ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI
Najstarszy z czarodziejów, aktualnie przebywających na Grimmauld Place, właśnie wkroczył w płomienie kominka, by móc zwinnie przemieścić się do swojej następnej lokalizacji. Nie zdążył jednak tego zrobić. Nim zdołał chwycić w palce proszek Fiuu z półmiska stojącego na kominku, głos Draco Malfoya skutecznie go przed tym powstrzymał. Dlatego Gwain, chcąc nie chcąc, sztywno odwrócił się, a potem napotkał bystre oczy, które z dziwnym napięciem spoglądały w jego stronę. W pomieszczeniu prócz nich nie było nikogo innego. Harry z Hermioną i Ronem ruszyli na górę, aby w niezamieszkałej części posiadłości podjąć się niwelowania zabezpieczeń książki. Gawian na początku miał im w tym pomóc, ale srogo oświadczył, że dwaj aurorzy poradzą sobie bez niego. Wyglądało na to, że spieszył się z powrotem do Biura. Draco z kolei nie dołączył do reszty, ponieważ usłyszał, że tylko przyciąga problemy i lepiej, jeśli na razie będzie trzymał się z dala od jakichkolwiek podejrzanych klątw. Ku zaskoczeniu zgromadzonych, nie oponował. Właściwie było mu to na rękę, bowiem planował wykorzystać sytuacje porozmawiania z przełożonym Harry'ego na osobności. Dzięki temu nikt poza nimi nie mógł usłyszeć słów, które właśnie padły.
— Coś sugerujesz? — rzucił mężczyzna. Trudno było rozszyfrować, czy jest właśnie poruszony tym, co powiedział Draco, czy jednak nie miał mu tego za złe. Gdyby Draco miał istotnie obstawiać, zapewniłby, że to drugie.
— Wciąż nie mówisz nam wszystkiego — powtórzył Draco, posyłając mu lekko osądzające spojrzenie. To nie było tak, że nie ufał Robardsowi. Nie całkiem. Bardziej chodziło o to, że auror miał nieprzyjemny zwyczaj trzymania języka za zębami, dopóki samemu nie stwierdzał, że nadszedł czas na szczerość. Albo, że są na nią dostatecznie gotowi. Co by nie mówić, Gawain nie działał pochopnie, wszystkie jego decyzje, również te dotyczące zbyt wczesnego dzielenia się swoimi odkryciami, zwykle czemuś służyły, tyle że... Tyle że Draco uważał, iż mieli kurewskie prawo wiedzieć. Nieważne czym się sugerował, nieważne jak bardzo nie ufał ich aktualnemu osądowi. Byli razem w tym bagnie i powinni mieć możliwość także wspólnymi siłami sobie z nim poradzić. Przecież przetworzenie oraz zrozumienie tego, co się do siebie nawzajem mówiło, nie było aż takie trudne. I cholera, Draco naprawdę miał już dość kłamstw, półprawd i wiecznych niedomówień.
— Na przykład o pogróżkach — dodał Draco ze skwaszoną miną. Poprawił mimowolnie mankiety koszuli, które wystawały zza rękawa szaty. Nie czuł się dobrze przy Gawainie, a teraz dzieliło ich naprawdę niewiele kroków. Wcześniej myślał, że zaczyna się do szafa aurorów przyzwyczajać, ale chyba zapomniał, że Gawain potrafił się umiejętnie wtopić w tłum, gdy pragnął jedynie poobserwować i pozostać w cieniu. Kiedy zaś wychodził przed szereg, znajdując się w centrum uwagi, jego pozorna kruchość znikała. Był wręcz, na swój sposób, onieśmielający. Nie ukrywając, Draco gardził aurorami, a w tym wydaniu nie szło nie zauważył, że Gawain ewidentnie należał do stróży prawa oraz porządku. Jego postawa mechanicznie stawała się żołnierska, jakby szykował się do ewentualnego odparcia ataku. W opinii Draco było to jednak bezcelowe. Nie zatrzymywał Robardsa po to, by na niego naskakiwać. Zresztą, prawdopodobnie i tak by nic to nie dało. Chciał jedynie dostać więcej odpowiedzi, niż Gawain zdecydował się im uprzednio udzielić.
— Co z nimi? — Uśmieszek Robardsa pojawił się na kilka sekund. Potem opadł, chociaż błysk w oku pozostał. Draco zgrzytnął zębami, bo nie lubił, gdy się udawało głupiego. Robards zdecydowanie musiał wiedzieć, co z nimi nie tak.
— Powiedziałeś, że to nie była ani pierwsza, ani ostatnia taka wiadomość — przypomniał mu Malfoy, z przyzwyczajenia zadzierając wysoko podbródek. Mimo że Gawain był niższy od niego o jakieś dwa centymetry, to miał wrażenie, że to on jest znacznie mniejszy. Za mały, by móc się z nim zmierzyć. — Przypuszczam więc, że pokazałeś nam najmniej znaczącą ze stosu gróźb, które powinienem otrzymać. Ciekawi mnie, jak brzmi najświeższa z nich?
Rozbawienie znowu przemknęło przez zazwyczaj nieczytelne oblicze. Robards nie ukrywał swych emocji. Chciał, by Malfoy je widział.
— Na pewno chcesz wiedzieć? — upewnił się.
— Skoro pytam, znasz odpowiedź — sucho zaznaczył blondyn w odwecie. Od początku był świadom, że Robards ma powód, by więcej nie poruszać tego tematu. A jednak to do Dracona było zdecydowanie, co powinien, a czego nie powinien usłyszeć. Jakakolwiek prawda na niego czekała, był gotów ją otrzymać.
— Napisali, że zamordują twoją matkę, jeśli się do nich nie dołączysz — powiedział Gawain spokojnie. A następnie odwrócił się ponownie do kominka. Po kilku minutach stanął w płomieniach i zniknął, niemo wypowiadając adres swojego celu. Draco widział poruszające się usta, płaszcz opatulony w kłębach dymu i zuchwałe ostatnie spojrzenie. Postać całkowicie zniknęła, pozostawiając Dracona samego sobie.
Jeszcze chwilę stał tak, po czym w końcu osunął się na znajomy fotel i przetarł zmęczoną twarz dłońmi. Place lekko mu się trzęsły, ale nie było to nic, z czym nie dałby sobie rady. Potrzebował tylko kilku solidnie głębokich oddechów.
Nie dane było mu jednak zebrać myśli, ponieważ z góry rozległ się donośny grzmot. Draco poderwał głowę z niepokojem.
— Kurwa! — doszło go przekleństwo Pottera. Draco natychmiast stanął na równe kroki i ruszył po schodach, mając w dupie wcześniejsze aluzje, że ma nie zbliżać się na piętro, póki sami nie zejdą. W tym momencie w ogóle nie obchodziła go nawet opinia Hermiony na ten temat. W żadnym razie nie zamierzał potulnie czekać, aż zostaną zabici przez żałosną książkę. To było chyba najgorsze, co mógłby uczynić.
***
W głowie Harry'ego kołatało naprawdę wiele niespójnych myśli. Nie lubił tego stanu swojego umysłu, gdy obrazy mieszały się, tworząc jeden, wielki chaos. To się jednakże działo, głównie przez to, że nie spodziewał się ostatniego wyznania Gawaina pod naciskiem Dracona. I pomimo że wiedział, iż Gawain nie należał do osób bez skaz, to i tak w jakieś mierze poczuł się oszukany oraz zdecydowanie wściekły. Może istotnie ta złość w tym momencie trochę opadła, przez obowiązki, które go jeszcze czekały, wciąż niemniej pozostała iskrą zapalającą przysłowiowy płomień.
Harry jednak nie rozmyślał o swoim szefie. Umysł dryfował zamiast tego do Draco Malfoya, dla którego całe to spotkanie nie okazało się zbyt miłe. Na pewno też wyzwoliło w nim wiele sprzecznych emocji. Nie było się czemu jednak dziwić, któż bowiem chciał usłyszeć, że może jego ojciec nie był tym, na jakiego przez większość czasu się kreował? Szczerze mówiąc, to nawet sam Harry był lekko zmieszany nagłym obrotem spraw. Nie to, że obdarzył Lucjusza cieplejszymi uczuciami, co sam absurdalny pomysł, że mógłby okazać się chociaż minimalnie lepszym człowiekiem, w jakimś stopniu zmienił jego postrzeganie rzeczywistości. I przy tym pytanie "Co jeśli...?" powtarzało się echem z lekko szyderczym wydźwiękiem.
— Czy tylko ja uważam za dziwne, że Draco odpuścił? — spytał Ron, przerywając nagłą ciszę. Właśnie wdrapali się na górę, po czym Harry przeprowadził ich przez wąski korytarz, aż nie skręcili do ostatnich drzwi. Otworzył je kluczem, wyciągniętym z kieszeni szaty, a nie zaklęciem. Może był to wyraz szacunku dla zmarłego przyszywanego wuja, a może Harry nie miał ochoty rzucać Alohomorę po raz tysięczny. Przez lata nadużyć, czasami i Hermiona miała brzydki zwyczaj się skrzywić, wypowiadając wspomniane zaklęcie.
— Myślę, że chce porozmawiać z Gawainem na osobności — powiedziała kobieta, wychylając się zza ramienia Harry'ego, by móc zobaczyć zaciemniony pokój. Nie był ani duży, ani zbyt mały. Niemniej faktycznie wyglądał, jakby nikt od dziesięcioleci do niego nie zaglądał. Kurz, który mienił się przy otwartych drzwiach, był niespotykanym widokiem w innych częściach domu. Poza tym było tutaj zimno i jednocześnie jakoś nieswojo. Hermiona wzdrygnęła się, widząc niezaścielone jednoosobowe łóżko i, leżącą na stoliczku, pustą filiżankę po herbacie.
Hermiona nie zapytała o to, ponieważ Harry już raz im wyjaśniał, że Syriusz nie lubił tego pomieszczenia. Podobno zmarła w nim jakaś jego krewna, pozostawiając po sobie nikłe ślady obecności, więc wszyscy omijali szerokim łukiem nawiedzony pokój.
— Póki się nie miesza, niech sobie rozmawia — dodał Harry, chociaż z jednej strony naprawdę ciekawiło go, co takiego blondyn chciał powiedzieć Robardsowi, że miało pozostać niedostępne dla ich uszu. — Lepiej dla nas, by nikogo nie rozpraszał swoimi zgryźliwymi uwagami, kiedy będziemy łamać zabezpieczenia tego cholerstwa.
— To ciebie rozprasza, nie mnie — mruknął Ron, rozglądając się na boki. Jawnie też zignorował cichy szelest po swojej prawej stronie. I nie mrugnął okiem na to, że krzesło przy stoliku, o dwa milimetry, przesunęło się w bok. — Herm, połóż to tutaj — polecił, wskazując na blat. Hermiona wykonała polecenie, kładąc książkę obok zapajęczonej porcelany.
— Co teraz? — zaciekawiła się, marszcząc brwi.
Mimo wcześniejszego napięcia pomiędzy Ronem a Harrym, teraz obaj aurorzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Lepiej wyjdź na zewnątrz — polecił Ron, wskazując na otwarte drzwi. — Zawołamy cię, jeśli coś będzie nie tak.
Hermiona się nie spierała. Ruszyła z powrotem, jedynie raz spoglądając przez ramię na książkę oraz swoich przyjaciół.
— Bądźcie ostrożni, dobrze? — poleciła.
Obaj potaknęli jednocześnie, zawczasu wyciągając swoje różdżki. Tak naprawdę ich odpowiedź była bezwolna i mechaniczna, ponieważ umysł zajęty już mieli tym, co leżało przed nimi. Niepozorna, cienka i opatulona w czarną oprawę książka. Dlatego nawet nie zerknęli na Hermionę, która zamykała niepewnie za sobą drzwi.
To Ron pierwszy rozpoczął inkantacje, a Harry przyłączył się chwilę później. Z ich różdżek wydobyło się złoto-pomarańczowe światło, które na moment pochłonęło cały pokój. Moc aurorów uderzyła w niewidoczną barierę. Najpierw nic się nie działo, ale po sekundach cichych zaklęć, rozległ się donośny rumot.
Harry odskoczył.
— Kurwa — zaklął i poczuł ból wzdłuż wewnętrznej strony dłoni. Nie potrafił jednak stwierdzić, co jest nie tak, bo blask wciąż oślepiał. Dopiero po dłużących się sekundach, światło przygasło, a ciemność znów ogarnęła pomieszczenie. Do środka zaś gwałtownie wpadł zadyszany Draco Malfoy.
— Co tu się dzieje? — warknął z niepokojem, spoglądając w kierunku aurorów. Hermiona także pojawiła się, chociaż z delikatnym opóźnieniem. Harry wywnioskował z tego powodu, że widocznie drzwi musiały się same zaryglować podczas całego procesu i dopiero Malfoy zdołał przedrzeć się do środka.
— Nic... — zaczął Harry, ale nie dokończył. Syknął, chwytając się za obolały nadgarstek. Różdżka musiała wypaść mu zaraz po kłującym bólu, bo teraz leżała tuż obok jego prawej nogi. Harry nie przejął się jednak tym, spoglądając z krzywym wyrazem twarzy na czerwoną, zalaną krwią rękę. Posoka zalała skrawek stołu i drewnianej podłogi. — To tylko ta pieprzona filiżanka.
— Pokaż to. — Niewiadomo kiedy, Draco znalazł się niebezpiecznie blisko Harry'ego i brutalnie przysunął do siebie zranioną dłoń mężczyzny. Jego prawa brew, po chwili zastanowienia, uniosła się do góry. Potem skrzyżował wzrok z Harrym. — Pieprzona książka chciała cię zabić porcelaną. Jak to jest w ogóle możliwe, Potter?
Harry westchnął. Hermiona więc zdecydowała się odpowiedzieć za niego. Wskazała przy tym palcem na pozostałości po zbitym naczyniu. Jedna część porcelany leżała na dywanie przy łóżku, druga wystawała z ręki Harry'ego.
— To nie książka, a duch. Widocznie zdenerwował się — wyjaśniła, podchodząc do stolika i z powrotem zabierając prezent Longbottoma. Po lekkim uśmiechu Draco zrozumiał, że Harry z Ronem musieli z powodzeniem zdjąć zabezpieczenia. Nie pozwolił sobie jednak za bardzo nad tym rozmyślać, kierując wątek na to, co aktualnie się działo.
— Duch? — powtórzył, mocniej naciskając knykcie na nadgarstek Harry'ego, by pomóc mu tamować krwotok. Nie wiedzieć czemu, jak dotąd Hermionia nie pofatygowała się, aby samemu to zrobić, mimo że to ona była uzdrowicielem. Właściwie to prawie w ogóle nie zerknęła na przyjaciela. Ron także trwał niewzruszony. Z tej przyczyny Harry sam musiał wyciągnąć ten obrzydliwie spory kawałek szkła z ręki. Pociągnął go jednym, konkretnym ruchem drugiej, lewej dłoni. Potem odrzucił na ziemię. I podniósł różdżkę.
— Ten pokój jest nawiedzony — orzekła Hermiona, ruszając do korytarza. — I lepiej żebyśmy stąd szybko wyszli.
— Nawiedzony... — Draco drgnął. Następnie zmrużył powieki, spojrzeniem badając obojgu magów. Oczy Rona mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa, które mogłyby w tej sekundzie paść. Draco trochę zbladł. — Czy to coś stoi za mną?
— Tak — przyznała cicho. — I chyba cię lubi, więc, proszę, pośpieszmy się. Póki jeszcze nie zmieniło decyzji.
Potomek Blacków.
Prawdopodobnie wszyscy usłyszeli ten pomruk w swojej głowie. Draco nie musiał o to pytać, po prawdzie nawet nie zamierzał, widząc zmieszane oblicza towarzyszy. Szybko pociągnął do drzwi Pottera i nie oglądał się za siebie. Na koncie miał i tak sporo nieciekawych doświadczeń, a walka z jakąś pierdolniętą, niespokojną duszą nie znajdowała się na szczycie jego listy życzeń. W rzeczywistości, wolałby żeby w ogóle się na niej nie znalazła.
Na całe szczęście, przekroczyli próg bez nagłych nieprzyjemności. Draco mógł odetchnąć z ulgą, już nie wiadomo który raz z rzędu, gdy przywitał go widok balustrady.
— Mam prośbę — odezwał się Draco — następnym razem, gdy będziecie wchodzić do nawiedzonych pomieszczeń, ostrzeżcie. Będę wiedział, żeby was nie ratować.
Harry na to parsknął suchym śmiechem.
— Tak? — zakpił. — To zabawne, bo o ile wiem, nikogo nie ratowałeś. Przypominam, że wciąż krwawię. — Szkarłatne plamy na wykładzinie faktycznie potwierdzały słowa bruneta. Draco wymownie przewrócił oczyma. Skoro Hermiona się nie przejmowała, dlaczego on miał?
Widocznie jakimś dziwnym trafem wygłosił swoje przemyślenia na głos, bo Granger gwałtownie przystanęła przed pierwszym stopniem w dół. Ron także obejrzał się na nich, chociaż w jego twarzy szło odnaleźć zalążek rozbawienia.
— To nic poważnego — ostro zareagowała. — A ty i tak pewnie nie masz zbyt dużo do robienia, myślę więc, że nic się nie stanie, jeśli pomożesz Harry'emu to zabandażować. My wychodzimy, czekają na nas ważniejsze rzeczy.
Draco otworzył usta, a potem je zamknął. Dawno nie słyszał od Hermiony tyle jadu w swoim kierunku. Poniekąd to było powodem pozostawienia tego bez komentarza. Drugą przyczyną był to, że za szybko się odwróciła i znalazła na schodach.
— Wybacz — palnął Ron, także zmierzając w ślad żony. — Nie mogła zasnąć, więc jest drażliwa.
— Ach, no tak — sucho oznajmił Draco, mimo wszystko rozdrażniony. On także nie spał zbyt dobrze, dlatego nie sądził, żeby to był odpowiedni argument. Poza tym, czy Hermiona nie powinna skakać w rozpaczy nad rannym Potterem? Zwykle martwiła się o niego, prawie jak przyszywana matka. Dorównywała w tym, zdecydowanie, samej Molly. A teraz wyglądało na to, że skazała Harry'ego na jego pomoc. Draco nie chciał babrać się we krwi tego głupca, tym bardziej nie chciał zostawać z nim sam na sam w mieszkaniu aurora. Wyglądało na to, że jednak nie miał wyboru.
— Gdzie masz te bandaże, Potter? — zrezygnowany zapytał, już wiedząc, że będzie musiał sobie z nim jakoś poradzić. Chociaż wcale mu się to nie uśmiechało.
Harry pokierował go do niewielkiej łazienki, gdzie pod zlewem skrywała się zakurzona skrzynka. Z racji urazu aurora, to Draco nachylił się, by ją pochwycić. Gdy jednak się wyprostował, uchwycił wzrok Pottera, który prawdopodobnie jeszcze chwilę temu lądował na jego tyłku.
Nie powstrzymał się od wywrócenia oczami. Potter naprawdę go momentami tak bardzo irytował. Szczególnie, że zraniona ręka powinna być jego priorytetem, a nie obolała dupa Dracona. Chłopiec, Który Przeżył widocznie nie był tak inteligentny, jak się wydawało.
W każdym razie, w ciszy, zawinął bandaż na ręce bruneta, starając się emocjonalnie odciąć od przeszywających dreszczy, które oplatały jego ciało przy każdym dotyku ciepłej skóry. Potter, gdy milczał, był bardziej niż znośny. Ich wzajemne przyciąganie z kolei nie tak niechciane, jak powinno być. Draco jednocześnie tego nienawidził, jak w jakiejś mierze lubił, co było dość niepokojące — czuł się niczym w jakieś pułapce, nie wiedząc, czemu jego umysł stawał się niezrozumiałą papką przy pieprzonym Potterze.
— Chcesz teraz ruszyć do Manor, czy wolisz najpierw dostać coś mocniejszego na drogę? — Draco ocknął się, słysząc badawcze pytanie. Również natychmiast odsunął się, niemal w popłochu, za coś skarcił się zaraz potem w myślach, bowiem ich twarze znów były za blisko siebie, a Draco jak dotąd w roztargnieniu nie puścił dłoni otulonej bandażami. Teraz naprawił ten błąd.
Harry pewnie w innych okolicznościach, by się zaśmiał na tę gwałtowną reakcję. Tak tylko wygiął delikatnie usta w półuśmiechu, który równie szybko zmienił się w wyraz powagi. Jego oczy skrupulatnie mknęły wtenczas po surowym obliczu Malfoya, zapewne dostrzegając gdzieś pomiędzy fasadą opanowania, niepokój.
— Hermiona nie byłaby zadowolona, że to proponujesz — zauważył Draco. I mógł się założyć, że miał rację. Żona Weasleya za żadne grzechy nie zaakceptowałaby picia alkoholu po jej ziółkach, wiedząc, że jeszcze niedawno Draco był bliski omdlenia.
Harry niedbale wzruszył ramionami.
— Nie ma jej tutaj z nami — obwieścił. Powiedział to tak, jakby nie miał na myśli tylko upicia byłego śmierciożercy. Właściwie jakieś bluźniercze nuty zachęty dały znać Draconowi, że pokusa wisi w powietrzu. Postarał się ją niemniej zignorować z ciężkim westchnieniem. Nie miał sił powtarzać niczym mantry Harry'emu, że nie jest i nie będzie jego zabawką.
— Chodźmy już — odezwał się szorstko zamiast tego. Pomiędzy nimi znów wyrosła jakaś niewidzialna bariera. Nie było niemego porozumienia, a raczej dystans, który Draco obiecał sobie przestrzegać. To głównie dlatego nie pozwolił już więcej na otarcie się ich ramion. Chciał być jak najdalej od Pottera.
***
— Gdzie matka?
Skrzatka przed nimi rozszerzyła wielkie oczy z przerażenia, słysząc oschły ton swojego pana. Harry'emu nie podobał się ten strach, ale nie zareagował, aby skarcić Malfoya za brak szacunku w stosunku do niewinnego stworzenia. Malfoy wyglądał bowiem równie nieswojo, co Mimi, chociaż z pewnością nie zdawał sobie z tego sprawy.
Już wcześniej Harry dostrzegł, przy rozmowie z Gawainem, że Draco stał się zupełnym swoim przeciwieństwem. Nie udało mu się ukryć strachu oraz niezręczności z powodu nagłego stwierdzenia o wydziedziczeniu. Harry jednak się wcale temu nie dziwił. Poniekąd rozumiał, że Draco brzydził się samym sobą, za zabicie ojca. Każdy z nim związany temat niewątpliwie musiał go ranić. A jeszcze dodatkowo dochodziła do tego kwestia Narcyza, przy czym już w ogóle robiło się nieciekawie.
— Ja... panie... — Skrzatka zaczęła się jąkać, a irytacja Draco proporcjonalnie do jej zdenerwowania rosła. Już otwierał usta, by na nią krzyknąć za głupotę, ale wtedy przemówił Potter.
— Jest w ogrodzie — oznajmił. Stał teraz przy dużym oknie i patrzył przez szybę na postać, której czarna suknia niknęła pomiędzy krzewami. Draco po chwili także ją dojrzał, a jego twarz, jeśli wcześniej była blada, to teraz przypominała białą kartkę papieru.
— Jak długo zwlekałeś? — To było pytanie retoryczne. Sam Harry przypuszczał, że odkąd Lucjusz zmarł, Draco i Narcyza nie podejmowali rozmów, udając przed sobą, że wszystko jest tak, jak było dotychczas pomiędzy nimi. Ojciec przecież odszedł i nic nie mogło go sprowadzić zza grobu, po co więc było rozgrzebywać jego śmierć i konsekwencje z nią związane? Zapewne oboje tak myśleli. Lepiej było zmieść brudy pod dywan.
Draco przygryzł nerwowo usta. Jego worki pod oczami się pogłębiły, a włosy, nie tak doskonale ułożone jak zazwyczaj, opadły na zmarszczone czoło. Co zabawne, Harry pomyślał, że nawet w tej odsłonie zrujnowania, Draco miał w sobie coś pociągającego. Auror wcześniej nigdy nie opisałby tak innego mężczyzny, ale teraz musiał przyznać, że Draco był przystojny. Może nawet ładny. Ta niespodziewana kruchość, która pewnie miała odejść równie niespodziewanie, co się pojawiła, nadawała mu czegoś kobiecego. Czegoś, co sprawiało, że chciałby się pochylić i dotknąć, mrucząc ciche "Jesteś bezpieczny".
Harry potrząsnął głową, odsuwając od siebie te absurdalne myśli.
— Porozmawiam z nią — orzekł pod wpływem chwili.
Draco drgnął i zerknął na niego z niezrozumieniem w oczach. Wyglądało na to, że dopiero po paru sekundach przyswoił to, co Harry powiedział. Nie udało mu się ukryć lekkiego zaskoczenia.
— Ale i tak będziesz musiał się z tym w końcu zmierzyć, Draco — dodał, już kierując swobodne kroki w stronę wyjścia. Specjalnie wypowiedział jego imię, wiedząc, że tym razem blondyn nie będzie miał do niego urazy. Nie skrzywi się, nie zakpi, a raczej poczuje wyłącznie wdzięczność.
— Potter...
— Tak? — Harry nie obejrzał się, dalej krocząc przed siebie. Głos Malfoya przez to stał się przytłumiony, ledwo słyszalny. Ale ostatnie słowa i tak doszły do jego uszu.
— Dziękuję.
Harry uśmiechnął się. Nic już nie powiedział, schodząc po schodach w dół, aż do frontowych drzwi posiadłości Malfoyów. Jego kroki odbijały się echem pośród solidnych ścian Malfoy Manor.
Wyglądał na zadowolonego, gdy wielkie wrota rozchyliły się, wpuszczając do środka światło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top