ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Przepraszam, że ostatnio się nie udzielałam, ani zbytnio nie publikowałam... dopadł mnie zastój twórczy. Nie mam sił w tych upałach na pisanie czegokolwiek, a moja wena jak na złość ma mnie w dupie. Staram się jak mogę i liczę, że w końcu mi to minie, bo nie wyobrażam sobie, żebym mogła przestać pisać :/// 


Harry patrzył na poczynienia przyszłej teściowej z zaintrygowaniem. Istotnie nic się nie zmieniło od czasów szkolnych, kiedy to wpadał jako nastolatek do Nory, a potem oglądał szalone spektakle pani Weasley przy kuchennym stole. Wciąż na usta wpływał mu ten delikatny uśmiech, a wspomnienie ciepła rozlewającego się na dnie serca było przyjemną odskocznią... Pomylił się jednak. Coś się zmieniło — uczucie to trwało znacznie krócej.

Harry zmrużył powieki i zmarszczył brwi, dostrzegając wyraźnie zaczerwienione i opuchnięte oczy matki Ginny, bladość cery oraz chudość, której niegdyś nigdy by nie zastał. Dziś ta kobieta nie wydawała się być sobą, ale wciąż utrzymywała niezachwiane oblicze gospodyni domowej. To było jednocześnie imponujące oraz w pewien sposób bardzo przykre.

— Jak się miewasz, Molly? — zapytał w pewnym momencie, gdy kobieta ponowiła jedno ze swoich kucharskich zaklęć. Zrobiła to z przesadnym zaangażowaniem, chociaż Harry wiedział, że gotowała codziennie i po takim czasie prędzej sam czułby odrazę niźli coś innego do powstałej monotonii. Ale to była Molly, która uwielbiała gotować oraz karmić swoją liczną rodzinę.

Drgnęła, niczym wybudzona ze snu. Potem machnęła ręką lekceważąco.

— Nie masz się czym przejmować, Harry — rzekła stanowczo, uśmiechając się do niego ciepło. Harry naprawdę podziwiał w tym momencie oddanie tej kobiety — powinna być na niego zła za to, że niedawno Ginewra przez niego cierpiała. Mimo tego niczego takiego nie odczuł i Harry przez to był pewien, że miał specjalnie przywileje, nie jako wybawca świata, ale dzieciak, który potrzebował rodzinnego domu. — Minęło już przecież sporo czasu od śmierci Artura.

Harry sprzeczałby się w tej kwestii, ale tylko skinął głową. W jego ocenie nie minęło aż tyle, bowiem zaledwie pół roku. Do tego Harry wiedział, że to był ogromny cios dla biednej Molly, która na wojnie straciła również syna. Poczuł w tej samej chwili niechęć w stosunku do samego siebie. Powinien naprawdę częściej wpadać do Nory, przypuszczał jednakże, iż obietnica ta zda się na nic. Wyrzuty sumienia mu na to nie pozwalały, ani sentymentalizm. Nauczył się, że przeszkadzał on w pracy, a ciepłe uczucia czy przywiązania tylko niszczyły koncentrację. On, jako Auror, nie mógł sobie pozwolić na żadne błędy, szczególnie, że w tym wypadku chodziło o życie ludzkie.

— Postaram się częściej wpadać — powiedział ostrożnie.

Uśmiech pani Weasley się poszerzył.

— Cieszę się, Harry. — Odwzajemniła spojrzenie zielonych oczu, zaś w tęczówkach kobiety brunet wychwycił błysk inteligencji. Domyślała się, że skłamał, ale i tak była wdzięczna za słowa otuchy.

— A ty, jak przypuszczam, znowu w trakcie tajnej misji? — zażartowała.

— Znasz odpowiedź, mamo — wtrąciła Ginny, wymownie przewracając oczyma. — Harry jest Aurorem.

Ginewra nienawidziła pracy mężczyzny, ale wbrew pozorom nie przeszkadzało jej to w podkreślaniu owego stanowiska. Jakby się chełpiła, że narzeczony jest tak wysoko postawionym magiem. Albo wynagradzała sobie tym  powstałe problemy w ich wspólnym żuciu. Czasami Harry w takich sytuacjach czuł się rozdrażniony, a czasami rozumiał Ginewrę jak nikt inny.

Kochał Gin i miał świadomość, że ją krzywdził. Musiał więc tolerować niektóre zachowania rudowłosej. Zresztą sam nie był święty. Nie, wręcz przeciwnie — aż takiego sukinsyna jakim sam się stał, osobiście jeszcze nie poznał.

Molly machnięciem różdżki przyozdobiła stół świeżym jedzeniem, przez co Ginewra znowu miała jajecznice na talerzu, ale tym razem nie odmówiła skosztowania przygotowanego śniadania.

Harry nałożył sobie kawałek kaczki, Molly z kolei ściągnęła fartuszek i ostatecznie także się do nich dosiadła.

— Rozumiem, że się wam spieszy — rzuciła niezobowiązująco. Nie musiała ukrywać, że tak naprawdę ma na myśli samego Harry'ego. Jego służbowe szaty były iście wymowne w tym względzie.

Ginny drgnęła, czekając niepewnie na jego wypowiedź.

— Tak — odpowiedział Harry, nie przywiązując do tego zbytniej wagi. A przynajmniej nie dał po sobie poznać napięcia, które w nim się wykluło. — Mam dzisiaj jeszcze wiele do zrobienia.

Ginewra już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili jedynie przygryzła język i ułożyła wargi w wąską kreskę. Harry przecież niedawno ją przeprosił i nie chciała wszczynać ponownie kłótni, tym bardziej przy matce.

— Ale zapewniam cię, kochanie, że wrócę niebawem. Może też uda na się gdzieś wspólnie wyjść? — Harry skierował swe słowa do Ginewry, wyłapując zirytowane spojrzenie narzeczonej. Głos miał sztucznie czuły, acz kobieta już do takiego stanu rzeczy przywykła.

Molly również. Zauważyła zaraz po wojnie tę zmianę w zachowaniu przyszywanego syna. Już nie był tak wylewny jak kiedyś, ani tak otwarty na innych. Stał się zamkniętą księgą, do której nie było zamka. Zaakceptowała jednak to, tak samo szybko jak pojęła. Dodatkowo nie tylko Harry na tle historii przemienił się nie do poznania, ale także Ron czy Hermiona.

Poszli na wojnie jako przerażone dzieci, a wrócili jako żołnierze. W pewnym sensie stracili fragment swej niegdysiejszej niewinności, skrawek duszy, który Molly już nigdy nie będzie mogła ujrzeć w ich oczach, ani sercu. Ale z drugiej strony może to dobrze — pomyślała pani Weasley smutno. — Czasy, w których teraz żyli, wciąż potrzebowały obrońców i z pewnością nikt inny w tej roli by się nie spisał tak dobrze, jak oni.

— Może dołożyć tobie, Harry? — wtrąciła z troską, spoglądając na pusty talerz.

***

Harry zostawił narzeczoną w domu, wcześniej żegnając ją gorącym pocałunkiem i obiecując, że zjawi się najwcześniej jak tylko będzie mógł. Sam po prawdzie nie wiedział, kiedy to najwcześniej nastanie.

W każdym razie teraz kroczył po korytarzach Hogwartu, a jego szata wymownie przy tym szeleściła. Ściągał na siebie tym samym uwagę uczniów, którzy zerkali na niego z dozą przerażenia oraz zachwytem. Nikt jednak nie ośmielił się podejść choćby na wyciągnięcie ręki.

— Witamy, panie Potter. — Jeden z duchów znalazł się naprzeciwko niego i z szacunkiem skłonił się nisko, po czym wycofał w cień i zniknął na kolejnym, pustym obrazie.

Harry szedł dalej, mając obrany konkretny cel. W końcu istotnie stanął przed masywnymi drzwiami, które natychmiastowo się przed nim rozwarły.

Harry nie zwlekał — wszedł do gabinetu bez wahania. Z kolei McGonagall niemal natychmiast zadarła podbródek i skierowała na niego swoje mądre spojrzenie. Zdawało się, że nie była zaskoczona jego przybyciem, a wręcz wyglądało na to, iż go oczekiwała.

— Przypuszczałam, że wpadniesz — potwierdziła na wstępie, gdy podszedł bliżej, a potem bez ociągania zasiadł na krześle tuż przed biurkiem dyrektorki Hogwartu. — Ale nie sądziłam, iż tak wcześnie.

— Cóż... miałem odwiedzić w pierwszej kolejności Gawaina, ale nie zastałem go w biurze. Podobno jest w terenie, więc musiałem odwlec w czasie nasze spotkanie — wyjawił Harry szorstko.

— Rozumiem. Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? — Dyrektorka przesunęła dokumenty na bok, przechyliła kapelusz, po czym bardziej skupiła się na przybyłym gościu.

— Jeśli coś chciałbym ukryć, załóżmy nielegalnego, jakim czarem powinienem się posłużyć? — Harry nie lubił owijać w bawełnę, przeszedł od razu do rzeczy. — Oczywiście czysto teoretycznie.

McGonagall zmarszczyła brwi.

— Jak sądzę mówimy tu o bardzo nielegalnych rzeczach, skoro Auror nie potrafi wykonać odpowiedniego zaklęcia... — zaczęła, ostrożnie dobierając słowa. Przeszywające spojrzenie wciąż nie opuszczało Pottera. — Czarnomagiczne... obawiam się, że w takim wypadku nie bardzo pomogę. Aczkolwiek sądzę, że znajdziesz kogoś, kto bardziej nada się w tej kwestii.

— Mianowicie? — zapytał Potter.

— Dziedzica — odparła bez zająknięcia. — Przypuszczam, że właśnie o Lucjusza Malfoya tutaj chodzi, a jako że był człowiekiem lubującym się w tradycjach rodzinnych, odpowiedź tkwi w dziedzicu. Większość zaklęć jest związanych z krwią, szczególnie przy czystokrwistych. Nie są one legalne, ale za to wyjątkowo skutecznie. Nie łatwo je przezwyciężyć.

— Dodatkowo — kontynuowała dyrektorka — domyślam się, że nie masz pojęcia czego konkretnie szukasz. Może być to myśl, rzecz, cokolwiek. Igła w stogu siana, rzekłabym. Znałam jednakże jednego arystokratę, który również lubował się w takich rzeczach i chronił bardzo mocno swe sekrety. Używał jednej, dość silnej inkantacji, której nigdy nie wyjawił. Mawiał, że to ona jest podstawą tradycji. Wywnioskowałam z tego, że tajemnica odnosi się do dziedzica.

— Problem w tym, że nie sądzę, aby młody Malfoy wiedział coś na ten temat — odparł niechętnie Harry, prostując się na krześle. — A raczej — jestem tego pewien.

— Możliwe, że sam o niczym nie wie — wyznała McGonagall. — Ale to nie znaczy, że nie jest kluczem. Zapewne Lucjusz się nim posłużył, aby ukryć coś, czego właśnie teraz potrzebujemy. — McGonagall wymownie ściszyła głos, dając tym samym znać, że rozumie, iż chodzi o listę śmierciożerców, o której rozmawiali na poprzednim spotkaniu Zakonu.

— Pamiętaj jednak, że takie zaklęcia są silne oraz bardzo niebezpieczne. Dlatego cokolwiek zadecydujesz, bądź ostrożny — upomniała.

— Jestem przeszkolony do łamania inkantacji, aczkolwiek coś czuję, że to będzie zupełnie inny poziom — westchnął Harry, przecierając zmęczoną twarz. — I zupełnie z tego powodu się nie cieszę.

— Cóż... Ministerstwo zapewne nigdy nie przyzna się do takich rzeczy, a przede wszystkim, że posiada dopływ informacji o zakazanych działaniach arystokratów. Zapewne też nie wprowadzi tego w szkolenie aurorskie, o czym możemy być pewni. W tym wypadku uważają, że niewiedza jest błogosławieństwem. Póki problem nie jest duży, unikają go. Zresztą rzadko ktoś decyduje się na rodowite zaklęcia, oczywiście mówimy o tych bardzo ciężkich. Taka magia bowiem, jak wspomniałam, opiera się na magii krwi i w pewien sposób oddziałuje na rzucającego czar. Nie jest to ani przyjemne, ani łatwe. Trzeba być dobrym magiem i dodatkowo jeśli chciało się coś ukryć za pomocą swej rodziny, to musi istnieć ku temu powód. Mag taki bowiem zakłada, że sekret ten ostatecznie wyjdzie na jaw. A wręcz tego oczekuje.

— Czyli — podsumował Harry — jeśli cokolwiek znajdę, to mogę być pewien, że Lucjusz tego oczekiwał?

— Nie — zaprzeczyła od razu McGonagall. — Że to przewidział.

***

Auror jeszcze godzinę posiedział w gabinecie dyrektorki, aby niezobowiązująco porozmawiać. Nie poruszali więcej kwestii zakazanych zaklęć, ani aktualnych problemów, więc Harry choć na chwilę mógł się odprężyć. Wypił nawet kawę, która od razu postawiła go na nogi.

Potem niezbyt wylewnie pożegnał się z Minerwą i przeniósł się do rezydencji Malfoyów.

Skrzat rodziny nie mrugnął nawet okiem, ujrzawszy pośród ścian holu Harry'ego. Ukłonił się tylko głęboko, po czym zapytał czy czegoś sobie będzie życzył. Harry zaprzeczył.

— Gdzie jest Draco? — zapytał zamiast tego. Jednak to nie skrzat mu odpowiedział, a sama Narcyza Malfoy, która nagle wychyliła się z salonu. Na jej gładkich ustach zamajaczył nikły uśmiech.

— Jeszcze śpi, więc znajdziesz go w sypialni — odparła.

Nie zastanawiał się długo, a ruszył po krętych słowach na górę. Skręcił w następny korytarz i otwarł drzwi, bez ówczesnego pukania.

W pomieszczeniu ponownie trwały ciemności, ponieważ w kominku zdążyło zagasnąć, a zasłony pozostały zaciągnięte aż po same krańce. Jedyne światło, które dostawało się do środka, było to od strony rozchylonych szeroko drzwi i padało na śpiącą twarz prawie półnagiego Dracona.

Kiedy Harry go zostawiał, blondyn miał na sobie nie tylko koszulę, ale również spodnie. Teraz z kolei nie posiadał ani jednego, ani drugiego, do tego kołdra leżała w umięśnionych, gładkich nogach.

Zielone bokserki opinały zgrabne pośladki niemal w pobudzający sposób. Harry zapatrzył się na ten widok z uniesioną prawą brwią. Na jego usta spłynął delikatny, nonszalancki uśmiech.

Jednak w tym samym momencie z warg Malfoya wydobyło się przeciągłe jęknięcie. Potter uśmiechnął się jeszcze szerzej i był to uśmiech niemal grzeszny. Oczywiście nie ulegało wątpliwości jakie właśnie rzeczy śniły się byłemu śmierciożercy.

— Urocze — oświadczył na głos z kpiną.

Nie musiał długo czekać na reakcję — tak jak się spodziewał Malfoy miał czujny sen i natychmiast otwarł powieki, spojrzenie kierując na stojącego w progu Aurora.

Ich tęczówki skrzyżowały się. Draco zesztywniał. Niemniej potem jego klatka piersiowa znów zaczęła się spokojnie unosić i opadać. Widocznie dochodził do siebie.

— Uwziąłeś się na mnie, Potter, czy co? — zapytał z westchnieniem, podźwignąwszy się do siadu. Harry nie spuszczał z niego płonącego spojrzenia. Nie dał się nabrać na znaną nonszalancje, a bez przeszkód wychwycił spięte mięśnie i to, jak szybko wzrok Malfoya przeniósł się na szafę w sypialni. Czuł się widocznie niekomfortowo, a to Harry'ego wyjątkowo zaintrygowało.

W czterech, wolnych krokach podszedł do siedzącego na krańcu łoża Malfoya i chwycił w szorstkie palce jego szczękę. Chcąc nie chcąc, Malfoy musiał znów na niego zerknąć.

— Już nie jesteś aż tak blady — zauważył Harry, pomimo półmroku. Ale nie dlatego to zrobił. Pod opuszkiem poczuł przyspieszony puls, szczególnie gdy jeszcze bardziej się nachylił. Tak, że dmuchał swym oddechem prosto w spierzchnięte usta Malfoya.

— To dobrze, bo czeka nas bardzo pracowity dzień — szepnął, niespodziewanie odsuwając się na bezpieczną odległość.

Draco mógł wtedy odetchnąć w końcu z ulgą, ale nie odważył się tego zrobić — nie, gdy zadowolenie na przystojnej, szorstkiej twarzy zdawało się być aż nazbyt jawne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top