Rozdział 24: Skalpel ponownie

- Wiesz co? Jeśli tak mają wyglądać noce poślubne, to możesz się ze mną żenić nawet codziennie. - Powiedziała Gabriela z błogim uśmiechem, przyglądając się obrączce połyskującej na jej lewym palcu serdecznym.


- Bardzo chętnie. - Zgodził się Velkan leniwym głosem. - Będzie mi tego brakowało.


- Fakt, ale to tylko osiem miesięcy i jeden tydzień. - Uśmiechnęła się Gabriela. - No, może nie brzmi to jak „tylko", ale przecież seks da się czymś zastąpić, prawda? Jest wiele innych sposobów, żeby nam było ze sobą dobrze.


- Na przykład? - Velkan przewrócił się na boki spojrzał na żonę.


- Na przykład... Zobaczysz później. - Uśmiechnęła się tamta zalotnie i również przewróciła się na bok tak, że teraz znajdowali się twarzą do siebie. - A tak w ogóle to, jakie mamy plany?


- Myślałem nad tym trochę... - Przyznał Velkan. - Sądzę, że powinniśmy nieco ograniczyć rolę Necronomiconu. Powinien stać się azylem, z którego korzystalibyśmy tylko w sytuacjach alarmowych... Trzeba opracować system, który powiadamiałby członków rady, jeśli ktoś przeniósłby się tam. No i tak go zabezpieczyć, żeby teleportacja była możliwa tylko w jednym miejscu, na przykład na placu przed wieżą. - Snuł swoją wizję Velkan. - Po drugie muszę zacząć przygotowywać się do zlikwidowania Belfegora. O ile dobrze pamiętam, to ona działa w Omanie. Jak najszybciej trzeba się nią zająć. Potrzecie chcę zacząć negocjację z Odrzuconymi. Nie chcę rządzić podzielonym ludem. I musimy znaleźć sobie jakieś przytulne gniazdko.


- Z tego co widzę, to chyba dużo myślałeś. - Zaśmiała się Gabriela. - Co do pierwszej sprawy to niedawno pojawił się już ten pomysł, ale później przybyłeś ty i jakoś chyba o tym zapomnieliśmy. Negocjacje to bardzo odważny krok, nie przypominam sobie, żeby ktoś tego próbował. Zresztą się zgadzam, szczególnie Z tym ostatnim.


- A gdzie chciałabyś zamieszkać? Tutaj, w Inferopidum? Czy w Anglii? - Spytał chłopak.


- Nie jestem pewna... Wszystko zależy od tego czym będziemy się zajmować jak skończysz szkołę. Bo jeśli pozostajemy w magicznym świecie to Anglia byłaby bardziej na miejscu, ale jeśli odcinamy się od ludzi, to Inferopidum byłoby bardziej odpowiednie.


- Wiesz, nie skończę Hogwartu. Nie wiem nawet, czy ukończę szósty rok. - Przyznał Velkan. - Mając dwie tożsamości trudno jedną z nich ukryć.


- Tak, spodziewałam się tego. - Westchnęła dziewczyna. - Ja będę pracować, póki będę mogła. Jeśli ciąża nie będzie zagrożona, Bo jeśli coś się zacznie dziać będę czekać do rozwiązania w Necronomiconie pod stałą opieką.


- A ja z tobą. A jak nazwiemy naszą dziewczynkę? - Spytał Velkan.


od razu ugryzł się w język. Miał nie mówić GabrielI o swojej wizji. Natychmiast poderwała się do pozycji siedzącej.


- Dziewczynkę?


- Ja nic nie mówiłem!


Velkan podniósł ręce w obronnym geście i odwrócił wzrok. Nie miał jednak szans, bo kobieta usiadła na nim okrakiem i przygwoździła mu ręce do łóżka.


- Mów albo czekają cię straszne konsekwencje! - Zagrzmiała, robiąc zabawną minę. - Pamiętaj, że kobiecie w ciąży się nie odmawia!


- No dobra, dobra! - Poddał się chłopak.


Opowiedział swojej świeżo upieczonej żonie o wizji. Velkan tak się rozmarzył, że nie zauważył łez szczęście, które płyną po twarzy Gabrieli. Przerwała mu w pewnym momencie dziewczyna i wtuliła się w niego.


- Tak bardzo cię kocham!


Uśmiechnął się Velkan i również przytulił żonę.


- Ja ciebie też.


I tak zasnęli.


***


Nad Watykanem szalała burza. Kardynał Mariaci siedział skulony za biurkiem i przeglądał własne kazanie, które przygotował na następny dzień. Choć był środek dnia, paliły się wszystkie światła. Kardynał przetarł oczy ze zmęczenia i odchylił się na krześle.


- Na rany Chrystusa! - Krzyknął zaskoczony. Przed jego biurkiem siedział mężczyzna w czarnym płaszczu podróżnym. - Jak tu wszedłeś?!


- Czary. - Mruknął tamten nie przestając bawić się srebrną monetą. - Powiedz, przyjacielu, czy naprawdę chcesz, żebym się zdenerwował?


- Zdenerwował? - Powtórzył staruszek. Splótł ręce na kolanach, żeby opanować ich drżenie. - Czym?


- Naprawdę sądziłeś, że się nie dowiem? - Warknął tamten diametralnie zmieniając postawę. - Ja? Największy łowca na tej parszywej planecie, co?


- Nie rozumiem, o co... - Zaczął kardynał, ale łowca mu przerwał.


- Doskonale rozumiesz, staruszku. Jeśli powierzasz mi jakieś zadanie, to mógłbyś nie ukrywać przede mną tak ważnych informacji. - Powiedział już spokojnie. - W tej sytuacji nasza umowa jest nieważna.


- Ale ktoś musi to zrobić! A ty, jak sam Powiedziałeś, jesteś najlepszy! - Zdenerwował się Mariaci.


- Nasza umowa jest nieważna, ale zawsze możemy spisać nową. - dokończył mężczyzna. - Z tym że mam czas do 1 lutego, a cena wzrasta dwukrotnie. Co ty na to?


- Ja... Muszę to skonsultować. - Powiedział ostrożnie starzec.


- Co ty pieprzysz?! - Ponownie wybuchnął łowca. - Ty rządzisz całym tym burdelem! Jeśli się nie zgodzisz, nasz Papa dowie się, co wyrabiają jego smerfy!


- Dobrze, w porządku! - Zgodził się szybko kardynał. Potarł ręką czoło i westchnął ciężko. - Jest... - Zaczął, ale jego rozmówcy już nie było. Pokręcił głową i spojrzał w górę. - Boże, ulituj się nad jego duszą... Ulituj się nad nami wszystkimi...


***


- To było piękne wesele. - Powiedziała Victoria.


Siedziała razem z Anną i Severusem w ogrodzie restauracji. Dochodziło południe.


- Masz rację, dobrana z nich para. - Potwierdziła Anna i kontynuowała pochłanianie wielkiego pucharka lodów czekoladowych z dużą ilością owoców.


- Mam nadzieję, że podczas, hm, lekcji, będzie równie łagodny, co wczoraj. - Wyraził swoje nadzieje Snape. - Wystarczająco dziwnie się czuję wiedząc, że jest moim władcą.


- Spokojnie, dasz sobie radę! - pocieszyła go Victoria, łapiąc go za rękę. - Łagodnym nauczycielem na pewno nie będzie, nie ma tego we krwi - Tu znacząco spojrzała na Annę, - ale sądzę, że nie będzie cię zbytnio męczył... Chyba. W każdym razie po wszystkim powinieneś być zadowolony. A ja zastanawiam się...


Zamilkła nagle, ale zanim ktokolwiek zdążył zapytać, co się stało, obok Anny zmaterializowała się niebieska koperta. Kobieta natychmiast odłożyła niedokończony deser i chwyciła wiadomość.


- To od jej szpiega. - Wyjaśniła cicho Victoria. - Coś się stanie, mówię ci.


- To Lucas. Prosi, żebym natychmiast się z nim spotkała niedaleko Ayers Rock* - Powiedziała Anna, niszcząc wiadomość.


- Idę z tobą. - Powiedziała natychmiast peredhilka, a widząc, że kobieta chce zaprotestować, dodała. - Mam przeczucie, że zdarzy się coś niedobrego. Musimy wziąć pełne uzbrojenie.


- Czy mógłbym jakoś pomóc? - Spytał Severus.


- Raczej nie, poczekasz tu na nas czy wracasz do Hogwartu? - Spytała Victoria.


- Chyba wrócę do szkoły. Daj mi znać, jak wrócisz. - Skłonił się kobietom i ruszył do wyjścia z Inferopidum.


- No to ruszamy. - Zarządziła Anna.


Razem z towarzyszką przeniosła się pod słynną skałę Australii. Pierwsze, co ujrzała, to ciało jej szpiega. Od razu pojęła, że to zasadzka, więc błyskawicznie wyostrzyły jej się zmysły. W ostatniej chwili uchyliła się przed pędzącą w jej stronę strzały. Pięćdziesiąt metrów od nich stał mężczyzna w białym płaszczu. W ręce trzymał łuk i już wypuszczał kolejną strzałę. Widać było, że nie jest zadowolony z obecności dodatkowej kobiety.


- Nie pozwól mu uciec! - Krzyknęła Anna.


Wpadła w wir walki. Victoria zabezpieczyła teren zaklęciami i również włączyła się do walki. Mężczyzna był bardzo sprawnym czarodziejem, a krew wampirów jeszcze zwiększała jego szanse. Jednak w walce z dwiema wyszkolonymi członkiniami rady, nie miał wielkich szans. Co nie znaczy, że nie postawił sobie za punkt honoru przyczynić się do ich śmierci. Jeśli on ma zginąć, to one tym bardziej.


***


Gwen ocknęła się, ale nie miała ochoty otwierać oczu. Przeciągnęła się potężnie, przewróciła na prawy boki przytuliła do zwiniętej w kłębek kołdry w jedwabnej poszewce.


- Zaraz, zaraz... od kiedy to ja mam jedwabną pościel?


W głowie zapaliła jej się czerwona lampka. Otworzyła oczy i z wrażenia o mało nie krzyknęła. Znajdowała się w wielkiej, przestronnej sypialni. Ściany były śnieżnobiałe, podobnie jak pościel na wielkim łożu i puszysty dywan. Wszystkie meble zrobione były z ciemnobrunatnego drewna, które doskonale kontrastowało z bielą ścian i dodatków. W kącie zauważyła swoją sukienkę, wiszącą na drewnianym wieszaku.


- W końcu nasza królewna się obudziła. - Usłyszała cichy głos.


Odruchowo podciągnęła kołdrę pod szyję, gdyż, jak zdążyła zauważyć, była ubrana jedynie w bieliznę. W drzwiach stał zabójczo przystojny brunet, którego poznała na ślubie siostry. Ubrany był w ciemne jeansy i białą koszulę, której rękawy podwinięte były na wysokość łokci. W rękach trzymał tacę, na której spoczywały dwie filiżanki kawy i talerz kanapek. Pomimo dość zamglonych obrazów poprzedniego wieczoru na jego widok ciałem Gwen wstrząsnął lekki dreszcz.


- Wybacz, ale moja finezja, jeśli chodzi o sztukę kulinarną jest dość ograniczona. - Uśmiechnął się i usiadł na brzegu łóżka. - Jak ci się spało?


- Dobrze, dzięki. Ale... - Zagryzła lekko wargę - Jak ja się tu znalazłam? Jakoś nie za bardzo pamiętam...


- Mówił ci ktoś już, że pięknie się rumienisz?


Uśmiechnął się tamten i delikatnie odsunął kosmyk jasnych włosów z jej twarzy muskając przy tym jej zaróżowiony policzek.


- Napij się kawy, na pewno wszystko zaraz ci się przypomni... Mam nadzieję.


Dziewczyna w milczeniu skinęła głową i z ulgą poczuła jak z pierwszym łykiem czarnego płynu po jej ciele rozchodzi się przyjemna fala ciepła. Umysł również jej się rozjaśnił, więc po chwili mogła odtworzyć każdy szczegół z poprzedniego dnia.


O godzinie 13:30 wraz z Robertem, jej przyjacielem, przybyła na miejsce uroczystości. Robert miał grać rolę jej chłopaka, gdyż wstydziła się przyjść sama. On sam był gejem, więc nadawał się do tego zadania idealnie. Po uroczystości oficjalnej, składani użyczeń i tym podobnych zaczęła się impreza. Dopiero koło 22:00, kiedy państwo młodzi zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach, los zetknął ją z tym mężczyzną, który teraz z zainteresowaniem przyglądał się jej powolnym ruchom. Bawili się świetnie i coś między nimi zaiskrzyło...


Zaiskrzyło?!


Dla Gwen to był prawdziwy pożar!


I tak znalazła się w tym pięknym, Londyńskim mieszkaniu. Na samo wspomnienie kolejnych wydarzeń, oczy jej zalśniły i dostała gęsiej skórki. Uśmiechnęła się mimowolnie i odstawiła filiżankę na nocny stolik.


- Już pamiętam. Omotałeś mnie, biedną dziewczynę z prowincji i bez żadnych skrupułów wykorzystałeś. Ładnie to tak?


Oczy jej się śmiały, a policzki jeszcze bardziej zaróżowiły. Mężczyzna również się uśmiechnął i odstawił tacę na podłogę.


- No cóż, to chyba ja powinienem czuć się wykorzystany. Ja się starałem, a ty nawet tego nie pamiętasz. - Smutnie spuścił wzrok, choć w głębi duszy śmiał się razem z dziewczyną.


- Ja nie pamiętam?! Oczywiście, że pamiętam! - Obruszyła się dziewczyna i wojowniczo wyskoczyła z łóżka, stając naprzeciw swego kochanka. - I zaraz ci to mogę udowodnić!


- Spokojnie! - Uśmiechnąłsię tamten z zachwytem wpatrując w dziewczynę. - Choć do mnie.


Gwen z uśmiechem spełniła jego prośbę.


- Teraz powinieneś powiedzieć, że masz coś ważnego do załatwienia i poprosić o mój numer telefonu, po czym nigdy nie zadzwonić. - Wyszeptała, dmuchając mu w ucho.


- No wiesz? Ja mam zamiar wykorzystywać cię jeszcze przez pewien czas. - Zaśmiał się.


- Ale czekaj, czekaj... - Ocknęła się nagle dziewczyna. - Skąd wiedziałeś, że Robert nie jest moim chłopakiem?


Na te słowa mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą, turkusową obrączkę.


- Miałaś ją na łańcuszku ukrytą pod sukienką, ale kiedy z tobą tańczyłem, korzystając z faktu, że jestem od ciebie wyższy dostrzegłem ją przypadkiem.


Uśmiechnął się szeroko podrzucając pierścionek w ręce. Nie był to zwykły pierścionek, tylko Singelringen, obrączka dla singli.


- No tak. - Dziewczyna mimowolnie zmierzwiła sobie włosy. - Myślałam, że tam nikt jej nie zauważy.


- Nie ma tego złego...


Uśmiechnął się mężczyzna i bez jakichkolwiek skrupułów dobrał się do jej brzucha.


- Hahaha! Ja... hahaha... mam łaskotki! Vincent!


Nagle zesztywniał. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. Spojrzał na nią z wyraźnym niepokojem i nutą strachu.


***


- Gabriela, obudź się kochanie.


Velkan delikatnie starał się ocucić żonę. Tę chwilę się opierała, ale on nie ustępował.


- Przecież dzisiaj mamy wolne, dlaczego mnie... - Przerwała widząc napięcie na twarzy chłopaka. Natychmiast poderwała się do pionu. - Co się stało?


- Oteos przekazał mi, że coś niedobrego stało się z Anną i Victorią. Nie jestem w stanie powiedzieć cI. Wprawdzie nic nie czułem, ale przez sen...


Wolał nie kończyć. Bał się o swoją jedyną żyjącą krewną. Gabriela doskonale wiedziała, co czuł, więc natychmiast ubrała się w przywołany przez siebie strój. Velkan był już gotowy, więc zniknął, by powiadomić dyrektora hotelu o ich wyjeździe. Spotkali się ponownie w holu i natychmiast przenieśli do Necronopolis.


Chwilę zajęło im znalezienie właściwej komnaty. W końcu jednak dotarli do miejsca, gdzie znajdowały się kobiety. Obie leżały na szpitalnych łóżkach. Nieprzytomne i całe we krwi. Vincent krzątał się przy kilku kociołkach, a Oteos opatrywał rany Anny.


- Co się stało? Co z nimi? Wyjdą z tego? - Zaczął bez wstępu Velkan, pokonując ucisk w gardle.


- Najgorsza będzie pierwsza noc. - Wyjaśnił elf. - Straciły dużo krwi, mają na ciele wiele ran ciętych. Dostrzegłem również ślady po kilku klątwach, ale sytuacja jest już opanowana.


- Mogę jakoś pomóc? - Spytał chłopak.


- Zajmij się Victorią, a ty Gabriela, pomóż mi z tymi eliksirami. - Odpowiedział za Oteosa Vincent.


Świeżo upieczone małżeństwo bez słowa przystąpiło do pracy. Velkan najpierw delikatnie usunął z przyjaciółki zniszczone i brudne ubranie, a później obmył ją delikatnie. Następnie zajął się najgroźniejszymi ranami. Kobieta miała ich wiele. Dodając do tego otarcia i kilka oparzeń chemicznych, przedstawiała sobą niezbyt optymistyczny obraz. Większość ran nie chciała się goić po zastosowaniu zwykłych zaklęć, więc mistrz Necronomiconu posługiwał się głównie magią elficką. Dużo dały również skomplikowane eliksiry, których receptury opracował Vincent.


Po trzech godzinach kobiety wyglądały znacznie lepiej. Wszystkie rany, które dało się zaleczyć, zniknęły, a pozostałe zostały w sposób mugolski opatrzone. Pozostało im tylko czekać, aż obie kobiety się obudzą. W międzyczasie dołączył do nich Pablo i jeszcze bardziej czuć było ciężką atmosferę. Na dodatek w powietrzu wciąż wisiało pytanie, co im się przytrafiło, jednak członkowie rady skrzętnie unikali rozmowy na ten temat.


- Ja pierwszy z nimi posiedzę. - Zaoferował Velkan, kiedy zapadł zmrok.


Reszta nie miała zamiaru się z nim sprzeczać. Oteos miał rację, noc była najgorsza. Anną, która była w znacznie gorszym stanie, co jakiś czas wstrząsały drgawki. Oprócz ran zewnętrznych miała również rozległe obrażenia wewnętrzne. Jej stan był naprawdę poważny.


Około 23:00 dołączyła do niego Gabriela, żeby mógł się przespać, jednak nie udało jej się go do tego przekonać, zatem siedzieli przy nich we dwoje. Velkan spędził na posterunku całą noc, tylko towarzystwo mu się zmieniało.


***


- Jak myślicie, co mogło się stać? - Pablo w końcu zadał nurtujące wszystkich pytanie.


Razem z Gabriela, Oteosem i Vincentem siedzieli przy śniadaniu, choć nikt nie miał na nie apetytu.


- Po części się domyślam. - Zaczął elf. - Jak wam mówiłem, około 12:00 Anna dostała wezwanie od dowódcy jednego z oddziałów szpiegowskich. Victoria musiała coś przeczuwać, bo nie pozwoliła jej iść samej. Wiecie, że jest taka procedura, jeśli wybieracie się gdzieś, gdzie możecie potrzebować wsparcia, powiadamiacie członka rady, który akurat dyżuruje w Wieży. Zazwyczaj jest to zbędna ostrożność, ale czasami... - Zwiesił na chwilę głos. - Tak, a więc one zniknęły, a ja jak zwykle siedziałem w kancelarii. Nagle przybiegł do mnie jeden ze strażników. Z jego paplaniny wywnioskowałem, że Velkan znowu miał atak, ale kiedy dotarłem do holu... Anna leżała na posadzce, a Victoria słaniała się na nogach. W ostatniej chwili zdążyłem ją złapać, zanim upadła. Wezwałem was wszystkich i przeniosłem ich do jednej z sal szpitalnych. Vincent już na mnie czekał. A chwilę później pojawiliście się wy. - Skierował swoje słowa do GabrielI. - Aha, jeszcze jedno. Victoria trzymała to w ręce...


Przywołał kwadratową skrzynkę i położył ją na stole. Pablo otworzył ją i aż krzyknął z wrażenia. Gabriela zakryła usta ręką i wybiegła z sali. W środku znajdowała się odcięta głowa. Jego blond włosy posklejane były krwią, pół twarzy było zniekształcone przez rozległe oparzenia i brakowało mu jednego oka.


- Kto to? - Spytała Gabriela szeptem, powracając do zebranych.


- Skalpel. - Powiedział Vincent i zatrzasnął skrzynkę. - Możemy się domyślać, że to była zasadzka. Pewnie...


Jego słowa zagłuszył huk otwieranych drzwi.


- Książę prosi! - Powiedział zdyszany strażnik i skłonił się nisko.


Cała czwórka zerwała się z krzeseł i popędziła w stronę sali szpitalnej.


- Dlaczego nie wezwał nas telepatycznie? - Spytał Pablo w biegu.


- Pewnie po całej nocy jest zbyt słaby. - Mruknął Vincent.


***


Velkan siedział na krześle obserwując uważnie każdą zmianę stanu kobiet. Był zmęczony, ale pytania bez odpowiedzi i strach o członkinie rady skutecznie odpędzały sen. Nagle powieki Victorii zaczęły lekko drżeć, a ona sama niespokojnie się poruszyła. Mistrz zerwał się na równe nogi i podbiegł do łóżka.


- Straż! - Do pokoju natychmiast wpadł wysoki brunet. - Wezwać radę!


Prawą rękę położył na czole dziewczyny, zaś lewa starał się ją przytrzymać. Zaczął szeptać zaklęcia i tak zastała go reszta.


- Co z nią? - Spytał natychmiast Oteos.


- Chyba się budzi. - Odpowiedziała Gabriela patrząc na kobietę.


Razem z Pablo odsunęła się pod ścianę, żeby nie przeszkadzać reszcie. Po piętnastu minutach Victoria rzeczywiście uspokoiła się i otworzyła oczy.


- Słyszysz mnie? - Spytał Velkan. Ta tylko lekko skinęła głową. - Musieliśmy ci unieruchomić kręgosłup, więc nie wstawaj na razie. Zawroty głowy i nudności powinny ci za chwilę minąć.


- Co z Anną? - Spytała lekko zachrypniętym głosem.


- Już lepiej. - Uspokoił ją Oteos. - Musisz odpocząć, później porozmawiamy.


Anna obudziła się następnego dnia, ale dopiero nazajutrz, razem z Victorią, opuściły salę szpitalną. Nikt nie pytał ich, co się stało, a one wydawały się z tego zadowolone. Dopiero wieczorem, czwartego dnia od tajemniczego zdarzenia, cała rada i Pablo zebrali się w salonie komnaty Mistrza, by spokojnie wysłuchać relacji kobiet.


- Tylko proszę was - Zastrzegła na początku Anna. - nie przerywajcie nam. Tak będzie prościej.


Wszyscy potwierdzili to skinieniem głowy i z napięciem czekali na opowieść. Pokrótce wyjaśniły sytuację jak znalazły się w pułapce Skalpela.


- Był cholernie sprytny, ale my byłyśmy sprytniejsze. - Wyjaśniła Victoria.* - Anna go zajmowała, a ja stopniowo neutralizowałam bariery tak, by niczego nie zauważył i kiedy się tego najmniej spodziewał, pojawiłam się za nim i skróciłam go głowę. Niestety, w akcie desperacji, zdążył jeszcze rzucić w Annę klątwą, przed którą nie zdążyła się uchylić.


- Ty też byś się nie uchyliła, gdyby ktoś ci krwią w oczy trysnął. - Mruknęła kobieta.


- Wiem, moja wina, ale ręce mi się trzęsły i trochę kąt pomyliłam. - Przyznała Victoria. - Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. - Powiedziała. - Ciekawa jestem tylko, kto za tym stał.


- Jak to kto? Opus Dei. - Powiedział Vincent. - Mam pomysł, ale potrzebowałbym do tego naszego Mistrza.


- Bardzo chętnie. Jeśli tylko będzie to dla nich bolesne. - Mruknął Velkan.


- Z badań, które wykonaliśmy, możemy dokładnie określić, gdzie Skalpel przebywał przez ostatni tydzień. I stąd wiemy, że trzykrotnie odwiedzał pewne miejsce. - Zamilknął na chwilę, żeby lekko podnieść napięcie. - Otóż, jak sprawdziliśmy, była to kancelaria, a jej właścicielem jest kardynał Carlos Mariaci. Myślę, że powinniśmy złożyć mu oficjalną wizytę i wręczyć drobny upominek. - Głową wskazał leżącą w kącie skrzynkę.


- Ja cię chyba mianuję moim zastępcą. - Uśmiechnął się Velkan.


***


- Mówiłem pani, że nie mam mnie. Dla nikogo. - Mruknął staruszek, pracując nad jakimś zestawieniem.


- Tak, wasza ekscelencjo, ale ci państwo mówią, że są jakąś oficjalną delegacją z państwa - Spojrzała na małą kartkę. - z Necronomiconu.


Duchowny natychmiast poderwał się z miejsca. Czy to możliwe, żeby go znaleźli? Wiedział, że nie ma ucieczki. Tylko skąd...?


- Kardynale? - Spytała niepewnie sekretarka.


- Proszę ich wpuścić i natychmiast iść do domu, ma pani wolne. - Powiedział.


Zaczął poprawiać pomarszczoną sutannę. Kobieta posłusznie skinęła głową i wyszła z gabinetu. Po chwili w drzwiach ukazała się trójka ludzi. W środku szedł postawny młodzieniec, wyglądający najwyżej na dwadzieścia lat. Ubrany był w elegancki, grafitowy garnitur zapinany na dwa guziki i nieskazitelnie białą koszulę rozpiętą pod szyją, ze srebrnymi spinkami. Jego towarzysze również wyglądali jak wytrawni dyplomaci. Mężczyzna po jego lewej stronie, mimo równie nieskazitelnego stroju, miał w sobie coś z bestii. Jedyna kobieta w tym gronie, również w garniturze, aczkolwiek damskim, sprawiała wrażenie równie niebezpiecznej. W ręce trzymała mały, kwadratowy kuferek.


- Kim państwo są? - Spytał kardynał, wstając.


- Nazywam się Velkan Valerious. - Odezwał się mężczyzna w środku. - Jestem władcą wszystkich magicznych ras nieludzkich, które pan tak nieskutecznie tępi. Są ze mną członkowie Rady Necronomiconu, Anna Valerious i Vincent Valium.


- Ja...


Chciał odezwać się oniemiały kardynał, ale Velkan nie dał mu na to szansy.


- Wiemy, że to pan kieruje całym tym interesem zwanym świętokradzko Opus Dei*, więc ostrzegam pana. Za każdego wampira, elfa, olbrzyma, centaura czy innego mojego poddanego, zginie dwóch pańskich łowców. A jeśli jeszcze raz spróbuje pan zabić któregoś z członków rady - Velkan umilkł na chwilę, kiedy Anna podeszła do biurka i z trzaskiem rzuciła na nie czarną skrzynkę - to skończy pan podobnie. Do, mam nadzieję nierychłego, zobaczenia.


Zakończył swoją przemowę i razem z przyjaciółmi zniknął bezgłośnie.


Jeszcze przez pewien czas kardynał siedział nieruchomo, wpatrując się w drewnianą skrzynkę. Bał się ją otworzyć. Sięgnął do biurka i łyknął dwie czerwone pastylki. Dopiero kiedy jego oddech się uspokoił, wstał i drżącymi rękami otworzył przesyłkę.


Natychmiast ją zamknął i ukrył w twarz w dłoniach. Niemal automatycznie zaczął szeptać słowa modlitwy.




★♡★♡★♡★♡★

Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:

*Dodałam od siebie fragment„Nagle zesztywniał. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. Spojrzał na nią z wyraźnym niepokojem i nutą strachu", ponieważ oryginalnie pomiędzy pierwszą i drugą sceną jest niby przerywnik, ale wszystko jest tak opisane jakby działo się w południe lub rano. Zakończenie jednej sceny jest urocze, ale drugie jest już tragiczne i jest tam również Vincent, który był w poprzedzającym zdarzeniu, więc uznałam, że dla spójności dodam coś od siebie.

*Oryginalnie cały akapit w tym, co się wydarzyło u Anny i Victorii był kompletnie niemal na końcu z podziałem dwuczłonowym, co źle się czytało i autorka chyba sama nie do końca wiedziała, jak pokazać niewiadomą wydarzeń. Ja zaś uznałam, że nie ma to najmniejszego sensu, bo i tak nie pokazała pełnej walki i jej zakończenia, dlatego przesunęłam walkę Anny, Vicotii i Skalpela wyżej, a pozostałe fragmenty skleiłam razem dodając jedynie zdanie „Pokrótce wyjaśniły sytuację jak znalazły się w pułapce Skalpela".

*Oryginalnie pisało „Przejęła inicjatywę Victoria", ale z powodów powyżej, zmieniłam formę na „Wyjaśniła Victoria".

[Oryginalne notki autorki]

*Ayers Rock - wielki, pomarańczowy ostaniec, najsłynniejszy w Australii.

*Opus Dei (łac.) - Dzieło Boże

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top