ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY
Oho, ależ mnie długo tutaj nie było O.O Dzisiaj to naprawiam i wreszcie wstawiam rozdział. No i chciałam Wam jeszcze powiedzieć, ze rozdział czterdziesty poprawiłam, bo mi coś zgrzytało. Ale, jeśli nie chcecie, nie musicie go czytać raz jeszcze, to Wasza wola :P Ogólnie nic dotyczącego fabuły, czy dialogów się nie zmieniło. No, a teraz zapraszam gorąco na rozdział!
Cisza pomiędzy nimi przedłużała się w oczywistym napięciu. Harry słyszał, dobiegające z drugiego pomieszczenia, głosy Dracona oraz Hermiony, ale zlewały się one z szumem w jego umyśle. W tej chwili miał naprawdę wiele słów do powiedzenia, począwszy od przeprosin, skończywszy na błaganiu o wybaczenie. Ostatecznie jednak nie odezwał się, po prostu patrząc na twarz Rona, która w tym momencie zdradzała aż nazbyt wiele. Weasley tym razem nie wyglądał jak jego przyjaciel, a raczej jak wróg, szykujący się na wojnę. W jego oczach znaleźć można było długo skrywany uraz, który dopiero teraz ujrzał światło dzienne. Oczywiście Harry wiedział, że prędzej czy później będą musieli się skonfrontować, ale zawsze mówił sobie w duchu „to nie teraz", ale niestety dziś to „teraz" właśnie nastało. I, szczerze mówiąc, nie był pewien, czy mentalnie czuł się na to gotów. Nienawidził zawodzić przyjaciół, tym bardziej ich oszukiwać. Nie lubił pokazywać im swojego gorszego, tak cholerne spaczonego ja. Oni zdawali sobie z niego sprawę już wcześniej, aczkolwiek i tak miał wrażenie, że w jakiś sposób tym sposobem ich rozczarowuje. Okazuje się być słaby oraz zupełnie zawodny. A tym, czego najbardziej się obawiał, była pieprzona bezsilność. Bezsilność, że nie mógłby nic uczynić, jeśli przyjaciele by się od niego odwrócili.
— MacGrey mi powiedziała.
Harry drgnął, zupełnie nie spodziewając się, że to Ron będzie pierwszym, który rozpocznie temat. I to z takim wstępem. Harry zmarszczył brwi i mocniej zacisnął palce na kancie blatu stołu. Opierał się o niego tyłem, jednocześnie dłońmi stabilizując całą swoją sylwetkę. Teraz dziękował za to w myślach, ponieważ przynajmniej mógł w jakiś sposób wylać z siebie swój niepokój.
— Dwa lata temu, na przyjęciu bożonarodzeniowym, zlała się jak świnia i mi powiedziała — wyjaśnił szorstko Ron. Widać było, że ledwo utrzymywał emocje na wodzy. Gdyby nie tak długa służba aurorska i nabyte doświadczenie, Harry mógł być pewien, że ton miałby podniesiony o co najmniej oktawę. Teraz jednak mówił dość cicho, choć wyraźnie i nie kryjąc w żaden sposób swojej pogardy. — Nie chciałem jej wierzyć, ale nie dlatego, że ufałem twojemu oddaniu Ginny. Nie chciałem jej wierzyć, ponieważ potwierdziła moje wcześniejsze domysły. I już dłużej nie mogłem się zwodzić. Nie mogłem okłamywać samego siebie, że nie wiem...
— Ron... — zaczął drugi auror, ale rudowłosy pokręcił głową, że ma mu nie przerywać. Jeszcze nie skończył mówić tego, co leżało mu przez tak długi czas na sercu. W końcu miał odwagę, by wyjawić swoje demony na wierzch. I nie chciał nagle stracić tej odwagi.
— Mam do siebie przez to żal, bo właściwie mimo oczywistego potwierdzenia, nic z tym nie zrobiłem. Nie poszedłem do ciebie i nie powiedziałem „przestań to, kurwa, robić", a dalej udawałem przed światem, że wszystko jest w porządku. Myślałem sobie, że to nie jest aż takie okrutne, póki Ginny nie wie. Że właściwie lepiej będzie, jeśli nigdy się nie dowie. A ty... cóż, boli mnie to, bo ty też zawsze byłeś dla mnie rodziną, Harry. I w tamtym momencie sądziłem, że po wszystkim przez co przeszedłeś... musisz jakoś dać ujście swoim problemom. Tyle że prawda jest taka, że nic nie usprawiedliwia kłamstw i oszustw. Nie usprawiedliwia ani mnie, ani ciebie. Gówno jest gównem, tak przedstawia się rzeczywistość. A przymykanie oczu na zło jest równie parszywe, niestety.
— To nie twoja wina, Ron — obwieścił z mocą Harry. — Cokolwiek zrobiłeś, albo nie zrobiłeś, cóż, to nie ty spieprzyłeś. Brzydzę się sobą, ale... nie potrafiłem przestać. Chciałem, bardzo chciałem. Wracałem do domu, czując się brudny. Ginny witała mnie w drzwiach i wtedy sądziłem, że to był ostatni raz. Ale potem to się działo znowu i znowu. Nic na to nie mogłeś poradzić.
— Myślę, że mogłem — nie zgodził się przyjaciel. — Myślę, że zawiodłem i ciebie, i przede wszystkim swoją siostrę. Oboje nie byliście szczęśliwi, wiesz to, prawda?
Przez twarz Harry'ego przemknął cień szoku. Nie spodziewał się tego pytania. Nie zadawał też go sobie sam zbyt często. Możliwe, że bał się odpowiedzi. Nie chciał też powracać do tych złych wspomnień. Po morderstwie Ginewry ta przeszłość została zamknięta w jego umyśle, w mocarnym kufrze, którego nie wolno było pod żadnym pozorem otwierać. Jego zawartość bowiem powodowała nowe, bolesne rany.
— Co chcesz, żebym ci powiedział, Ron? — parsknął sucho brunet. — Że byłem sukinsynem dla Ginewry? Przecież to już wiesz.
Ron westchnął, a irytacja zabłysnęła w jego tęczówkach. Wiedział, że Harry przybrał właśnie ofensywną postawę i trudno będzie cokolwiek teraz zdziałać. Już naprężył mięśnie i emocjonalnie się odciął, a Ron miał przeczucie, że nieważne co teraz by rzucił, jego słowa odbiją się od przyjaciela jak o ścianę. Czasami mur Harry'ego był nie do zburzenia.
Ron mimo wszystko i tak otworzył już usta, by powiedzieć, że nie będzie rozmawiał z nim, jeśli nie chce słuchać, ale wtedy cichy szelest przykuł jego uwagę i możliwe, że także wybawił ich z nadchodzącej kłótni.
— Nie ładnie podsłuchiwać, Malfoy — obwieścił Harry, również zauważając trzecią sylwetkę, która wychylała się zza progu. Draco nie wyglądał jednak na speszonego, gdy całkowicie pojawił się przed nimi, już dłużej nie kryjąc swojej obecności.
— Nie chciałem być wścibski — szorstko oświadczył Draco, nerwowym ruchem poprawiając swoje blond kosmyki. Wyglądały teraz na bardzo zadbane i lśniły blaskiem w świetle dziennym, które przedostawało się z pobliskiego okna. Ron pomyślał, że Malfoy wyglądał o wiele lepiej, niż wtedy, gdy przyjaciel wyzwolił go od śmierciożerców. Prawdopodobnie ostatnie wydarzenia dały Draconowi w kość, a worki pod oczyma były tego dowodem, jednak i tak skórę miał znacznie zdrowszą i w spojrzeniu nie widać było tyle rozpaczy, co kiedyś. Nie był również tak makabrycznie wychudzony — szaty na nim już nie wisiały, jakby były o trzy rozmiary za duże.
— Oczywiście, że nie — uszczypliwie wtrącił Harry, ale Draco go ewidentnie zignorował, bardziej poświęcając uwagę Ronowi.
— Mieliście mieć czas dla siebie, ale właśnie Longbottom do nas wpadł. Hermiona z nim rozmawia — poinformował neutralnym tonem.
— I tak już skończyliśmy — stwierdził Ron, wzruszywszy ramionami.
— Neville? — Harry uniósł prawą brew, ukazując zaintrygowanie. — Nie wysyłałem mu sowy z zaproszeniem.
— Może nie, obstawiam jednak, że Hermiona to zrobiła — wyjaśnił Draco, wyraźnie mając coś konkretnego na myśli. Ron nie wydawał się tym zainteresowany, ponieważ ruszył już do wyjścia, pozostawiając ich samych sobie. Draco natychmiast zrobiło się duszno, gdy odparł intensywny wzrok zielonych oczu.
Harry nie wydawał się być w dobrym nastroju. Blondyn mógł się założyć, że gdyby nie rozmowa z Weasleyem, wygiąłby kącik ust w zadowoleniu, a tak jego spojrzenie pozostało nieczytelne. Twarz zupełnie nieruchoma. Wydawał się o czymś zawzięcie myśleć i nie tyczyło się to, ani przybyłego Nevilla, ani tym bardziej malinek na szyi Draco, na które właśnie spoglądał. Możliwe, że skóra Malfoya była tylko jego punktem do namysłu.
— Więc MacGrey cię szantażowała? — To nie było coś, co najbardziej interesowało w tym momencie Dracona. Ale nie chciał trwać w gęstej ciszy. Harry nie wyglądał, jakby zamierzał się stąd ruszyć, a Draco nie pomagała ciężka atmosfera. Nie chciał, żeby Potter na niego patrzył tak, jakby go tu nie było. Puste oczy aurora były naprawdę lekko przerażające.
W końcu Harry się wydawał ocknąć. Przeniósł spojrzenie z szyi na usta Draco, a potem prosto w szare tęczówki byłego śmierciożercy. Elektryzujące uczucie, które przeszło przez ciało Malfoya, uświadomiło go, że może mentalna nieobecność Harry'ego nie była taka zła.
— Płaciłeś jej za milczenie? — zaszydził w panice, że Harry jeszcze nie odpowiedział. Draco zwilżył spierzchnięte wargi językiem, w następnej kolejności się za to karcąc. Tym bardziej pokazywał, jak niekomfortowo się czuł. Nie chciał robić z siebie błazna, widocznie jednak dzisiejszy dzień nie należał do udanych, bowiem właśnie to się teraz działo. Draco ewidentnie tracił grunt pod nogami. Gdyby tylko pozostał obojętny na Pottera i nie dał się przelecieć, wciąż byłby na prowadzeniu. Albo chociaż miałby szanse na zmierzenie się z aurorem na równym poziomie.
— Moje konto nie ucierpiało na tym za mocno, więc się nie martw, Malfoy — powiedział Harry, ostatecznie także przemawiając do niego. To dobrze, bo Draco już się obawiał, że nie wypowie ani słowa. — Poza tym nasze intymne kontakty miały miejsce jedynie dwa razy. Chociaż, powinienem powiedzieć, o dwa za dużo.
Draco zmarszczył brwi.
— Wtedy, gdy zapytałem, czy twoja narzeczona wie, że pieprzysz jej przyjaciółeczkę, tak naprawdę nie sądziłem, że istotnie to robisz. Albo zrobiłeś. Tak sobie myślę, ten drugi raz... — Draco ponownie zastanowił się nad tym, czy miał rację — był wtedy, gdy pojawiłeś się u nas w Manor, w poczuciu zagrożenia? MacGrey się do ciebie dobierała?
Draco bardzo dobrze pamiętał rozpięte spodnie Harry'ego i rozmazaną szminkę na poliku, która na pewno nie należała do Ginewry.
— Jeśli przez dobieranie masz na myśli dobrego loda, to tak. Właśnie to robiła. — Chłód przenikał na wskroś głos Pottera. Mimo nagłego uśmiechu, wcale nie wyglądał na radosnego, a jeszcze mniej na rozbawionego tym wspomnieniem. — Ale nie triumfuj zbyt wcześnie, Malfoy. Tego wieczoru nic nie przerwałeś, już skończyliśmy, gdy pojawiłem się w Manor.
Draco parsknął, przysuwając się o dwa kroki. Nagła złość na ułamek sekundy przejęła w nim kontrolę. Więc dlatego opuścił swoją gardę na rzecz zbliżenia się do Pottera. Nie było to w żadnym razie dobre zagranie, a już na pewno nie bezpieczne. Dzieliło ich teraz może z kolejne dwa kroki, a Draco już nawet z tej odległości czuł wodę kolońską aurora. Ten męski zapach przyprawiał go o szybsze bicie serca z różnych przyczyn. Przede wszystkim z poczucia zagrożenia. Na drugim miejscu w liście pod tytułem „Dlaczego perfumy Pottera cię niepokoją?" znajdował się fakt, że lubił ten zapach. Na swój sposób go odurzał i przyciągał.
— Twoje ego, Potter, czasami mnie zdumiewa — osądził Draco, mrużąc powieki. — Nie interesuje mnie, co ci robiła MacGrey tak samo, jak to, czy skończyłeś, czy nie. Twoje życie seksualne i twoje pieprzone libido jest dla mnie bez znaczenia.
Tym razem to Harry poruszył się. O krok. Jeszcze jeden pozostał, by mogli warczeć prosto w swoje usta. Draco starał się nie myśleć o tym za bardzo, kiedy spoglądał na przekrzywione okulary Pottera. Dziwnym trafem na dnie świadomości pojawiła się u niego iskra irytacji, bo chętnie wyciągnąłby rękę i poprawił te oprawki tak, aby leżały na nosie Pottera prosto. Oczywiście nie zrobiłby tego, nawet jeśli sam Salazar by mu nakazał.
— To zabawne — skwitował auror — bo z tego, co wiem, to już znalazłeś się w moim życiu seksualnym. A nawet jesteś w jego centrum.
— Nie jestem twoją dziwką, Potter — cicho syknął Draco. Znów poczuł się brudny na samą myśl tego, co o nim mógł sądzić mężczyzna. Jeśli przyrównywał go do swoich poprzednich kochanek, tym bardziej było to upokarzające. Bo Draco naprawdę nie chciał być popychadłem, dążył całe życie do tego, aby stać się kimś lepszym od momentu wyzwolenia spod sideł Voldemorta. Powiedział sobie wtedy już nigdy więcej. A teraz miał wrażenie, że z powrotem jest nikim. Nie posiada władzy nad swoim ciałem, ani umysłem. Jest marionetką w dłoniach Pottera. Kolejną z jego suk, które dają się rżnąć dla samego rżnięcia, by Wybawiciel poczuł się lepiej.
— Jeśli moja pamięć nie zawodzi, niedawno mówiłeś, że mam choć trochę łaski dla swoich dziwek. Czy nie oznacza to, że sam się masz za jedną z nich?
Ostre słowa trafiły prosto w każdy nerw Dracona. Wydatna szczęka zacisnęła się jeszcze mocniej, Draco czuł, że powoli poddaje się rosnącej furii. Był cal przed wybuchem i obaj mieli tego świadomość. Szczerze mówiąc, pewnie spoliczkowałby Pottera, jeśli postawiłby na dramatyzm. Racjonalna część jego osobowości mu to niemniej odradziła — nic by tym nie wskórał, niż pogłębienie uczucia porażki. Pokazałby tym samym Harry'emu, że naprawdę go zranił. Dałby mu satysfakcję, nic innego.
Dlatego postarał się odetchnąć. Wziął chust powietrza i wypuścił po chwili. Cokolwiek myślał sobie teraz Potter, niech sobie myśli — zapewnił siebie Draco. — Najważniejsze to nie postradać zmysłów.
— Gdy myślę już, że nie możesz osiągnąć większego dna, za każdym razem udowadniasz, że się mylę. Otóż to, Potter. Jesteś pieprzonym draniem.
Draco niemalże warczał. I to on postawił ostatni krok, by móc gorącym oddechem piętnować swoje słowa. Ale nie musnął ani milimetra tych oślizgłych warg. Gdyby to zrobił, zapewne w tej chwili poczułby jedynie mdłości. W tym samym czasie patrzył w zielone tęczówki z nienawiścią.
Krótkie chrząknięcie sprawiło, że Draco natychmiast się odsunął. Odwrócił się, by zobaczyć Hermionę, która przystawała niezręcznie obok pobliskiej kanapy. Widocznie byli tak zaangażowani w wymianę zdań, że nie usłyszeli kroków na schodach. A może tylko Draco ich nie usłyszał, a Harry'ego po prostu nie interesowało, że tam stała. Tak, to mogło być prawdziwe.
— O czymkolwiek teraz rozmawiacie, odłóżcie to w czasie. Przed chwilą wpadł Neville, Harry, na moją prośbę. Przyniósł mi coś, o czym chciałam wspomnieć na dzisiejszym spotkaniu. I to was z pewnością zainteresuje — zapewniła tajemniczo.
Harry skinął jej głową. Jego twarz stała się ponownie neutralna, tak samo jak Dracona. Musieli na powrót skupić się na tym, co było najważniejsze.
***
Gdyby jeszcze nie tak dawno Draco sam nie spotkałby w drodze, z kuchni do salonu, Neville'a Longbottoma to nie uwierzyłby, że ten faktycznie tutaj przebywał. Teraz bowiem nigdzie go nie było; tak samo szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął, a Hermiona poinformowała ich, że już i tak przez nią spóźnił się na zajęcia, które prowadził w Hogwarcie. Poniekąd Draco wywnioskował, że mogło być to spowodowane jednak jego osobą. Mylne byłoby stwierdzenie, że Neville wylewnie go przywitał. Mimo poprzedniego spotkania Zakonu Feniksa i pieczy Pottera, którą ten tego dnia niewymownie nad nim obwieścił, Neville wciąż nie darzył go sympatią. I patrzył na niego jak na jakiegoś robaka, którego najchętniej zdeptałby przy najbliższej okazji. Draco jednak mu się nie dziwił. Zresztą pomysł przyjaźni z Longbottomem go także odrażał. Już na te chwilę zbyt wiele więzi zawarł, by móc zdzierżyć i tego mężczyznę. Może Neville już nie był tym samym tchórzliwym, tak bardzo irytującym bachorem, ale drażnił go jeszcze mocniej. Szczególnie, kiedy we wzroku nauczyciela zielarstwa dostrzegał tyle pychy i zuchwałości. Jakby był nie wiadomo kim, a Malfoy w jego oczach jedynie marną, natrętną muchą.
Możliwe, że Draco był nadal zbyt osądzający. Oczywiście, że wiedział o innych, lepszych stronach tego parszywego Longbottoma, aczkolwiek dla niego były obce. Dlatego nie zamierzał nawet o nich myśleć.
Zeszli na dół. Schody pod ich stopami trochę pojęczały, nim znaleźli się na miękkim dywanie. Przeszli dalej, aż do kominka, przy którym stał Gawain. Opierał się o niego w ten niedbały sposób, co zawsze. Draco z rozbawieniem stwierdził, że Gawain chyba bardzo lubił kominki, bo często miał ten zwyczaj stania obok nich. Teraz wydawał się z nim trochę nawet scalać, ponieważ w odróżnieniu od tego na górze, ten kominek nie był szary, a równie krwisty, co włosy Szefa Biura Aurorów.
Gdyby nie drętwa aura, Draco uśmiechnąłby się na ten szczegół. Tak z kolei tylko pobieżnie przeszedł wzrokiem po Robardsie, a następnie utkwił go w ponurym Ronie. Weasley stał niemal przy samej ścianie z rękami w kieszeni płaszcza. Grobowa mina i wyprostowane plecy wskazywały, że napięcie od czasu rozmowy z Potterem wcale nie opadło.
— W ostatnim czasie z Ronem wiele godzin spędziliśmy na szukaniu czegokolwiek w księgach odnośnie Trelawney. Szczególnie tego, czy przepowiednie mogą się przeobrażać. I tak, uprzedzając wasze pytania, okazało się, że mogą to robić. Jeśli wróżbita jest potężny i naznaczył skrawek, choćby pergaminu, jego przepowiednia może ulec przekształceniu, albo nawet uraczyć nas nową wróżbą. Tak jak się stało w naszym przypadku. Ale to nie o tym chciałam dziś napomknąć — wyjaśniła Hermiona z lekkim podekscytowaniem. Usiadła na fotelu, jedną nogę zginając pod tyłek, jakby dalej miała niewiele więcej niż czternaście lat. — Harry, cały czas szukałeś odpowiedzi na temat magii krwi. To cię nawet sprowadziło do Black Jacka, ale nie pomyśleliśmy o czymś jeszcze. A właściwie odpowiedź była tuż obok nas. Wyobraźcie sobie, że w jednej z ksiąg znalazłam krótki fragment, mówiący o starych rodach. Wspomnieli tam, że niegdyś czystokrwiści czarodzieje częściej stosowali zakazane zaklęcia, w tym i magię krwi. Na początku myślałam, że jest to zupełnie pozbawione znaczenia, nic nam to nie da, bo jak w każdej księdze więcej na temat samego procesu, ani tego, co te słowa oznaczają, nie było. Ale potem zeszłam w dół strony i autor raczył nas nazwiskami starych, czystokriwstych rodów, byśmy wiedzieli o kim dokładnie wspomina. I dopiero wtedy zrozumiałam, że ta informacja może cię zaciekawić, Harry.
— Dlaczego? — zapytał, czekając na dalsze spostrzeżenia przyjaciółki. Draco także chciał usłyszeć, co znalazła i przygryzł wargę, licząc na coś nieprzyjemnego. Nauczony na wcześniejszych błędach, wiedział, że jeśli posuwali się na przód, to też nie oznaczało nic dobrego. A jedynie napotykali kolejne przeszkody. Ron zdecydowanie także był zaciekawiony, co zdradzał jego wyraz twarzy. Trochę chyba także odetchnął, bowiem jego oblicze nie było tak napięte, jak moment wcześniej.
Jedynie Gawain spokojnie przysłuchiwał się, bez żadnego ponaglenia, czy to słowami, czy samym wzrokiem. Znowu stał się jedynie posągiem, cichym, ale wciąż słuchającym i wyciągającym konkretne wnioski. Draco w duchu pomyślał, że nawet do jego obecności zaczyna się przyzwyczajać i to go niewątpliwie zaniepokoiło. Jako były śmierciożerca nie powinien czuć się bezpiecznie przy szefie aurorów.
— Zastanów się, Harry — ponowiła Granger. — Jeśli magię krwi używały często czystokrwiste rody, czy wszystkie te rodziny nie powinny wiedzieć o tejże magii? Doszłam do wniosku, że z pokolenia na pokolenie to musi być przekazywane. Oczywiście, mogłam się mylić. Ale uznałam, że muszę mieć rację.
Jak zawsze — pomyślał Draco, ale nie wypowiedział tego na głos. Nie chciał rozpraszać Hermiony, nim nie powie, co konkretnie odkryła.
— No i dalej solidnie myślałam nad tym tematem. Bo jeśli takie rody istotnie przekazywały swoją wiedzę pokoleniowo, to dlaczego na przykład matka Draco nic nam na ten temat nie powiedziała? Uprzedzając wasze pytanie, kontaktowałam się z nią i nie, nic mi nie powiedziała. Ja wiem, że pewnie nie chcieliście jej martwić, że w ogóle poszukujecie takich informacji — tutaj zerknęła na Draco oraz Harry'ego jednocześnie — ale to pierwsza osoba, która mogłaby cokolwiek na ten temat wiedzieć. Niemniej jedynie o tym słyszała, nic poza tym. Więc, przechodząc dalej, ustaliłam dwie rzeczy. Pierwszą, że znając czystokrwiste rody i ich niemoralne przekonania odnośnie hierarchii i władzy, cóż, prawdopodobnie przekazuje się wiedzę następnym męskim dziedzicom.
— Tyle że mi nic nie przekazano — wtrącił z rozgoryczeniem Draco, nie mogąc jednak ugryźć się w język. Przecież to była prawda, tak? A w takim razie domysły Hermiony okazywały się błędne. Chociaż samo to wątpliwe dochodzenie od początku nie brzmiało wiarygodnie, to idąc tym żałosnym tropem równie dobrze nie wszystkie szlachetne rody mogły się do tego stosować. Może rodzina Malfoyów była wyjątkiem od reguły.
— Wiem, ale ciebie przecież wydziedziczono, prawda? — zapytała Hermiona poważnym tonem. Draco wstrzymał na sekundę oddech. Nie dość, że rzadko o tym mówił, bo nie lubił tego robić, samo to, że temat przeszedł w te rejony go przeraził. Jeśli Hermiona wiedziała, co zrobił? Albo jeśli Potter będzie oczekiwał, że przyzna się do morderstwa? A może to Potter był tym, który powiedział Granger o jego wydziedziczeniu magicznym?
Nie — osądził racjonalnie. Hermiona była spostrzegawcza, na pewno sama się domyśliła, że coś takiego miało miejsce.
Gawain wyglądał na nieporuszonego, więc możliwe, że akta Lucjusza powiedziały mu wystarczająco, aby mógł dojść do wniosku, że Lucjusz sam ograbił syna z rodowej mocy na łożu śmierci w nagłym poróżnieniu zdań, a na tyle mało, by nie wiedział, że powinien Draco zakłóć i stawić przed sądem, bo w rzeczywistości zamordował rodziciela swoimi własnymi rękoma. I oby się nigdy nie dowiedział.
Ron zaś drgnął, zupełnie się tego nie spodziewając. Na pewno gdyby pogrzebał wystarczająco mocno w papierach, doszedłby do tego bez problemu, ale widocznie tego nie zrobił. Tak samo jak Harry tego dnia, gdy Draco sam mu musiał powiedzieć.
W każdym razie tak, panika oszpeciła umysł Dracona na długi czas. Zimne poty wcale tego nie uspokoiły, tylko jeszcze bardziej uwydatniając jego rozchwianie. Naprawdę bał się następnych słów. I Harry, jakby to rozumiał, niespodziewanie przerwał ciszę:
— Co to ma do rzeczy, Herm?
— Zauważyliście, że Narcyza wielokrotnie powtarza jedno, konkretne zdanie. Mianowicie, że jej mąż nie robił nigdy niczego przypadkowo?
Spojrzała po twarzach wszystkich. Pomiędzy brwiami Harry'ego pojawiła się bruzda. Oczywiście, że Hermiona miała rację. Narcyza często o tym mówiła, ale raczej nawiązując do jakiś błahostek. Albo tak przynajmniej zakładał. W dodatku olśniło go, że pani Malfoy musiała często rozmawiać w szpitalu z Hermioną, by ta wiedziała o tej przypadłości.
— Bo jeśli założyć, że niczego nie robił przypadkowo, czy wydziedziczenie Dracona także nie powinno być zaplanowane?
— Bzdura — wypalił natychmiast Draco. — Uwierz mi, że cokolwiek sugerujesz, to nie jest prawda. Ojciec wydziedziczył mnie czysto przypadkowo, pod wpływem chwili. Pożegnaliśmy się w kłótni, która na pewno nie była zaplanowana.
Na krótki czas znowu zapanowała cisza. Może teraz lżejsza niż te poprzednie, bardziej spowodowana chęcią namysłu, niż wywołana nieprzyjemną aurą w pomieszczeniu.
— A jeśli to zaplanował?
Draco podniósł głowę, od razu napotykając oczy Pottera wpatrzone w niego. Oczywiście, że nawiązywał do zabójstwa, o którym obaj wiedzieli. Zaprzeczył jawnie ruchem głowy. To było niemożliwe. Lucjusz nie był aż tak... przebiegły. Nie mógł być.
— Jak dobrze znałeś swojego ojca, Draco? — Z nikłym smutkiem, które wyczulone ucho Dracona łatwo wyłapało, kobieta zadała pytanie, nie licząc jednak na odpowiedź. A nawet jeśli by na nie liczyła, Draco i tak by nie odpowiedział.
— Meritum sprawy z rodem Malfoyów jest takie — kontynuowała Hermiona, powracając do swojej profesjonalnej postawy — że Lucjusz mógł wcześniej wiedzieć, że Draco pozostanie przez niego wydziedziczony z różnych powodów, możliwe, że właśnie z przyczyny magii krwi. I jeśli więc nie mamy już dostępu do tych członków czystokrwistego rodu, którzy cokolwiek by wiedzieli, bo wiedza kończy się na Lucjuszu, to kto jeszcze może coś nam powiedzieć? Kogo jeszcze znamy z czystej linii krwi?
— Neville — rzucił Draco, dostając nagłego olśnienia. Ale potem pomyślał o tym jeszcze przez moment i skrzywił się. — To śmieszne, jego ojciec zginął, kto więc miałby go w takim razie obdarzyć wiedzą? Jego babcia? Sama mówisz, że to mężczyźni jako głowy rodów...
— Masz rację — przerwała mu Hermiona. — Ale pamiętaj, że Longbottomowie byli mądrymi ludźmi, wiedzieli na co się piszą, gdy wykonywali kolejne misje dla Zakonu Feniksa. Więc uznałam, że ktoś taki jak ojciec Nevilla i tak pozostawiłby po sobie coś, co mógłby przekazać synowi, jeśli nawet by umarł. No i nie zapominajmy, że rodzina Neville nie była aż tak restrykcyjna jak Malfoyów, czy Blacków. U nich tradycje czystokrwistych nie były zakorzenione aż tak głęboko.
Hermiona poprawiła się na siedzeniu, rozprostowując obie nogi. Uśmiechnęła się do nich delikatnie.
— Zapytałam Neville'a czy ma jakieś pamiątki rodzinne. I ma tego sporo, więc poprosiłam, by poszperał i znalazł coś, co może nas naprowadzić na jakieś odniesienia do brudnej magii i jej powiązaniach z czystokriwstymi. I tak, dlatego dzisiaj wpadł, by mi to wręczyć.
Na okrągłym stoliku, tuż obok lampki, stała cienka książka z twardą oprawką. Draco wcześniej jej nawet nie zauważył, ale teraz skupiła jego uwagę w całości. W jakiś też sposób wywołała ciarki na ciele. Świadomość, że w końcu znaleźli swój klucz do wiedzy, była niemal przerażająca. Draco nie miał pojęcia, czego może oczekiwać po zawartości, szczególnie, że książka wydawała się zupełnie niepozorna. Jedynie brak tytułu martwił.
— I dzięki temu znajdziemy informację o magii krwi, a to nas zaprowadzi do dziennika Lucjusza? — z powątpieniem wypowiedział się Ron.
Hermiona wzruszyła ramionami.
— Może dziennik, a może coś innego. Ale jestem przekonana, że Lucjusz coś ukrył przed nami, albo przed Draconem. Jakakolwiek nie byłaby to wiedza, nie wiem jak wy, ale ja chcę ją poznać. I jestem też przekonana, że musi to być coś związanego ze śmierciożercami.
— W tym momencie każda wiedza o śmierciożercach może być bezcenna — przyznał Gawain, wpatrując się w Draco z dziwną intensywnością w oczach. To było nieoczekiwane, że dopiero teraz przemówił.
— Rozumiem, że przez najbliższe dni zamierzasz to gówno studiować? — dodał Draco z nieprzychylnym grymasem.
Hermiona potaknęła.
— I nie, nie dam wam tego — obwieściła w stronę swojego przyjaciela oraz Dracona, którzy nadal sceptycznie zerkali w stronę stolika. — W waszych rękach takie rzeczy są trzykrotnie niebezpieczniejsze. Ośmielam się nawet powiedzieć, że zabójcze. Jednakże — spauzowała na chwilę — jednakże chciałabym prosić ciebie, Harry, żebyście razem z Ronem i panem Gawainem przełamali zabezpieczenia. Przypuszczam, że są na tyle potężne, że, żeby w ogóle przeczytać książkę, trzeba najpierw je zdjąć. Neville mi o tym wcześniej wspomniał.
— To dlatego chciałaś, aby dostarczył ci to na naszym tajnym spotkaniu — zrozumiał Draco, jednocześnie z ironią akcentując tajnym. Jeśli wszystkie ich spotkania miały być pełne niezapowiedzianych gości, Draco nie miał wątpliwości, że na pewno byli niesamowitymi powiernikami sekretów.
— Neville jest także członkiem Zakonu Feniksa — przypomniał mu Harry, jakby Draco obraził w jakikolwiek sposób Longbottoma. W rzeczywistości przecież nie powiedział o nim złego słowa. Przynajmniej nie nagłos. Możliwe jedynie, że w jego spojrzeniu można było zobaczyć więcej, niż sądził. W dodatku, co to oznaczało, że Neville był członkiem Zakonu Feniksa? Draco przecież nim nie był, a także tutaj przebywał jako ich wątpliwej jakości pomocnik.
— No dobrze, więc ścignięcie te zaklęcie, pogrzebiemy w książce i znajdziemy cokolwiek pożytecznego, żeby chociaż raz prześcignąć te kutasy, ale właściwie... właściwie czemu pan tutaj przybył, panie Robards? — Draco śmiało zerknął na mężczyznę.
Robards, jak to miał zwyczaju, zaczął postukiwać swoimi długimi palcami, ozdobionymi złotymi pierścieniami, o twardą cegłę. Wydawał się zadowolony z zainteresowania Draco, a to tym bardziej spowodowało, że Malfoy pożałował pytania.
— Dwie sprawy — orzekł auror.
— Pierwsza — ponowił po sekundzie — zbadaliśmy ciało Trelawney i może odbyć się wreszcie jej pogrzeb. A druga, ta ważniejsza... miałem oko na twoją matkę, Malfoy. Wiesz, że dostaje ciekawej treści listy?
Draco zamarł. Nie tego się spodziewał.
— Co to znaczy? — W ustach czuł gorzki posmak, ale starał się go zignorować, tak samo jak dudnienia w piersi. Nie mógł ukazać swoich obaw. Nie teraz, gdy jeszcze nie wiedział z czym się mierzy.
— Jeśli mówisz o tym, że Hermiona informuje Narcyzę listownie o naszych poczynaniach, o większości poczynań, nie wszystkich, to mamy tego świadomość — beznamiętnie poinformował swojego szefa Harry. Draco spojrzał na niego. On, szczerze mówiąc, nie wiedział. To by jednak wiele wyjaśniało. Szczególnie ten dziwny ton przy porannej rozmowie o Black Jacku, jakby już domyślała się, co usłyszy.
— Przepraszam, Draco, ale twoja mama się martwi o ciebie. — Hermiona naprawdę miała wypisaną na licu skruchę. Ale i tak Draco w pewnym sensie czuł się przez nią zdradzony.
— Nie, nie o tym mówię. — Gawain ponownie sprawił, że wszystkie oczy były skierowane na niego. — Mówię o pogróżkach, które dostaje. A których nam nigdy nie zgłosiła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top