ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY
Głos Harry'ego w niemal ułamku sekundy z uszczypliwego i lekko rozbawionego stał się niesamowicie zimny oraz przede wszystkim neutralny. Jego spojrzenie stężało, przedstawiając to, jak bardzo w tym momencie pozostawał skupiony. Lico zwrócił na pobliską ścianę, a silne ręce oparł o stolik, dając słuchaczom widok na uwydatnione żyły przedramienia, ponieważ miał podwinięte rękawy do samego łokcia. Draco odruchowo zerknął na odsłonięty fragment skóry. Nie zamierzał bynajmniej przyznać, że Harry w takim wydaniu stawał się niezwykle pociągający dla oka. I nabywał przy okazji pewnej drapieżności, która go pociągała. Czasami, gdy stawał się swoim aurorskim ja, jego postać ewidentnie nabierała mroku. A obserwowanie tego w pewien sposób wywoływało ekscytacje. Ponadto nigdy nie wiedział czego się tak naprawdę po nim może spodziewać. Harry bowiem mógł przemienić się równie szybko w niebezpieczną, dziką bestię. Na to trzeba było w szczególności zważać, gdy się z nim konfrontowało.
— Zacznijmy od tego, że prawdopodobnie mamy gdzieś szpiega — rozpoczął Harry, zaskakując tym samym swoich przyjaciół oraz samego Malfoya. Gawain nic po sobie nie dał poznać, w dalszym razie wyglądając na pozornie znudzonego. Jedynie jego oczy zmrużyły się z przygaszoną iskrą ciekawości. Draco dopatrzył się także, że palce mężczyzny, ozdobione pierścieniami, co chwila postukiwały o blat stołu. Na tyle jednak cicho, by nikt nie zgłosił skargi. Wręcz przeciwnie, właściwie tworzyło to jeszcze bardziej napięty nastrój. Jakby Gawian świadomie nadawał spotkaniu dramatyzmu. Czemu to miało jednak służyć, trudno było stwierdzić. Może tylko pragnął cienia rozrywki dla swoich towarzyszy.
W rzeczywistości zdumienie, które odczuli, nie wynikało z braku przypuszczenia, że coś takiego może zostać powiedziane, a właściwie z powodu tego, że Harry na pierwszy ogień wziął pod ostrzał ten temat. Nie rozpoczął, jak wcześniej założyli, od Rona, który już gotów był zabrać głos, aby wyjaśnić swoje zniknięcie z pogrzebu. Ron, co prawda, nie wyglądał na urażonego, a jedynie zainteresowaniem czekał na ciąg dalszy przemowy Harry'ego. Szczególnie, że również nie wiedział, dokąd może zmierzać cała rozmowa.
— Cały czas mam kontakt z pozostałymi członkami Zakonu Feniksa i staram się z nimi na bieżąco wymieniać informacjami. Mówię to, byście wiedzieli, dlaczego tak naprawdę ruszyłem do Black Jacka. Zasugerowano mi, że to tam najlepiej popytać o magię krwi — rzekł Harry, nagle kierując spojrzenie na Dracona.
Malfoy wzdrygnął się. Oczywiście przypomniał sobie, że Harry faktycznie wspomniał o tym tamtego wieczoru. Wtedy Draco nie przywiązał do tego wagi, ponieważ uznał to za mało istotne. Teraz zaś karcił się w duchu za głupotę. Dlaczego nie zapytał, kogo w istocie miał na myśli Potter? Kto mu poradził? Może właśnie to ta osoba była ich kretem. Patrząc przez pryzmat niedawnego ataku, takie wnioski miały wiele racjonalności. Draco zaklął solidnie w myślach. Czasami wykazywał się prawdziwą bezmyślnością. Jedynym usprawiedliwieniem dla niego okazała się świadomość, że ostatnio mieli sporo na głowie i właściwie niemożliwym stało się zebranie na spokojnie myśli.
— To Luna jest moim informatorem — dodał dla uściślenia auror. Hermiona w tym momencie zmarszczyła brwi.
— Chyba nie sądzisz...? — gwałtownie odezwała się, niemal karcąco. Po prawdzie, Draco od razu się z nią zgodził. Do czegokolwiek przed chwilą doszedł, wszystkie te przekonania znowu legły w gruzach, gdy usłyszał, że to Lovegood stoi za wysłaniem ich do przeklętego baru. Może w przeszłości dopuściła się zdrady, ale Draco nie sądził, żeby była wstanie zrobić to ponownie. Przy ostatnim spotkaniu dostrzegł w jej postawie zbyt dużo oddania, aby mógł w to uwierzyć. Właściwie, przypomniał sobie, że to niezdrowe uwielbienie nawet go samego wtedy zniesmaczyło. O zgrozo, utwierdziło też, że i Draco był na pewien sposób również przywiązany do Pottera, aby móc dostrzegać takie rzeczy.
— Oczywiście, że nie — uspokoił Harry. — Raczej wspominam o tym, żebyście wiedzieli, że szukała informacji w Hogwarcie wraz z Nevillem. Prawdopodobnie, przypuszczam, pytali niektórych nauczycieli o nurtujące nas zagadnienia. Luna niedawno potwierdziła, że mam rację. W dodatku podkreśliła, że niektórzy sami do nich przyszli. Często również słyszała szeptane wieści o Black Jacku wśród uczniów, ponieważ zdawali się być ostatnio gorąco zainteresowani tym tematem.
— O Black Jacku rzadko się mówi — przyznał oschle Draco, wiedząc już o co może chodzić po głowie aurorowi.
— Właśnie tak — przytaknął Harry. — Dlatego tym bardziej jest to niepokojące. Wcześniej zignorowałem pewne poszlaki, ale teraz wyraźnie widzę, że ktoś specjalnie mógł puścić w obieg plotki. I z tą myślą możemy śmiało założyć, że kret przebywa w szkole.
— Czyli mamy zacząć poszukiwania w Hogawrcie? — zapytał Ron, przecierając szczękę w geście frustracji. Już wiedział, że może to być niczym szukanie igły w stogu siana. Przesłuchanie uczniów, nauczycieli czy samej dyrektorki może okazać się żmudną pracą. Niekoniecznie też do czegoś w ten sposób dojdą. Jeśli oszust był dość inteligentny, mógł łatwo się wywinąć, gdy tylko dojdzie do niego, co się święci.
— Nie — gwałtownie zaprzeczył Harry. — Chcę tylko byście wiedzieli, że mamy tam nieczyste źródła. Źródła, które nami umiejętnie manipulują. Problem w tym, że nie sądzę, byśmy mówili tu o jednym czarodzieju czy czarownicy. Jestem pewien, że to nie ta sama osoba zabiła Ginny. Po przeanalizowaniu wszystkiego, doszedłem do wniosku, że byłoby to dla nich zbyt ryzykowne. Bardziej korzystne wydaje się dla nich rozsianie swoich wtyk wszędzie tam, gdzie przebywamy. I gdzie przebywają nasi sprzymierzeńcy. A także przyjaciele czy rodzina.
— Wiedzieliśmy, że jesteśmy obserwowani, ale nie wiedzieliśmy jak bardzo, to masz na myśli — podsumowała Hermiona, prostując się na krześle. Widocznie szybko pojęła, że Harry najprawdopodobniej nie mylił się w tej kwestii. A ostrzeżenie ich, by mieli się na baczności, nie było bezpodstawne. Wszystko to, czego ostatnio byli świadkami, mogło być nie tyle ukartowane, co mogli im towarzyszyć wyznawcy śmierciożerców w tłumie nieznanych twarzy.
— Obawiam się też — kontynuował brunet — że nie tylko w Hogwarcie ukrywają się poplecznicy śmierciożerców. Biuro Aurorów... — Harry zerknął w stronę Gawaina.
Postukiwanie palców w jednej chwili ustało. I w pierwszym momencie to była jedyna reakcja Robardsa. Szef Biura Aurorów ponownie nie wydawał się ani pod wrażeniem, ani w żadnym razie nadto zaniepokojony. Znudzenie wciąż było widoczne w jego kruchej, acz pewnej siebie sylwetce, która topiła się pod zbyt długą szatą.
— Och, tak... — mruknął ostatecznie, przerywając napiętą ciszę. Nawet Ron zdawał się podenerwowany domniemaną zdradą wśród Biura Aurorów. — Wiem.
Draco do tej chwili przeskakiwał spojrzeniem między Gawainem a Harrym, ale po usłyszeniu odpowiedzi Robardsa, natychmiast to na niego przelał całą swoją uwagę. Oczywiście, zupełnie nie przewidział takich słów. Robards wiedział? Co to oznaczało?
— Zajmuję się tym. — Gawian sięgnął na ich oczach do głębokiej kieszeni szaty, gdzie wyjął i mugolską zapalniczkę, i papierosa. Po chwili w pomieszczeniu rozniósł się przytłumiony syk rozpalonego płomienia. Odpalił fajkę spokojnym ruchem, jakby przed chwilą nic niezwykłego nie zostało powiedziane. A przecież powinien wyglądać na zdenerwowanego samą sugestią, że ktoś z jego ludzi kłamie i jest oddany wyłącznie pieniądzom, ponieważ najprawdopodobniej to mogło skłonić aurora do nagłej zmiany poglądów. A przynajmniej zdaniem Draco doszło do przekupstwa.
Harry, ku zdumieniu Malfoya, uśmiechnął się półgębkiem. Jakby niczego innego nie oczekiwał od swojego szefa. Wydawał się także z tego powodu zadowolony. Draco rozszyfrował ten uśmiech jako nikłe porozumienie pomiędzy nimi. Właściwie, choć nie powinien, odczuł niechęć, będąc naocznym świadkiem tego, jak dobrze się komunikowali.
— Wspaniałomyślnie przypominam ci, że jeszcze nie powiedziałeś, dlaczego jest nas tutaj więcej, niż początkowo miało być — zauważył uszczypliwie Draco, nieuprzejmie wtrącając się do rozmowy. Harry, na dźwięk głosu Dracona, wyrwał się z głębokiego zamyślenia i skierował na niego leniwie spojrzenie. Zielone, odurzające tęczówki ponownie wprawiły Malfoya w trwogę. Gdy Harry na niego patrzył, zdawało się, że świat na chwilę zamierał. Draco miał wrażenie, że te oczy potrafiły przeniknąć przez jego skórę oraz kości. I było to równie przerażające, co intymne uczucie.
Mimowolnie oblizał usta, po czym także zacisnął lekko pocące się ręce. Liczył, że Harry nie dostrzegł nerwowości w jego czynach. Chociaż, znając aurora, na pewno nie było rozważne mieć, co do tego, cichą nadzieję.
— Wszystko w swoim czasie, Malfoy — orzekł gardłowo. Potem odwrócił się do Rona i skinął mu głową, niemo ponaglając: „Mów, teraz twoja kolej." Ron, odczytując niewypowiedziane polecenie, nieznacznie poruszył się. Wyprostował plecy, a nagła sztywność widoczna w postawnym ciele sugerowała, że to, co zamierza oświadczyć, niekoniecznie jest dla niego komfortowe. Nic więc dziwnego, że ciekawość Draco niebotycznie wzrosła. Miał ochotę także przewrócić oczyma, gdy Weasley jeszcze na domieszkę samemu przeciągał rozpoczęcie rozmowy, trzymając ich świadomie w niepewności.
— Wiemy, kto zabił Ginny — wreszcie wyjawił, niemal ciężkim szeptem. Przez lica zebranych przemknął grymas przerażenia. — Dlatego szef wezwał mnie do Biura. Żebym zobaczył to, co udało mu się zebrać.
— Ronaldzie Weasley — syknęła Hermiona w tym samym momencie, co Draco wyrzucił z siebie „Co do cholery?". — Jak mogłeś przed nami to ukrywać? Jak mogłeś tak...?
— Uspokój się, Herm — powiedział Ron, gładząc jednocześnie plecy żony. Początkowo Hermiona zamierzała się odsunąć nadmiernie zirytowana, ale z westchnieniem jednak przyzwoliła na uspokajający gest. Mieli już zbyt dużo na głowie, żeby mogła przejawiać dziecinne oburzenie. Ron zapewne i tak musiał mieć dobry powód, by milczeć. I faktycznie miał, o czym przekonała się kilka minut później.
— Dlaczego nic nie powiedziałeś? — warknął Harry, uprzedzając przyjaciółkę oraz Malfoya. Zdawało się, że Potter powoli tracił kontrolę. Zapewne gniew brał się stąd, że również tego nie przewidział.
— Dlatego — odparł Ron pod naporem nieprzyjemnych spojrzeń — że to nic by nie dało. I nie chciałem was obciążać, ze względu na pogrzeb. Już i tak było dostatecznie przygnębiająco. Poza tym... tak, to nic by nie zmieniło.
— Co masz na myśli? — zaciekawił się Draco. Szczerze mówiąc, w ogóle nie pojmował, dlaczego w takim razie Robards raczył nieprzyjemnymi informacjami Rona, skoro to właśnie jego siostra zginęła i to o powinien w spokoju oddawać się żalowi straty. Miał prawo na odpowiednie pożegnanie kolejnego członka rodziny.
— Właściwie morderca, że tak powiem, sam się nam objawił. — Wbrew pozorom to Robards przemówił, nie Ron. Uśmiechnął się kącikiem ust, choć daleko było mu do rozbawienia. — Stał w oknie, gdy przybyliśmy do posiadłości. Jeszcze nie uciekł, przyglądał się, co nasi specjaliści wychwycili na zdjęciach. Ron miał potwierdzić, że wcale się nie mylimy i widzimy tę samą osobę. Zresztą potrzebowałem kogoś zaufanego, kogo mógłby zapytać o zdanie, czy dobrze wnioskuję.
— Dlaczego do mnie się nie zgłosiłeś? — sucho podjął Harry. Niedługo trzeba było czekać na odpowiedź.
Gawain wymownie uniósł brew do góry, ewidentnie w kpinie.
— Do ciebie? — prychnął. — Przypominam, że z was dwóch to Ron wykazywał się zdrowszym rozsądkiem. Poza tym mogło cię to tylko bardziej podjudzić. A ja już miałem pokaz twojego gniewu w Walii i dziękuję, więcej mi nie trzeba. Chcę mieć przed sobą żołnierza, a nie sfrustrowaną, obwiniającą się o wszystko ciotę.
Gawian nie przebierał w słowach. Draco nie był pewien, czy jest godny podziwu z tego powodu, czy raczej trochę odzywa się w nim jakaś cząstka urazy. Mimo wszystko nadal mówili przecież o narzeczonej Harry'ego, jego młodzieńczej miłości, niegdyś oddanej przyjaciółce, więc, tak jak Ron, miał prawo do nieprzyjemnych emocji, tak i Harry miał prawo do ruiny, nawet jeśli był, jak wspomniał Gawain, pieprzonym żołnierzem. W opinii Dracona właśnie przez to jeszcze bardziej należała mu się możliwość cierpienia i załamania, choćby świat się walił. Był bowiem tylko człowiekiem. A ludzie z natury czasami upadali. Czasami też tak mocno, że trudno było im później powstać. Draco sam o tym coś wiedział.
— Dobrze — zimno skwitował Harry. — Kim on jest?
Tak, to było to zagadnienie, nad którym wszyscy w duchu się głowili. Kim był zabójca? Czy go znali? Czy Ginewra faktycznie wpuściła do posiadłości przyjaciela? A może od początku wiedziała, że to wróg?
Draco mógł się założyć, że Hermiona właśnie wstrzymywała oddech, czekając na rozwiązanie tej tajemnicy.
— McGrey — poinformował ich Ron w tym krótkim, acz treściwym słowie.
— McGrey? — powtórzył za nim Harry, prawie że mechanicznie. Jego ton stał się nadmiernie chłodny niczym sam lód i sugerował zarazem rosnącą wściekłość. Z tej przyczyny Draco patrzył na aurora z niepokojem. Obawiał się nagłego wybuchu, ale tak szybko jak widmo stracenia kontroli przez Pottera nadeszło, tak szybko zostało ugaszone. Zawdzięczali to Gawianowi, który zbyt dobrze znał swojego podwładnego.
— Nie ekscytuj się. Ona nie żyje — obwieścił swobodnie, zapalając kolejnego papierosa.
***
Draco nie wiedział, co ma myśleć. "Ona" ostro wypowiedziane przez Gawiana naprostowało, że wcale nie mówili o głowie rodziny, starym MacGreyu. Mówili zaś o Isabell, u której sam ostatnio był na przyjęciu zaręczynowym. I po wymownych minach pozostałych w pokoju, zrozumiał, że tylko on od początku błędnie zinterpretował przekaz. Reszta od razu wiedziała, że od początku rozmawiają o przyjaciółce Ginewry.
— Nie żyje? — podjęła Hermiona zduszonym głosem. Z tego wszystkiego odsunęła się od męża, po czym zrezygnowana usiadła na pobliskim krześle. Nie poczuła się słabo, Draco był tego bardziej niż pewny, ale zdecydowanie miała dość przyswajania złych nowin. A w ostatnim czasie, niestety, tylko takie dostawali. Draco więc ją rozumiał, sam miał ochotę usiąść z rozgoryczeniem. Nie dało się ukryć, że gdy robili jeden krok do przodu, potem robili dwa, a może nawet trzy pieprzone kroki do tyłu. Nic dziwnego, że towarzyszyła im przy tym frustracja.
— Dlatego powiedziałem, że morderca sam się nam objawił. Wezwano nas do jej posiadłości, gdzie skrzat znalazł ciało MacGrey i jej nowego narzeczonego. Na różdżce MacGrey znaleźliśmy ślad po Avadzie — obwieścił Gawain. — Miałem już co do niej podejrzenia wcześniej, przy analizie zdjęć, ale nie zamierzałem jeszcze ją zgarniać, by przedwcześnie nie spłoszyć niewiniątka. Niestety, jak widać, spóźniłem się.
— Kto mógł ją wykończyć? — zapytała Hermiona.
— To oczywiste — odparł Draco, krzyżując ręce na klatce piersiowej. — Śmierciożercy. Zrobiła swoje, a oni pozbyli się balastu, chcąc zatrzeć po sobie ślady.
— Prawdopodobnie właśnie tak się to odbyło — przyznał Gawain. — W każdym razie, w dniu, w którym odbywał się pogrzeb, znaleźliśmy trupa, a Ron był mi potrzebny, aby dotrzymać mi towarzystwa. Aktualnie to praktycznie jedyna osoba, której mogę ufać. No, oczywiście, oprócz Mary.
Mimo powagi sytuacji i oschłego tonu Robardsa, Hermiona miała ochotę zaśmiać się z wyrazu twarzy pozostałych mężczyzn. W szczególności męża, który pod nosem jeszcze mruknął, że nawet śmierciożercy zapewne nie chcieliby tego babska po swojej stronie. Sekretarka Robardsa była piekielnym stworzeniem.
— To z kolei także udowadnia to, co Harry powiedział na początku. Mogą mieć źródła wszędzie, nawet pośród naszych znajomych — dodał zaraz potem Ron, znowu drętwym, wyprutym z emocji głosem. Kiedy stawał się taki, Hermiona czuła, jak bardzo wydoroślał. Jak bardzo zmienił się pod wpływem tego, co przeżył na wojnie i zaraz po niej. Szczególnie podczas intensywnego aurorskiego szkolenia zbierał żniwa przeszłości. I dokonał przy tym solidnej przemiany.
Czasami Hermiona także odczuwała przygnębienie z tego powodu. Chciałaby móc wrócić do tamtych chwil, gdzie jej mąż był tylko, podjadającym notorycznie Czekoladowe Żaby, beztroskim i pozbawionym strachu o ludzkie życie, chłopcem. W tamtej teraźniejszości nie nosił ciężaru, nie składał fałszywych obietnic i nie brudził rąk cudzą krwią.
Westchnęła. Ostatecznie takie myślenie tylko bardziej pogłębiało wewętrzne rozgorycznie, na które aktualnie zdecydowanie nie powinni mieć czasu. Dlatego po niecałej minucie jej myśli znów przeszły na właściwy tor.
— To wyjaśnia, dlaczego Ginny wpuściła zabójcę do posiadłości. Jeśli to była Isabelle, nie musiała się nawet zapowiadać — stwierdziła, przeczesując palcami swoje delikatne loki. Miała je spięte, ale kilka pierwszych kosmyków wymknęło się z niechlujnego koka i opadło na zmęczoną twarz. Zapewne brak snu jeszcze bardziej uwydatnił się na licu podczas tego spotkania.
— To nie jest przypadek, że to właśnie Isabell wybrano do tego zadania, prawda? — Ku zaskoczeniu wszystkich, Draco zdecydował się jeszcze raz odezwać. Natychmiast też utkwił w nim wzrok Gawiana, który wyjątkowo wyglądał na bardziej niż usatysfakcjonowanego. Ron z kolei nerwowo poruszył się.
— Głównie z tego powodu nie chciałem wam mówić tego dnia. — Szczęka Rona była dziwnie napięta. Draco łatwo dojrzał tę zmianę w jego postawie, która stała się nie tyle co zdystansowana, a raczej wyrażała wściekłość, poprzez takie właśnie detale. Jakby sam Ron nie wiedział, czy może ukazać złość, czy jednak za wszelką cenę pragnie ją stłamsić w zarodku. — MacGrey była kochanką Harry'ego, to dlatego mogli wyznaczyć ją jako kandydatkę na zabójcę. Poza tym... wciąż cię szantażowała, mam rację, Harry?
Draco poczuł chłód na plecach, gdy dwaj przyjaciele zerknęli w swoim kierunku. Zwykle panowała pomiędzy nimi wręcz nierozerwalna więź oraz wykazywali wzajemne zrozumienie. Teraz nie było ani jednego, ani drugiego. Wyglądało na to, że w końcu coś ich poróżniło. I ostatecznie musieli rozwiązać to, co tak usilnie wcześniej próbowali zamieść pod dywan. Draco we wzroku Weasleya dojrzał zalążek wzgardy. Przygaszonej co prawda, ale nie wątpił, że mogła w każdej chwili zapłonąć prawdziwym ogniem.
Po jego reakcji Draco był również przekonany, że Ron Weasley od początku zdawał sobie sprawę o rozwiązłości szwagra.
— Proponuję chwilę przerwy — rzekł niezrażony Gawain. — Mam przemożną chęć na domową herbatkę, Hermiono. I jestem pewien, że Malfoy też nią nie pogardzi.
— Wolę whisky — obwieścił Draco, mimo wszystko ruszając potulnie za Gawainem. Hermiona posłała ostatnie strapione spojrzenie przyjaciołom, a następnie ruszyła do kuchni. Także uznała, że powinni załatwić to między sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top