Rozdział 7: Bójka

Czas w Necronopolis płynął szybko. Velkan wiele się o sobie dowiedział. Jako dhampir musiał pić krew przynajmniej raz na miesiąc smoczy, czyli około 27 dni i 5 godzin. Na razie nie zdarzyło się, by nie wystarczyła mu krew zwierzęca czy eliksir uzupełniający krew. Przeczytał również, że kogoś z krwi wampirów można zabić jedynie przez całkowite odcięcie głowy, a czosnek wcale na nich nie działa. Dowiedział się też wiele o swoich przyjaciołach, a w szczególności o Cathy. Pochodziła ona z rodziny wampirów, ale tylko ją wyznaczono by przejść szkolenie, więc została wydziedziczona. Była bardzo silna, więc rzadko o tym myślała, ale widać było, że czasami jest jej ciężko.


Program szkoły Velkan skończył po pięciu miesiącach i, po bardzo dobrze zdanym egzaminie, przeszedł pod skrzydła Victorii. Wtedy dopiero zaczęła się zabawa.


- No, Velkan, nie obijamy się, żwawo, żwawo... - Poganiała go nauczycielka.


Ona sama jechała na koniu, a obok niej biegł jej uczeń. Był ostatni dzień czterotygodniowego wytężonego treningu fizycznego.


- No dobra, dobiegamy do strumyczka i kończymy! - Uśmiechnęła się dziewczyna.


- Kto dobiega, ten dobiega... - Mruknął Velkan biorąc od niej butelkę wody. - Swoją drogą...trening...by ci...nie zaszkodził...


- Cicho. - Mruknęła nauczycielka. - Musisz być w formie, bo już jutro zaczynamy magię wampirzą.


- Wreszcie! - Uśmiechnął się chłopak wciąż sapiąc jak lokomotywa.


Strasznie się zmienił. Miał dłuższe włosy sięgające ramion. Nie sterczały już tak we wszystkie strony. Chłopak był również wysportowany i bardziej zwinny. Nauka magii wampirzej była trudna, ale Velkan polubił ją praktycznie od pierwszej lekcji. Opierała się w dużym stopniu na sile woli i umiejętności skupienia emocji. Po dwóch miesiącach miał zacząć naukę magii jednego z żywiołów. Musiał najpierw przejść próbę, po której miał się dowiedzieć, jaki żywioł jest mu pisany. Okazało się, ku jego zdziwieniu, że nie jest to ogień, tylko woda. Nauka panowania nad tym żywiołem zajęła mu prawie trzy miesiące.


Później rozstał się z Victorią i trafił do Oteosa. Przez trzy miesiące przerabiali magię elficką oraz telepatię. Było to o tyle skomplikowane, że wymagało dużego skupienia, ale w porównaniu z walką bronią białą, to była błahostka. Sztuka władania mieczem była jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie Velkan poznał do tej pory. Wymagała nie tylko skupienia, ale również sprawności fizycznej, talentu oraz techniki. Sprawność fizyczną wyćwiczył z Victorią, talent odziedziczył w genach, bo każdy wampir jest w tym świetny, więc pozostała technika, technika i jeszcze raz technika. Męczyli się z tym przez trzy miesiące, zaczynając od broni drewnianej, a kończąc na prawdziwych, srebrnych, wampirzych mieczach. Właśnie rozgrywali swoją ostatnią walkę przed przekazaniem Velkan Gabrieli, kiedy na małą ośnieżoną polanę w przypałacowym parku wpadli Pablo, Cathy i Michael.


- Mamy wolne! - Krzyknął ten ostatni.


- I z okazji twoich urodzin możemy wyjść na miasto! - Dodał Pablo.


- Ale ja miałem urodziny pół roku temu! - Zdziwił się Velkan.


To rozproszenie uwagi starał się wykorzystać Oteos. Chłopak w ostatniej chwili uchylił się, zrobił zgrabny piruet i z przyłożył nauczycielowi miecz do pleców.


- Nie ze mną te numery. - Powiedział cicho i uścisnął dłoń elfa.


- Myślałem, że to zgranie cię zaskoczy. - Mruknął niepocieszony Green. - To idziemy na to miasto? W końcu należy ci się jakaś nagroda za skończenie mojego szkolenia.


- Jasne, tylko muszę się przebrać. - Powiedział Velkan.


Pobiegł do pokoju się odświeżyć. Ubrał czarną koszulę, ciemne jeansy, czarną kurtkę i po dziesięciu minutach\ wyszedł przed zamek, gdzie już czekali na niego przyjaciele, a także Oteos i Victoria.


- Wreszcie! Myślałam, że nie wyjdziemy do jutra! - Krzyknęła ta ostatnia i przytuliła byłego ucznia. - To co? Idziemy?


- Jasne! - Uśmiechnęła się Kitty.


Skierowali się w stronę bramy, ale tuż przed nią Velkan zatrzymał ich.


- Nikt nie wie, kim jestem? - Oteos skinął głowa. - To dobrze. - Uśmiechnął się nastolatek.


- Ale już niedługo pozostaniesz anonimowy. - Na ziemię brutalnie sprowadziła go Victoria. - Kiedy zakończysz szkolenie uroczyście cię mianujemy.


- A musicie? - Jęknął Valerious.


- Jak to powiedział Vinceś, „Masz chłopie przerąb..."


Nie dokończył Green, bo odrzuciło go na parę metrów. Vincent pojawił się nie wiadomo skąd i warknął:


- Nie. Mów. Do. Mnie. Vinceś!


- Przepraszam, nie wiedziałem, że idziesz z nami. - Mruknął Oteos podnosząc się z ziemi.


- Dobra, ekipa, idziemy! - Zarządziła Harvest.


Droga upłynęła im w miłej atmosferze. Miasto wyglądało pięknie, choć było mroźno i lekko sypał śnieg. Ludzie kłaniali się trójce członków rady, dzieci pokazywały sobie palcami młodych uczniów, dorośli uśmiechali się przyjaźnie, a starsi patrzyli na nich ze zrozumieniem.


- To gdzie idziemy? - Zainteresował się Velkan.


- Tu. - Powiedział Vincent, wskazując szyld baru „Pod krwawiącą raną".


- Nie ma co, nazwę mają zachęcającą. - Mruknął Michael.


Na szczęście lokal okazał się do pewnego stopnia znośny. Przypominał trochę gospodę „Pod świńskim łbem", ale był zdecydowanie czystszy. Zamówili butelkę wina i wznieśli toast za zakończenie kolejnego etapu szkolenia. Po około godzinie dorośli opuścili młodych i umówili się z nimi na cztery godziny wolnego czasu.


- To, co zrobimy? - Zapytał Pablo.


- Oprowadzę was. - Zaproponowała Cathy. - Znam to miasto jak własną kieszeń, w końcu mieszkam tu już dziewiętnaście lat. Chodźcie!


Zwiedzanie było bardzo przyjemne i sprowadzało się do włóczenia się po ulicach i opowiadaniu sobie różnych dziwnych historii. Zupełnie nie zwracali uwagi na otoczenie, dopóki nie zostali całkiem sami.


- Hej, a gdzie są przechodnie? - Zdziwił się Michael i spojrzał na Catherinę, która rozglądała się wokół.


- Chyba nie powinniśmy tu być. - Powiedziała dziewczyna. - O ile się nie mylę jesteśmy w Strefie Odrzuconych.


- A co to znaczy? - Zainteresował się Velkan.


Z ciekawością rozglądał się po wąskiej uliczce. Domy były zaniedbane, śnieg nieogarnięty, pod ścianami biegały szczury, a z pobliskiego domu dobiegały odgłosy dość ostrej kłótni.


- Osoby, które mogą szkolić się w Wieży są wybierane przez wyrocznię. Nie wszyscy jednak mogą dostąpić tego zaszczytu, więc niektórzy sprzeciwiają się władzy i zamieszkują właśnie w tej dzielnicy. Tu rządzą gangi. Nikt normalny nie zapuszcza się tu dobrowolnie.


- Racja. Pięknie to wyjaśniłaś.


Usłyszeli męski głos i szybko odwrócili się w tamtą stronę. U wylotu ciemnej uliczki stała banda, składająca się z siedmiu chłopaków i czterech dziewczyn. Na samym przodzie stał wysoki blondyn o szarych oczach.


- Przyszłaś nas odwiedzić, Koteczku?


- Nie twój interes. - Odwarknęła Cathy i chwyciła Pablo za rękę.


- Kto to? - Zapytał Velkan szeptem, sprawdzając, czy jego różdżka jest na miejscu.


- Nie przedstawisz nas? - Zapytał chłopak uśmiechając się złośliwie.


- To jest Chris, mój kuzyn. - Powiedziała niechętnie dziewczyna. - A to są moi przyjaciele, Velkan Valerious, Michael Bryzel i mój chłopak, Pablo Costello. Możemy już iść?


Zrobiła krok w tył, ale banda otoczyła ich ciasnym kręgiem.


- Valerious? - Zdziwił się blondyn. - Jesteś krewnym naszej wszechwiedzącej Anny?


- Jestem jej wnukiem. - Powiedział Velkan cicho.


Szybko dotknął różdżki. Czuł, że za chwilę coś się wydarzy.


- O, nie wiedziałem, że jest taka stara! - Zakpił Chris.


W tym momencie Valerious wyciągnął różdżkę i rzucił w szefa bandy wampirze zaklęcie, które pierwsze przyszło mu na myśl. Walka rozpętała się na dobre i choć czwórka młodych wojowników była lepiej wyszkolona, to banda odrzuconych miała przewagę liczebną i już po pięciu minutach na polu walki pozostali tylko Velkan i Catherine.


- Co robimy?! - Krzyknęła dziewczyna do pochłoniętego walką z jakąś brunetką chłopaka.


- Wzywamy posiłki! Zajmij ich chwilę!


Powalił brunetkę i skupił się na wysłaniu telepatycznej wiadomości do Victorii.


- Pomóżcie nam, jesteśmy w Stref...!


Nie zdołał dokończyć wiadomości, bo w bark uderzyło go cięte zaklęcie. W promieniu dwudziestu centymetrów od miejsca, gdzie trafił promień, pojawiły się głębokie, piekące i obficie krwawiące ranny. Był strasznie zły, ale nie doszło na szczęście do drugiej przemiany. Wyostrzyły mu się zmysły i ogarnęło go przemożne pragnienie zatopienia kłów w szyi któregoś z członków gangu. Znów wkroczył do akcji, a jego ruchy stały się szybsze i płynniejsze. Nie zmieniło to jednak faktu, że jego przyjaciele leżeli na ziemi nieprzytomni, a on walczył z trzema przeciwnikami naraz. W końcu dosięgły go naraz trzy czerwone płomienie oszałamia czy.


Zemdlał.


***


- Mają szczęście, że zjawiliśmy się w porę, bo te dzieciaki pewnie by ich dobiły. - Szeptała Victoria. - A co by było, gdybym nie spotkała Vincenta? Pewnie ja też leżałabym teraz...


Velkan jęknął, otwierając oczy. Od razu uderzył słodki, bardzo wyraźny zapach.


- Gdzie ja jestem? I co tak cholernie śmierdzi?


- To róże. - Powiedziała Victoria, usuwając kwiaty. - Jak się czujesz?


- Ja? W porządku. - Odparł wampir, rozcierając bark. - A co z...?


- Velkan! Wreszcie się obudziłeś!


Do pokoju wpadli Michael i Pablo.


- Już myśleliśmy, że przeleżysz tu całe dwa dni!


- Ciszej, nie drzyjcie się tak. - Warknął ktoś z dalszej części pokoju. - Niektórzy tu pracują.


- Przepraszam. - Szepnął Pablo w stronę warzącego eliksir Vincenta. - To jak ty się czujesz? - Dodał szeptem.


- W porządku. A co dokładnie się stało? Kto nas tu dostarczył? - Zapytał chłopak.


- Ja i Vincent. - Powiedziała Victoria. - Macie szczęście, niewielu, którzy wdają się w bójkę z takim gangiem wychodzą z tego z życiem.


- A co z Cathy?


- Nic jej nie będzie, śpi. - Powiedział Vincent, podchodząc do łóżka z tacą pełną fiolek. - Masz to wypić i możesz iść.


Velkan z radością przystał na to i już po dziesięciu minutach opuścił salkę.


- Idziemy odwiedzić Kitty?


- Jasne. - Powiedział Pablo. - Mam nadzieję, że niedługo się obudzi. - Szepnął cicho otwierając drzwi.


Siedzieli przy dziewczynie prawie trzy godziny, aż w końcu ta się obudziła.


- Gdzie ja jestem? - Jęknęła próbując wstać.


- Leż, nic ci nie jest.mieliśmy małą konfrontację z twoim kuzynem, pamiętasz? - Zapytał Pablo. - Jak się czujesz?


- Nieźle. Co się stało? Straciłam przytomność tuż po tym, jak Velkan miał wezwać pomoc.


- Później ja też dostałem oszałamiaczem. Z tego co mi powiedzieli, to uratowali nas Victoria i Vincent.


Rozmawiali tak jeszcze chwilę, ale do pokoju weszła Anna.


- Velkan, mogę cię prosić?


- Oczywiście. - Powiedział chłopak.


Rzucił zdziwione spojrzenie przyjaciołom. Wstał i poszedł za Anną. Kiedy znaleźli się niedaleko wyjścia z zamku zdecydował się odezwać.


- Anno? Powiesz mi, o co chodzi?


- Chodźmy do ogrodu. - Powiedziała.


Poprowadziła wnuka w stronę polanki, na której zazwyczaj ćwiczyło się walkę mieczem.


- Mam coś dla ciebie. Twój ojciec zostawił ci to.


Podała mu długą, bardzo lekką paczkę owiniętą w błękitną tkaninę. Velkan ze zdziwieniem odwinął ją i wyciągnął z niej piękny miecz. Był zadziwiająco lekki, znakomicie wyważony. Jelec* przypominał skrzydła nietoperza bez błony. Rękojeść była czarna, a głowica przypominała złote jajo. Samo ostrze było srebrne, błyszczące i bardzo ostre.


- To Morsus. Jest w naszej rodzinie od siedmiu pokoleń. Zawsze przechodzi z ojca na syna. Kiedy w pobliżu jest niebezpieczeństwo, jarzy się niebieskim światłem.


- Dziękuję. - Powiedział Velkan gładząc błyszczące ostrze.


- Miej go zawsze przy sobie. Kiedyś uratuje ci życie.


Przytuliła go i odeszła. Velkan wpatrzył się w miecz, chwycił go w rękę i zaczął ćwiczyć, wyobrażając sobie przeciwnika. Nie wiedział, że z jednego z okien rozmarzonym wzrokiem przygląda mi się piękna brunetka. 




★♡★♡★♡★♡★

Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:

Ku mojej uciesze, nic nie zmieniałam w oryginalnych zdaniach oprócz zmiany czasownika czy synonimu, ale still! Happy~!

*Jelec (także: garda) – element broni białej w formie „poprzeczki" umiejscowionej między rękojeścią a głownią. Funkcją jelca jest ochrona dłoni przed ciosami

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top