ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
— Ściemnia się — powiedział na głos Draco, spoglądając na okno, zza którego dojrzał szarobure niebo. Wciąż trwał w gabinecie ojca, na ziemi, czytając wszystkie te książki, które mogły mieć jakiekolwiek potrzebne im informacje na temat magii krwi. Odkąd Potter został listownie wezwany, Draco postanowił, że jednak sprawdzi pozostałe księgi. Może i faktycznie nic tutaj nie było, ale wolał się upewnić.
Teraz jednak znów zatrzasnął książkę i odchylił głowę ku górze, na pusty obraz. Lucjusz Malfoy wciąż nie wrócił na swoje miejsce, pomimo że tyle godzin minęło. Draco nawet zaczął przypuszczać, że w ogóle nie zamierza tego uczynić. Było to zresztą prawdopodobne — zapewne jego wspomnienie było równie nieobliczalne, co prawdziwy Lucjusz.
Draco zaczynał być naprawdę rozkojarzony. Jego myśli dryfowały nie do magii krwi, a do tych wszystkich dzisiejszych wydarzeń. Począwszy od Parkinson, a skończywszy na Potterze. Chociaż istotnie widok kobiety z tego wszystkiego najbardziej go zaniepokoił. Spotkanie byłej przyjaciółki po trzech latach obudziło w nim coś, co obiecał przed samym sobą, że pozostanie zamknięte głęboko w jego jaźni. Nie lubił wspominać tamtej przeszłości. Ale właśnie teraz ona się budziła do życia, obrazy zaś zalewały skołatany umysł.
Pierwsze spotkanie z Thomasem Accordem nie należało do przyjemnych. Spojrzał na Dracona od razu swoimi zielonymi tęczówkami, które przypominały oczy węża. Mimo że Accord był dość przystojnym, wysokim facetem wzbudził niemal natychmiast w Malfoyu odrazę. Dlatego, gdy wyciągnął rękę na przywitanie, wbił swe paznokcie mocno w skórę mężczyzny, aby zaznaczyć, że aktualnie przebywa na jego terenie, na jego zasadach.
Accord uśmiechnął się jedynie, jakby nie czuł bólu. Objął Pansy mocniej i wkroczyli razem do Malfoy Manor, w ślad za młodym Malfoyem. Draco za nimi się nie obejrzał, pomimo że czuł, iż wzrok mężczyzny zatrzymuję się zbyt często na jego tyłku. Postanowił to zignorować, choć potem dowiedział się, że był to oczywisty błąd.
***
Dwa miesiące później spotkał Thomasa w jednym, ze znanych barów. Nie sądził, że ten go zauważył, dopóki Accord się do niego nie przysiadł. Poprawił poły swej marynarki i zamówił dwa kieliszki jednego z mocniejszych szampanów.
— Czego chcesz? — zapytał wtedy Draco, zbyt doświadczony, aby wierzyć, że całe to spotkanie było bezinteresowne.
— Och, nie zgrywaj się — westchnął Thomas, kładąc dłoń na udzie drugiego mężczyzny. Draco udawał z kolei, że nic nie wyczuł — ani tej natrętnej dłoni, ani palców, które przesuwały się ku górze. — Dobrze wiesz, czego chcę.
— Masz Pansy — warknął Draco, ale się nie odsunął. Chciał wiedzieć na czym konkretnie stoi. — Do tego chyba nie myślisz, że będę pieprzył się z jej narzeczonym?
— To moja przyjaciółka — podkreślił Draco, biorąc kolejnego łyka trunku.
— Owszem, myślę — odparł Thomas, z bezczelnym uśmiechem. — Ponieważ wiem coś, co może ci zaszkodzić. I zapewniam cię, że nie chciałbyś, aby wyszło to na światło dzienne.
Draco stężał. Spojrzał na szorstkie oblicze Accorda, doszukując się w nim cienia kłamstwa. Jednak bezczelny wzrok oraz wyczuwalna pewność siebie sprawiły, że nie wątpił w jego słowa. Accord naprawdę coś na niego miał.
— Zapłacę ci — powiedział odruchowo Draco. Kwestia pieniędzy nigdy nie była przeszkodą.
Thomas zaprzeczył ruchem głowy.
— Nie chcę pieniędzy — odparł zadowolony z siebie. — Chcę ciebie, w moim łóżku.
Draco już zamierzał wstać, ale mocny uścisk na nadgarstku go powstrzymał. Skrzyżował wzrok z Accordem i wtedy ten bezczelnie dodał:
— Albo informacja, że zabiłeś ojca ukaże się na pierwszych stronach gazet.
Draco Malfoy w tym momencie zastygł w pół kroku. Nie dlatego, że był tak przerażony, ale z zupełnie innego powodu. Jedyną osobą, która mogła zdradzić to Accordowi była bowiem Pansy. I zaufanie, którym ją darzył, właśnie zostało nadwyrężone do granic możliwości.
Draco istotnie nawet przed samym sobą twierdził, że to szantaż przymusił go do nachylenia się i pocałowania Thomasa. Jednak w rzeczywistości był to palący gniew i chęć zemsty.
Pukanie do drzwi przywróciło Dracona z powrotem do rzeczywistości. Nie zdążył przyzwolić na wejście, ponieważ do pomieszczenia i bez tego zajrzała Narcyza. Jej twarz wydawała się być czymś zmartwiona, kiedy na niego spojrzała. W szarych tęczówkach jednakże dojrzał znajomą stal, która wyróżniała się na tle kruchości kobiety.
— O co chodzi? — zapytał szorstko, podnosząc się z klęczek.
Narcyza się nie poruszyła, stojąc na progu i patrząc na niego spod swoich długich, podobnych do tych jego, rzęs. Zaplotła jedynie dłonie na sukni, ociągając się z wypowiedzeniem jakichkolwiek słów.
— Zaatakowano Hogwart — w końcu oświadczyła sucho.
Draco w pierwszym odruchu drgnął na dźwięk beznamiętnego tonu głosu, a dopiero potem pochwycił z całej siły schowaną w szacie różdżkę i ruszył sztywnym krokiem w stronę matki. Narcyza nie przepuściła go jednak, dalej stojąc w drzwiach.
— Odsuń się, matko — nakazał z pozoru łagodnie. — Ponieważ nie będę drugi raz prosił.
To było ostrzeżenie, o czym pani Malfoy wiedziała zbyt dobrze. Znała swego syna i rozumiała, kiedy był zdolny do rzeczy, o które nikt inny by go nie posądził.
— Obiecaj tylko, że będziesz ostrożny — poprosiła szorstko, nie uginając się pod jego twardym spojrzeniem.
Chwila ciszy przeciągała się, aż ostatecznie Draco z ociąganiem skinął głową.
— Obiecuję — powiedział.
***
To był istny chaos. Gdy tylko teleportowali się na obrzeża Hogawrtu, wpadli prosto w sidła bitwy, która tak bardzo przypominała tą z przeszłości. Aczkolwiek była zupełnie inna, ponieważ Harry natychmiast zauważył, że bariera trwała na swym miejscu, a śmierciożercy rzucali w nią swymi czarnomagicznymi zaklęciami, jakby chcieli przełamać się przez ten magiczny mur.
Gdy tylko wrogowie, z twarzami zakrytymi przez ciemność nocy oraz ciężkie kaptury, zauważyli przybycie rzeszy aurorów, zaczęli znikać jeden po drugim. Harry rzucał za nimi klątwy, ale te niknęły, zbyt późno wypowiedziane. Napastnicy przemieniali się w czarny dym, który rozpływał się na ich oczach.
Brunet zauważył ostatniego ze śmierciożerców. Ten znajdował się niewiele metrów przed Harrym i wyglądał jakby na coś czekał. Harry podbiegł do niego, wypowiadając jedno z tych potężnych zaklęć, ale nieprzyjaciel był na to gotowy — różdżka jego uniosła się i precyzyjnie odparła cios. Spod kaptura Harry dojrzał niegodziwy uśmiech na poszarzałej twarzy.
— Nie zapobiegniesz temu — powiedział nieznajomy, a potem dołączył do swych pobratymców, niknąć na ciemnym niebie.
Harry mógłby za nim podążyć, ale obowiązki aktualnego szefa Aurorów nie pozwoliły mu na to. Przeklął więc jedynie donośnie i odwrócił się do swych przyjaciół, którzy zadyszani znaleźli się tuż obok. Dojrzał także Minerwę, której kapelusz tym razem zdawał się spadać z głowy, jakby ledwo uniknęła jakiegoś nieprzyjemnego, a może nawet śmiercionośnego zaklęcia. Obok niej przystawali inni nauczyciele, w tym i sam Neville, który skinieniem przywitał się z nim.
— Dlaczego jesteście poza barierą? — zapytał Harry, gdy podszedł do dyrektorki Hogwartu.
— Obawiam się, Harry, że nie miałam wyboru — odpowiedziała kobieta, której mina wyglądała na naprawdę strapioną. Przypomniał sobie, że kiedy z rana ją odwiedził, już przyszło mu do głowy, iż wygląda na zmęczoną. Teraz jednak wydawała się być jeszcze starsza niż w rzeczywistości. Upiornego efektu dodawała ponadto krew na szacie. — Za czasów Dumbledore'a bariera była znacznie silniejsza, ale teraz przypuszczałam, że zdołają się przedrzeć. Wolałam więc zainterweniować nim się dostaną do środka.
— A co z uczniami? — zapytał Harry.
— Zdecydowaliśmy, żeby ich nie budzić. Prawdopodobnie nie wyczuli nic niepokojącego. W razie czego Finnigan miał stać w gotowości, aby opracować plan ucieczki — wtrącił się Neville, który podszedł bliżej. Ron przyjacielsko poklepał go po ramieniu, jakby tym samym podziwiał jego opanowanie. Hermiona jedynie uśmiechnęła się niemrawo.
— Z zamku raczej nikt nie powinien dostrzec tego, co tu się wydarzyło — wypowiedział na głos swoje domysły Harry. Hermiona mu przytaknęła, odbierając jego natarczywe, bystre spojrzenie.
— Tak, Harry, też tak sądzę — przyznała. — Lepiej, żeby nikt oprócz nas się nie dowiedział o tym incydencie.
— Departament zachowa milczenie — dodała jedna z aurorek, która schowała aktualnie różdżkę do szaty.
W tym właśnie momencie wszyscy odwrócili się na dźwięk kolejnego trzasku teleportacji. Harry już przymierzał się do wyciągnięcia własnej różdżki, ale wtedy zobaczył blond kosmyki włosów oraz znajomą szatę. Draco podszedł do nich, a jego oblicze wydawało się być poważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
— Nie zdążyłem — zauważył Malfoy, spoglądając na Harry'ego. Schował różdżkę, wiedząc że już mu nie będzie potrzebna.
— My też nie — odparł na to Harry, zerkając na niego. — Śmierciożercy od razu się wycofali, gdy przybyliśmy.
Cień zaskoczenia przemknął przez lico Malfoya, ale tylko Harry to zauważył. Obaj zrozumieli, co to wszystko mogło oznaczać.
— Ann, zbierz wszystkich i wracaj do Biura. W wolnym czasie napisz raport, ja zajmę się resztą — nakazał Harry, mówiąc w kierunku jednej z jego podwładnych. Ann istotnie przytaknęła i dostosowała się do polecenia. — Wątpię, żeby mieli zamiar raz jeszcze uderzyć.
Ostatnie słowa pokierował do Minerwy, która też tak przypuszczała. Wszyscy razem udali się do Hogwartu, w wymownym milczeniu. Jedynie Hermiona mruknęła, że opatrzy dyrektorkę. Ta jednak nie pochwaliła tego pomysłu, twierdząc, że nie jest to konieczne.
Neville'a zostawili gdzieś po drodze. Jako nauczyciel zielarstwa mieszkał w zamczysku, więc zapewne udał się na spoczynek do swych komnat. Tak jak to zrobiła reszta nauczycieli, których Minerwa sama odprawiła.
Seamusa Finningana spotkali z kolei tuż w jednym z krętych korytarzy. Stał na środku i już zapewne domyślił się, że nic niepokojącego się nie stało. Na widok Harry'ego zresztą widać było, że odczuł ulgę. Jego piegowata twarz pojaśniała.
— Witaj, Harry — przywitał się wylewnie, uciskając jego bark. — Ktoś jest ranny?
— Nie — odpowiedział Potter. — Wszystko jest w porządku.
Draco na to zdanie miał ochotę prychnąć cicho, ale nawet tego nie odważył się zrobić. Nie chciał dolewać oliwy do wrzącego ognia, a tak na pewno by się stało. Cóż się jednak dziwić? Faktycznie nic nie było w porządku, bo jeśli śmierciożercy zaatakowali Hogwart, oznaczało to, że czuli się na tyle bezkarnie i potężnie, że trudno było teraz przewidzieć, czego mogą się jeszcze dopuścić. I co planują.
Seamus jeszcze raz uśmiechnął się i ruszył już do swojego pokoju. Cała czwórka wznowiła chód za McGonagall, do jej gabinetu. Draco zaś wykorzystując okazję przybliżył się do Harry'ego.
— Nie sądziłem, że pracuje tu Finningan — szepnął.
Harry przelotnie spojrzał na niego.
— Minerwa rok temu złożyła mu propozycję nauczyciela Obrony przed Czarną Magią i zgodził się. Trudno powiedzieć dlaczego. Może z powodu przełamania klątwy na tym stanowisku, a może z innych pobudek — wyjaśnił.
Draco ta odpowiedź usatysfakcjonowała, ale dręczyły go też inne pytania.
— Dlaczego śmierciożercy zniknęli, gdy się pojawiłeś?
Harry przystanął niespodziewanie, marszcząc brwi. Draco nie powiedział pojawiliście, ale pojawiłeś i to go bardzo wzburzyło. Nie chodziło wcale o Malfoya, bo to pewnie było jedynie drobnym przejęzyczeniem, aczkolwiek przeczucie mówiło mu, że... coś było nie tak.
— Nie wiem — przyznał po znacznej chwili. Jak na złość właśnie w tym momencie jakieś ptaszysko wfrunęło przez jedno z mniejszych okien i przefrunęło nad ich głowami, upuszczając list. McGonagall odruchowo złapała zwitek i z grymasem zerknęła na pismo.
Potem spojrzała na Harry'ego.
— To chyba do ciebie, panie Potter — powiedziała oficjalnie, drżącą dłonią podając mu list. Cóż takiego Gawain mógł napisać, że aż tak się przeraziła? Harry nie czekał na odpowiedź, sam zerknął na czarny tusz i formujące się w zdania litery.
Śmierciożerca twierdzi, że dziś zabiją twoją narzeczoną.
G. Robards
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top