ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
Ron dopiero po dwudziestej trzeciej ponownie zjawił się w długim przedsionku, gdzie za prostokątnym, dębowym biurkiem powinna się znajdować sekretarka Gawaina. O tej porze jednak trudno było ją tam zastać, więc Weasley przywitał jedynie puste siedzenie. Nie, żeby był tym faktem zaskoczony — nie dość, że spodziewał się takiego stanu rzeczy, to przede wszystkim w duchu się modlił, by temu babsku nie zachciało się nagle robić nadgodzin. Odczuł więc nutkę zadowolenia, nie widząc Mary.
Wbrew pozorom Departament Aurorów wciąż był aktywny, a mijani aurorzy, dostrzegając stojącego przy ścianie Ronalda, poklepywali go współczująco po plecach, po czym odchodzili w swoją stronę, zapewne wracając do spraw, nad którymi aktualnie pracowali. Weasley kiwał im jedynie głową, jakby nie wyczuwał obcych rąk na barkach. Miał przy tym zamyśloną, wyraźnie też zmęczoną twarz, w odcieniu trupiobladym.
W końcu drgnął, widząc że od strony przeciwległych drzwi rozległ się donośny huk, a czyjeś głosy uniosły się w tej samej chwili. Były przytłumione, więc Ron nie zrozumiał, o czym dyskutowali. Zaraz potem jednakże zobaczył idącego żwawo Robardsa oraz resztę, towarzyszących mu, współpracowników. W tym i Hermionę, którą w ostatnim momencie Ron zdołał chwycić za ramię i odciągnąć na bok.
Spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona.
— Och, Ron... — westchnęła ciężko, po czym nagle gwałtownie zamilkła. Zmarszczone brwi powiedziały Weasleyowi, że nad czymś właśnie rozważała. — Długo na nas czekasz?
Ron zaprzeczył na to niepewne pytanie.
— Ann dostała wiadomość od szefa i powiedziała, że mam być wieczorem, więc jestem — wyjaśnił chrypliwym tonem. Niepewnie rozejrzał się też na boki, poszukując znajomego oblicza. — Gdzie w ogóle Harry?
— To... długa historia — odmruknęła. — Nie wiem...
— Ron, dobrze, że jesteś. — Gawian pojawił się nieoczekiwanie przed nimi, w odpowiednim momencie. Hermiona od razu wymieniła z nim porozumiewawcze spojrzenie, nad barkiem męża. Aktualnie pomyśleli o tym samym — że lepiej było dla Rona, aby nie dowiedział się, kogo przetrzymywali na drugim poziomie Ministerstwa Magii. I dlaczego Harry, będąc wciąż lekko otumanionym, został sprowadzony do aresztu Biura i przechwycony przez Ann. Hermiona naprawdę wolała mu tego wszystkiego oszczędzić.
— Tak, szefie?
—Marnie wyglądasz — skwitował bez oporów Gawain i tak mijając się z prawdą. Ron wyglądał przynajmniej tragicznie, a nie marnie. Niemniej w takich sprawach Robrads wolał nie dolewać oliwy do wrzącego już ognia. Hermiona zresztą pewnie nie podarowała by mu tego. I mimo że się wcale kobiety nie bał, to sam był taką osobą, która wolała unikać problemów. Na chwilę obecną mieli ich, bądź co bądź, pod dostatkiem. — Zrób sobie trochę przerwy.
— Przerwy? — powtórzył zdumiony Ron, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, co Gawain mógł mieć na myśli.
— Urlop ci się przyda — rozjaśnił mu drugi mężczyzna. — Twoja żona chyba się ze mną zgodzi?
— Tak — przytaknęła natychmiast Hermiona, biorąc pod ramię Rona. — Na kilka dni, Ron. Powinniśmy w tym czasie pomóc Molly przez to wszystko przejść. Zaplanować pogrzeb...
Ron odruchowo skinął głową. Istotnie był bez sił i naprawdę marzył, by móc choć na sekundę odpocząć. Teraz zresztą praca aurora, by go tylko dobiła. Oczywiście nie był także naiwny i wiedział, że Robards i Hermiona chcieli go celowo odsunąć od sprawy, myśląc, że nie jest wstanie teraz racjonalnie funkcjonować, przy okazji się całkowicie nie wykańczając. Z tymże Ron dojrzał przez te lata na tyle, aby wiedzieć, kiedy odpuścić. To właśnie był ten moment. I Molly faktycznie go potrzebowała.
Uśmiechnął się cierpko.
— Ale za te kilka dni, szefie, chcę wiedzieć, czemu Ann miała taką minę — uprzedził Weasley w jego stronę.
Pokerowa twarz Robardsa niczego nie dała po sobie poznać.
— Masz to jak w banku — odparł tylko, wkładając ręce do kieszeni płaszcza i odchodząc w kierunku swojego gabinetu, gdzie reszta aurorów zdawała się na niego czekać z nietęgimi minami. Część osób była wyraźne przejęta, część zwyczajnie oburzona. Ron posłał im ostatnie długie spojrzenie, po czym pozwolił się zaprowadzić w stronę kominka Hermionie.
— Mam szczerą nadzieję, że Harry nie ma z tym nic wspólnego — wyznał niemal szeptem. Żona zaś udała, że niczego nie dosłyszała.
***
— To są chyba jakieś żarty — mruknął pod nosem Harry, masując odruchowo bliznę na czole, którą zakrywała przydługa grzywka. Ten nawyk zachował się niestety nawet po wojnie, mimo że Harry'ego już nie nawiedzały wizje przesyłane mu przez Voldemorta, a ból głowy był zwykłym przejawem przemęczenia lub — tak jak w tym przypadku — nadmiaru zaklęć.
— Też tak uważam — przytaknęła mu Ann. Aurorka stała w kącie, niewielkiego pomieszczenia z założonymi ramionami. Ten pokój, w którym oboje przebywali, był zdecydowanie czyimś gabinetem, aczkolwiek raczej nie należącym do jakiegoś schludnego człowieka. Zbyt wiele tutaj walało się papierków, by tak można było uznać. A i na stole leżała niedopita kawa.
Poza tym pomieszczenie zdawało się być małe, póki Gawain nie powiększył go zaklęciem i nie wyczarował pryczy oraz, iskrzących się prądem, krat. Te syczały jeszcze bardziej, kiedy się do nich przypadkiem zbliżyło. Oczywiście Harry, jako więzień, nie miał prawa narzekać na warunki. Jak nikt miał świadomość, że żadni podejrzani nie mieli takich udogodnień.
Harry westchnął i wyciągnął z kieszeni ostatniego szluga, który mu pozostał. Zapalił go tym razem zapałkami, ponieważ o różdżce mógł zapomnieć. Gawain nie zamierzał jej oddać, a nawet gdyby, to magiczna klatka uniemożliwiała wykonywanie jakichkolwiek zaklęć.
Tak więc Harry cieszył się, że jednak zawsze nosił przy sobie, na wszelki wypadek, tego typu rzeczy. Teraz wciągnął dym w płuca z niemałą satysfakcją. Rozwarł się jeszcze bardziej na pryczy, rozprostowując nogi i opierając głowę o zimne, niebieskie ściany. Czuł się nad wyraz spokojnie.
— To, co tam u ciebie, Ann? — zadał pytanie krótkowłosej blondynce. Oczywiście o ironii nie zapomniał, Ann zaś przewróciła na to oczami.
— Jakby pan nie widział, jestem zirytowana, panie Potter — oświadczyła cierpko. — Jest późna godzina, a ja naprawdę nie mam ochoty tu być.
— A gdzie byś wolała? — zainteresował się Harry z lekko szarmanckim uśmiechem. Zerknął na kobietę, szacując ją wzrokiem. Ann nie była ani wysoka, ani przesadnie niska. Nie należała też do typowych piękności, o doraźnych, kuszących kształtach jak Cho Chang, nie miała też tej łagodności i jednocześnie przyciągania co jego zmarła narzeczona. Krótkie włosy do uszu i głęboko osadzone oczy nadawały jej surowości, która w tej pracy wyjątkowo się przydawała. Ale Ann nie była również brzydka, choć zapewne nie wpadała w typ Harry'ego, to coś w tej chłodnej posturze pociągało seksualnie mężczyznę. A przynajmniej w tym momencie, gdzie frustracja dawała się we znaki. Harry po prostu miał ochotę się porządnie wyżyć. Znów, jakby maltretowanie Carrowa mu nie wystarczyło.
Ann już otwierała usta, by odpowiedzieć Harry'emu, ale właśnie wtedy do środka wszedł Gawain.
— Nie odpowiadaj na te bezczelne pytania, Ann — powiedział do niej. Gestem wskazał na drzwi sekundę później, a Ann dobrze rozpoznając ten znak, wycofała się z pokoju, pozostawiając mężczyzn samych sobie. Szczerze mówiąc, zrobiła to aż nazbyt ochoczo.
Gawaina jednak nie bardzo to obchodziło. Skupił się w całości na Harrym, który wpatrywał się w migającą żarówkę nad nimi.
— Przed chwilą był tu Ron, poleciłem mu kilkudniowy odpoczynek — wyznał Robards, patrząc na Pottera nieodgadnionym wzrokiem. — Tobie też by się przydał.
— To dlatego tutaj jestem? — zapytał, choć było to bardziej pytanie retoryczne.
— Znam cię zbyt długo, by sądzić, że tak jak Ron, posłuchasz mojej rady — przyznał bez skrupułów Robards. — Martwię się o ciebie, szczególnie po tym, co zrobiłeś Acymusowi.
— Pozwoliłeś mi na to — przypomniał Harry, w końcu odpierając jego natarczywe spojrzenie. — A teraz prawisz morały?
— Nie widzisz jak wyglądasz, młody? — westchnął Robards zza krat. — Samo to, że udało nam się ciebie obezwładnić, o czymś świadczy.
— Wzięliście mnie z zaskoczenia — warknął brunet.
— To bez znaczenia. — Robards wzruszył ramionami. — Gdybyśmy próbowali tych samych sztuczek przed śmiercią Ginewry, nie dałbyś się nam. Taka jest prawda.
Harry zacisnął pięści z całych sił i wyrzucił niedopałek na ziemię. Usiadł i zagasił go stopą.
— Więc pozwoliłeś mi na przesłuchanie Carrowa, a teraz będziesz twierdził, że stałem się zbyt brutalny dla śmierciożercy, który zarżnął...?
— Gówno mnie obchodzi Carrow — przerwał mu ostro Robards, nie pozwalając dokończyć myśli Harry'emu. Ten się trochę uspokoił, uświadamiając sobie, że miał zamiar wspomnieć o córce Robardsa. Nie było to wobec niego fair. — Mógłbyś go tam zamordować, a nie mrugnąłbym okiem. Pozwoliłem ci na przesłuchanie, bo liczyłem, że faktycznie coś jeszcze sypnie, a po drugie — dlatego, że wierzyłem, iż dasz radę to wszystko podźwignąć. Ale wtedy doszło do mnie, że potrzeba ci odpoczynku. Musisz przystopować, Harry. Musisz przystopować, bo zwariujesz, a ja cię potrzebuję, do kurwy nędzy, tak jak zresztą wszyscy.
— Nie bez przyczyny twierdzę, że jesteś moim najlepszym człowiekiem — dodał już mniej donośnie. — Poza tym nigdy nie miałem syna i... nie chcę cię stracić, Potter. Czasami praca to nie wszystko.
Gawain zamilkł, a Harry poczuł dziwne otępienie. To chyba była pierwsza taka sytuacja, w której Gawain zdradził swoje emocjonalne zaangażowanie. Harry nie sądził, że przyjdzie mu usłyszeć coś takiego, tym bardziej czuł się z tym źle. Czuł, że powoli traci kontrolę nad sobą, nad tym, co się działo. Zatracał się w ciemności, dając się pochłonąć własnym demonom, które z każdym dniem się namnażały. Było ich więcej, coraz więcej, aż w końcu okrążyły go z każdej strony i Harry nie potrafił się już oswobodzić. Tkwił więc w tym gównie, licząc na to, że da radę. Nie dawał. Po prostu nie dawał.
A jednak nie wyjawił swych obaw na głos, bojąc się, że jeśli uformuje je w słowa, jeszcze bardziej przybiorą namacalnej formy. Więc milczał, choć wzrok Gawiana zdawał się wiedzieć więcej, niż mogło się wydawać w pierwszej chwili.
— To ile jeszcze tu będę tkwił? — zmienił temat Harry z westchnieniem. — Godzinę? Dwie? Czy może pieprzony tydzień?
— Krócej, niż sądzisz — mruknął Gawian, jakby nie do końca był z tego faktu zadowolony.
— Co masz na myśli? — dopytał Harry, wyczuwając niedomówienie w tym zdaniu. I w całej posturze Gawaina.
— Zaczynam poważnie się zastanawiać nad wtykami Narcyzy Malfoy — zaczął Robards. — Bo dziwnym trafem trzy godziny po aresztowaniu twojej osoby, zgadnij kto do mnie wpadł.
— Co chciała? — zmarszczył brwi.
— Powiedziała — zaczął zirytowany Robrads — że skoro to prawne ubezwłasnowolnienie pana Pottera, to ona też prawnie może wpłacić kaucję.
Harry roześmiał się szorstko, widząc posępny wyraz twarzy szefa. Robrads jednak nie popierał tego rozbawienia, bo jemu nie drgnął choćby kącik ust. Wręcz przeciwnie — przez chwilę wyglądało, jakby jego myśli zeszły na nie całkiem przyjemny tor. Ostatecznie jednak tylko machnął różdżką i uwolnił Pottera z tej mizernie wyglądającej klatki. Bez żadnego komentarza.
***
Widok Narcyzy Malfoy w Biurze Aurorów, szczególnie po północy, zakrawał o absurd. A przynajmniej dla większości osób, które obok niej przechodziły. Zdziwione spojrzenia jednak nie zdawały się robić na kobiecie wrażenia, ponieważ stała niezachwianie z wysoko zadartym podbródkiem, ubrana w długą, szarą suknię oraz o tonę ciemniejszą pelerynę. Zdawała się być damą na dworze, a nie niespodziewanym intruzem, który nawiedził samego Gawaina.
Ostatnio mężczyzna miewał wyraźnie pecha do kobiet, ponieważ jeszcze z rana użerał się z Valerią Balan, a teraz przyszło mu się mierzyć z Narcyzą Malfoy. Z tymże jeśli pierwszą potyczkę mógł wygrać, tutaj zdecydowanie nawet nie chciał próbować. Wzrok Narcyzy mówił wyraźnie, że nie pragnął z nią zadzierać. A przynajmniej nie teraz, po tak ciężkich dniach.
Zmierzyła go chłodnym wzrokiem, po którym pewnie miał odczuć ciarki na skórze. Mimo wszystko Gawain miał zbyt duże doświadczenie, by dać się tak stłamsić i tylko uniósł wymownie prawą brew do góry, niemal prześmiewczo. Nic nie powiedział, do czasu aż Narcyza przeniosła swą uwagę na Harry'ego. Od razu na jej licu pojawiła się radość i Gawian dałby się pociąć, twierdząc, że to wszystko było udawane. Narcyza zresztą zawsze uchodziła za naprawdę dobrą aktorkę.
— Proszę, oto on — zawyrokował Gawain sucho, nie spuszczając z niej oczu nawet na sekundę.
— Harry, mój drogi — przywitała się wylewnie, ignorując jednocześnie słowa Robardsa, a Harry odparł ten uśmiech, ku zaskoczeniu starszego mężczyzny. Chociaż i tu doszukał się więcej kłamstwa niż choćby skrawka faktycznej uprzejmości w stosunku do kobiety.
— Miło cię widzieć, Narcyzo — odparł Potter, mrużąc powieki. — Rozumiem, że to tobie zawdzięczam wolność?
— To nic takiego — zapewniła. — Jestem ci dłużna o wiele więcej. Ale, mam nadzieję, że nie odmówisz w takim razie gościny w moim domu? Jesteś głodny zapewne, a ja dziwnym trafem też jeszcze nie jadłam kolacji.
Robards ledwo powstrzymał się od zgryźliwego komentarza. Na ścianie, gdzie stali, wisiał zegar i sam Gawian widział, że wskazówki pokazywały prawie że pierwszą w nocy. O tej porze nikt zdrowy na umyślę nie serwował kolacji, aczkolwiek nie w jego interesie było wtrącać się w tę kwestię. Szczególnie, że propozycja Narcyzy, choć wymuszona, była dobrym pomysłem.
Harry nie powinien być sam, według opinii Gawaina. Mimo że powiedział mu co myśli o jego stanie, nadal nie mógł mieć pewności, czy młodszy auror go posłucha. Chciał żeby tak się stało, ale nie miał na to żadnej gwarancji.
— Pewnie nie odpuścisz, jeśli się nie zgodzę? — domyślił się Potter.
— Chyba dobrze mnie znasz, Harry. — Narcyza zaśmiała się perliście, ale jej oczy wciąż miały stalową barwę. I właśnie wtedy Gawian pojął, że kobieta obserwowała Harry'ego z wyraźną niepewnością. Jakby się bała, że zaraz wybuchnie.
Czyżby ona także rozumiała, iż Harry potrzebował pomocy?
Tak, Gawian nie lubił Narcyzy, ale co by nie mówić, szanował ją za to jakim typem osoby była. Potrafiła o siebie zawalczyć, potrafiła wręcz wszcząć wojnę, jeśli miałaby ku temu dobry powód. Była też bezgranicznie oddana mężowi i Robards wiedział, że tylko dlatego udało im się wszystkim przetrwać za rządów Voldemorta. Lucjusz w tamtym okresie potrzebował kogoś takiego obok siebie. Inteligentnego, potulnego i stojącego za nim murem. A Narcyza świetnie spisywała się w tej roli.
Nie rozumiał jednak, dlaczego popierała rasistowskie poglądy męża. Czy naprawdę w nie wierzyła? Auror obstawiał, że nie, ale w gruncie rzeczy Robards mógł tylko się tego domyślać, ponieważ nigdy nie był blisko z Malfoyami i swe zdanie opierał w większej mierze na plotkach. Poza tym to, co mówili głośno za czasów Czarnego Pana, nie musiało być prawdą. Wtedy wszyscy robili co od nich oczekiwano. Szczególnie, że niektórzy nie mieli po prostu wyboru.
W każdym razie Robards szanował Narcyzę i szanował w tym momencie to, że była bardziej spostrzegawcza niż niejeden z jego pracowników. Dlatego wyjątkowo nie skrzywił się, gdy powiedziała do niego:
— Do zobaczenia, panie Robards.
Nie wiedział czy była to obietnica, czy Narcyza wyzywała go na jakiś irracjonalny pojedynek. Nie obchodziło go to, ponieważ za cel obrał sobie jedynie znalezienie tego pieprzonego kreta. Narcyza Malfoy nie miała prawa wtrącania się w jego sprawy. Nie, kiedy miał coś w tej sprawie do powiedzenia.
— Do zobaczenia — szepnął do siebie, kiedy znalazł się wystarczająco daleko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top