ROZDZIAŁ DWUNASTY

Mam nadzieję, że ten rozdział jest tak samo dobry, co pozostałe. 

Po ciele Dracona spływał pot zmieszany ze stęchłą, w części już zaschniętą krwią. Zataczał się, gdy przekroczył próg gabinetu Snape'a. Profesor jednakże widząc Malfoya nie uczynił tego, co wielu na jego miejscu, zastających swego ucznia w takim stanie. Nie, Snape po prostu spojrzał na niego beznamiętnie, po czym zamknął drzwi.

— Usiądź.

Draco, zupełnie roztrzęsiony, mechanicznie dostosował się do polecenia. Skulił się na fotelu, a jego twarz przybrała pusty wyraz. Różdżka wypadła w tym samym momencie z kieszeni czarnej jak smoła szaty, ale Draco nie zwrócił na to uwagi. Stojący nad nim mężczyzna również.

— Zabiłem ją — wyszeptał jednym tchem Draco, kierując oczy na profesora. W tęczówkach chłopaka Snape dojrzał odrażające zimno, przypominające jego własne przekleństwo. — Miała cztery lata.

Łzy w końcu przedostały się na zewnątrz i opatuliły brudne lico jedynego dziedzica Malfoyów. Na Snape'ie może ten widok zrobił wrażenie, aczkolwiek ani na sekundę nie dał po sobie tego poznać.

— Drżała ci ręka? — To było jedyne o czym chciał wiedzieć profesor. I najbardziej istotne. Odpowiedź Malfoya mogła dzieciakowi ocalić życie, a Snape sobie poprzysiągł, że nie pozwoli mu zginąć.

— Nie.

Severus przymknął z cichym westchnieniem powieki. Poczuł niebywałą ulgę.

— Dobrze, Draco. Bardzo dobrze... — pochwalił go, opadając na krzesło, które stało w kącie. Czasami profesor miał wrażenie, że już jest za stary na to wszystko. To był jeden z tych momentów. Jednakże na twarzy nie pozwolił wtargnąć rezygnacji, tak samo jak do swoich cierpkich, bystrych oczu. — Dam ci jeszcze pięć minut. Następnie wyczyścisz się, uspokoisz i bez jakichkolwiek problemów wyjdziesz. Znowu staniesz się tym samym bezużytecznym Draco Malfoyem, rozumiesz?

— Rozumiem. — Snape'owi nie trzeba było niczego więcej. Uśmiechnął się sucho do samego siebie. Mógł być pewny, że wyszkolił go wystarczająco, aby uchować przy życiu. Czarny Pan nigdy nie dowie się ani o strachu chłopca, ani o jego nienawiści. Nigdy nie dowie się, że Draco Malfoy, gdy zabija, wcale nie myśli o satysfakcji płynącej z tego, a o matce, mogącej zostać zamordowaną, kiedy dłoń mu choćby przy tym drgnie.

— Profesorze — szepnął chłopak, unosząc wzrok prosto na zgarbionego mężczyznę. Snape dojrzał w tych oczach nie tylko nutkę obłędu czy bólu. Dojrzał w nich bezgraniczny żal.

— Czasami żałuję, że nie wybrałem innej strony.

Snape spodziewał się tych słów praktycznie od samego początku. Tak właśnie kończyły dzieciaki, które za namową rodzin, popleczników Czarnego Pana, obierały życie śmierciożerców. Wtedy jeszcze nie wiedząc, jak maluje się rzeczywistość. Ile poświęceń będzie kosztować jedna, z pozoru błaha decyzja.

— Ja też, Draco. Ja też — odpowiedział, czując na języku gorycz.

***

Draco uniósł powieki. Przed nim zamajaczyła czerń, ale nie tak głęboka jak ta, z którą miał do czynienia przed chwilą. Ta była mniej natarczywa, mniej przerażająca. Określiłby ją wręcz jako błogą. Nie, żeby to chociaż trochę pomogło galopującemu sercu, które wciąż wybijało ten niespokojny rytm.

Miał wrażenie, że się dusi. Nie wiedział tylko, czy potrafił temu zapobiec. Czy potrafi zachować trzeźwość umysłu na tyle, aby nie pozwolić się udusić samemu sobie. Brzmiało to trochę szalenie, ale w tej chwili zdawało się być prawdą.

Usłyszał kroki, ciche skrzypienie drzwi. Nie musiał podnosił głowy, by być pewnym, że Narcyza stanęła w progu. Przyglądała mu się spod wpół zmrożonych powiek może z niepokojem, a może z czymś zupełnie innym.

— Nie musisz nosić sam swego brzemienia, Draco — szepnęła melodyjnie, jakby samym głosem chciała go uspokoić. Czasami jej się udawało, ale z pewnością nie dzisiaj.

— Nikt nie poniesie go za mnie, matko. Nawet ty — odparł sucho, kiedy nerwy trochę się uspokoiły. Przetarł twarz i podciągnął się, by usiąść. — Poza tym nie jestem z porcelany. To tylko koszmar.

— Naprawdę chciałabym je ponieść — oświadczyła twardo Narcyza, ale bardziej do siebie niż do syna. Możliwe, że właśnie w tej chwili rozmyślała nad wszystkimi decyzjami, które wraz z mężem podjęła, a które były przyczyną cierpienia Dracona. Odruchowo mocniej zaciągnęła poły szlafroka.

— Draco... — nagle zaczęła, na co Draco zmarszczył brwi. Od dawna nie słyszał takiej niepewności w głosie Narcyzy, a to tym bardziej zwróciło jego pełną uwagę. — Nigdy ci tego nie mówiłam, ale... twój ojciec nie dołączył do Czarnego Pana ze względów na swoje przekonania.

Draco nienawidził, gdy poruszała temat Lucjusza. Natychmiastowo wtedy jego ciało spinało się, a zdenerwowanie przejmowało nad nim kontrole. Musiał być czujny, żeby się nie zdradzić, żeby zachować na twarzy tę maskę, którą tak solidnie wyćwiczył. Narcyza była zbyt spostrzegawcza, więc nie mógł popełnić żadnego błędu. Mimo tego postanowił jednak zapytać:

— Więc dlaczego? Zawsze, gdy pytałem, to była jego odpowiedź.

Narcyza poruszyła się. Zrobiła parę kroków, po czym znowu stanęła, ale tym razem bliżej i w miejscu, gdzie światło księżyca, przedostające się przez niezasłonięte okna, owlekało całą jej osobę. Draco mógł przez to zobaczyć niezwykle bladą twarz Narcyzy oraz lśniące, teraz wydawałoby się, że czarne, tęczówki.

— Dobrze wiesz, Draco, że musiałeś tak myśleć. Byłeś jeszcze za młody, aby nauczyć się oklumencji na poziomie, który potem osiągnąłeś pod okiem Severusa. Z tego względu ojciec postanowił być ostrożny w dobrze słów.



Nastała cisza. Draco odchylił się na łóżku, przymykając powieki. Mięsień na licu mu drgnął i z pewnością nie uszło to uwadze Narcyzy. Zresztą domyślała się, co teraz musi czuć jej syn. Rozgoryczenie, wściekłość i żal. Ogromny żal nie tylko do Lucjusza, ale do niej samej. I rozumiała to jak nikt inny.

— Chyba rozumiesz teraz, dlaczego twierdziłam, że rodzina dla Lucjusza zawsze była najważniejsza. — Po tych słowach, Narcyza odwróciła się na pięcie i wyszła, pozostawiając Dracona samego.

Mężczyzna patrzył jak drzwi przymykają się i jak ciemność chłonie kruchą sylwetkę. W istocie nie był pewien, czy naprawdę chce rozmyślać nad tym, co właśnie zostało powiedziane.

***

Miał wrażenie, że powietrze dziwnie stężało, gdy stanął na szczeblu pierwszego stopnia. Być może to było tylko urojenie. Harry obejrzał się mimowolnie na otaczającą go przestrzeń. Musiał przyznać, że i dzisiaj pogoda nie była przyjemna i nawet w posiadłości Malfoyów to odczuł.

Zimny wiatr nacierał ze wschodu, wprawiając w ruch jego ciemną szatę. Mimo wszystko jednak nie zdecydował się na zaklęcie ogrzewające.

Przed nim otwarły się na oścież drzwi, a w progu niepewnie stanęła skrzatka o dużych, wyrażających czyste uwielbienie, oczach. Harry był niemal przekonany, że gdyby była zwykłym człowiekiem, dojrzałby wielkie rumieńce.

— Poproś Draco Malfoya — nakazał Harry.

— D-dobrze, panie. Skrzatka Mimi poprosi panicza o przyby...

— Nie trzeba.

Draco wyłonił się przed nimi, jakby tylko czekał na okazję. Harry miał ochotę sarkastycznie się uśmiechnąć, ponieważ wiedział, że Draco musiał przystawać z boku i od początku go obserwować.

Mimi skinęła głową i szybko oddaliła się. Zostali więc sami.

— Czego chcesz, Potter? — zapytał Draco spod wpół zmrużonych powiek. Znów był nieufny, ale prawdę powiedziawszy Harry niczego innego się nie spodziewał. Zresztą zdziwiłby się, gdyby było inaczej.

— Jak zwykle uprzejmy — skwitował Harry, a jego kącik ust i tak uniósł się ku górze. — Czasami się zastanawiam, czy na pewno jesteś pierworodnym swej matki.

— A ja, czy zamierzasz codziennie marnotrawić mój czas — warknął Draco, opierając się o kotarę i krzyżując dłonie na klatce piersiowej. Grzywka pod wpływem tego ruchu opadła mu bardziej na czoło, a Harry skupił się na podkrążonych oczach.

— Nie wyglądasz na wyspanego — zauważył Potter, zbliżając się na niebezpieczną odległość. Draco odruchowo zacisnął dłoń na różdżce, gdy poczuł niemal oddech Pottera na własnej skórze. Nie wiedział czemu, ale odczuł nieuzasadniony niepokój.

— Teraz zamieniasz się w terapeutę, Potter — zakpił Draco, patrząc mu wyzywająco w oczy. — Przykro mi, ale wątpię by ktokolwiek chciał się do ciebie udać. Na pewno nie ja.

— Terapeutę? — Brew Harry'ego uniosła się sarkastycznie. — Bo jeszcze pomyślę, Malfoy, że to ja byłem przyczyną twojego niewyspania.

— Chciałbyś — odpowiedział Draco, a uśmiech zabłądził na jego licu. Draco sądził, że Potter bez przeszkód dalej będzie ciągnął tę popieprzoną grę, którą w gruncie rzeczy ciągnęli od czasów szkolnych, jednak mężczyzna nagle spoważniał i oświadczył tym swoim cierpkim, nieznoszącym sprzeciwu głosem:

— Za niecałe półtora godziny odbędzie się zebranie Zakonu Feniksa. Chcę, żebyś na nim uczestniczył.

Najpierw Draco zamilkł, a zaskoczenie przemknęło przez jego twarz, potem jednakże szybko doszedł do siebie i parsknął suchym śmiechem.

— Naprawdę zabawne.

— Nie żartuję. — Harry ani na sekundę się nie poruszył, wciąż — zdaniem Draco — stojąc za blisko.

Tym razem to blondyn spoważniał.

— A powinieneś — stwierdził wrogo. — Nie jestem żadnym pieprzonym bohaterem, Potter.

— Nie oczekuję, że będziesz bohaterem, Draco. — Harry nie omieszkał podkreślić „Draco" aż nazbyt przyjemnym dla ucha tonem. — Oczekuję, że stawisz się na zebraniu, jako mój towarzysz.

— Na to samo wychodzi, Potter.

— Nie — zaprzeczył auror. — Wcale nie. My przecież nie jesteśmy bohaterami, my po prostu, Malfoy, jesteśmy bandą dupków, którzy próbują ratować ten popieprzony świat. Nie sądzisz, że jest tutaj spora różnica?

— Miałeś mnie zachęcić, nie zniechęcić — westchnął Malfoy, przewracając oczami. Na powrót pomiędzy nich dwóch wdała się atmosfera sprzed kliku chwil. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że Zakon może być przeciwny mojej obecności?

— Nie sądzę by był — mruknął rozbawiony Harry, już odwracając się w drugą stronę.

— Dlaczego nie? — dopytał podejrzliwe, przy okazji wbrew sobie i z barwnym przekleństwem na ustach, idąc w ślad za Harrym.


Draco nie zdążył odpowiedzieć. Harry gwałtownie pochwycił jego nadgarstek, a magia natychmiastowo zaborczo opatuliła ich obu. Głośny trzask i wir. W mgnieniu oka znaleźli się pośrodku jednego z pokoi w kwaterze głównej Zakonu Feniksa. Dokładnie — na Grimmauld

Place 12.

Draco miał ochotę solidnie zakląć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top