ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Dawno mnie tutaj nie było, za co ogromnie przepraszam. Właśnie wróciłam z urlopu, a jutro zaczynam pracę, więc przez weekend działałam nad kolejnymi rozdziałami. Mam nadzieję, że wciąż ktoś tutaj czeka na kontynuację, bo Wasze komentarze zawsze tylko mnie bardziej motywują i sprawiają przeogromną radość ;) 


— Zadowolony? — zapytał Draco ostro. Oddech miał przyspieszony, jakby właśnie przebiegł maraton, a ciało drżące z gniewu. Myślał, że czas wymazał ból w piersi na wspomnienie tamtej nocy, gdy przyjaciółka skierowała na niego swoją różdżkę. Mylił się. Nic nie było wstanie sprawić, aby zapomniał. Tak jak nie zapomniał smaku wojny, tak nie zapomniał o tym.

Do tego dochodziło poczucie upokorzenia przy Potterze. Nie zamierzał wyjawiać powodu napaści Pansy, ale wzrok aurora nie pozostawił mu wyboru. Lepiej, aby dowiedział się teraz, niż później od kogoś innego. A przynajmniej tak sobie to tłumaczył, nie chciał bowiem przyznać, że to był impuls. Jego usta zadziałały wbrew rozumowi.

— Jej narzeczonego? — powtórzył brunet, marszcząc brwi. Draco spoglądał na niego hardo, rzucając mu nieme wyzwanie. Ale tylko pozornie — w rzeczywistości szukał na przystojnej twarzy odrazy lub zaskoczenia, czegoś, co dałoby mu pewność o czym właśnie myślał Potter. Nie lubił stąpać po grząskim gruncie, a zdawało się, że właśnie to robił. Twarz Pottera była zagadką samą w sobie. Dziełem diabła, pomyślał. — Pieprzyłeś jej narzeczonego i dziwisz się, że chciała cię zabić?

Ton Pottera nie szło rozszyfrować tak samo jak oblicza.

— Myśl sobie co chcesz, Potter — warknął Draco. — Nie znasz mnie.

Gniew Malfoya rozszerzył się do niewyobrażalnych rozmiarów. Sądził, że Potter poruszy kwestię jego orientacji albo podłapie inny temat. Nie, że będzie brnął w to dalej. A może...? A może istotnie podświadomie tego oczekiwał?

— Rozumiem.

Draco drgnął zaskoczony. Uniósł w zdumieniu prawą brew do góry. Chciał już zapytać, o co chodziło Potterowi, ale ten popchnął go na ścianę i przyszpilił do niej. Draco przeszło przez myśl, że ostatnim czasem Harry'emu wchodziło to w nawyk. I z całą pewnością Malfoyowi się to nie podobało, jak zresztą wiele rzeczy, które tyczyły się mężczyzny.

Właśnie teraz w zielonych oczach odnalazł przebłysk czegoś, czego sam niecałą chwilę wcześniej doświadczył. Poczucie gniewu. I to okazało się być przyjemnie znajome. Wręcz satysfakcjonujące.

— Tyle razy, Malfoy powtarzam ci, żebyś przestał mnie doprowadzać do szału. Nie sprawdzaj mnie, tak jak robi to twoja matka, bo wystarczy jeden błąd i uznam cię za wroga — powiedział z dozą groźby. Skóra na ciele Dracona zjeżyła się. — Nie znam cię?

Harry uśmiechnął się jadowicie.

— Dobrze wiem, że próbujesz mnie zdenerwować — dodał ciszej niż poprzednio. — Powinno cię więc zadowolić, że istotnie mnie wzburzyłeś. I to nawet bardzo.

— O co ci chodzi, Potter? — zapytał Draco, odpychając go od siebie. Harry cofnął się i przeczesał palcami swoje roztrzepane, ciemne włosy.

— A tobie, Malfoy? Dlaczego chcesz, abym miał o tobie tak parszywe zdanie? Bo sam o sobie takie masz?

Draco zamarł. Prychnął obscenicznie.

— Naprawdę uważasz, że obchodzi mnie twoje zdanie? Że chcę uznania Chłopca, Który Przeżył? — zaszydził ze sztucznym uśmiechem. Nie dosięgnął on jednak jego lodowatych oczu. Draco sam miał w tym momencie świadomość, że wyglądał prawie jak własny ojciec, który miał zwyczaj udzielać się w polityczne zagrania. Nie raz i nie dwa Draco miał przyjemność oglądać go, gdy przyjmował u siebie znane osobistości magiczne i się z nimi targował. Nic dziwnego więc, że pewne jego zachowania przejął po nim. Nawet jeśli to było niezaplanowane. I nawet jeśli czuł odrazę na samą myśl.

— Zaczynam przypuszczać, że faktycznie tak jest — osądził Potter. — Naprawdę będzie dla ciebie lepiej, gdy na powrót cię znienawidzę, Malfoy? Bo wystarczy, że poprosisz.

Nastała chwila ciszy. Obaj na siebie spoglądali prawie w ten sam sposób jak za dawnych lat, gdy Draco nazywał Hermionę szlamą, a Harry miał ochotę go udusić gołymi rękoma. Ale tylko prawie, ponieważ wciąż jakaś nić porozumienia pomiędzy nimi trwała i była widocznie bardzo mocna, bo gniew Draco ustał tak samo szybko jak się pojawił. Po prostu nagle wziął głębszy wdech i wydech, a potem oparł się o szafkę w holu, gdzie miał jeszcze lepszy widok na portret jednej ze swoich ciotek. Ta właśnie teraz delikatnie uśmiechnęła się do niego, niemal niewidocznie. Wydawało się, że dodała mu otuchy.

— On mnie pieprzył, dla jasności — ponowił Draco szczerze. Powędrował wzrokiem gdzieś w bok, jakby znów odtwarzał we własnej głowie mroczną przeszłość. — Szantażował mnie, więc dla tego z nim sypiałem. Tyle chyba ci wystarczy, Potter. Nie życzę sobie abyś się wpierdalał w moje łóżko. Ja ci do niego nie zaglądam, więc ty też nie powinieneś tego robić. A poza tym myślałem, że wciąż mnie nienawidzisz... — Draco z powrotem spojrzał na Harry'ego, z którego twarzy zniknęło napięcie. Teraz również wyglądał na lekko rozbawionego, chociaż nadal dostrzec można sztywność ramion i bruzdę na czole.

— Można nienawidzić na wiele sposobów — podjął Harry z błyskiem w oku. — Na chwilę obecną przynajmniej nie zamierzam pozbawić ciebie życia i chyba tyle ci musi wystarczyć.

— Vice versa, Potter — przyznał Draco. — Moja matka byłaby wyjątkowo rozgniewana, gdybym choćbym spróbował.

— Wierzę. — Harry zaśmiał się szorstko, dłuższy moment skupiając wzrok na rozchylonych, spierzchniętych ustach Malfoya. Draco jednak udawał, że tego nie dostrzegł. Udawał to nawet przed samym sobą, ponieważ mogłoby mu to przysporzyć jeszcze większych kłopotów, niż dotychczas. — W ogóle sądziłem, że łączyło cię coś z Greengrass?

Swoboda, którą odczuł Draco, wyparowała w oka mgnieniu. Na powrót spiął się, słysząc znajome nazwisko, które nigdy nie powinno paść pomiędzy nimi. Z trudem jednak nie dał nic po sobie poznać, a przynajmniej w duchu liczył, że pieprzony Potter nie dostrzegł w nim tej gwałtownej zmiany.

— Mówiłem ci, Potter, żebyś się nie wpieprzał w moje prywatne sprawy — rzucił, niby z rozbawieniem. Harry nie dał się nabrać — te ciemne tęczówki były zbyt przenikliwe, aby nie rozszyfrować Dracona. Zrobiły to z niebywałą łatwością.

I chociaż Harry odparł uśmiech, Draco domyślił się, że nie poprzestanie na tej rozmowie. Że zbyt go to zaintrygowało, aby mógł powstrzymać swoją wścibskość.

— Właściwie, po co mnie tym razem odwiedziłeś? — zmienił gwałtownie temat, ponieważ cisza pomiędzy nimi przedłużała się, a wzrok Harry'ego zaczynał go naprawdę niepokoić. — Znów jedynie w trosce o moje zdrowie?

— Szukałeś czegoś ostatnio w gabinecie ojca — powiedział Harry, poważniejąc. — I sądzę, że wiem jak to odnaleźć.

***

Pojawienie się Pansy w domu Malfoyów zmieniło coś w Draco, co nie uszło uwadze Harry'ego. Zauważył, że jego wzrok zbyt często błądził gdzieś ponad jego ramieniem, jakby mężczyzna w oddali szukał własnych skrawków przeszłości. Nie były też to zapewne zbyt dobre obrazy, ponieważ obaj mieli we wspomnieniach jedynie odrażającą dziurę czerni. A może Harry się mylił, tak twierdząc. Może w jakimś okresie swego życia Draco doświadczył szczęścia.

Znaczy, oczywiście, nic nigdy nie było czarno-białe. Istniało zawsze coś pomiędzy i sam Harry wiedział, że w jego umyśle tkwiły te dobre rzeczy. Nawet dzisiejszy poranek u Molly mógł do nich zaliczyć, a jednak... jednak tych złych było więcej. To one doprowadzały go często do granicy, do nadwyrężenia własnego szaleństwa, w którym czasami się zatracał. Miał wrażenie, że upadek Voldemorta stał się jednocześnie jego upadkiem.

— Znalazłeś coś? — zapytał Draco, odkładając z hukiem kolejne tomisko na półkę. Miał zakasane rękawy po same łokcie, ponieważ w gabinecie zrobiło się wyjątkowo ciepło, jakby ich obecność w końcu ociepliła to pomieszczenie. Chociaż w rzeczywistości to Harry rzucił jedno z niewerbalnych zaklęć, aby nie zmarzli tu na śmierć.

Harry pokręcił głową, zamykając księgę na swych kolanach. Siedział właśnie na dywanie, opierając się swobodnie o ścianę. Myśli jego dziwnym trafem teraz były mniej chaotycznie niż zazwyczaj, choć oczywiście i tak przytłaczał go trochę ich natłok. Tym razem jednak zdawał się wbrew pozorom odprężać i nawet obraz Lucjusza, który pogardliwie kierował wzrok ku niemu, nie mógł pogorszyć tego nastroju, w którym aktualnie trwał.

— Nie. Widocznie twój ojciec nie trzymał tutaj nic o magii krwi — westchnął po krótkiej przerwie, a mina Draco potwierdziła, że też o tym pomyślał.

— Naprawdę sądzisz, że byłby zdolny do takich zaklęć? — spytał blondyn, przysiadając koło niego. Siedli ramię w ramię, obaj odpierając spojrzenie Lucjusza Malfoya. Ten zdawał się być istotnie oburzony widokiem syna i Pottera, który ośmielał się przebywać w gabinecie.

— Możemy go zapytać — osądził Potter, przechyliwszy z zaintrygowaniem głowę.

— To tylko portret i to niezbyt rozmowny.... Ostatnio gdy... — podjął Draco, ale Harry już go nie słuchał. Znalazł się tuż przed wyrazistą i kanciastą twarzą samego Lucjusza.

Lucjusz Malfoy na tym obrazie został uwieczniony zapewne w chwilach swej chwały. Jego profil był pozbawiony jakiejkolwiek skazy, wydawał się należeć do zadufanego w sobie bóstwa, a nie człowieka, przed którym wielu klękało i który sam klęknął przed Voldemortem w ostatecznym momencie bitwy. Jego wzrok zaś był niesamowicie szorstki oraz nieprzystępny. Zarazem drwił ze słuchacza, próbując tym zmusić go do wyjawienia swoich słabości.

Harry stanął jednak przed Lucjuszem bez lęku, a wręcz zadowolony, że może podjąć tę grę, w której stawka była wysoka, acz równocześnie nie wiadomym było o co tak naprawdę się toczy.

— Witaj, Lucjuszu — przywitał się z portretem pogardliwie, wlewając w swój ton głosu jak najwięcej nienawiści.

— Parszywy Potter — syknął Lucjusz w odpowiedzi. — Jestem godny podziwu, że odważyłeś się przekroczyć próg mego gabinetu. I zarazem ogromnie rozczarowany postawą swego syna.

Draco wstrzymał na chwilę oddech, ale twarz Lucjusza nie zerknęła na niego, wciąż wpatrując się w lico Pottera. Zdawał się być bardzo ożywiony tą wymianą zdań, co stwierdził Draco, gdy już pierwsze uczucie paniki go opuściło.

— Nie cieszysz się z naszej przyjaźni? — zakpił Harry, wkładając dłonie do kieszeni służbowego płaszcza.

— Cieszę? Istotnie w najśmielszych koszmarach nie sądziłem, że doczekam tego widoku. A może... sądziłem? Któż to wie? — Lucjusza kącik ust drgnął nieznacznie, a głos przycichł, jakby zdradzał brudne sekrety. Harry'emu się to nie spodobało. Lucjusz wyraźnie coś zasugerował.

— Co masz na myśli?

— To, że nie wszystko jest takim, jakim zakładamy. Skąd możesz wiedzieć, co myślę? Skąd możesz wiedzieć, jaki jest mój plan? Jeśli zakładasz, że twój wróg jest głupszy niż ty, wtedy możesz jedynie rozplanować swój pogrzeb. Nie wolno wątpić w przeciwnika i przeciwności losu. Dobry czarodziej wie, kiedy zmienić strony.

— Ty nie zmieniłeś stron — zauważył Harry, mrużąc oczy. Lucjusz prychnął.

— Jeśli nie zmieniłem, to znaczy, że miałem ku temu powód.

— Wierzyłeś w wygraną — podsunął Potter, ale Lucjusz jedynie bardziej się wyszczerzył. Jego spojrzenie stało się wynioślejsze niż wcześniej.

— To zależy co rozumiesz przez wygraną — stwierdził poważnie.

— Dla mnie było nim pokonanie Voldemorta, a dla ciebie? — zapytał Harry donośnie, jakby chciał przekrzyczeć słowa i myśli mężczyzny. — Pokonanie mnie, czyż nie?

Lucjusz zaśmiał się.

— Byłeś tylko przeszkodą — podsumował. — Tylko przeszkodą.

— Przegrałeś — zauważył Harry z niezachwianą pewnością siebie. Mówił tym razem wyważonym tonem głosu, oschłym oraz nieprzystępnym. Draco był pod wrażeniem jakim opanowaniem wykazał się w tym momencie brunet.

— Co znaczy przegrana? — zapytał Lucjusz, rozwierając ręce. — Co dla mnie znaczy przegrana? Bo jeśli ona była moim celem, czy nadal nią jest?

— Zdradzić ci sekret, dlaczego tacy jak ty zwyciężają? — dodał Lucjusz, jakby poprzednia wymiana zdań nie miała miejsca. — Ponieważ nie myślą o konsekwencjach. Idą z nurtem, dla nich jest tylko cel, ale po nim nie ma nic. A my, starej daty, analizujemy, wciąż i wciąż. Dlatego nie tylko swoje wybory musimy mieć pod kontrolą, ale wasze również. Tutaj nie ma, panie Potter, miejsca na błędy. Każdy błąd może kosztować życiem.

— Ty już swój przypłaciłeś życiem — podsumował Harry spokojnie.

— Istotnie — potwierdził Lucjusz. — Istotnie, przypłaciłem.

Zerknął w końcu na Draco, który drgnął pod bystrymi, zimnymi tęczówkami skierowanymi w swoją stronę. Podobieństwo do tych, które widział w lustrze było tak uderzające, że przez krótką chwilę myślał, iż spogląda na własne, zamyślone oblicze.

Przyznanie się do błędu przez ojca było zaskoczeniem na tyle silnym, że nie wiedział jak zareagować. Nie spodziewał się, że te słowa padną z tych wyważonych ust, które zazwyczaj raczyły go obelgami niż czymś zgoła innym. Więc jedynie zamilkł, tłumacząc sobie, że to nie prawdziwy Lucjusz, a jedynie marne wspomnienie. One nie mogło wiedzieć, co myślał Lucjusz Malfoy na łożu śmierci.

— Nieważne jak mocno trzymasz koniec różdżki — oznajmił w stronę syna. — Musisz pamiętać, że zawsze może wypaść z twej dłoni, a jeśli w końcu to nastanie... bądź gotów, aby ją odzyskać.

Draco przełknął ślinę. Zacisnął z całej siły drżące knykcie. Słowa Lucjusza przeszyły go na wylot, sprawiły, że koszmary stały się w tym momencie rzeczywistością.

— Czy jest coś, co przed nami ukryłeś? — zapytał Potter, ponownie ściągając na siebie uwagę zmarłego.

— Coś, co przed wami ukryłem? — ponowił starszy Malfoy, przeciągając wymownie wyrazy. — Ukryłem wiele rzeczy.

— A dziennik?

— Dziennik? Każdy szanujący się arystokrata posiada dziennik, panie Potter — skwitował arogancko Malfoy, jakby cała ta konwersacja wprawiała go w wyśmienity nastrój. Przechylił się mimo tego trochę bardziej w stronę Harry'ego. — Wyjątkowo jednak dam ci radę... Znajdź odpowiedź na pierwsze pytanie, a znajdziesz na kolejne.

Harry przymierzał się do kontynuowania rozmowy, aczkolwiek wtedy Lucjusz zaśmiał się i wycofał w cień. Zazwyczaj przesiadywał cały czas w swoim portrecie, ale teraz zniknął nagle, jakby nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. I możliwe, że nie stanowiło, acz wolał przesiadywać tutaj, w swoich czterech ścianach, i może — przyszło na myśl Potterowi — czekał, aż ktoś ośmieli się z nim porozmawiać.

Ten Lucjusz Malfoy pomimo początkowej niechęci wydawał się milszy niż ten, którego Harry zapamiętał. Przez co też rozumiał różnice pomiędzy atrapą a oryginałem. W tym przypadku była bardzo namacalna.

— I w sumie nic się nie dowiedzieliśmy — sarknął Draco, powstając z klęczek. Jego lico przybrało odcienia jeszcze bladszego niż zwykle, przez co Harry pojął, iż to na nim bardziej odbiło się całe to zdarzenie. Oczywiście udawał, że nic takiego się nie stało, ale sprawne oko aurora nie dało się nabrać.

— Niekoniecznie — zaprzeczył Potter. — Musimy tylko dowiedzieć się, jakie było pierwsze pytanie.

— Znając ojca — posunął Draco z niechęcią — mógł mieć na myśli cokolwiek, nie tylko waszą rozmowę.

— Możliwe — przyznał niezrażony brunet. Odchylił lekko głowę i spojrzał na sufit, jakby nadal analizował każde wypowiedziane słowo.

— To jak szukanie igły w stogu siana.

— Możliwe — rzekł Harry ponownie z tym samym zadziornym wyrazem twarzy. Jednak mina stężała mu, gdy do pomieszczenia wleciała brązowo—biała sowa, z listem przywiązanym do nóżki.

***

— Gdzie jest Gawain?

To było pierwsze pytanie Rona do sekretarki swojego szefa. Oczywiście ta stara jędza spojrzała jedynie spod swoich za dużych okularów i przechyliła głowę, jakby nie dosłyszała. Ron znał ją zbyt długo, aby nabrać się na tego typu sztuczki.

Zacisnął więc jedynie pięści i nachylił się jeszcze bardziej, czując, że żyłka na jego czole pulsuje coraz szybciej z każdą mijającą minutą.

— Gdzie Gawain? — zapytał po raz kolejny, siląc się na spokój. Już właściwie miał wybuchnąć, ale wtedy w holu pojawiła się kobieca, zgrabna postać, która uśmiechnęła się z otuchą w ich stronę. Starucha aż się wyprostowała, widząc Granger.

Żona Rona niemal natychmiast stanęła obok niego, kładąc mu rękę na ramieniu w geście pocieszenia.

— Witaj, Mary — przywitała się z sekretarką, jakby znały się od lat. W rzeczywistości to było trzecie, albo czwarte ich spotkanie. Aczkolwiek Mary wyjątkowo chyba Hermionę lubiła, ponieważ na kolejne pytanie, gdzie podział się szef, odparła bez zająknięcia:

— Poleciał właśnie do Rumunii. Ma tam jakieś sprawy do załatwienia.

— Kiedy wróci? — dopytał od razu Ron, niemiło wtrącając się do tej uroczej konwersacji. Jeszcze chwila, a te przeklęte babsko rozszarpałby gołymi rękoma, o czym Granger, jak nikt, wiedziała. Dlatego teraz jeszcze mocniej pogładziła ramię męża.

Mary spojrzała na niego z niechęcią.

— W środę, prawdopodobnie. Nie mogę zdradzać więcej szczegółów.

— Kto go na tę chwilę zastępuje? — zapytała rozsądnie Hermiona. To było niepodobne do Gawaina, aby nie poinformował o tym fakcie Rona. Zazwyczaj to on przejmował obowiązki Robardsa, gdy ten wyjeżdżał na jakiś dłuższy okres czasu. Pomyślała jednak, że przecież dawno tego nie robił i zapewne musiał mieć dobry powód, żeby nagle, kiedy mieli tyle na głowie, pojechać do Rumunii. Możliwe też, że sam nie przewidział tego kroku i pakował się w pośpiechu, nie mając czasu na poinformowanie swoich podwładnych.

— Ja.

Oboje obrócili się w jawnym zdumieniu. Ich twarze jednak natychmiast przybrały cieplejszy odcień, gdy przed nimi pojawił się przystojny brunet o kocich, zielonych oczach.

— Harry — westchnęła uradowana Hermiona, widząc przyjaciela. — Nie spodziewałam się ciebie tutaj.

— Ja siebie również — przyznał Auror, idąc w stronę gabinetu szefa. Jego towarzysze nie czekali na przyzwolenie, a również wkroczyli do pomieszczenia, wymijając przy okazji innych pracowników Departamentu.

Hermiona zamknęła za nimi drzwi, po czym usiadła na krześle przed stanowiskiem pracy Gawiana. Ron z kolei przystanął przy Harrym, który oparł się o biurko. Potter wyciągnął papierosa i zapalił go gestem ręki. Wciągnął dym do płuc, wymieniając napięte spojrzenia z przyjaciółmi.

— O co tu chodzi, Harry? — zapytał Ron, marszcząc brwi. — Dlaczego Gawain ciebie sprowadził?

— Wyjechał do Rumunii, tyle wiem — podjął temat Harry. — Dostałem list po południu, choć rano odwiedzałem Biuro i nie zastałem go u siebie. Widocznie musiał napisać do mnie, gdy już przekroczył granicę.

— Co było w liście? — podpytała kobieta z jawną ciekawością.

Harry wzruszył ramionami.

— Nie za wiele — przyznał. Odbił się od blatu i teraz zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. — Jedynie, że nie chce ciebie, Ron — Harry zwrócił się do przyjaciela — odrywać od sprawy nad Trelawney i że to ja tym razem mam przejąć obowiązki Szefa Biura Aurorów na te kilka dni.

— Napisał co ma do zrobienia w Rumunii? — Rona ton głosu był rzeczowy. Hermiona już też miała zamiar zadać to pytanie, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Bądź co bądź nie należała do grona aurorów i lepiej, żeby akurat teraz pozwoliła i przyjacielowi, i mężowi na swobodną wymianę zdań.

— Pobieżnie — odparł Harry w stronę Rona. — Podobno w Bukareszcie tamtejsi aurorzy schwytali byłego śmierciożerce. Gawain ruszył, aby zweryfikować jego tożsamość.

— Rozumiem, że nie zdradził, z kim mamy do czynienia? — Ron czuł niepokój, ponieważ rzadko Robards był aż tak tajemniczy. A przynajmniej dla swoich oddanych pracowników, coś więc musiało być na rzeczy.

— Nie — przytaknął Harry. — A właściwie co chcieliście od Gawaina?

Tym razem to Hermiona się odezwała w odpowiedzi:

— Nasza przepowiednia... została zmodyfikowana — odszepnęła, w dłoni już trzymając skrawek papieru. Ten rozłożył skrzydełka i pofrunął do Pottera, który bez mrugnięcia okiem go pochwycił. Spojrzał niepewnie na tekst, ale pierwszym co przykuło jego uwagę było Tik i Tak na samym dole, które na myśl przyniosło ze sobą tykanie zegara. Jakby ktoś właśnie odliczał czas. Jakby ktoś...

Nagle drzwi gabinetu rozwarły się z hukiem na oścież. W nich wychyliła się kobieca twarz cała czerwona i wyrażająca jawne przerażenie. Nie zerknęła na Hermionę, ani Rona, od razu krzyżując wzrok z Harrym.

— Aurorze Potter, śmierciożercy atakują Hogwart! — krzyknęła donośnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top