EPILOG

To już ostatni rozdział i dziękuję Wam wszystkim za wsparcie, za ciepłe słowa i za to, że byliście i dotrwaliście wraz ze mną do tego momentu! ;3 Mam nadzieję też, że nikogo nie rozczarowałam ;P

— Naprawdę miałeś szczęście.

Uzdrowiciel nad nim przyglądał się jeszcze chwilę nodze, po czym zaczął ponownie zawijać bandaż. Hermiona stała tuż za nim i mrugnęła do Dracona porozumiewawczo. Nic nie powiedzieli o tym, że to ona była odpowiedzialna za stan jego kończyny, ponieważ nadal była niezarejestrowanym uzdrowicielem. Być może Ministerstwo na rzecz ich ciągłych dokonań powinno być przychylniejsze w stosunku do niej, ale widocznie Hermionie nie zależało na kolejnej aprobacie góry. Nie walczyła o to, by dostać prawdziwą klasyfikację. Zresztą, w tym wypadku wcale się jej nie dziwił — musiałaby przeznaczyć kolejne lata na egzaminy i nadzór komisji, a wiadomo było, że wszystkich tych mentorów znacznie przewyższała swoją wiedzą oraz doświadczeniem, więc pewnie tylko by zmarnowała swój czas za przysłowiowy papierek.

W każdym bądź razie, Draco odparł wężowy uśmiech, choć zniknął z jego ust, kiedy tylko uzdrowiciel ponownie na niego zerknął. W odpowiedzi na wcześniejsze słowa mężczyzny, wzruszył niedbale ramionami.

— Wyjątkowo — przyznał skwapliwie.

Uzdrowiciel chrząknął pod nosem, po czym w końcu zostawił ich samym, przechodząc do drugiego pomieszczenia i następnego pacjenta.

— Zostawię cię teraz, jeśli nie masz nic przeciwko. Powinieneś też odpocząć — powiadomiła go, podchodząc do szpitalnego łóżka, w którym leżał. Kiedy tylko aurorzy przejęli całą rezydencję Greengrassów, odnalazł ich Gawain i natychmiast sprowadził pomoc. Hermiona wtenczas nie odstawiała Dracona na krok, chociaż nie miała obowiązku przy nim czuwać. Nie byli sobie aż tak bliscy, prawda? Poza tym już powinni być bezpieczni, nic im nie zagrażało. Mimo wszystko Draco dziękował za jej obecność, ponieważ lepiej znosił i sterylne pomieszczenie, i nadgorliwych czarodziejów, którzy, chyba wiedząc w jak bliskich stosunkach jest z całą trójcą bohaterów, skakali nad nim niezmordowanie. To było porównywalnie męczące do myśli, które go teraz dopadły.

— Postaram się — obiecał, na co Hermiona poklepała go po ramieniu, a następnie ruszyła do wyjścia. Sama też wyglądała na zmarnowaną, ale, sądząc po jej postawie, domyślał się, że jeszcze ma przed sobą wiele godzin czuwania. Na pewno musiała albo pomóc przy raporcie Gawaina, albo zająć się jakimś przystępnym ogłoszeniem dla społeczności czarodziejskiej, a być może zamierzała tylko wesprzeć swojego męża w jego obowiązkach. I pomóc ochłonąć po wydarzeniach, które miały miejsce. Cokolwiek to było, Draco wiedział jednak, że sen nie będzie jej dany.

Niemniej o sobie mógł powiedzieć to samo. Chociaż poduszka była zdecydowanie przyjemniejsza od zimnej podłogi, to i tak wszystko go drażniło. Jej kształt, szorstki materiał kołdry, czy głosy z drugiego pokoju. Zgrzyt jakiś flakoników, albo misek. I chociaż był cholernie zmęczony, umysł nie dawał mu odpocząć.

Nie tylko myślał o ojcu, ale o samym Potterze, którego jeszcze nawet nie miał przyjemności zobaczyć. Słyszał jedynie, że był cały i zdrowy wraz z Ronem, a ponadto aurorzy poinformowali, że pomyślnie udało im się wykończyć starego Greengrassa. Ale Draco dalej czuł niepokój i pewnie, dopóki go nie zobaczy na własne oczy, nie odejdą zmartwienia.

Z drugiej z kolei strony, obawiał się ich spotkania. Zdecydowanie nie oszczędzał słów, gdy drżał, pod ciężarem wizji śmierci. I nigdy nie sądził, że powie coś tak absurdalnego... że wyzna własne, zagmatwane uczucia. Czy naprawdę mógł się zakochać w Harrym Potterze? I w ogóle jak mógł myśleć, że auror kiedykolwiek się odwzajemni? Że się nie zbłaźni swym wyznaniem?

Naprawdę czuł się żałośnie. Nie łudził się też, że Harry odparł to, co w istocie chciał. Musiał myśleć racjonalnie, a na pewno nie mógł odrzucić Malfoya w chwili, gdy prawie brakowało mu nogi. Tak... był tak cholernie głupi.

I chociaż umysł dalej pracował na najwyższych obrotach, a serce drżało w zaniepokojeniu, w którymś momencie Draco przymknął całkowicie powieki i poczuł, jak kojąca ciemność go oblewa. I brnie w dół, w głąb mroku, zaznając chwili wytchnienia.

***

Minął przeszło miesiąc od ataku śmierciożerców, który jednak skończył się fiaskiem. Każda gazeta przedstawiała ponurą twarz Pottera na pierwszej stronie z dopiskiem, że znowu uratował świat czarodziejów i zapobiegł wskrzeszeniu Czarnego Pana. Oczywiście te drugiego uznanie było zgoła przerysowane, bo te lata temu Voldemort naprawdę zginął i nie szło go już przywołać, a jedynie można było go zastąpić, co też sam Caspian Greengrass próbował uczynić.

W każdym bądź razie, Draco czuł się pusto, spoglądając na artykuł i pijąc herbatę przy długim stole. Atmosfera była dość ponura i nieprzyjemna, na dworze zaczął padać śnieg grubymi płatami, a wiatr dął nieprzerywanie w wysokie okna. Skrzaty cicho krzątały się w tą i z powrotem po salonie, zbierając naczynia po śniadaniu.

Jego matka zostawiła go samego, całując wylewnie w polik i życząc przyjemnego dnia, jakby wierzyła, że to coś zmieni. Nie to, że Draco tęsknił za adrenaliną, ale gdzieś tam był zły, ponieważ Potter nie dał znaku życia odkąd się rozdzielili w zniszczonej łaźni rezydencji Greengrassów. A przecież obiecał, że nie będzie go unikał.

Draco natychmiast przerwał ten ciąg myśli, czując potworny ból w klatce piersiowej i brutalnie, niemal porywając kartki, przewrócił gazetę na drugą stronę. Zacząć czytać coś o nowych, magicznych wynalazkach, ale tak naprawdę znowu na moment się odciął. Bo przecież nawet jego matka go odwiedziła już na drugi dzień, pomimo zapewnieniom samego Robardsa, że nic mu nie jest.

Gdy przyszła, powiedział jej od razu o ojcu i przeprosił za ostatnie ostre słowa, które pomiędzy nimi padały. Przypuszczał, że Narcyza domyślała się wszystkiego o Lucjuszu, aczkolwiek wolała nie wtrącać się w jego sprawy, skoro sobie tego nie życzył. Lucjusz bowiem uważał, że to jest wyłącznie jego poświęcenie i nie pozwolił nieść swojego brzemienia nikomu innego. Dlatego, nawet wiedząc o tym, że zamordował ojca własnymi dłońmi, nie obwiniała Dracona, spodziewając się, że to wszystko było przemyślaną grą.

— Powiedział mi, żebym trzymała cię z dala od Astorii — wyznała mu jeszcze, gdy rozmawiali o ostatnich dniach Lucjusza Malfoya. Draco słuchał uważnie wszystkich jej wypowiedzi o ojcu, tym razem z zainteresowaniem. Wyjątkowo w końcu przestał czuć się niczym bękart, który rozczarował własnych rodzicieli. I doszło do niego, że tak naprawdę nie znał żadnego z nich. Oboje bowiem z matką byli uznanymi graczami w labiryncie kłamstw i półprawd, ale intencje, które mieli, zdawały się zupełnie odmienne od tego, co wcześniej o nich uważał. Dobro. Oni pragnęli wyłącznie jego dobra. I może całkowicie nie wymazał win Lucjusza ze swojej pamięci, ale myślał o ojcu zdecydowanie lepiej. Pogodził się też z własnym, brutalnym dzieciństwem, choć same obrazy nadal sprawiały mu niewymowny ból. Umiał sobie z tym jednak poradzić.

Gdyby nie Harry, mógłby powiedzieć, że został poniekąd oczyszczony, a walki z samym sobą ustały. Ale będąc ignorowanym przez aurora, miał wrażenie, że fundamenty, które zbudował, znowu mu się osypują.

— Panie Draco, poczta — poinformował jeden ze skrzatów, podając mu tacę z listem. Blondyn drgnął, ale nie był zdziwiony, ponieważ właściwie codziennie dostawał korespondencję od Hermiony z pytaniem, jak się czuje. Oczywiście nie chodziło o jego nogę, a stan psychiczny. Wyraźnie się martwiła tym, że Harry przestał utrzymywać z nim kontakt, pomimo faktu, że oficjalnie nigdy jego imię między nimi nie padło.

Na początku odpisywał jednym słowem, potem zaczął jednak składać obszerniejsze zdania, aż w końcu czasami odpowiedź rozrastała się na dwie strony. Hermionie jednak to chyba nie przeszkadzało, ponieważ ani razu się nie poskarżyła, mimo że często dzielił się z nią absurdalnymi spostrzeżeniami, pisząc coś typu: „Czuję się znacznie lepiej, ale denerwuję mnie pogoda na dworze. Czy u Was też tyle ptaków stuka w szyby okien? Od tego, mam wrażenie, zaczyna na nowo pulsować mi noga. A skoro o niej mowa, blizny powoli ustępują...". I prawdę powiedziawszy, Draco zaczynał myśleć, że jest w jakieś depresji, ponieważ nigdy nie sądził, że będzie się tak zwierzać żonie Weasleya. Ale, właściwie, nikt inny zapewne nie zachowałby tego dla siebie. Hermiona zaś wielokrotnie pokazała, że była godnym powiernikiem. Ponadto to jej zawdzięczał to, że teraz mógł bez problemów się poruszać. Noga, co prawda, momentami pobolewała, ale nie było to nic, z czym nie mógłby sobie poradzić. W gorszych dniach po prostu podtrzymywał się o lasce ojca.

O dziwo, okazało się, że to wcale nie Hermiona. Treść koperty była niespotykanie krótka i niepokojąca. Draco na głos odczytał koślawe litery, splecione w niemal rozkaz:

— Wyjdź na zewnątrz.

Draco zmarszczył brwi, skrzat wtenczas odszedł, nie rozpoznając zdumienia swego pana. Zabrał się za sprzątanie, niemal nucąc coś pod nosem. Były śmierciożerca zaś jeszcze raz spojrzał na atrament, a potem faktycznie wstał i pokuśtykał do wyjścia. Zdenerwowany, nawet nie miał czasu nałożyć grubego płaszcza, kiedy otwarł drzwi dworu i wyszedł na przeraźliwy mróz jedynie w cienkim szlafroku i kapciach.

I niemal krzyknął, poślizgnowszy się na pierwszym schodku, aczkolwiek nim zdążył upaść, silne dłonie przytrzymały go w talii. Natychmiast poczuł zapach wody kolońskiej, a ciepło drugiego ciała rozgrzało go lepiej, niż niejedna Ognista. Zadarł więc podbródek, spoglądając w zielone oczy, które lekko pozostawały zamglone zza zaparowanych szkieł okularów. Grube brwi oraz ostra szczęka wydawały mu się tak znajome, jak nigdy dotąd, mimo że już zaczynał wątpić, czy znowu poczuje więź z Potterem po takim czasie. Ale ona tam była, wciąż żywo sprawiając, że tętno mu podskoczyło na najwyższe obroty.

Jednak nie pozwolił ukazać euforii na swojej twarzy. Gdy wziął głęboki oddech i złapał równowagę, odsunął się o krok. Nie chcąc się stykać z Potterem żadnym elementem garderoby, pomimo zimna. Przez nie też zaczął drżeć, a usta zapewne już robiły mu się sine, ale zamierzał to wymownie zignorować.

— Co tutaj robisz? — warknął Draco.

Harry uśmiechnął się do niego półgębkiem. W czarnym, zimowym płaszczu i równie ciemnym szaliku wyglądał o wiele przystojniej, niż Draco zapamiętał. I to tylko jeszcze bardziej go rozpraszało.

— Przyniosłem wino — oznajmił Harry, a blondyn dopiero wtedy zauważył, że rzeczywiście, auror w dłoni trzymał butelkę owego trunku. I to, patrząc po nazwie, dość drogiego.

— Wino? — powtórzył głupio, nie rozumiejąc w co drugi mężczyzna z nim pogrywa.

— Ostatnim razem mówiłeś, że kwiaty to przesada — przypomniał mu z błyskiem w oku. — Więc tym razem przyniosłem wino. Czerwone, półwytrawne, rocznik 1782.

Na Draco wcale nie zrobiło to wrażenia. Wydął usta bardziej i zmrużył oschle powieki, zakładając jednocześnie ręce na klatkę piersiową. Nadal marzł, ale stał pewnie.

— Cudownie — zakpił — tylko powiedz mi, jakim prawem w ogóle się tutaj pojawiłeś po tym, jak mnie ignorowałeś, mimo że obiecałeś...

— Nie ignorowałem cię — przerwał mu Harry, poważniejąc. — Gdybyś sam się do mnie odezwał, otrzymałbyś odpowiedź.

Draco prychnął.

— Dobrze wiedzieć. A teraz czy mógłbyś już sobie iść? Jestem zajęty...

Malfoy nie zdążył zatrzasnąć drzwi, ponieważ druga, wolna ręka Harry'go go przed tym powstrzymała. Tym również sposobem znowu znaleźli się niebezpiecznie blisko siebie.

— Nie chciałem tak szybko się u ciebie pojawiać, Draco — zaczął pospiesznie Potter, dmuchając mu w usta ciepłym powietrzem. — Pamiętasz co ci nie tak dawno temu powiedziałem? O tym, że cię tylko bym ranił? Że nie byłbym wierny? Nie chciałem, żebyś został zraniony, dlatego musiałem ochłonąć przez ten miesiąc. Ja... zacząłem chodzić na terapię, którą polecił mi Gawain. Dopiero mam za sobą dwie sesje, ale...

Draco nie pozwolił mu dokończyć; pchnął go do środka wnętrza i mocno pocałował. Nie tak, jak zwykle — brutalnie i krwawo, ale tym razem oprócz żaru namiętności, pojawiła się błogość. Całował go wciąż głęboko, ale wolno. Nie spieszył się, smakując spierzchnięte od chłodu wargi, jakby nigdy ich wcześniej nie kosztował.

I ulżyło mu, tak cholernie mu ulżyło.

Harry trzymał go przy sobie wytrwale, nie pozwalając nawet na chwilę się oddalić. Gładził jego talię czułym, niemal nienaturalnym gestem, a Draco odruchowo uchwycił się jego szyi. Po tym, jak przerwali pocałunek, to właśnie tam blondyn zanurzył nos, wdychając zapach Harry'ego o wiele śmielej, niż wcześniej.

I to było bardziej intymne, niż ich wszystkie poprzednie seksualne espady razem wzięte. Draco wtedy nie miałby tyle odwagi, by dotykać Harry'ego w ten sposób — pozbawiony agresji. Ale także nie spodziewał się, że ten sam bezwzględny auror może go w ten sposób trzymać. Jakby chciał go chronić, a nie ranić.

— Nie mogę ci przyrzec, że będę idealnym partnerem — szepnął szorstko brunet, prosto do jego ucha. — Nadal jestem... czasami jestem wielkim, pieprzonym bałaganem. I nie zmienię się od tak, chociaż naprawdę chciałbym...

— Potter — przerwał mu gwałtownie Draco, odchylając się na tyle, by móc znowu spojrzeć mu prosto w oczy — nie tylko ty masz rzeczy do przepracowania. Też nie jestem bez wad i też będę się starał, ale... chcę tego. I chcę żebyś mnie chciał, w łóżku, w życiu... gdziekolwiek się wcisnę, bo ja nie chcę być już samotny. Nie chcę, rozumiesz?

— Tak — potaknął Harry, odgarniając blond kosmyki z twarzy Dracona. Był to niezwykle subtelny dotyk, niemal nie pasujący do szorstkich rąk aurora. — Tak, rozumiem, Draco.

— I myślisz, że to zadziała? — upewnił się jeszcze blondyn, chociaż nogi miał jak z galarety. Dawno nie czuł się tak pozbawiony masek, tak odkryty przed kimkolwiek. Tak nagi.

— Spróbujemy, żeby zadziałało — odparł Harry, znowu go całując. A Draco już nie podważał jego słów. 

Naprawdę, pomyślał, sprawimy, że to zadziała. Musi.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top