ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Z dedykacją dla SayoriTheBestDere ;) Tydzień świąteczny zdecydowałam się rozpocząć troszkę szybciej :P

Miłego czytania!

Hermiona gorzko zapłakała nad ciałem zmarłej przyjaciółki. Mogła sobie mówić, że domniemywała najgorszych scenariuszy, nim znaleźli się przed posiadłością przyjaciela. Mogła powtarzać, że przygotowała się na to wszystko, ale byłoby to zwykłe kłamstwo, ponieważ jeszcze chwilę temu wciąż gdzieś na dnie jej serca tliła się nadzieja. I przepadła dopiero, kiedy Hermiona spojrzała na trupiobladą twarz oraz puste, niczym u porcelanowej lalki, oczy.

Ludzie często mawiali, że osoby zmarłe wyglądają jak we śnie. Jakby miały za chwilę się obudzić, przeprosić za swoje zachowanie oraz wrócić do codziennego życia. Hermiona z własnego doświadczenia wiedziała, że była to bzdura.

Ginny nie wyglądała jakby spała. Jej ciało wyginało się nienaturalnie, już teraz obrzydliwie sztywne. Usta miała otwarte, wręcz błagające. Spojrzenie bardzo odległe, nie szło go uchwycić w żaden sposób, bowiem nawet gdyby Hermiona przecięła tę linię wzroku, Ginewra i tak by jej już nie ujrzała. To właśnie najbardziej przyprawiało o dreszcze kobietę. Ten zimny wzrok. To dziwne, nieuzasadnione przerażenie.

Czy Ginewra prosiła ich w duchu o pomoc? — zadała sobie pytanie Hermiona, ale tak naprawdę wolała nie znać odpowiedzi. Wolała nie myśleć o tej kruchej, niewinnej istocie, którą była Weasleyówna. Dziewczyna jako jedna z nielicznych nie została skażona wojną, więc tym bardziej nie zasługiwała na zobaczenie zielonego światła w ostatniej sekundzie życia. Hermiona nie potrafiła się z tym wszystkim pogodzić.

Drgnęła nagle, widząc zgarbione plecy Harry'ego. Wtuliła się mocniej w zdrętwiałe ramiona męża, kiedy ten się do nich odwrócił. Spojrzał na nią na ułamek sekundy i właśnie ten ułamek wystarczył, aby Hermiona dojrzała tam czające się zimno oraz gorycz. Ogromną nienawiść, która rosła z każdą sekundą.

Kulminacja gniewu nastąpiła wtedy, kiedy tęczówki Harry'ego zatrzymały się na Draconie Malfoyu. Hermiona krzyknęła, gdy Harry rzucił się na zaskoczonego blondyna. Nawoływała, aby Harry przestał, ale już było za późno — pierwszy cios nadszedł, a potem obaj zniknęli z głośnym zgrzytem.

Hermiona wyrwała się z objęć męża, po czym podbiegła do miejsca z którego się teleportowali. Ann oraz jej podwładni również dołączyli do niej, z niemniejszym rozdrażnieniem.

— Musimy ich zlokalizować, Harry mógł zrobić im obu krzywdę pod wpływem tak silnych emocji... — zaczęła roztrzęsiona, ale nagle umilkła. Poczuła na swoim barku rękę męża. Wyczuła, pomimo cienkiego swetra, że palce ma skostniałe, a uścisk nad wyraz silny. To jednak sprawiło, iż niespodziewanie wróciła jej jasność myślenia. Ron zapewne chciał tym sposobem, żeby się uspokoiła i istotnie udało mu się.

Wzięła głęboki oddech, pod natarczywym spojrzeniem Ann. Aurorka czekała z niecierpliwością na dalsze instrukcje.

— Nie sądzę, żeby dobrym pomysłem było podążenie za nimi — w końcu przemówił Ron szorstkim tonem. Zachowywał się tak, jakby wcale jego siostra nie leżała niewiele kroków dalej, otoczona krwią. Hermiona od razu zrozumiała, że udawał. Wysilał się, by dalej być tym profesjonalnym aurorem, którego znali współpracownicy.

W tym momencie nie tyle rozpierała ją dumna z męża, co go podziwiała. Sama w pierwszych chwilach uległa natłokowi uczuć. Teraz jednak przytaknęła ruchem głowy, tym samym zaznaczając, że Ron miał rację.

— Tak, ufamy Harry'emu — rzekła i niemal od razu skrzywiła się na dźwięk własnego głosu. Brzmiała jak roztrzęsiona nastolatka, a słowa nie wydawały się być w takim stadium wiarygodne. Odchrząknęła więc i spróbowała raz jeszcze, tym razem surowszym tonem:

— Powinni to załatwić między sobą. Draco, w razie czego, będzie wiedział jak się obronić. — Wcale nie chodziło o to, że bezgranicznie wierzyła w to, co powiedziała. Chodziło w tym momencie o racjonalność. Malfoy, mogłaby być tego pewna, był dobrym czarodziejem. W razie czego wiedziałby, co robić. A teraz mieli ważniejsze sprawy, niż szukanie rozszalałego Harry'ego. Oczywiście wciąż miała ochotę rzucić się za nimi w pogoń, ale zmusiła się do pozostania w oferowanym jej koszmarze.

— Nie jestem przekonana — zaczęła Ann z grymasem na twarzy. Zimno aurorce także zaczęło doskwierać, co można było zauważyć przez mocno rumiane policzki. Hermiona zaś była tak otumaniona, że po znacznej chwili pojęła, że także drży.

— Właśnie zmarła mu ukochana, panno Brooks i choć jest w szoku, jest nadal aurorem — rzekła Hermiona twardo. — Pragnę też zauważyć, że w tej chwili mamy większe problemy.

Ann, która była prawie równie wysoko postawiona w hierarchii, co Ron czy Harry ze względu na swoje niebywałe wyszkolenie, nigdy tak naprawdę nie miała aż tak bezpośredniej styczności z kobietą. To prawda, że widywała ją czasami w Biurze, czy na przykład przy śmierci Trelawney. Mimo wszystko jednak nie mieli okazji wymienić zdań. Ale Ann i tak słyszała wiele historii na temat Hermiony. Opinii było wiele, czasami należały one do tych przychylnych, a czasami nie. Nie ulegało także wątpliwością, że głównie mówiono o niezwykłej bystrości szatynki oraz o jej udziale we wojnie z Voldemortem. Można było wręcz uznać, że także Hermiona należała do swego rodzaju legendy.

Ann w jakimś stopniu podziwiała ją, więc nie dziwota, że miała respekt. Teraz, kiedy Hermiona przestała płakać znowu odzyskała te przenikliwe spojrzenie. Znowu stała się tą osobą, którą zazwyczaj z daleka Ann obserwowała. Tym bardziej aurorka zdecydowała się posłuchać pani Weasley. Zresztą za nią stał Ron, który patrzył na nią pustym wzrokiem. Miała świadomość, że gdyby nie okoliczności to on teraz byłby na jej miejscu. To on rządziłby w zastępstwie ludźmi Gawaina. Tak, zdecydowanie w tym wypadku nie mogła nie być potulna.

— Dobrze, nie będziemy się wtrącać — orzekła i ruchem ręki zaznaczyła, że reszta pracowników Departamentu ma wracać do pracy. — Musimy jednak powiadomić pana matkę, aurorze Weasley.

Swe słowa skierowała do Rona. On zaś zareagował wyraźnym skrzywieniem.

— Nie — odparł ostro. — Molly tego nie przeżyje.

— Ron — wtrąciła się Hermiona, a Ann zdecydowała, że to wyraźna pora na wycofanie się z tej rozmowy. Sprawy prywatne zdecydowanie nie powinny jej dotyczyć. Z kolei powiadomienie Molly Weasley było rutynową czynnością, jednakże jeśli Ron nie chciał tego robić — miał do tego prawo.

Hermoiona wyłapała, że Ann oddaliła się, ale nie skomentowała tego, uwagę skupiając na Ronie. Obróciła się do niego, spoglądając prosto w te doświadczone przez lata wojny tęczówki. Naprawdę już nie byli tymi samymi dzieciakami, co dawniej. Choćby przez to się w tym utwierdziła. I co by nie pomyśleć — tęskniła za tymi beztroskimi, szkolnymi czasami. Wtedy przygoda była czymś upragnionym i niesamowitym, dzisiaj marzyła, by jedynie uzyskać od życia spokoju i stabilności. Ale wiedziała, że akurat to życzenie jest daleko poza jej zasięgiem.

— Musimy to zrobić, Ron. Molly zasługuje, by wiedzieć — wyjaśniła, kładąc rękę na poliku męża.

Ron przymknął oczy, jakby dopiero teraz cały ciężar tego wszystkiego na niego spłynął.

— Moja mała siostrzyczka — powiedział bezgłośnie, ale Hermiona i tak wyłapała ten niewyraźny szept. Istotnie chciałaby cofnąć czas lub chociażby przyjąć na siebie część bałaganu, który nastał. Tyle, że nie potrafiła.

— Ron, może ja... — spróbowała, choć domyślała się reakcji męża.

— Nie, nie — zaprzeczył gwałtownie. — Ja muszę to zrobić, poinformować, że znowu ją zawiodłem.

— Nie zawiodłeś — odparła, ale Ron już się oddalił, nie chcąc słuchać.

***

Harry długo leżał na łóżku, chłonąc powstałą ciszę całym sobą. Ciemność go otulała z każdej strony, a potem zaczęła się delikatnie przerzedzać, gdy za oknem niebo zrobiło się ciemno-granatowe. Harry zerknął w tamtym kierunku, na las przed domostwem, który zdawał się mroczniejszy i bliższy mu niż wcześniej.

W głowie bruneta nie było żadnych myśli. Pusta go oplotła, niemal dusząc. Był w próżni. I długo w niej tkwił, nie mając nawet sił, by się uwolnić z tej wewnętrznej agonii. Wcześniej miał ochotę zniszczyć wszystko, co stawało mu na drodze. Teraz nic go nie obchodziło. Stracił całą energię na złość, płacz, czy inne emocje.

Usłyszał nikłe skrzypienie podłogi, dobiegające z drugiego pomieszczenia. Ocknął się, spojrzenie jego stało się bardziej trzeźwe. Mimo tego się nie poruszył, wciąż wyłapując ciche kroki. Szybko domyślił się, że Malfoy szykował się do wyjścia. Bez nawet pieprzonego pożegnania, zakpił w duchu Harry ironicznie, gdy ostatecznie nastała znowu błoga cisza.

Nie zamierzał go powstrzymywać. Szczerze mówiąc, zdziwił się, że ten jednak zdecydował się go pozostawić. Ale może uznał, iż Harry odzyskał zdolność myślenia, uspokoił się choć trochę i teraz niepotrzebne mu już było towarzystwo.

Bądź co bądź, była to prawda. Harry'emu nie chciało się już nawet rozmawiać. Chciał pobyć sam, pozbierać się do kupy na tyle, na ile było to możliwe w obecnym stanie. A wiedział, że może być to naprawdę długi oraz męczący proces. Przechodził to już tyle razy na wojnie, że najbardziej przygniatał go smutek z powodu świadomości zapomnienia. Czas goił rany, tak, robił to, choć czasami nie tego się potrzebowało.

Harry odchylił głowę, opierając się o ramę łoża. Przymknął oczy, by pod powiekami zobaczyć obraz uśmiechniętej, niewinnej dziewczynki, którą poznał lata temu. Rudowłosa dziewczynka później wyrosła w piękną, rozchwytywaną przez media damę. To była kobieta, której się oświadczył, z którą chciał się ożenić, z którą planował długą przyszłość. Czy jednak mógł ofiarować jej szczęście?

Ginny we wspomnieniach zaśmiała się perliście. Taki śmiech miała, gdy jeszcze dopiero zaczynali próbować stworzyć związek. Jej tęczówki lśniły wtedy niesamowitym blaskiem, bo już wtedy wiedziała, że go kocha. Chciała być jego i to jej dał.

Ale czy mógł dać jej szczęście?

Tego Harry nigdy się już miał nie dowiedzieć. Przypuszczenia zaś wolał sobie odpuścić, a przynajmniej teraz, gdy mrok nie ustępował.

***

Pomarańczowy ogień w kominku buchnął intensywniejszą czerwienią i wtedy w płatkach popiołu stanął Draco. Był tak zmęczony, że nawet się nie otrzepał, a po prostu wyszedł na gładkie panele i skierował się od razu w stronę kuchni.

Nalał sobie szklankę wody ze dzbanka, ponieważ odkąd się ocknął czuł niesmak oraz suchość w gardle. Poza tym dalej bolała go głowa od tych wszystkich koszmarów, które go w nocy dręczyły. Twarz ojca nigdy nie była zresztą przyjemnym widokiem.

Kuchnia zazwyczaj wydała się nieskazitelnie czysta, urządzona z niebywałym smakiem. Jednakże wyraźnie w odcieniach szarości ujmowało jej blasku. Draco był zirytowany, więc tym bardziej nie mógł zdzierżyć każdego mebla w pomieszczeniu. Czuł się tak, jakby otaczało go złoto, a on taplał się w błocie. Poniekąd to sprawiało, że w tej chwili nie cierpiał Malfoy Manor całym sobą.

To był odruch — odtworzył jedną z górnych szafek i z tryumfem pochwycił kunsztowną porcelanę. Nawet się nad tym nie zastanawiając, rzucił filiżanką o ścianę. Trzask był tak donośny, że rozniósł się po całej posiadłości. Dracona, szczerze mówiąc, mało to obchodziło. Chwycił kolejną i nie zamierzał nad tym poprzestawać. Wręcz przeciwnie. Talerzy też nie oszczędzał.

— Brawo, Draconie Malfoyu, właśnie zniszczyłeś ulubioną zastawę ojca.

Draco drgnął. Oderwał spojrzenie od potłuczonego szkła, które znajdowało się nawet obok jego stóp i skierował je na postać matki, stojącej w progu. Narcyza trzymała różdżkę pomiędzy palcami prawej ręki, drugą z kolei chwytała skrawek czerwonego szlafroka. Wydawała się być wytrącona ze snu, co wcale nie było niczym dziwnym. Draco wiedział z doświadczenia, że spała bardzo czujnie, jak na byłą popleczniczkę Czarnego Pana przystało. Natychmiast skrzywił się do własnych myśli, będąc pewnym, że matka szybko odczyta ten wyraz twarzy. Mimo wszystko nie to skomentowała.

— To, że miałeś ciężką noc, nie upoważnia cię do dewastowania Malfoy Manor. A przynajmniej nie, póki ja jeszcze mam coś tu do powiedzenia — poinformowała Narcyza, wymownie unosząc podbródek. W następnej sekundzie machnęła różdżką i szepnęła krótkie „Reparo", które w oka mgnieniu poskładało na nowo uszkodzoną porcelanę. Po śladach furii Dracona nie ostało śladu.

— Skończ ten spektakl, nim obudzisz zmarłych — dodała, chowając różdżkę do rękawa. — I połóż się, bo śmierdzi od ciebie alkoholem.

Narcyza zmarszczyła nos, a Draco miał ochotę przewrócić oczami na ten wyniosły gest. Szczególnie, że miała cholerną rację. Ale w tym momencie wolałby się powiesić, niż przyznać jej to na głos.

Kobieta odwróciła się, przymierzając się do wyjścia. I wtedy Draco olśniło, że coś było nie tak. Mimo początkowego zaskoczenia Narcyzy, potem nie zobaczył na jej surowym licu nic niepokojącego. Trwała tam tylko zimna maska, a w oczach czaiło się zrozumienie. Poza tym wyglądało na to, że matka wcale nie czekała na niego, odkąd ruszył do Hogwartu.

— Nie pytasz, co się wydarzyło? — zatrzymał ją przed drzwiami.

— Panna Granger do mnie napisała — odparła tylko, a potem zniknęła w cieniach korytarza.

Draco po wyjściu Narcyzy, oparł się o blat stołu. Znowu czuł się wytrącony z równowagi do takiego stopnia, że przez chwilę zastanawiał się nad zniszczeniem ulubionych obrazów rodziców, ale ostatecznie uznał, iż nie będzie z siebie robił jeszcze większego durnia. Oblizał wargi z westchnieniem bezradności. W tym samym momencie zamarł, gdy poczuł smak zastygłej krwi na ustach. Rana po agresywnych zębach Pottera jeszcze musiała się nie zagoić całkowicie i znów się otworzyła, gdy przejechał po niej językiem.

Myśl, że Potter go pocałował była najbardziej abstrakcyjną z rzeczy, które dotychczas spotkały Malfoya. Ten temat był jednak tak zakazany, że Draco nie dopuścił go wtedy do swego umysłu i teraz też nie zamierzał. Stwierdził tylko, że dodatkowa drzemka z pewnością mu się przyda. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top