ROZDZIAŁ JEDENASTY

Kochani, dobry wieczór! Dodaję kolejny rozdział, licząc na Waszą aktywność, ponieważ naprawdę sporo czasu spędziłam na jego pisaniu. Ma prawie trzy tysiące słów! Poświęcenie tym większe było, bowiem u mnie krucho z wolną chwilą, a dzisiaj miałam tylko jeden dzień wolnego. Niestety u mnie w pracy obowiązują nadgodziny, więc tak... wczoraj też w niej byłam. No i do tego oprócz pisania mam też inne obowiązki... Tak, moje poświęcenie było naprawdę ogromne :D 

PS Tak,  Trollek28 konwersując z Tobą również pisałam rozdział ;) 

Płomień w kominku tlił się niesamowitym, pomarańczowym blaskiem. Ogniste krańce niemalże przeniknęły przez szatę Harry'ego, gdy nagle wyłonił się pośród popiołów i żaru. Zmrużył powieki, otrzepał się i żwawym krokiem ruszył prosto z kominka do znajdującej się w rogu pokoju komody. Na całe szczęście duże, nowoczesne okna zbudowane zamiast ściany nie były przysłonięte, więc nie musiał szukać czystych ubrań na ślepo. Promienie przyjemnie musnęły go, gdy z szafy wyciągnął pierwszą lepszą koszulkę.

Szczerze mówiąc, powinien się wykąpać po tych wszystkich wydarzeniach, ale nie miał siły. Wolał rzucić niedbale „chłoszczyć", zrzucić śmierdzącą szatę na ziemię oraz nałożyć świeże ubranie. Tyle że robił to powoli, bowiem naprawdę był wykończony. Toteż dlatego Draco, kiedy obrócił się na drugi bok, mógł zobaczyć półnagiego Pottera.

— Nie wyglądasz na wyspanego — stwierdził blondyn i natychmiast skrzywił się. Głos miał tak zachrypnięty, że to niemal bolało. Przełknął ślinę, ale to i tak niewiele dało. Zresztą gardło to akurat był najmniejszy problem, ponieważ ból promieniował z każdego miejsca na ciele Draco, chociaż oczywiście na plecach szczególnie to odczuł.

Harry drgnął i to była jedyna reakcja, która zdradziła, że Malfoy go zaskoczył. Potem tylko odwrócił się i do końca nałożył koszulkę. Wybrał czarną i obcisłą, przez co mięśnie zarysowały się jeszcze bardziej na tle śliskiego materiału. Po kilku długich sekundach spojrzał na Draco, który tym razem opatulony w białą kołdrę, trwał w łóżku jego i Ginny. Nie na kanapie, jak ostatnio. Cóż się jednak dziwić skoro sam go tu przeniósł.

— Spostrzegawczy jesteś — zakpił Harry, roztrzepując ręką burzę włosów. — Malfoy.

Nie wiedział czemu, ale po ciele Dracona przemknęły ciarki, gdy mężczyzna w ten sposób wymówił jego nazwisko. Z niewymowną gracją, pogardą, wyzwaniem i tym czymś. Czymś całkowicie niezidentyfikowanym. Sam także stosował ów chwyt, przy czym zastanawiał się czy również odciskało to na Potterze piętno.

— Miałeś intensywną noc, co? — zapytał, dodając do tego tyle sarkazmu ile tylko się dało. Przy okazji podciągnął się na rękach i z sykiem usiadł. Wysłał Harry'emu ponaglające spojrzenie, żeby zaczął w końcu wyjaśniać gdzie był.

— Zaczynając od ciebie, to i owszem — przytaknął Harry, przechylając lekko głowę w prawo. Zrobił krok w stronę Malfoya i stanął nad nim. — Dlaczego w ogóle grzebałeś przy ranie?

Ton Harryego został pozbawiony kpiny. Teraz nasiąknął czystym gniewem i ledwo skrywaną furią. Draco domyślił się tego, patrząc w te zielone, aktualnie ciemniejsze niż zwykle tęczówki. Dziwnym trafem miał ochotę na ten widok się sucho roześmiać, ale tylko zagryzł wrogo wargi.

— Sądziłeś, że uda ci się zdjąć klątwę bez mojej interwencji? — Brew Harry'ego prześmiewczo powędrowała do góry. Nachylił się jeszcze mocniej, owiewając swoim oddechem twarz Malfoya. Zdawać by się mogło, że odczuwał satysfakcję będąc w lepszym stanie od niego i wiedząc, że Draco jest na jego łasce. Nie, żeby Draco w tej kwestii się oszukiwał, on przecież najlepiej wiedział, że szlachetny chłopiec jest tylko urojeniem ludzi. Jedynie ci, co znali go osobiście, mogli się wypowiadać. — Czułeś się pokrzywdzony z tego powodu?

— Och, Potter. — Draco zdołał się uśmiechnąć. W między czasie wygodniej ułożył się na łóżku. — Co ty możesz o mnie wiedzieć?

Dłoń Harry'ego brutalnie chwyciła szczękę Malfoya i znowu skierowała na siebie. Dzieliło ich naprawdę niewiele centymetrów, przez co Draco zamarł. Nie odważył się ruszyć.

— Więcej niż sądzisz — rzekł zimno Potter, a potem tak po prostu wypuścił twarz Draco i ruszył w stronę wyjścia. Jakby przed chwilą wokół niego nie zamajaczyła mordercza magia, a gniew nie zawładnął nim całym. Draco zaś na to tylko przetarł twarz i zaklął. Tak, Potter był bezwzględnym sukinsynem.

***

Ostatecznie, nie mając wyboru, Draco zdecydował się zejść na dół, prosto w sidła szatana. Miał na sobie tylko szare bokserki, kiedy usiadł na krześle przy długim, prostokątnym stole, ale nie za bardzo się tym przejmował. Harry również — tylko rzucił na niego okiem i podstawił przed nim jajecznicę z bekonem.

— Jedz — nakazał, samemu zajmując miejsce po przeciwnej stronie. Rękę oparł o blat w niedbałym geście. Wzrokiem podążył na kuchenny aneks, jakby nad czymś intensywnie myślał.

— Gdzie twoja narzeczona? — zapytał Draco, chwytając sztućce. — Z pewnością nie często gościcie obcych mężczyzn w waszym wspólnym łóżku, więc...

— Gdybyś był przytomny — przerwał mu mimochodem Potter zimno — wiedziałbyś, że u swojej matki.

Draco zamilkł. Nie jadł, trzymał z furią sztućce, by zaraz potem z trzaskiem odrzucić je na bok. Na Harrym to zagranie również nie zrobiło wrażenia. Był niczym zimny, cholernie nieczuły posąg. Ale Draco miał świadomość, że nawet one mają kilkunastoletnie zadrapania. Nic nie jest bez skazy.

— Potter, jeśli sądzisz, że będę musiał ci dziękować, po tym co uczyniłeś...

— To cię boli? — Potter koniec końców przelał na niego swoją uwagę. — Kolejny dług życia?

Draco zmrużył powieki. Dzieliła go cienka granica od wybuchu. Miał niesamowitą ochotę zabić gołymi rękami bruneta. Zobaczyć jak krzyczy i błaga o przebaczenie. Świadomość bowiem, że musi mu być dłużny przyprawiała go o szaleństwo.

— Spokojnie, Malfoy. Nic od ciebie nie chcę — rzekł beznamiętnie Harry. Draco westchnął, zerkając na tą przemęczoną twarz. Złość z niego wyparowała, ale dalej czuł wstręt do siebie za to wszystko co w ostatnich dniach, czy latach się działo.

— Nie rozumiesz, prawda? — spytał Draco prawie z uśmiechem. — Nie rozumiesz, co znaczy ta przeklęta ochrona, którą stworzyłeś nad Malfoy Manor? Gdyby ktoś się dowiedział...

— Gdybym nie wiedział — ostro wtrącił Harry — nie rozbiłbym tego.

— Zależy mi tylko, jako auror, byście byli bezpieczni — dodał twardo. — Dlatego zdecydowałem się sprawować nad wami piecze.

— Jesteśmy twoimi zabawkami. — Draco zacisnął pięści, a Harry nawet się nie poruszył. Biło od niego niezwykłe opanowanie, lód, który można było prawie ujrzeć na jego bladej skórze.

— Nie jesteście.

— To dlaczego tak się czuję? — zasyczał Draco, gwałtownie podrywając się z krzesła. Aczkolwiek nieudolnie, ponieważ ruch dłoni Harry'ego sprawił, że ponownie przywarł do siedzenia. Z kolei to Potter płynnie do niego podszedł i ponownie musnął opuszkami szorstkich palców skóry na szczęce.

— Bo może — Harry nachylił się bardziej niż poprzednio. Teraz szeptał prosto do jego ucha. — Chcesz nią być.

Tak, Potter zawsze wiedział gdzie uderzyć. Draco nie miał co do tego żadnych złudzeń i był świadom, co Harry pragnął osiągnąć. Udało mu się, och, tak, udało. Draco istotnie poczuł rozdzierający ból na słyszalną prawdę. Nie ukrywał przed samym sobą, że zawsze dążył do autodestrukcji, o której między wierszami wspomniał Potter. Nawet jego matka to wiedziała, ale nigdy nie ośmieliła się poruszyć tego tematu. Harry widocznie nie miał takich oporów.

— Nauczyłem się, że prawda to najlepsze niewybaczalne, którego można użyć, by zniszczyć wroga bez ubrudzenia sobie rąk — wyjawił mężczyzna cicho, jednocześnie jednak wyraźnie wymawiając poszczególne słowa. Tak, by Draco dobrze to sobie przyswoił.

— Mogę śmiało powiedzieć, Potter — odezwał się Draco, odchylając na krześle, aby spojrzeć prosto w te zimne, bezduszne oczy. Jego też w tym momencie były równie puste i równie bezwzględne — że możesz być z siebie dumny. Osiągnąłeś w tym mistrzostwo.

Kącik ust Pottera drgnął.

— Ale, Malfoy — zaczął, dalej przyciszonym głosem — przecież ty nie jesteś moim wrogiem.

***

— Pieprzony Potter — warknął do siebie Draco, przechodząc przez potężną, metalową bramę Malfoy Manor. Magia natychmiast opatuliła go, wykrywając jako przyjaciela i towarzysza. Spłynęła po nim jak przyjemna, ciepła tkanina, a potem, gdy wykonał kolejne kroki, ponownie stała się nieruchoma, choć dalej wyczuwalna.

Draco nie był pewien czy kiedykolwiek przyzwyczai się do tego uczucia i świadomości, że to dzieło Pottera.

Odepchnął od siebie natrętne myśli i ruszył do wrót domu. Był pewien, że jeszcze odwdzięczy się Harry'emu, jak tylko odzyska w pełni siły. Ta gra bowiem, którą od kilku dni toczyli, nie mogła być przerwana w takim cudnym momencie.

Drzwi rozwarły się przed nim. Wszedł do środka, a w holu natychmiast przywitała go matka, przygarniając swoimi drobnymi ramionami do piersi. Naprawdę zadziwiające jak Narcyza potrafiła być jednocześnie tak delikatną i zarazem silną psychicznie kobietą.

— Kochanie, za każdym kolejnym razem przyprawiasz mnie o jeszcze większy niepokój — oświadczyła, w końcu wypuszczając go ze swoich objęć. — I chyba muszę zacząć być odporna na kolejne takie wybryki...

— Do tego chyba musisz podziękować Potterowi — zadrwił Draco na samą myśl o niedawnych wydarzeniach. Bądź co bądź, matka była wielką jego zwolenniczką.

— Istotnie — odparła surowo, zadzierając tym samym wysoko podbródek. — To w najbliższym czasie zamierzam uczynić, ponadto z chęcią podziękuję mu przy wspólnej kolacji.

— Matko — zaakcentował nieprzyjemne Draco. Akurat teraz niekoniecznie miał ochotę na matczyne ekscesy.

— Draco, kochanie... — Wzrok Narcyzy złagodniał, jakby myśl zastąpiła inną. — Nie oczekuję, że się zmienisz w stosunku do niego, oczekuję, że się postarasz.

— Dlaczego miałbym niby? Potter to skończy sukins....

— Język, Draco. Język — upomniała wrogo Narcyza. — Faktycznie sądzę, że pan Potter po wojnie się zmienił, zresztą jak my wszyscy. Ale myślę też, że tak, jak mój mąż, a twój świętej pamięci ojciec, pod zimną powierzchnią skrywa prawdziwy ogień.

Narcyza dotknęła miejsca, gdzie znajdowało się pod warstwą sukni i skóry serce, po czym spojrzała na Dracona bystro.

— Nie jestem pewien czy mój ojciec to dobre porównanie — szepnął cierpko Malfoy.

— Uwierz mi, że jest, Draco — zaprzeczyła czule Narcyza. — Twój ojciec w swoim życiu miał wiele sekretów. Nawet przed tobą, ja jednak zawsze wiedziałam, że rodzina jest dla niego najważniejsza. Aż po kres jego zwieńczonych cierpieniem dni.

Nie sądzę — pomyślał Draco, aczkolwiek nie odważył się tego zdradzić na głos. Nie chciał matce sprawiać przykrości, gdy tak długo zmagała się z żałobą po Lucjuszu. Do tego przecież nie wiedziała, że to nie choroba stała się nemezis męża, a jego jedyny, ukochany syn. O ironio.

— W każdym razie wierzę, że gdy tylko zechcesz, możesz stać się prawdziwym przyjacielem Harry'ego.

— Matko on...


I byli przez to w niebezpieczeństwie. Ileż to ludzi pragnęło ich śmierci? Nawet Draco nie potrafił tego zliczyć. Szczerze powiedziawszy, nie zamierzał również próbować.

Harry z kolei był potężny. Gdyby ktokolwiek dowiedział się oprócz przyjaciół Pottera o pieczy, wszyscy potraktowaliby go jako jego sprzymierzeńca, zwierzątko, o które Potter dba. Podnosiło mu się na samą myśl. Ale matka byłaby zadowolona. Nikt nie ruszyłby ich, a nawet jeśli — Harry nie pozwoliłby, aby coś im się stało.

— Nie będę od niego zależny. Potrafię sam się obronić — oświadczył grobowym tonem.

Następnie sprawnie wyminął Narcyzę i ruszył w stronę schodów. Tym razem nie obejrzał się za sobą, chociaż czuł intensywne spojrzenie matki.

— Twój ojciec też tak twierdził.

Draco udawał, że nie usłyszał.

***

Nie zmrużył oczu jeszcze przez dobre kilka godzin. Myśli kołatały mu w głowie, zahaczając jedna o drugą, może było to spowodowane nadmiernym przemęczeniem, a może wydarzeniami, które z pewnością wkrótce miały nadejść. Skrzywił się, odchylając głowę na ramieniu kanapy.

W pomieszczeniu na dobrą sprawę było ciemno, ponieważ Harry zasłonił żaluzje. Cisza zaś głuchym echem obijała się o ściany. Dom dzisiaj wydawał się zupełnie pusty i pozbawiony radości, życia. Harry nie sądził by to się miało zmienić choćby do jutra — Ginny na pewno jeszcze dzisiaj nie wróci do mieszkania.

Faktycznie nie ubolewał z tego powodu. Nie miał ochoty odpowiadać na pytania, które kobieta zapewne zamierzała zadać. Ani teraz, ani najlepiej w ogóle. Już niegdyś przecież obiecał sobie, że nie będzie jej mieszać w jakiekolwiek sprawy aurorskie. Jak na razie dotrzymywał obietnicy.

Harry nawet nie wiedział, kiedy sen sam nadszedł. Po prostu nagle przymknął powieki, a gdy je otworzył na zegarze wybiła ósma wieczór, zaś w okno coś zawzięcie pukało.

Auror instynktownie natychmiast poderwał się na równe nogi i z różdżką na wierzchu podszedł do szyby. Zdziwił się, gdy zamiast zbiega czy innego niebezpieczeństwa,

Otworzył szeroko okno i odpiął od nóżki zawiniątko, po czym sowa głośno zahuczała, rozpostarła skrzydła i z gracją wzbiła się w powietrze. Harry patrzył jak ginie pośród mroku nocy, by następnie rozłożyć list i odczytać treść.

Jego kącik ust podszedł mimowolnie do góry.

Miał jeszcze naprawdę wiele rzeczy do zrobienia, jednakże nie mógł sobie odmówić kolacji u Malfoyów, a przynajmniej w takich okolicznościach.

***

— Narcyzo — pochylił się, po czym złożył delikatny pocałunek na jej kruchej dłoni. Wydawała się usatysfakcjonowała tym gestem, ponieważ uśmiechnęła się czarująco.

Tym razem Harry nie zwracał się do niej per pani Malfoy. Po zeszłej nocy, gdy konwenanse poszły w niepamięć, a pomoc została oferowana, stali się w pewien sposób sobie jeszcze bliżsi. Zresztą Harry był pewien, że nieczęsto ktokolwiek miał możliwość ujrzeć roztrzęsioną Narcyzę Malfoy. Nawet w tak niestabilnych czasach jak wojna. To zapewne przesądziło o wszystkim.

— Usiądź — powiedziała łagodnie, acz jednocześnie z twardą nutą. Harry uczynił to, ale najpierw poczekał aż sama kobieta zasiądzie przy przepełnionym jedzeniem stole.

Nie zaczęli jeść, Harry oceniał ją z daleka. To jak uśmiechała się, jak sprawiała wrażenie niewinnej, uroczej i pozbawionej wrogości. Ale pod tym widział też bystre tęczówki, które miały w sobie wiele chłodu i sprytu.

Bezwzględna. Narcyza Malfoy była bezwzględna i może dlatego Harry czuł do niej taki ogrom sympatii. W gruncie rzeczy on, Hermiona, Ron, Draco czy sama Narcyza wcale nie byli tacy różni. Wręcz przeciwnie.

— Draco nie zaszczyci nas swoją obecnością? — zapytał Harry, udając, że się rozgląda na boki w poszukiwaniu blondyna. W rzeczywistości czuł od początku, iż dzisiaj nie przyjdzie mu go ujrzeć.

— Źle się poczuł, coś musiało mu zaszkodzić — odparła Narcyza niedbale, jakby nie było to zupełnie istotne. Nawet nie starała się ukryć, że jest to po prostu jedno z błahych kłamstw. Oczywiście Draco nie miał ochoty spotkać się raz jeszcze dzisiaj z Potterem.

— Czemu zgodziłeś się tutaj przybyć?

— Czemu mnie zaprosiłaś?

Zapytali jednocześnie i zmrużyli oczy. Narcyza zaśmiała się na ten nietakt, a następnie zamoczyła usta w kieliszku z czerwonym winem. Wciąż z gracją i niesamowitym szykiem. Spod rzęs nadal go obserwowała.

— Nie da się ukryć, że oboje mamy w tym cel — zdecydował się powiedzieć pierwszy Harry.

— Niewątpliwie — zauważyła, odkładając naczynie zgrabnie z powrotem na blat. — Więc o co chodzi?

— Zależy mi na Draconie — oświadczył Harry, wydymając wargi.

Twarz Narcyzy ani drgnęła.

— Rozwiń swoją myśl, Harry — nakazała, beznamiętnie oczekując dalszych słów. Te także padły.

— Wiesz, co mam na myśli. Coś się szykuje, Narcyzo. I będę potrzebował każdej pomocy, szczególnie tych, którzy już raz przeżyli piekło. Tylko oni wiedzą z czym się mierzymy, tylko oni potrafią wygrać ponownie.

— Ale — zauważyła Narcyza — Draco wtedy był po przeciwnej stronie.

— Bez znaczenia. — To była natychmiastowa odpowiedź, bez zająknięcia, niemalże wypracowana. Spojrzenie Harry miał puste. — Najistotniejsze, że przeżył. A to już samo w sobie coś oznacza. Tak samo jak to, że Voldemort nie bez przyczyny pragnął go jako swego poplecznika.

— Więc chcesz, żeby był twoim pionkiem w grze... — Głos pani Malfoy przypominał kołysankę. Przechyliła w tym czasie lekko kieliszek, jakby chciała wylać z niego wino.

— A ty, Narcyzo? Co jest twoim celem?

— Draco myśli — zaczęła dalej lekko nostalgicznie — że pragnę jedynie jego ochrony, ale tylko po części ma rację. Ja wiem bowiem, iż nieważne czego od niego oczekujesz, on i tak będzie grał pierwsze skrzypce we wszystkich następnych wydarzeniach. Od dzieciństwa pakował się w kłopoty i od dzieciństwa wiedziałam, że nie mogę go od nich uchronić. Taki, niestety już los, matki. Chciałabym jednak, mając świadomość, że mój syn się naraża, wiedzieć jednocześnie, że ktoś nad nim będzie czuwał mimo wszystko. Nie pozwól, panie Potter, by stała mu się krzywda. — Narcyza zakończyła swój monolog ponownie skierowawszy wzrok na Harry'ego. Oficjalny zwrot jasno deklarował, że to nie są czcze słowa, a wszystko traktuje całkowicie poważnie. To było więc jedyne pragnienie Narcyzy i właściwie Harry mógł je bez przeszkód zagwarantować.

Również wziął łyk czerwonego alkoholu. Było słodkie, acz jednocześnie lekko gorzkawe. Porównał je do samej Narcyzy.

— Dobrze, masz moje słowo — zdecydował. — Szczególnie, że moja ostatnia piecza była i tak tego zwieńczeniem. Nie bez przyczyn nałożyłem swoją sygnaturę na Malfoy Manor.

— Wiem, Harry — odparła z uśmiechem Narcyza. — Niemniej i tak chciałam to od ciebie usłyszeć. Jestem bowiem tylko kobietą, a kobiety lubią mieć klarowną odpowiedź.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top