w tej chwili. Żal? Smutek? Złość?

Ostatecznie wydawał się być wypruty z emocji, ponieważ w rzeczywistości takiej śmierci nie życzył żadnemu z Greengrassów. Mimo że nie przepadali za sobą, to jednak Draco nadal w pewnym sensie czuł się z nimi związany, kilkuletniej znajomości nie szło bowiem od tak wymazać. Jego matka pewnie by się z nim teraz nie zgodziła, stwierdził Draco, aczkolwiek jej tutaj, na całe szczęście, nie było.

— O, popatrz, a Narcyza mówiła, że cię nie będzie! — Krzyk dobiegł od lewej strony Dracona i razem z Harrym, ze zmarszczonymi brwiami, wzrokiem objęli starszą panią, która miała nałożoną jedną z czarnych masek w kształcie skrzydeł motyla. Niemniej Draco i tak wiedział, że była to Florence Walls, jedna z koleżanek matki, ponieważ twarz w połowie została odsłonięta.

Zresztą Florence nie można było pomylić z nikim innym; była dość drobna i dodatkowo nosiła zwykle barwną biżuterię. Tak więc naszyjniki i licznie pierścienie również i dziś zdobiły pomarszczoną skórę.

— Plany potrafią się zmienić — odezwał się Draco, siląc tym razem na uprzejmość, chociaż istotnie kobiety nie cierpiał. Jedynym pozytywnym aspektem napotkania Lady Walls, mogło być to, że zapewne zabrała ze sobą syna, Petera, którego Draco tak samo bardzo dobrze znał. A może nawet i lepiej... — Peter też zdecydował się przybyć?

Lady Walls widocznie się ożywiła.

— O tak, mój mały chłopiec jest tam!

Draco spokojnie zerknął na wskazane miejsce. Faktycznie, dostrzegł syna pani Walls w kącie sali, aczkolwiek zdecydowanie nie był to chłopiec, a przede wszystkim nie taki mały, jak go przedstawiła kobieta. Peter gawędził aktualnie z jakimś innym uczestnikiem balu, trzymając kieliszek wina w dłoni, stojąc do nich bokiem. Był trochę młodszy od Dracona, ale prawie równie przystojny ze swoimi dłuższymi, bo sięgającymi aż ramion, kręconymi, blond włosami. Jego sylwetka wydawała się zaś jeszcze większa w granatowym, opinającym garniturze.

A teraz, jakby wyczuwając na sobie wzrok Malfoya, odwrócił się i posłał szeroki uśmiech w stronę Dracona. Draco z kolei odparł tym samym kokieteryjnym spojrzeniem.

— Co ty robisz? — Obcy oddech podrażnił jego płatek uszny. Draco, gdyby nie miał aż tak wypracowanego opanowania, z pewnością wzdrygnąłby się. W każdym bądź razie, pozostał idealnie niewzruszony, nawet gdy Potter boleśnie chwycił go za ramię.

— Nie widać? Odwracam uwagę — prychnął przyciszonym tonem Draco, przez ściśnięte zęby. Po czym donośnie już zwrócił się w kierunku Lady Walls: — Pozwoli pani? Jesteśmy dość zajęci.

— Och, tak, Draco. Ja też miałam poszukać Lucy — pożegnała go pospiesznie, zaczynając przedzierać się przez tłum. Obaj jednak nie bardzo się tym interesowali.

Draco zachował na swoim licu porcelanową, gładką maskę bez skazy, czego nie można było powiedzieć tym razem o Potterze. Bruzda pomiędzy brwiami wskazywała na iskrę złości. Być może nie wszyscy zauważyliby ten grymas, ale Draco był wyczulony na każdy przejaw niedoskonałości u aurora.

— Czy nie o to ci chodziło? — mruknął z kpiną Draco, robiąc jeszcze jeden krok. Ich odległość stała się niebezpiecznie bliska, chociaż to nie było nic, co już wcześniej nie miało miejsca. — Miałem przecież odwracać uwagę, a jeśli przy tym mogę się bawić, w czym problem?

— Nie żartuj sobie ze mnie, Draco — oświadczył wrogo Harry, chociaż ograniczył się jedynie do półszeptu. Nie zmieniło to w każdym razie faktu, że miał ochrypły, przesiąknięty ostrzeżeniem głos. Były śmierciożerca jednak był daleki od strachu. Bardziej miał ochotę parsknąć śmiechem i to niemalże zrobił.

A przynajmniej zrobiłby, gdyby nie Potter, który położył masywną dłoń na jego barku i brutalnie nacisnął, by poprowadzić go na tyły sali. Draco, nie chcąc robić zamieszania, rzeczywiście przyzwolił na to. W tle zaś słyszał już początek przemówienia sir Caspiana, w którym mógł usłyszeć takie słowa jak: „Jesteśmy wdzięczni...", czy: „Miło nam ugościć". Nie wyłapał całych zdań przez szum naokoło oraz pośpiech z jakim Potter nimi manewrował.

Ostatecznie znaleźli się w małej łazience, a Harry zatrzasnął drzwi niemal natychmiast, używając przy okazji jednego z zaklęć. Dopiero potem zerknął na Draco, który z nutką nonszalancji oparł się o zlew. I wygiął brew, jednocześnie splatając wymownie ramiona.

— Coś zamierzasz powiedzieć, czy to wszystko było nadaremno? — zakpił Draco, udając szczere zaciekawienie. W istocie jego gniew również dał o sobie znać, ale mężczyzna zdołał zdusić go w zarodku, by chociaż pozornie zachować zimną krew.

— Nie zabrałem cię po to, żebyś ruchał się z jakimś przypadkowo napotkanym typem — warknął w odwecie Potter, który stał po drugiej stronie, niemalże stykając się plecami z białymi drzwiami. Jego wzrok przeszywał z tego punku na wskroś Malfoya, wyrażał ponadto odrazę i złość. Jakby Draco dopuścił się najgorszych rzeczy.

— Kto powiedział, że będę się z nim ruchał? — prychnął Draco, nadal nie zmieniając ani postawy, ani fasady na twarzy. — A zresztą pomiędzy nami to był, przypominam, t y l k o seks, więc nie powinieneś się martwić tym, kim się interesuję i kto mnie pieprzy.

Draco wiedział, że dolewa oliwy do wrzącego już ognia, aczkolwiek nie wzdrygnął się ani, kiedy Harry znalazł się tuż przed nim, ani kiedy położył ręce na kancie blatu, jednocześnie go tym samym osaczając. Kątem oka zauważył także, że knykcie aurora stały się prawie tak białe, jak kartka papieru.

— Poza tym, ty możesz się szlajać i rżnąć, a ja n...? — Draco nie zdążył dokończyć, ponieważ niespodziewanie zlew, jak i cała podłoga wraz z sufitem, zadrżały. Dlatego ze zdumieniem odruchowo przytrzymał się ramion Pottera, który tak samo wyglądał na zaskoczonego tym obrotem spraw. I mimowolnie ułożył dłoń na talii blondyna, w tym samym czasie, ze zmarszczonym czołem, rozglądając się na boki.

Nim jednak znaleźli odpowiedź, sufit zawalił się nad nimi. Draco tylko zdążył krzyknąć, po czym poczuł szorstkie pchnięcie i ból. Ogrom pieprzonego bólu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top