Rozdział 5: Podwójne zaskoczenie
Do Harry'ego podeszła wysoka brunetka o ciemnozielonych oczach i delikatnym głosie.
- Cześć, jestem Victoria Harvest. Chodź, pokażę ci twój pokój, a później odpowiem na wszystkie twoje pytania.
Potter skinął głową i ruszył za kobietą. Szli przez około pięć minut i chłopak całkowicie stracił orientację. Z tego, co się domyślał, znajdowali się w ogromnym starym zamku. Puste kamienne ściany dodawały temu miejscu uroku. W końcu dotarli do zwykłych drewnianych drzwi bez klamki.
- Dotknij ich, powinny się otworzyć. - Zachęciła go Victoria.
Potter nieśmiało wyciągnął rękę i dotknął zimnego drewna, jednak nic się nie stało.
- Dziwne... - Mruknęła kobieta. - Poczekaj tu chwilę.
Zostawiła go samego i oddaliła się w tylko sobie znanym kierunku.
- Super... - Mruknął Harry.
Usiadł pod ścianą, żeby się uspokoić i wyciągnął z kieszeni medalion. Wodził palcem po skomplikowanych wzorach wyrytych w srebrze i nie zauważył, kiedy stanęły przy nim Victoria i Anna. Obie zaniemówiły na widok wisiorka, który trzymał w dłoni Potter.
- Wielkie nieba... - Szepnęła babka Harry'ego, tym samym zwracając na siebie uwagę młodzieńca.
- Coś nie tak? - Zapytał chłopak, widząc zdziwienie malujące się na twarzach kobiet.
- Skąd to masz? - Zapytała Victoria, wskazując na srebrnego smoka.
- Znalazłem, a raczej dostałem. - Sprostował Harry. - Od jakiegoś trytona, a co? Co to oznacza? - Zapalił się, przypominając sobie rozmowę z centaurem.
- Chodź. - Powiedziała Anna.
Ruszyła z powrotem do salonu. Kiedy tam dotarli, czekali już na nich Vincent, Oteos i Gabriela.
Widząc jak dorośli wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, Harry po raz kolejny zapytał:
- O co chodzi?
- Widzisz, Velkan, ten medalion jest symbolem. - Zaczęła Anna podnieconym głosem. - Symbolem władzy.
- Władzy? - Zdziwił się chłopak. - Władzy nad czym?
- Nad wszystkimi istotami nieludzkimi. - Powiedział Vincent. - W jednej z najstarszych ksiąg znalezionych w tutejszej bibliotece, jest zapisana legenda. Według niej Abaddon, jeden z Serafinów, który sprzeciwił się Bogu, stworzył nas, rasy nieludzkie. Wampiry, elfy, wilkołaki, centaury, olbrzymy i wiele innych. Na początku sam władał nimi, ale z czasem coraz bardziej go to męczyło, więc zszedł do otchłani piekielnej, wcześniej wyznaczając swojego dziedzica. Miał on zostać rozpoznany po smoczym medalionie.* - Mówił wampir.
- Medalionie ze srebrnym smokiem mieczem walczącym. - Sprostowała Gabriela. - Zgodnie z przepowiednią, którą odczytaliśmy niedawno „Potomek Serafina ze śmiercią w oczach, okaże swą moc, gdy szósty księżyc zniknie. On kierować będzie ludem mądrze i sprawiedliwie, kiedy dziedzictwo swe odkryje i nazwisko prawdziwe przywdzieje".
Zapadła głucha cisza. Harry, a raczej Velkan opadł na fotel. Zaskoczony to mało powiedziane. On był wręcz przerażony, tym co usłyszał.
- I... I to o mnie? - Zdołał w końcu wykrztusić.
- Chyba. - Powiedziała Victoria. - Musisz sprawdzić, czy otworzysz Wiecznie Zamknięte Drzwi.
Valerious zdziwił się po raz kolejny.
- Co?
- Tak zostały nazwane, bo nikt ich nie otwierał od czasów Abaddona. Chodź.
Całą szóstką ruszyli w głąb zamku. Po kilku minutach dotarli do ciemnego korytarza, kończącego się wielkimi, wysokimi naprawie trzy metry wrotami. Velkan poczuł, że medalion staje się ciepły. Nie czekając na instrukcje, podszedł do monumentalnych drzwi i podniósł rękę. Kiedy dotknął twardego drewna, ono zaczęło się rozgrzewać. Nagle przez jego umysł przeleciało setki obrazów. W tle cały czas ktoś szeptał treść przepowiedni. Zdołał rozpoznać tylko kilka z nich.
Widział anioła zamykającego te drzwi...
Wrzucającego medalion do jeziora...
Ludzi próbujących otworzyć wrota...
Jego rodziców rozmawiających o przyszłości...
Nie mógł już tego wytrzymać i w tym momencie drzwi zaczęły się otwierać, a on odskoczył w tył. W środku wszystko wyglądało tak, jak to zostawiono tysiące lat temu. Salon, troje drzwi, piękne meble i ani grama kurzu.
- Piękny. - Powiedział Oteos.
- To wiele zmienia. - Odezwała się Anna. - Będziesz musiał nauczyć się więcej, niż przewidywaliśmy, więc twoje szkolenie potrwa dwa razy dłużej. - Valerious skinął głową. - Teraz idź spać. - Machnęła różdżką. - W szafach znajdziesz wszystko, co będzie ci potrzebne, a na stoliku masz plan zamku. Rano ktoś po ciebie przyjdzie. Daj mi tylko twój włos, żebyśmy mogli wysłać zastępcę. - Velkan posłusznie wykonał polecenie.
- Dobranoc. - Pożegnał się młodzieniec i wszedł do swojego apartamentu.
Zaczął od pobieżnego zapoznania się z mapą. Jak zauważył, zamek zbudowany był na planie koła, a jego apartament znajduje się w jego centrum. Później zaczął przyglądać się wszystkim sprzętom. Salon urządzony był ze smakiem. Niby prosty, a jednak z nutą elegancji. Dwa skórzane bordowe fotele, wiśniowy stolik do kawy, miękka sofa, puszysty dywan, wielki kominek, a nad nim olbrzymi fresk przedstawiający smoka trzymającego miecz. Reszta ścian miała kolor kawy z mlekiem. Znajdowały się tam również jeszcze inne obrazy przedstawiające jednorożce, konie, testrale i inne magiczne i niemagiczne stworzenia.
Później Velkan przeszedł do drugiego z czterech pomieszczeń. Była to duża, całkowicie pusta sala, na końcu której był duży balkon z widokiem na piękny ogród w stylu angielskim. Drzewa i różane krzewy rosły nieregularnie po obu stronach wysypanej śnieżnobiałymi kamyczkami alejki. Przez jego środek płynął mały strumyczek. Całe to miejsce emanowało tajemnicą.
Gabinet urządzony był w podobnym stylu, co salon, z tym że meble były z czarnej skóry, a ściany koloru ciemnozielonego. Sypialnia za to spodobała się chłopcu najbardziej, pomimo że była całkowicie biała. Wielkie łoże z dużym baldachimem i białe meble stwarzały niesamowity nastrój. Łazienka urządzona była w kolorze czerwonym i wyłożona drobną mozaiką.
Już miał rzucić się na łóżko, ale zauważył małą szparę między regałem z książkami a ścianą. Spróbował odsunąć mebel, żeby zobaczyć, co się za nim kryje. Ujrzał wejście do jakiegoś korytarza. Zapalił różdżkę i śmiało ruszył przed siebie. W tym jednym pomieszczeniu pełno było pajęczyn i kurzu. Velkan szedł przed siebie, aż dotarł do krętych schodów. Obejrzał się za siebie i kiedy ujrzał słabą smugę światła, docierającą z jego pokoju, zaczął wchodzić na górę. W końcu dotarł do jakichś drzwi. Pchnął je i dech zaparło mu w piersiach.
Znajdował się na wysokiej wieży górującej nad miastem. Wiatr targał włosami i ubraniem,* ale on był tak zauroczony widokiem, że nie zwracał uwagi na zimno. Miasto wyglądało pięknie. Tajemniczo i mrocznie. Wszystkie światła były niebieskie, co dawało niesamowity efekt. Budynki były niespotykaną mieszaniną stylów. Nowoczesne, szklane domy, małe drewniane chatki, tajemnicze dworki i zwyczajne kamieniczki.
Sam pałac również robił imponujące wrażenie. Wyglądał niczym olbrzymia wieża, o podstawie mniej więcej średnicy pięćdziesięciu metrów, zwężająca się ku górze, gdzie miała około dwóch metrów. Zbudowana była z nieoszlifowanego kamienia, a cały teren otaczał wysoki, również kamienny, mur z wielką bramą na środku, oddzielający zamek od reszty miasta.
Młody wampir nie dostrzegł na niebie księżyca, za to zauważył dwa inne ciała niebieskie górujące na sklepieniu. Jedno miało światło błękitne, a drugie czerwone. Nie wiedział ile tam siedział, ale był pewien, że długo, więc kiedy wiatr zaczął dawać mu się we znaki, wszedł do środka i położył się do łóżka. To był dzień pełen wrażeń, więc szybko zasnął.
***
- Jak myślisz, gdzie jest Harry? - Zapytała Hermiona, bazgrząc bezmyślnie po pergaminie.
- Nie mam pojęcia. - Ron wzruszył ramionami ze źle udawaną obojętnością.
- Martwię się o niego. - Wtrąciła się Ginny. - Myślicie, że on naprawdę jest - Machnęła znacząco ręką przy skroni. - nie teges?
- Nawet tak nie mów! - Powiedziała Hermiona, ale w głębi duszy całkowicie zgadzała się z siostrą Rona.
- A ja myślę, że po prostu w końcu zauważyliśmy, że wielki jaśnie pan Potter nie potrzebuje przyjaciół. - Oczy obu dziewczyn rozszerzyły się ze zdziwienia. - Moim zdaniem - Kontynuował swoją tyradę chłopak. - on nie jest nas wart. To zwykły bancharth!*
Nazwał Harry'ego tak, że Hermiona prawie się rozpłakała, dając chłopakowi jakieś znaki, których ten nie był w stanie odczytać.
- Dajmy sobie z nim spokój, niech idzie do dziwolągów takich jak on.
- Czyli do kogo? - Szepnął ktoś tuż przy uchu Weasley'a.
Ten podskoczył jak oparzony i ze strachem wpatrzył się w parę zielonych oczu. Szybko jednak odzyskał panowanie nad sobą i stanął przed byłym przyjacielem, a raczej jego dublerem i powiedział:
- Tych, z którymi siedziałeś przy stole Ślizgonów. Już cię zostawili? - Zadrwił.
- Jak byś nie zauważył, głąbie, to oni są z innych domów. - Mruknął Harry i ruszył do sypialni.
- Palant! - Krzyknął za nim rudzielec, ale ten nie zareagował. - Patrzcie jaki ważny! - Zbulwersował się. - Pewnie się boi, że mu przyłożę!
- To dziwne... - Zamyśliła się Hermiona. - On nigdy się tak nie zachowywał...
- Może tego nie zauważyłaś, ale on tak się zachowuje od co najmniej tygodnia. - Powiedział Ron i oburzony opadł na fotel.
- Nie, nie o to mi chodzi. - Powiedziała dziewczyna, mierzwiąc sobie włosy. - On nie umie nad sobą panować. Za nazwanie go palantem powinieneś wylądować na ścianie z podbitym okiem.
- Przesadzasz. - Powiedziała Ginny. - Może przez te trzy tygodnie Sama-Wiesz-Gdzie nauczył się czegoś?
- Może... - Mruknęła po namyśle Hermiona, nie do końca jednak przekonana.
***
Velkan miał piękny sen. Śniło mu się, że nurkuje, swobodnie unosi się w wodzie. Mijały go różne stworzenia, a on czuł się cudownie lekki. Był wolny... Bez obowiązków, przepowiedni, nakazów i władzy. Bez kłopotów.
Nagle jednak sen zmienił się w koszmar. Zaczęło brakować mu powietrza, a on nie widział powierzchni. Wszystkie myśli zaczęły kołatać się w jego głowie. Nie mógł już tego wytrzymać. Z każdą sekundą próbował uwolnić się i ponownie poczuć tę lekkość. Rozpaczliwie miotał się w wodzie, aż wreszcie się obudził. Z tym że wciąż nie mógł odetchnąć. Był wciśnięty w łóżko tak, że nie mógł się nawet ruszyć.
Z przerażeniem patrzył w górę, a łzy napływały mu do oczu. Kiedy myślał, że to już koniec, nacisk ustał. Łapczywie zaczerpnął powietrza i przerażony usiadł na łóżku. Nie miał pojęcia co się dzieje. Cały się trząsł. Miał nadzieję, że to już koniec dziwnych zdarzeń, ale w tym momencie, poczuł, że wszystko go piecze. Nie był to może straszny ból, ale z każdą chwilą był coraz bardziej uciążliwy. Chłopak zaczął drapać zaczerwienioną skórę, ale wcale nie zaznał ukojenia.
Czuł, że musi coś zrobić, energia go rozpierała. Był na granicy obłędu. Jakby tego było mało poczuł, że coś chce nim zawładnąć. Tym czymś był instynkt, jednak on o tym nie mógł wiedzieć. Był zmęczony wewnętrzną walką, więc powoli mu się poddawał, aż w końcu całkowicie stracił panowanie nad swoim ciałem. Opadł w czarną przepaść. Znów był wolny.
***
- Mam nadzieję, że dobrze spaliście. - Młodych uczniów przywitała Anna. - Czekamy już tylko na Velkana.
- Anno! - Do jadalni wpadła zdyszana Gabriela. - Nie mogę otworzyć drzwi! Pukałam kilka razy, ale on nie odpowiada!
- Oteosie, zostań z młodzieżą, a my zaraz wrócimy. - Powiedziała babka Velkana.
Razem z resztą ruszyła w głąb zamku. Po kilku minutach znaleźli się pod wielkimi wrotami.
- Velkan! Słyszysz mnie?! - Krzyknął Vincent, waląc w drzwi. - Odezwij się! - Brak odpowiedzi. - Chyba musimy otworzyć je zaklęciem. - Wyciągnął przed siebie różdżkę i wyszeptał jakąś formułkę, jednak nic się nie stało.
- Sam jesteś za słaby. Nawet, teraz kiedy drzwi zostały już otwarte, trudno się przez nie przebić. Spróbujmy wszyscy razem. - Zaproponowała Victoria.
Czwórka dorosłych stanęła obok siebie i zaczęła szeptać słowa z nieznanym języku. Na szczęście ich działania przyniosły oczekiwany efekt i wrota wreszcie stanęły przed nimi otworem. Weszli ostrożnie do środka i skierowali swoje kroki najpierw do pustej sali, później natrafili na gabinet, aż wreszcie znaleźli się w sypialni.
- Gdzie on się podział? - Zapytała Gabriela i spojrzała na Vincenta, który znieruchomiał.
- Coś się stało? - Zapytała Anna, również patrząc na przyjaciela.
Ten nagle się odwrócił i spojrzał w górę. Kobiety podążyły za jego wzrokiem.
- Wielkie nieba! - Krzyknęła Anna i zachwiała się lekko.
W kącie pokoju leżała kupka czegoś, co przypominało kawałki ludzkiej skóry i strzępy ubrania, a powyżej, przy samym suficie wisiało coś. Miało wysokość około półtora metra i wyglądało jak kokon lub jajo z czarnej skorupy.
- Spodziewaliście się tego? - Zapytał Vincent.
- W żadnym wypadku. - Powiedziała Gabriela.
- Myślicie, że spędzi tu rok? Tak jak pozostali? - Zainteresowała się Victoria.
- Nie mam pojęcia. Po pierwsze, jego przemiana zaczęła się stanowczo za wcześnie i boję się, że on może tego nie wytrzymać. Po drugie, jego kokon wygląda zupełnie inaczej niż wampirów czy nawet elfów. - Powiedziała Anna. - No cóż, pozostaje nam tylko ustalenie dyżurów i czekanie.
- To ja pierwsza będę tu siedziała. - Zgłosiła się na ochotnika Victoria.
- W porządku. Pilnuj go. - Powiedziała Anna na odchodnym.
- Będę uważała.
***
Czas w Necronomiconie płynął zadziwiająco szybko. Młodzi wojownicy mieli tyle nauki, że nie starczało im czasu dla siebie. Pomimo tego bardzo się ze sobą zżyli. O tym, co spotkało Velkana dowiedzieli się dopiero następnego dnia, choć kwestię, że chłopak będzie Mistrzem taktownie przemilczano. Brakowało im go, ale radzili sobie. Catherine okazała się bardzo miłą, ale nieco zakręconą dziewczyną.
Przez pierwsze jedenaście miesięcy przerabiali cały zakres szkoły, by móc przejść do trudniejszych rzeczy. Uczyli się również języka elfów i łaciny. Dokładnie 350dni od ich przybycia do Necronopilis wydarzyło się coś niezwykłego, choć na początku nic na to nie wskazywało.
- Dzień dobry wszystkim. - Do jadalni wszedł jak zwykle uśmiechnięty Michael. - Jak się spało?
- Kto spał, ten spał. - Mruknęła Victoria i ziewnęła potężnie. - Dzisiaj ja siedziałam z nim.
- I co? - Ożywiła się Catherine, która właśnie weszła do pokoju. - Obudził się już?
- Jeszcze nie. Mam nadzieję, że to już niedługo, bo za dwa tygodnie minie rok. - Powiedziała Anna. - Ciekawa jestem tylko, czy... - Przerwała nagle i zerwała się z krzesła. - Zaczęło się!
Wybiegła z sali, a za nią ruszyli Gabriela, Victoria i Vincent. Domyślili się, że ich przyjaciółka dostała telepatyczną wiadomość od Oteosa. Młodzi nie byli pewni, czy powinni przy tym być, dlatego woleli pozostać w jadalni.
Tymczasem Oteos przechadzał się nerwowo po sypialni, czekając na resztę.
- Wreszcie! Myślałem, że się spóźnicie! - Odetchnął z ulgą i wskazał coś palcem. - Patrzcie.
Czarny kokon jarzył się złotym światłem.
- Tak jest już od co najmniej trzech minut. Myślisz, że skończy się jeszcze dzisiaj? - Zwrócił się do Anny.
- Nie mam pojęcia. - Odparła kobieta zgodnie z prawdą. - On jest nieprzewidywalny.
Pozostało czekać. Po około trzech godzinach kokon, teraz bardziej przypominający jajo, zaczął pękać. Rysy stawały się coraz bardziej wyraźne.
- No, dalej... Dasz radę... - Szeptała Victoria.
W końcu nastąpiło coś podobnego do małej eksplozji. Kawałki czarnej skorupy rozpierzchły* się po całej sypialni, obsypując również dorosłych, którzy nie zwrócili na to uwagi. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą unosił się świecący kokon, wisiał Velkan. Był przemieniony. Miał fioletową skórę, szpiczaste uszy, wydłużone kły, wypustki wzdłuż kręgosłupa*, niebieskie wargi i mordercze spojrzenie czerwonych oczu. Po chwili okręcił się kilkakrotnie wokół własnej osi i zwinnie opadł na podłogę już w ludzkiej postaci.
- Velkan... - Szepnęła Anna i czule przytuliła swojego wnuczka. - Jak dobrze, że już się obudziłeś.
- Nic nie pamiętam... - Przyznał chłopak.
Miał na sobie szczątki swoich dawnych ubrań i był odrobinę zamroczony.
- Przebierz się, to porozmawiamy. - Powiedział Vincent. - Poczekamy w salonie.
Chłopak, wciąż jeszcze lekko skołowany, sięgnął do szafy i wyciągnął czarne jeansy i krwistoczerwoną koszulkę. Szybko się ubrał i wszedł do salonu, gdzie czekała na niego reszta.
- Możecie mi wyjaśnić, co się właściwie stało? - Zapytał zachrypniętym głosem.
- Otóż właśnie przeszedłeś przemianę. - Zaczęła wyjaśnienia Anna i dodała widząc, że chłopak chce coś wtrącić. - Jeśli nie będziesz mi przerywał potrwa to krócej. Świetnie. Zacznijmy od początku. Jak wiesz, rasy nieludzkie stworzył upadły anioł, Abaddon. Był on również współtwórca piekła, ale wolał władać nami niż Królestwem Dusz, więc stworzył Necronomicon. Rządził nim około tysiąc lat, ale w końcu mu się znudziło i wyznaczył swojego następcę, czyli ciebie. Twoje szkolenie miało trwać około czterech lat, ale dzięki przemianie, potrwa krócej. Nauczysz się więcej, zasiądziesz na tronie Necronomiconu i zostaniesz naszym Mistrzem. Jakieś pytania?
- Dlaczego zawsze ja?
- A ja myślałem, że syn Lorensa będzie miał, choć odrobinę inteligencji. - Mruknął Vincent. - Masz chłopie przerąbane i tak już jest, jasne?
- Tak. - Mruknął speszony chłopak. - A czy w tym wypadku przepowiednia o jedynym, który może pokonać Voldemort'a, dotyczy mnie?
- Tak. - Potwierdziła Victoria. - Twoi rodzice trzykrotnie otrzymywali propozycję przyłączenia się do Voldemort'a, ale zawsze grzecznie odmawiali. Woleli zająć się sobą, ale wcale nie jest powiedziane, że masz go zabić.
- Jak to? - Zdziwił się Velkan.
★♡★♡★♡★♡★
Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:
*Oryginalnie pisało „Miał on zostać rozpoznany po smoku", ale zmieniłam to na „smoczym medalionie", żeby było bardziej dosadne, o co chodzi, bo równie dobrze mogło chodzić o tatuaż czy cokolwiek innego.
*Oryginalnie pisało „Wiatr targał nim", więc tylko rozwinęłam zdanie i dałam „Wiatr targał włosami i ubraniem", żeby było bardziej racjonalne podczas czytania.
*Oryginalnie pisało „Wyglądał bardziej jak olbrzymia wieża", ale błąd składniowy mnie gniótł w tyłek, więc zmieniłam na „Wyglądał niczym olbrzymia wieża". Musicie mnie przeboleć, sorki.
*Bancharth - Średniowieczne określenie na bękarta. Oryginalnie autorka nie podała nic, dosłownie dała tylko trzy kropki i każdy miał podać swoją obelgę, ale uznałam, że to głupie i dałam coś staroświeckiego, co może być ciekawe i na poziomie Szlamy.
*Rozpierzchły - Czyli rozproszyły; Rozbiegł; Rozproszył w różne strony.
*Wypustki wzdłuż kręgosłupa- trójkątne, takie jak u dinozaurów, z tym że wysokie na 7cm i u podstawy szerokie na 10cm. (To osobisty dopisek autorki, więc postanowiłam go zostawić)
★♡★
Za pomoc z wyłapywaniu literówek, powtórzeń oraz błędów dziękuję:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top