ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Redagowanie tego rozdziału oraz pisanie było mozolnym zajęciem i trwało prawie tydzień. To wszystko przez to, że znowu poszalałam i słów wyszło prawie pięć tysięcy... O.O Ja nie wiem jak to się dzieje. Chociaż z drugiej strony cieszę się z tego faktu, bo to znaczy, że macie więcej do czytania :D

Co ja robię?

To pierwsza myśl Harry'ego, kiedy obudził się nad ranem o bezbożnej godzinie. Pośród mroku nocy i ciszy, zakłóconą jedynie przez nierównych oddech śpiącego mężczyzny obok, nie był wstanie zobaczyć ani zegara, ani usłyszeć jego przesuwających się wskazówek. Możliwe, że w ogóle go tutaj nie było, stwierdził, nieudolnie nadal próbując sobie przypomnieć czy w sypialni znajdował się wiszący przedmiot. Niestety, jego umysł odmawiał mu posłuszeństwa, myśli pozostały niespokojne oraz zdradliwe. We wspomnieniach nie potrafił odnaleźć niczego oprócz twarzy Malfoya. Ponieważ, uświadomił sobie, zawsze kiedy tu był, to na nim skupiał całą uwagę. W każdym bądź razie, nie miał pojęcia która tak właściwie jest godzina.

Coś koło czwartej lub piątej — pomyślał, bo zasłony cały czas trwały rozsunięte, a niebo kapryśnie ciemne. Chłód w pomieszczeniu także zdawał się przybrać na sile. Odruchowo Harry wyciągnął dłoń i zamiast przykryć swoje na wpół ubrane kończyny, kołdrę przesunął na leżące obok niego ciało. Dotąd opatuliła je jedynie cienka koszula, dlatego skóra musiała być tak bardzo zmarznięta.

Harry poczuł przemożną ochotę zapalenia, nie chciał jednak smrodzić dymem w pokoju i przerywać snu Draco. Wspomniany czarodziej nie zasługiwał na to, nie po tym, co Harry mu zrobił; jak grubiańsko potraktował i w tej dalekiej przeszłości, tej mniej oddalonej oraz dzisiejszego wieczoru. Ogromny głaz powiększał się na piersi Harry'ego nieważne, co próbował przeciwko temu zdziałać. Mało tego — wydawało się, że im bardziej chce od tego uciec, ciężar tym bardziej zaczynał go powoli przygniatać.

Pieprzone piekło.

Harry odchylił głowę i zaczął wpatrywać się w sufit, chociaż niewiele tam widział. Mrok opatulał pomieszczenie niczym całun, a on miał ochotę go zedrzeć, ściągnąć tę złudną warstwę cieni. Bez zaklęcia nie wydawało się to możliwe. Nie całkiem — jego oczy przywykły do pracy w nocy, ale i tak nie dostrzegał wszystkiego. Jedynie zamazane kontury przedmiotów blisko niego. Być może mógł głównie zobaczyć ciało obok siebie, ale jakoś bał się skierować wzrok ponownie w tamtą stronę. Znowu ocenić straty. Szkody, które wyrządził swoimi słowami, czynami i całym sobą.

Zgarnij swoje gówno razem, nim zranisz wszystkich wokół, a przede wszystkim zniszczysz samego siebie — Harry jak przez mgłę pamiętał dobitne słowa Gawaina. Tkwiła w nich smutna prawda. Ale Harry zawsze bywał destrukcyjny, nieprawdaż? Nikomu też niczego nie obiecywał. Wręcz przeciwnie. Zwykł ostrzegać przed swoją gównianą osobą, więc nie jego problem, że nikt go nie słuchał.

Szumienie w uszach powoli ustawało. To było dziwnie przyjemne uczucie po tych ostatnich dniach, w których tonął. Teraz, zdawało się, że zaczyna łapać powietrze w płuca, zupełnie trzeźwy i wreszcie nieotumaniony żadną podejrzaną substancją. Jego umysł zaczynał myśleć wolniej, ale przejrzyście. Uspokajał się. Harry powoli chłonął ten złudny spokój, leżąc w łóżku swojego niegdysiejszego wroga i wsłuchując się w jego miarowy oddech. Ale potem ten szmer nagle ustał, zaś Harry zmarszczył brwi. Ciało aurora ponownie zesztywniało. Ciężar na klatce powrócił.

— To przez to, co powiedziała moja matka?

To był zaledwie szept, ale niosący z sobą oskarżenia, wyrzuty i najważniejsze — zimno. Draco, choć lekko wciąż zaspany, nadal nie poskąpił ostrzy lodu zawartych w tym pytaniu. Sztywne ciało nie przesunęło się ani o cal i mimo że trwali blisko siebie, wydawało się, że znajdują się kilometry dalej.

— Cokolwiek sobie ubzdurałeś w tej głowie... mylisz się — dodał donośniej, niż chwilę temu. Harry mógł sobie wyobrazić zmarszczone brwi w gniewie i, chociaż miał przemożną chęć zobaczenia, czy rzeczywiście tak było, jeszcze nie spojrzał w stronę drugiego czarodzieja. Jeszcze nie. Czekał na dogodny moment, by w końcu zmierzyć się z Draco Malfoyem, tak, jak powinien to zrobić kilka dni temu.

— Poza tym jak mogłeś mnie ignorować? Przez pieprzony tydzień? Próbowałem nawiązać z tobą jakikolwiek kontakt, a ty tak po prostu... och — warknął nieprzyjemnie — zawsze wiedziałem, że masz nie po kolei w głowie! Jesteś...

— Draco — przerwał mu poważnie Potter. Ostatecznie zdecydował się z nim skonfrontować. Ich oczy natychmiast się przyciągnęły, ale tym razem nie było tam cienia podniecenia. Zieleń tęczówek Harry'ego wyrażała zdecydowanie, a Draco niepewność.

Malfoy faktycznie zamilkł. Może przez ton, jakim Harry się posłużył, bowiem nie było w nim ani rozbawienia, ani czegokolwiek oprócz stanowczości. Jakby miał zaraz wydać rozkaz.

— To tylko seks — oświadczył twardo. — Zabawa, która ma sprawić, że nam obu będzie dobrze. Ale jeśli coś czujesz, zabawa zamienia się w tragedię. Słuchaj, Malfoy...

Draco drgnął. Tym razem nie podobało mu się użyte "Malfoy", jakby znowu pomiędzy nimi stawiano granicę. Solidny mur, przez który Harry był dla niego niedostępny nawet jako towarzysz. Czuł się w ten sposób niczym porzucony, bezpański pies. I to było prawie że żałosne. Jakim sposobem pozwolił, żeby pieprzony Potter tak na niego wpływał?

— Zdradzałem Ginny i ciebie też bym zdradzał. Nie mogę ci również zapewnić żadnego poczucia bezpieczeństwa. Właściwie sądzę, że byłoby na odwrót. Już zresztą jest. Śmierciożercy nie są tylko odległym wspomnieniem, ale prawdziwym zagrożeniem, zmorą, która beztrosko pokazuje, na co ją stać. Zaatakowali Wizengamot, a to oznacza, że...

— Zaatakowali Wizengamot? — wtrącił w szoku Draco, podrywając się nagle do siadu. — W Proroku mówili, że to tylko zamieszki w sprawie nowej ustawy, która weszła w życie...

Harry zerknął na niego w niezrozumieniu.

— I im uwierzyłeś? — prychnął. — To oczywiste, że Ministerstwo zrobiło wszystko, aby to uciszyć. Trzy dni temu zginęło wielu wybitnych magów, chociaż starty i tak nie są aż tak wiele, jak rokowano. Nie ucierpiał Minister Magii, ani inny ważny rzecznik, ponieważ tego dnia nie mieli naglących rozpraw. Chociaż to nie zmienia faktu, że stacjonujący członkowie Wizengamotu zostali okrutnie zamordowani. Gdy natomiast ludzie Gawaina przybyli, winnych śmierciożerców już nie było.

Draco przypomniał sobie szary papier w dłoni, który zgniatał trzy dni temu, przy próbie zjedzenia śniadania. Gazeta na początku nie przykuła jego uwagi, dopiero po znacznej chwili zatracił się, patrząc na zdjęcie przedstawiającą starszą kobietę, która leżała twarzą w dół do ziemi. Jej wygięte groteskowo ciało i przekrzywiony, liliowy kapelusz mówiły, że już nigdy nie podniesie się o własnych siłach.

Proces jednego z byłych członków Wizengamotu, Harrisona Todda, przyniósł śmierć do sali. Z powodu nagłego wyjawienia ustawy, która podobno ma wejść w życie tego roku, wynikły zamieszki. Mówi się, że tylko cudem Wizengamot poniósł jedynie dziesięć ofiar.

Draco przeczytał litery, nie bardzo przejęty tym wydarzeniem. Mimo że jego wzrok odruchowo pomknął na listę nazwisk wspomnianych zmarłych. Cieszył się, że nikogo nie rozpoznał. Mógł więc przejść bez winy do następnej strony. W istocie tylko to go obchodziło... czy był tam ktokolwiek z kim w przeszłości miał styczność. Być może moralność nie była jego mocną stroną, ale póki nie miał z tymi ludźmi do czynienia, to tak, jakby nigdy nie istnieli. Nie bardzo go obchodziło więc ich życie, to czy mieli rodziny, czy nie. Gdyby naprawdę zastanawiał się nad tym przy każdym napotkanym w życiu trupie, już dawno wylądowałby w Świętym Mungu.

W każdym bądź razie, Draco wyrwał się z odrętwienia i poczuł zalążek wzburzenia. Skrzyżował raz jeszcze wzrok z Potterem, chociaż ciemność na pewien sposób ograniczyła widzenie. Byli jednak blisko, tak blisko, że mrok właściwie oddalał się od skóry Harry'ego. I jego zielonych, intensywnych oczu.

Może auror nie wyglądał zbyt dobrze z kilkudniowym zarostem, przekrzywionymi okularami na nosie i brązowymi włosami, które sterczały na wszystkie strony, aczkolwiek wciąż jego widok zapierał dech w piersiach. Jego postawa, pomimo ciężkich worów pod oczami oraz zapachu alkoholu, którym przesiąkło ubranie, jak zwykle onieśmielała. Nieważne w jakim złym stanie był, nadal górował nad Malfoyem. To Draco zdecydowanie niepokoiło i miał nadzieję, że Potter tego z niego nie wyczyta.

— A skąd niby miałem to, kurwa, wiedzieć? Przypominam, nie jestem członkiem Zakonu, aby ktokolwiek zechciał mnie uświadomić. A ty mnie perfidnie unikałeś.

Harry westchnął. Przymknął powieki.

— A teraz zjawiasz się tutaj, śmierdząc spermą i alkoholem, jakby nigdy nic i... — Draco z każdym słowem przybliżał się, pogrążony w gniewie. Harry widział jego wzburzone tęczówki, złość wymalowaną na tym doskonałym, porcelanowym licu. Czuł jednocześnie, że coś w piersi go dziwnie kłuje i nie potrafił temu zaradzić. Właściwie było to odświeżające uczucie, wiedział bowiem, że na nie zasłużył. Prawdopodobnie dzięki temu określić go można było jako ukrytego masochistę, aczkolwiek nie miało to dla niego zupełnie znaczenia.

— I próbujesz się do mnie dobrać, dupku — dokończył na wydechu Draco. — Niedawno niemal umarliśmy, a ty znowu stajesz się takim draniem, Potter. Poza tym zachowujesz się, jakbym to ja prosił o twojego kutasa, a nie ty o moją dupę. A przypominam, że jest, kurwa, na odwrót.

— Wybacz — mruknął Harry, cal od ust Malfoya. Draco zmarszczył brwi w ewidetnym zaskoczeniu, nagle zamykając także wargi. Jakby nie spodziewał się tak szybkiej reakcji i skruchy. Zapewne sądził, że czeka ich zamiast tego kolejna, ostra wymiana zdań. W duchu szykował się już do następnego kontrataku.

— I to wszystko, co masz do powiedzenia? — w końcu zebrał myśli, by zapytać. Przechylił przy tym głowę, mrużąc jednocześnie oczy. Obserwował wnikliwie aurora, jakby był jakąś pieprzoną atrakcją.

Harry wzruszył ramionami z cichym westchnieniem.

— Jak już powiedziałeś, śmierdzę potem i spermą, i jestem zmęczony. Nie chcę się kłócić, ponieważ nic to nie zmieni — wyznał. — Wiem też, że zareagowałem niesłusznie. Nie powinienem cię unikać.

— Twoje „wybacz" jest dla mnie gówno warte — warknął niespodziewanie Draco, a furia zalała ponownie to intensywne spojrzenie. Niemniej zamiast jeszcze bardziej naprzeć na Harry'ego, niespodziewanie wycofał się. Poderwał się na nogi, całkowicie wstając i odwracając plecami do bruneta.

— O co ci teraz chodzi? — Harry zamrugał kilkukrotnie, nie rozumiejąc skąd ta nagła wybuchowość Draco. Aktualnie nie robił nic, by go podburzyć, a wręcz starał się załagodzić nieciekawą atmosferę. Myślał też, że dochodzą do jako takiej ugody. Jednak chyba się mylił, a ich tymczasowy pokój został utracony w jednej sekundzie.

Draco zaśmiał się sucho.

— O co mi chodzi? — powtórzył prześmiewczo, jakby do siebie. — Być może o to, że nie jestem Ginny, by słuchać tych twoich pierdolonych wyjaśnień.

Draco ponownie gwałtownie się odwrócił, wskazując na niego oskarżająco palcem.

— Już ustaliliśmy, że pomiędzy nami nie ma uczuć — syknął. — Ale to nie zmienia faktu, że mnie ruchałeś, a potem ruchałeś jakieś obce dziwki, których zapewne pierwszy raz widziałeś na oczy. I nie będziemy się tak bawić, nie będziesz mówił tego całego gówna, by potem znowu się do mnie dobierać. Nie będę twoją dziwką, Potter. A skoro jestem tylko ciałem z całej masy dostępnych suk, znajdź sobie inną.

To było jak cios w policzek. Obaj to wiedzieli i choć w ustach Harry'ego pojawiła się żółć, nie mógł zaprzeczyć i powiedzieć, że Draco bredzi. W jego słowach była po prostu okrutna prawda. Bo czy tego właśnie nie robił? Zaprzeczał sam sobie?

To tylko seks — przypomniał sobie swoje własne słowa. To je nieustannie wypowiadał we własnej głowie, jakby tym samym pragnął zaprzeczyć wszystkiemu, całemu mentlikowi, który go dopadał.

— W dodatku nie jestem jakimś twoim gejowskim eksperymentem — kontynuował Malfoy. — Jeśli chcesz podobnej zabawy, wynajmij sobie męską prostytutkę.

Draco obscenicznie zaczął ściągać bluzkę z bladych ramion. Jego ruchy były iście agresywne i nawet nie patrzył, gdzie rzuca koszulę. Ubranie zresztą miał zdecydowanie pogniecione oraz nieświeże z powodu tego, że mimowolnie wzięło go znużenie, gdy czuwał nad zalanym w trupa Potterem i, nim się obejrzał, usnął po półgodzinie siedzenia na miękkim łóżku. Być może teraz jednak kierowało nim coś jeszcze, poza chęcią przebrania przepoconego materiału, ponieważ z rozgoryczeniem przeglądał szafy w poszukiwaniu świeżej koszuli i bokserek. Możliwe również, że gdyby się uspokoił, natychmiast wyciągnąłby cokolwiek zdatnego do noszenia, aczkolwiek w tym momencie rozsądek nie był jego mocną stronę. I tak, również było całkiem prawdopodobne, że gdzieś w podświadomości tkwiła prześmiewcza myśl, by Harry napatrzył się na to, co od tej pory miało pozostawać poza jego zasięgiem.

Chociaż wątpił, czy naprawdę zrobiło to na nim wrażenie.

— Dostałeś zaproszenie na przyjęcie Daphne Greengrass?

Młody Malfoy dotąd klęczał i dalej przekopywał rzeczy, mając gdzieś stertę, która rosła obok niego z każdą, następną minutą. Właściwie wyglądało na to, że nawet zapomniał, czego dokładnie szukał. Teraz jednak nagle zastygł, a Harry zmrużył oczy, patrząc na nagie, zesztywniałe plecy. Bez koszuli tym bardziej widział mięśnie, które się napięły. Był równocześnie pewien, że gdyby Draco na niego spojrzał, przykleiła by się do niego maska niezachwianego zimna.

Jakby z tą myślą, Draco faktycznie wznowił ruchy, tym razem znacznie spokojniej. W kilka sekund także zdołał pochwycić nową koszulę. Przez chwilę, co Harry dobrze dostrzegł, pomimo nadal trwającego półmroku, materiał obracał między palcami. Potem wstał niemniej i ponownie stanął twarzą w twarz do niego.

Tak, jak Harry sądził, oblicze pozostało nieczytelne. Ani śladu po gniewie, czy wstręcie, który jeszcze chwilę temu oszpecał młode lico.

— Skąd ta nagła zmiana tematu? — zainteresował się blondyn. Jego oczy pozostały lodowato zimne. Harry miał ochotę zaśmiać się, ponieważ ta reakcja była wszystkim, co potwierdziło, że Draco nie czuł się wygodny. Nikt nie zmieniał się tak nagle, jeśli nie miał nic do ukrycia. Choćby własnego strachu.

Niemniej były to jedynie spekulacje Harry'ego, ostatecznie nie mógł w pełni wiedzieć, czy miał rację, co do własnych wniosków. Ale chciał poznać odpowiedzi. To go naprawdę intrygowało.

— Nie będę ci się zwierzał po tym wszystkim — zawyrokował Draco, po czym skierował kroki do wyjścia. — Idę wziąć prysznic.

— Weźmy go razem. Przypominam, że to ja bardziej śmierdzę z nas dwóch — osądził, już także wstając i przeciągając się. Potem, z przerzuconego przez krzesło płaszcza, wyciągnął paczkę fajek i w końcu zapalił. Szary dym owiał jego lico, gdy Malfoy ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na niego. Nadal jeszcze nie przekroczył progu, a teraz wydawało się, że nawet nie ma na to ochoty. Oparł się bowiem plecami o drzwi, wymownie zerkając na niego spod byka.

— To są jakieś pieprzone żarty, Potter — warknął. — I mam nadzieję, że jesteś jeszcze pijany, że nie przyswajasz tak prostych rzeczy. Czy ty w ogóle usłyszałeś cokolwiek z tego, co do ciebie powiedziałem?

— Wyraźnie i klarownie, Malfoy — Harry odparł poważnym tonem, chociaż jego kącik ust lekko drgnął. — Wspólny prysznic nie oznacza czegokolwiek, po prostu się umyjemy, bez dotykania, tak będzie znacznie szybciej, nie uważasz?

Wzrok Dracona nagle, w oka mgnieniu stwardniał.

— Och, rozumiem — naszło go olśnienie. Wtenczas obaj patrzyli na siebie intensywnie, jakby próbując przeniknąć do własnych myśli. Wzajemne wyczytać z drugiego ciała intencje, jakimi się kierowali. — Stosujesz na mnie swoje gówniane, aurorskie sztuczki. Znowu. Najpierw będziesz się do mnie przymilał, by potem raz jeszcze rozpocząć temat. Naprawdę, Potter, robisz się za bardzo przewidywalny.

— Chcę tylko wiedzieć, czy dostałeś zaproszenie na cholerny bankiet, Malfoy — rzucił Harry, jednocześnie potwierdzając słowa drugiego mężczyzny. Nie, żeby był z tego dumny. I właściwie ten plan nie był jakoś szczególnie mocno dopracowany, w rzeczywistości poniekąd istotnie pragnął wziąć gorący prysznic z Malfoyem.

— Nie mam zielonego pojęcia o nim, więc nie, nic nie dostałem. Ale to nie tak, że powinienem, przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zaprasza byłego narzeczonego siostry na własne przyjęcia. A nawet jeśli, nie sądzę, by matka ochoczo przekazała mi wieści — oświadczył szorstko Draco, czując, że ogarnia go znowu zalążek furii. Chociaż nie krył się. Gniew był widoczny na twarzy i w szarobłękitnych oczach.

Harry wydmuchał dym, zmarszczka pojawiła się na jego czole, które częściowo przysłaniały ciemne włosy. Draco łatwo ją jednak dostrzegł i mógł śmiało stwierdzić, że bardzo dobrze znał ten wyraz twarzy; znaczyło to tyle, że Harry coś nieoczekiwanie odkrył. Niekoniecznie jednak coś dobrego.

— Masz stare gazety może? — zapytał.

Draco automatycznie skinął głową. Niechęć do Harry'ego mimowolnie odeszła, ponieważ wydawało się, że coś ważnego się właśnie wydarzyło w umyśle aurora — być może coś istotnego w sprawie śmierciożerców, chociaż na ten moment trudno było to rozgryźć. Draco w istocie modlił się do Salazara, aby jednak to dotyczyło przeklętego powstania, a nie jego samego.

— Tak, skrzaty palą nimi czasami w kominkach, więc je zostawiamy. Na pewno kilka jest nadal w lochach — dodał.

— W lochach? — Harry uniósł prawą brew.

— Nie oceniaj. — Drugi mężczyzna wzruszył ramionami. — Po wojnie ta część domu nie za bardzo się nam przydawała, więc matka zrobiła z niej graciarnie. Jest tam gorzej, niż na strychu.

Harry mruknął na znak, że zrozumiał. Po czym powiedział:

— Więc chodźmy.

— Co?

Harry nie czekał, aż Malfoy pokona nagłe zmieszanie. Podszedł do niego, odebrał od niego ciuchy, które były śmierciożerca nadal trzymał w dłoniach i bez ani cienia wahania rzucił je z powrotem w stos na podłodze. Draco mu na to pozwolił, ale chyba bardziej dlatego, że oplotło go zaskoczenie. Nie szło ukryć, że postawa Harry'ego naprawdę zmieniała się niczym w kalejdoskopie. I już nawet Draco chciał powiedzieć coś na ten temat uszczypliwego, ale ugryzł się w język. W rzeczywistości bowiem nie mógł się oszukiwać dalej — naprawdę czuł zaintrygowanie. I miał przemożną chęć dowiedzenia się, co powstało w tym szalonym, niezrównoważonym łbie.

— Potrzebuję je przejrzeć — zadecydował Potter sucho.

***

Schodzili na dół po stromych, krętych schodkach. Harry niechcący nadepnął na skrawek kamienia, który spadł z głuchym echem na najniższy stopień. Nie przywiązałby jednak do tego wagi, gdyby nie Draco, który zatrzymał się i zlustrował go nieprzyjemnym wzrokiem.

— Moja matka ma niespokojny sen, więc nie rób niepotrzebnego hałasu, Potter — mruknął, przyciszonym tonem. Już miał na sobie szlafrok, który szybko założył na nagie ramiona, nim wyszli z pokoju. Teraz zaś nerwowym ruchem mocniej się nim opatulił, ale Harry wcale się mu nie dziwił — im dalej szli, tym robiło się znacznie chłodniej.

Niemniej Harry i tak miał ochotę przewrócić oczami.

— To nie tak, że mam wpływ na to, jak stabilne są twoje schody — odparł cicho, ale twardo.

— Masz różdżkę — przypomniał mu zgryźliwie blondyn. — Chyba wiesz jak jej używać?

Harry tym razem niemrawo uśmiechnął się. Być może nie powinien tego mówić, szczególnie po poprzedniej rozmowie, ale nie mógł się powstrzymać:

— To zależy, o którą różdżkę konkretnie pytasz?

Jeśli wzrok Draco wcześniej mroził krew w żyłach, to teraz niemal zabijał. Ale co zabawne, jakimś sposobem, spodobało się to Harry'emu, a przynajmniej jego dolnej części ciała. Trochę stwardniał, chociaż starał się ten fakt zignorować.

I dobrze mu poszło, ponieważ wystarczyło, że Draco ruszył dalej, a Harry wyrwał się z przemyśleń i przypomniał sobie po co w istocie zmierzali do piwnicy. Poza tym podniecenie w takich miejscach trudno było utrzymać szczególnie długo, kiedy wyczuwało się stęchły zapach wilgoci oraz krwi dobywający do wrażliwych nozdrzy. Prawdopodobnie nie było tutaj żadnej ofiary, a lochy zostały wysprzątane już dawno z pozostałości po trupach czy innych odrażających rzeczach, ale z doświadczenia Harry wiedział, że metalicznej woni nie dało się wymazać od tak. Ona wsiąkała w ściany, nieważne jak grube i mocne były. Ponadto naznaczała je swoimi brudnymi wspomnieniami.

Harry nie chciał myśleć o tym, ile ludzi tu zginęło, ilu czarodziejów błagało o pomoc, która nigdy nie nadeszła.

Towarzyszący mu blondyn prawdopodobnie miał podobne myśli, ponieważ jego krok stawał się bardziej wyważony, co Harry zauważył niemal natychmiast, bowiem pozostawał bardzo wyczulony na ruchy Malfoya. Zdawało się, że im częściej ze sobą przebywali, tym lepiej potrafił się do niego dostroić. Zresztą widać to było choćby w Black Jacku, kiedy to przyszło im wspólnie walczyć ramię w ramię. Poruszali się wtedy synchronizowani, a Harry jednym, przelotnym spojrzeniem potrafił przewidzieć następny ruch towarzysza. Więc teraz też czuł pomiędzy nimi nić porozumienia. Obaj tak samo odczuwali mdłości, schodząc w czeluści lochów.

Chociaż daleko było widokowi, który zastał, do określenia tego prawdziwym lochem, ponieważ masywne kraty trwały otwarte i niemal przykryte przez stery kartonów. Tak, jak wcześniej Malfoy wspomniał, to miejsce stało się graciarnią. Stare zastawy, zwinięte dywany, czy obrazy, które niepokojąco drgały pod białymi płachtami — wszystko to Harry miał przyjemność oglądać, kiedy tylko znalazł się obok byłego śmierciożercy, przystając wraz z nim na środku pomieszczenia.

— Mam nadzieję, że masz pojęcie, gdzie znajdziemy te pieprzone gazety — rzucił Harry, błądząc wzrokiem w poszukiwaniu wspomnianych papierów. — Bo nie zamierzam się bawić w sprzątaczkę.

Draco także popatrzył lekko zmieszany. Mimo tego pokusił się o skomentowanie.

— A szkoda, liczyłem, że zobaczę cię w skąpym uniformie.

Harry mimowolnie parsknął śmiechem. Draco też był lekko rozbawiony, chociaż starał się utrzymać poważny wyraz twarzy. Kącik ust, który drgnął, jednak go zdradził.

— Niestety mam na to złe wspomnienia, aby spędzić tutaj dłużej niż godzinę. Musisz wynająć kogoś innego — mruknął Harry, subtelnie nawiązując do ciemnej przeszłości. Ponieważ to nie był jego pierwszy pobyt tutaj, ostatnim razem, dobrze pamiętał, przetrzymywano go jako zakładnika. Ale to nie te wydarzenia najbardziej go odpychały, a to, co się zdarzyło potem, kiedy już udało im się zbiec. Śmierć Zgredka po dziś dzień go prześladowała.

Nic więc dziwnego, że piwnice nie były jego ulubionymi pomieszczeniami Malfoy Manor.

— Tutaj. — Niespodziewanie z przemyśleń wyrwał go głos Malfoya. Harry zadarł podbródek, po czym zobaczył pochylającego się Dracona przy rogu przesiąkniętej stechlizną ściany. Faktycznie dojrzał tam sporą stertę Proroka Codziennego i innych szmatławców.

Na nic nie czekając, podszedł do klęczącego Malfoya, który wyciągał już poszczególne egzemplarze.

— Te są sprzed kilku miesięcy, a te najnowsze — wyjaśnił, pokazując na okładki. Harry spojrzał posłusznie na trzymane dwie gazety. — Jeśli szukasz starszych, raczej nie znajdziesz, bo pewnie skrzaty już je użyły jako rozpałki.

— Starszych nie chcę — zapewnił Harry. — To było jakoś kilka tygodni temu...

Harry także klęknął, samemu przebierając w stercie Proroka. Wydawał się być w całości poświęcony poszukiwaniu, tak, że nawet nie zauważył jak przypadkowo ich dłonie się musnęły. Ale Draco to zrobił i niemal natychmiast poczuł znajome mrowienie. Miał ochotę się przekląć za zbyt wymownie reakcję, szczególnie że odsunął się niczym poparzony.

— To ta.

Prawdopodobnie Harry kątem oka zauważył skrępowanie Malfoya, ale zbył je jawnie, skupiając się w całości na trzymanym egzemplarzu.

Obaj podnieśli się, a auror zaczął przeglądać strony w środku.

— Czego szukasz? — Draco zajrzał mu przez ramię, jednocześnie starając się go tym razem przy tym nie dotknąć.

— Pamiętasz kiedy naszła nas Pansy Parkinson? Twoja matka wtedy siedziała w jadalni i czytała gazetę. Gdy weszliśmy odłożyła ją na stole, a potem otworzyła na zupełnie innej stronie, niż poprzednio.

— I? — podjął Draco sceptycznie. — Do czego zmierzasz?

— Wydaje mi się, że nie chciała, abyśmy czegoś zobaczyli. Pamiętam okładkę i mogę przysiąc, że to jest właśnie ta gazeta. — Harry gwałtownie przewrócił raz jeszcze kartkę zniszczonego papieru, na co Draco zmarszczył brwi. — Miałem to już dawno sprawdzić, ale wyleciało mi to z głowy przez pryzmat wszystkich następnych wydarzeń.

— Czy czasem nie doszukujesz się zbyt wielu znaczeń? Dlaczego moja matka miałaby niby...? — powątpiewał młody Malfoy.

— Och — mruknął Harry, gwałtownie pochylając się nad artykułem. Draco zamarł, nagle także zerkając na nagłówek i zdjęcie pod nim.

Jego twarz natychmiast pobladła. Oto bowiem ujrzał znajomą mu, uśmiechniętą dziewczynę, której suknia drżała przed dziedzińcem. Mimo wszystko jednak nie świeciła tak, jak Draco zapamiętał — w jej oczach blask zniknął, a uśmiech wydawał się mniej szczery i wyraźnie zdystansowany. Tytuł z kolei mroził krew w żyłach.

— Przekleństwo Greengrassów — przeczytał na głos Draco cichym, odległym tonem. — Dziedziczna klątwa. Ile dni pozostało najmłodszej córce Caspiana?

— Nie jest ci obojętna — zawyrokował bystro Harry, zatrzaskując z powrotem gazetę. Nie trudził się, żeby przeglądać inne treści, ponieważ wiedział, że właśnie znalazł to, co chciał. Chociaż przypuszczał, że będzie to coś bardziej znaczącego, to jednak nie był niezadowolony. Przynajmniej się czegoś więcej dowiedział.

— Nie pociągają mnie kobiety, jeśli o to chodzi — zaznaczył Dracon, wyczuwając na sobie badawcze, nieco oskarżające spojrzenie. To było dziwne czuć od Harry'ego niezidentyfikowaną wibrację, jakby coś tym sposobem mu zrobił. Draco jednak akurat we wspomnianym przypadku nie miał sobie nic do zarzucenia. — Ale Astoria okazała się wyjątkowa pod wieloma względami. Była naprawdę zabawna i inteligentna, a jej obecność w tamtym okresie, szczególnie miesiące po wojnie, przynosiła mi ukojenie — wyjawił lekko niepewnie, być może spodziewając się krytyki z ust Harry'ego. Potem jednak głos stał się pewniejszy, tak jak i wzrok. — Mówiła, że już się we mnie podkochiwała w czasach szkolnych, ale nie miała śmiałości do mnie podejść. Wydawało się również, że zaczęła mnie darzyć nie tyle co sympatią, a prawdziwym szacunkiem. Doceniała to, że nigdy nie ukazywałem swoich słabości. I pomimo faktu, że samo narzeczeństwo było czystą transakcją pomiędzy naszymi rodzinami, naprawdę ją polubiłem. Przez chwilę złudnie sądziłem nawet, że jestem wstanie dać rodzicom wymarzonego dziedzica Malfoyów. Myśl o współżyciu z Astorią nie napawała mnie bowiem optymizmem, aczkolwiek do tej pory inne kobiety wywoływały u mnie jedynie wstręt, a tutaj byłem skłonny rozważyć tę opcję.

— Co się więc wydarzyło? — zapytał Harry, patrząc jak Draco ciężko siada na zakurzonej sofie. Mebel ledwo stał na drewnianych, pochyłych nóżkach, a pod ciężarem byłego śmierciożercy, zaskrzeczał nieprzyjemnie. Draco jednak nie przywiązał do tego wagi, siedział stabilnie.

— Jeśli spodziewasz się takich nowin, jak w przypadku Pansy, rozczaruję cię — oświadczył blondyn. — Po prostu okazało się, że nasze idee się nie pokrywają. Mój ojciec zerwał transkację, gdy dowiedział się, że rodzina Greengrassów zmieniła poglądy. Zaczęli przestać wierzyć w czystość krwi i popierać mugolaków.

— To ma sens — mruknął Harry ku potwierdzenia. Ponadto dodał wymownie: — Tak tylko wspomnę, że obecny bankiet też ma być charytatywną zbiórką na rzecz rodzin mugolskich, które ucierpiały w trakcie wojny. O ile wiem, organizują je co roku, ale jak dotąd nie miałem przyjemności uczestniczyć, Ginny tak, ale ja osobiście zwykle odbywałem wtedy służbę.

— Naprawdę miałeś służbę, czy to była wymówka? — Draco nie owijał w bawełnę, kierując ponownie na niego spojrzenie.

Harry w odpowiedzi wzruszył ramionami.

— Nie lubię przyjęć — wyznał oszczędnie, tym samym potwierdzając zarzut Draco. — Ale wyjątkowo na to mam ochotę pójść.

— Dlaczego? — podjął nieufnie Draco.

Potter uśmiechnął się, chociaż trudno było powiedzieć, że to był miły, przyjazny uśmiech. Raczej daleko mu do takiego było. Dla Malfoya bardziej pasowało określenie "oślizły". Zastanawiał się także, jakim sposobem w szkole Harry'ego uznawano za Gryfona, ponieważ jego zdaniem całkowicie nadawałby się do Domu Węża. Chociaż, pamiętał, że sam się wtedy zwiódł, uznając Pottera za Złotego Chłopca.

— Grangrassowie zapraszają wszystkie znane osobistości, w tym także czystokrwiste rodziny — wyjaśnił wreszcie auror, z powrotem będąc poważnym. — To okazja dla nas, by powęszyć niezauważonym. Wykorzystamy przyjęcie dla własnych celów, przy tym nie wzbudzając żadnych podejrzeń.

Draco zmarszczył czoło.

— Dlaczego mówisz w liczbie mnogiej? — zaniepokoił się. — O ile wiem, nawet nie dostałem zaproszenia.

Harry nie bardzo się tym oświadczeniem przejął. Właściwie wyglądał na jeszcze bardziej zadowolonego spostrzeżeniem Dracona. Tym bardziej Malfoy odczuwał zalążki zaintrygowania, jak i lęku. Z doświadczenia bowiem wiedział, że jeśli w zielonych tęczówkach lśniło tyle iskier satysfakcji, nic dobrego z tego nie wynikało.

— To nie problem — zapewnił Harry spokojnie. — Podobno mogę przyjść z osobą towarzyszącą.

Draco na ułamek sekundy zaniemówił. Niedowierzenie zagnieździło się w jego umyśle, pozbawiając na chwilę zdolności racjonalnego myślenia. Ledwo zdołał powstrzymać krótkie "Że co?", nim wydobyło się z jego wąskich warg. Niemniej przełknął jedynie ślinę, zbierając myśli. Potem dopiero odezwał się, siląc na wewnętrzny spokój:

— Nie chcę cię zrażać, Potter, ale nie sądzę, żeby to był dobry pomysł — zaczął, wolno wstając z sofy. Otrzepał przy tym szlafrok od kłębów brudu, które zebrał przy zetknięciu z bordowym, wyniszczonym materiałem. — Oficjalnie nigdy nie wyszedłem jako homoseksualista, ale pewne kręgi, zapewniam cię, wielu rzeczy się domyślają. Jeśli więc pojawisz się u mego boku, to będzie dla nich jednoznaczne. A jeśli będą tam dziennikarze, tym bardziej...

— Skończ tę tyradę, Malfoy. Już cię podałem — przerwał mu Harry, nie bardzo zagłębiając się w istotę przemówienia drugiego mężczyzny.

— Podałeś mnie? — Na twarzy Draco pojawiło się niezrozumienie. — Niby kiedy, do jasnej cholery?

— Wczoraj — natychmiast odparł auror. — A konkretnie, gdy piłem drinka z moim szefem, odpowiedziałem Daphe Greengrass, że po pierwsze się pojawię, a po drugie zapisałem cię jako swojego partnera. To też był prawdziwy powód mojego przybycia do twojej sypialni.

Draco miał przemożną chęć uderzenia głową w ścianę.

Pieprzony Potter!

Ale twój pijany umysł, zamiast mi to powiedzieć, uznał, że lepiej będzie zacząć odpinać guziki mojej koszuli — westchnął Draco, niby pokonany.

— Widocznie mój pijany umysł lubi widzieć cię nago.

Tym razem Harry nie żartował. Draco zerknął na niego i zdumiał się, kiedy ich spojrzenia z napięciem się odnalazły. Przeszła pomiędzy nimi pewna nić porozumienia, aczkolwiek było tam coś jeszcze. Coś, czego nie chciał zgłębiać.

Myślał, że złość z nim pozostanie, że dystans pomiędzy nimi wzroście na nowo, a jednak znowu byli w tym miejscu i znowu patrzyli na siebie tak, jak przed tygodniem. Nie było w porządku, ale Draco jakoś nie czuł już tylu negatywnych emocji. Teraz właściwie drżał, chociaż przestało mu być zimno, nic jednak nie mógł poradzić na mimowolne mrowienie skóry.

— Śmierdzisz, Potter — wypalił nagle Draco, przerywając powstałe napięcie. Niemal się za to skarcił. Za to i za cień paniki w swoim własnym umyśle.

Harry drgnął.

— To zaproszenie? — zadrwił jednak niemal w tym samym momencie, nawiązując jednocześnie do wspólnego prysznica. Reagował szybko, nawet na kacu.

— Nie będziemy się kąpać razem — wyraźnie oznajmił Draco — i informuję, że mamy więcej niż jedną łazienkę, dlatego nie musisz się nad wyraz martwić. Chociaż przecież o tym wiesz, prawda?

— Chyba wyleciało mi z pamięci — mruknął Harry, udając głupca. Draco zaś prychnął na to, w ogóle się nie nabierając.

— Oczywiście — skwitował jeszcze, kierując się z powrotem na schody. Szedł sztywno pod czujną obserwacją aurora. Aczkolwiek nie tylko przez ten natarczywy wzrok zachowywał się dziwnie nieswojo. Powodem było coś innego, coś, co nie dawało mu spokoju, odkąd tylko zobaczył stronę w cholernym Proroku Codziennym.

Astoria Greengrass umierała. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top