ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ja wiem... Ale nie mogłam się powstrzymać, szczególnie, że początek tego opowiadania zalega mi na komputerze, a właśnie teraz napisałam kolejny rozdział, mimo że jest już prawie trzecia, a ja idę za chwilę do pracy... T.T

Widział ciemność. Ciemność, która kojarzyła mu się z dzieciństwem. Wspomnienia ucieczki w najczarniejszy kąt pokoju odżyły. Pamiętał jak to próbował schronić się przed światem i przed ojcem, ale każda z tych prób nie była zbyt zadowalająca. Nie dało się przecież uciec przed własnym życiem. Tyle przynajmniej nauczył się Draco, kiedy różdżka Lucjusza celowała w jego stronę, kiedy matka kuliła się i szlochała, złorzecząc na wszystkich, kiedy Czarny Pan torturował kolejnych czarodziejów...

Niegdyś to wszystko wprawiało go w trwogę, każde wspomnienie zadawało niewyobrażalny ból, gorszy nawet od rzuconego Cruciatusa. Z czasem jednak pogodził się ze swoim losem i zrozumiał, że nie tylko on miał przyjemność uczestniczyć we wojnie i być przez nią napiętnowany.

Było tyle osób, o których nie miał pojęcia...

To wcale jednak nie znaczyło, że Draco Malfoy zamieniłby się z nimi miejscami. Nie, nadal pozostawał do szpiku kości sobą i jeżeli Voldemort go nie złamał, to już nikomu się to nie uda. Bowiem każdy Malfoy miał swoją cholerną dumę. Swoje pieprzone dziedzictwo.

Gdy pięść uderzyła w jego twarz, blondyn roześmiał się histerycznie.

***

Harry przebywał właśnie w małym, acz niezwykle gustownie urządzonym salonie. Światło w pomieszczeniu było niesamowicie intensywne, przez co tym bardziej mógł podziwiać ruchome obrazy wiszące na ścianach, książki w grubych oprawach posegregowane na półkach, czy też piękne lilie, wijące się w doniczkach. Do tego kominek także wywierał ogromne wrażenie z tego względu, że był cały biały i kontrastował z czarno-szarymi ścianami.

Niemniej mężczyzna nie zwracał na to wszystko uwagi, ponieważ w tej chwili tylko jedna rzecz go interesowała. Mianowicie słowa, które właśnie padły z ust zmartwionego przyjaciela.

— Co powiedziałeś? — zapytał raz jeszcze, marszcząc brwi i jednocześnie poprawiając się na skórzanym fotelu. Teraz zaczynał rozumieć czemu Ron i Hermiona nie usiedli, a stali naprzeciwko niego z nieszczerymi uśmiechami.

— To, co słyszałeś, Harry. — Kobieta uprzedziła męża, mimowolnie kładąc dłoń na jego barku i tym samym dodając mu otuchy. — To bardzo delikatna sprawa, a ty...

— Chyba kpisz — warknął zielonooki, podrywając się do góry. — Jeśli myślisz, że ja...

— Stary, spokojnie — zaoponował Ron. Jego głos przybrał delikatną barwę, niemniej i tak słychać w nim wciąż niegasnące zdenerwowanie. Widocznie nie tylko Harry'ego ta cała sprawa zaczynała przerastać. — Powiedziałem jedynie, że Narcyza Malfoy prosiła cię o przysługę... i powinieneś tego wysłuchać.

— Nie chcę mieć do czynienia z Malfoyami — zawyrokował ostro Harry. — Owszem, w przeszłości zawarliśmy cichy rozejm, ale nigdy nie mówiłem, że będę utrzymywał z nimi jakiekolwiek kontakty. Właściwie to nadal jestem od tego daleki.

Po tych słowach skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Chociaż równie dobrze mógłby się aportować z powrotem do domu i, prawdę mówiąc, nie wiedział czemu tego nie zrobił.

Kiedy chciał nacisnąć na klamkę, dobiegł go zdesperowany szept Hermiony.

— Malfoy został porwany, Harry.

W tym momencie ręka Pottera zastygła. Stał tak chwilę, by jednak opuścić ją bezwładnie i z cichym westchnieniem odwrócił się z powrotem do przyjaciół.

— O co chodzi? — Obrał rzeczowy ton głosu, wiedząc, że nie ma znaczenia czy lubi Malfoya, czy też nie. Liczyło się tylko to, iż był wyszkolonym Aurorem, a pomoc w takich wypadkach należała się każdemu. Choćby jego byłemu wrogowi.

— Śmierciożercy go dopadli, Narcyza z kolei błaga byś go wytropił — oświadczył Ron niemal w tym samym momencie, a Harry dojrzał w jego oczach niemą prośbę.

Sprawa w istocie nie przedstawiała się najlepiej, osądził z niechęcią.

***

Narcyza Malfoy była doprawdy zniewalającą kobietą. Nawet Harry Potter musiał to przyznać, patrząc jak sunie w pięknej, czarnej sukni po krętych schodach, by w końcu stanąć tuż przed nim z wysoko uniesioną głową.

Możliwe, że była zmęczona, ale nie dała po sobie tego poznać. Jedynie lekkie zmarszczki wokół ust wydawały się ostrzejsze, niż zazwyczaj. I pewnie nawet tego by nie wychwycił, gdyby nie tak jasne oświetlenie.

— Witam, panie Potter — przywitała się oschle, po czym wyminęła go i Harry, nie mając zresztą wyboru, udał się za nią do salonu. Usiedli naprzeciwko siebie przy obszernym stole, oboje nie spuszczając wzroku z tego drugiego.

Harry odchrząknął, przerywając powstałą ciszę, gdy ta zrobiła się aż nazbyt niekomfortowa.

— Może moglibyśmy przejść do sedna tego spotkania? Przecież oboje wiemy, że jest to czysto biznesowa sprawa — zaczął Harry równie beznamiętnie.

Narcyza zaśmiała się perliście na jego słowa, choć tęczówki nadal pozostały u niej stalowe i bez cienia radości.

— Czysto biznesowa, powiadasz? — zakpiła szorstko. — Nie określiłabym tak porwania własnego dziecka. Zresztą myślałam, że już został pan, panie Potter, dokładnie doinformowany przez Ronalda o zaistniałej sytuacji. Czyżbym się pomyliła?

Harry zignorował prześmiewczy ton Narcyzy, nie dając się sprowokować. Zamiast tego zdecydował się wyjaśnić.

— Wprawdzie Ron opowiedział, co się stało, ale prosiłem by zrobił to nad wyraz ogólnikowo, bo wolę, gdy osobiście relacjonuje mi się przebieg wydarzeń. W ten sposób unikniemy jakiś drobnych przeinaczeń. A ja naprawdę nie przepadam za takimi komplikacjami.

Chciał jeszcze dodać, że nie przepadał również za zadufanymi w sobie osobami, ale w porę ugryzł się w język. Coś czuł, że kłótnia z Narcyzą mogła być zadziwiająco nieprzyjemną sprawą w tej chwili. Nie miał zamiaru doświadczyć tego na własnej skórze. Bynajmniej.

— No cóż... W takim razie zrobię to najlepiej, jak potrafię — zdecydowała kobieta ku ogromnemu zdziwieniu Harry'ego. Nie sądził, że uda mu się tak szybko wyciągnąć z niej jakieś informacje, ale widocznie pani Malfoy była aż nazbyt zdeterminowana, by jak najszybciej znaleźć syna.

— To stało się trzy dni temu — zaczęła. Wzrok jej podążył na przeciwległą ścianę, jakby tam mogła ujrzeć wyraźniej obrazy z niedalekiej przeszłości. Może faktycznie tak było, pomyślał brunet. — Byliśmy z Draco umówieni na osiemnastą, wyprawiałam o tej porze urodziny i prosiłam, żeby się nie spóźnił. Oczywiście, zjawił się... Musi pan wiedzieć, panie Potter, że na Malfoy Manor są nałożone liczne zaklęcia ochronne, które uniemożliwiają jakiekolwiek wejście do środka, a jednak... jednak, gdy ktoś się u nas zjawia, na sekundę lub dwie, nim się teleportuje, muszą zostać wyłączone. Ta niedogodność pojawiła się wraz ze śmiercią Lucjusza i doprawdy nie wiem, czym jest spowodowana, ale ona rzeczywiście istnieje...

— Rozumiem, że ktoś jeszcze musiał się o tym dowiedzieć? — wtrącił Harry, gdy Narcyza na chwilę przerwała.

Skinęła głową i orzekła z niesmakiem:

— Na to wygląda. Powiedziałabym, że mam wokół siebie tylko zaufanych ludzi, ale nawet ja nie jestem na tyle głupia.

Faktycznie, gdyby Harry'ego ktoś zapytał o zdanie, to musiałby przyznać, że Narcyza w ogóle nie była głupia, a raczej cholernie inteligentna. Niemniej teraz potulnie milczał, aż dźwięczny głos Narcyzy powtórnie rozbrzmiał w pomieszczeniu.

— Jak się domyślasz, albo już wiesz, Draco nie przybył sam. Trzech zakapturzonych postaci wylądowało razem z nim w moim holu i, nim cokolwiek zdążyłam zrobić, zabrali go... Mój biedny synek — wyszeptała, a Harry odruchowo się wzdrygnął. Było coś dziwnego w tym jak nagle krucha stała się ta kobieta. Jej głos niemalże drżał w szlochu. Harry modlił się, by nie musiał oglądać rzeczywistych łez. Nie wiedział jak miałby zareagować.

— Pytanie zasadnicze brzmi, czego chcą? Przysłali jakieś prośby, rozkazy? Pogróżki? — zainteresował się, jednocześnie próbując zmienić temat. I odciągnąć Narcyzę od mrocznych myśli. Dla niego aktualnie liczyły się jedynie fakty, a nie związane z nimi emocje. One w pracy zdecydowanie przeszkadzały.

Narcyza zaprzeczyła ruchem głowy.

— Jedyne, czego mogą pragnąć od mojego syna, to zemsty. Zemsty za to, że ciebie wtedy nie zabił, panie Potter.

Wspomnienia z poprzedniej wizyty w tym miejscu zalały intensywną falą jego umysł. Pamiętał, jak to modlił się, by Malfoy chociaż raz nie okazał się aż takim gnojkiem jak zwykle i nie wydał go przed swoją popieprzoną ciotką. Chociaż to pragnienie było niemal irracjonalne, bo przecież Malfoy wiedział kim był po samych oczach. Z pewnością wystarczyło też podać imię Harry'ego. I chłopak nie miał powodu, by tego nie zrobić.

Mimo tego nic takiego się nie wydarzyło, a Malfoy okazał w tym jednym, bardzo znaczącym momencie prawdzie człowieczeństwo. Harry co prawda wciąż nim gardził, ale szczerze doceniał przezwyciężenie strachu. I był wdzięczny, bo cała ta wojna mogła się inaczej skończyć, gdyby konfrontacja z Voldemortem odbyła się tamtego dnia.

Nagle wyrwał się z sideł przeszłości i skierował ponownie spojrzenie na kobietę.

— Czyżbym miał czuć się winny? — zakpił.

Narcyza machnęła lekceważąco ręką.

— Na Salazara, oczywiście, że nie. Wbrew pozorom nie uważam pana za kogoś, kto powinien zniknąć z tego świata, a wręcz przeciwnie... Czuję do pana wdzięczność, bo dzięki panu wojna się nareszcie skończyła, zaś Czarny Pan odszedł. — Lekkie nutki strachu zadźwięczały w uszach Harry'ego, przez co uświadomił sobie, jak bardzo Narcyza musiała się wtedy bać. Ile nocy pewnie przepłakała i modlitw odmówiła...

Ale czy Narcyza Malfoy w istocie tak na to wszystko by reagowała? Wątpię, stwierdził po namyśle. Raczej nie uroniłaby żadnej łzy, zacisnęłaby zęby i szła dalej, walcząc o każdy kolejny dzień dla siebie oraz Dracona.

— Pani także się do tego przyczyniła — oznajmił swobodnie Harry, w pewnym sensie dziękując za jej odwagę, gdy orzekła, że Chłopiec, Który Przeżył leżał martwy.

— Ten fakt jest obecnie bez znaczenia — zauważyła niezbyt wdzięczna za pochwałę. — Przejdźmy raczej do głównego problemu... Draco zniknął dokładnie o osiemnastej pięć, pamiętam, bo akurat wtedy zerknęłam na zegar, wiszący w holu — przypomniała, jakby Harry zapomniał o tym fakcie. — Spóźnił się.

— Trzy dni to sporo czasu... — Harry zmrużył oczy, mentalnie przygotowując się na ostateczne pytanie. — Skąd więc można mieć pewność, że Draco żyje?

— Bo jestem jego matką, panie Potter.

Może nikt inny nie wziąłby tych słów sobie do serca, ale Harry Potter wiedział, że instynkt i niezawodny, bystry umysł Narcyzy Malfoy były lepszym dowodem, niż cokolwiek innego. Dlatego nie potrzebował więcej; powstał z zadowolonym błyskiem w oku.

— Dobrze, podejmę się tego — zdecydował, tym razem bez cienia wahania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top