Rozdział 23: Ślub

 - Hermiona, wstawaj! - Próbowała dobudzić koleżankę Lavender Brown.


- Ciii! - Jęknęła brunetka i nakryła się kołdrą.


- Nic ci nie jest? Dochodzi dwunasta.


Dziewczyna nie ustępowała, ale w odpowiedzi Hermiona mruknęła coś niezrozumiałego.


- Wiesz, ona jest chyba chora. - Zwróciła się Lavender do Parvati.


- Sądzisz, że trzeba wezwać pielęgniarkę? - Zastanawiała się na głos panna Patil.


Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi.


- Kto tam? - Spytała odruchowo Brown.


- Harry Potter! - Odpowiedział im stłumiony głos.


Dziewczyny wymieniły zdziwione spojrzenia, ale Lavender poszła otworzyć.


- Przepraszam, że was niepokoję, ale... - Zaczął chłopak szeptem, ale nie dane mu było dokończyć.


- Jak wszedłeś na schody? - Przerwała mu Parvati.


- Ciszej! Wystarczyło je zablokować. - Odparł Velkan szeptem. - Czy możecie zostawić mnie z Hermioną sam na sam?


- Chyba żartujesz!


- Nie. Dlaczego? - Zdziwił się dhampir.


- No bo... Jesteś chłopakiem? - Odezwała się Lavender.


- I co z tego? Wiecie przecież, że przyjaźnię się z Hermioną i nie mam zamiaru zrobić jej nic złego. - Dziewczyny wpatrywały się w niego niezbyt przekonane, więc dodał. - Oddaję wam moją różdżkę. Jeśli wyjdziecie za drzwi, w każdej chwili będziecie mogły interweniować, zgoda?


Wyglądał tak niewinnie, że nie mogły mu odmówić.


- Dobra, masz pięć minut. - Zdecydowała Parvati.


Wraz z przyjaciółką wyszła z dormitorium. Velkan uśmiechnął się szeroko. Nie ma to jak dar przekonywania. Wyciągnął zza pazuchy małą fiolkę i podszedł do łóżka śpiącej dziewczyny.


- Kochanie, wstawaj. Proszę, obudź się. - Nic nie pomagało, więc brutalnie ściągnął kołdrę ze śpiącej w ubraniu dziewczyny.


- Spadaj! - Warknęła Hermiona i po omacku szukała zabranego jej przykrycia.


- No dobra, nie chcesz po dobroci to będzie siłą. - Mruknął Velkan.


Oszołomił ją bezróżdżkowo. Następnie wyciągnął z kieszeni strzykawkę, igłę, płyn dezynfekujący i gazę. Szybko przygotował zastrzyk z przyniesionego eliksiru i wstrzyknął go oszołomionej dziewczynie. Następnie błyskawicznie usunął cały sprzęt i ocucił Hermionę.


- Velkan? Co ty tutaj robisz? I gdzie ja jestem? - Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje.


- Jesteśmy w twoim dormitorium. Lavender i Parvati próbowały cię dobudzić. Zresztą obie stoją pod drzwiami i podsłuchują, więc chyba się zmywamy, nie? - Uśmiechnął się chłopak.


- Chwileczkę, muszę się przebrać! - Powiedziała Gryfonka i zniknęła w łazience.


Kiedy przyjaciółki wpadły do dormitorium po uzgodnionym czasie, Lavender natychmiast spytała:


- Gdzie Hermiona?


- Spokojnie, jestem tutaj. - Hermiona wyszła z łazienki odświeżona i przebrana.


- Nic ci nie jest? - Upewniła się Parvati.


- Jestem cała i zdrowa. - Uspokoiła dziewczyny. - Wrócę późno, nie czekajcie na mnie.


- Ale...


Lavender chciała zaprotestować, ale Velkana i Hermiony już nie było.


***


Oboje ubrani byli w ciepłe płaszcze, bo na zewnątrz lało jak z cebra i wiał silny wiatr. Kiedy już wyszli z pokoju wspólnego, Gryfonka powiedziała:


- Dzięki, że mnie obudziłeś, ale paskudną sobie wybraliście porę.*


- Spokojnie, w Rzymie mamy piękną jesień. - Uspokoił ją chłopak. - A tak nawiasem mówiąc, to wczoraj chyba nieźle zabalowałyście.


Uśmiechnął się szeroko na widok lekkiego rumieńca, który nieśmiało wpełzł na twarz dziewczyny.


- No, co? A wy to niby nie? - Odgryzła się Hermiona.


- Ale ja nic nie mówię! - Podniósł ręce w obronnym geście. - Tylko zastanawiam się, czy my nie mamy na ciebie złego wpływu? Nie minął tydzień, a ty już zaliczyłaś dwie imprezy.


- Och, zamknij się! - Uciszyła go dziewczyna, ale również uśmiechnęła się szeroko.


- Wreszcie jesteście! - Przywitał ich Pablo w rzymskiej kafejce. - Już miałem po was iść. Czyżby nasza mała imprezowiczka była nieprzytomna?


- Jesteście okropni! - Stwierdziła Hermiona.


Natychmiast podeszła do Gabriela, która właśnie się pojawiła.


- No to co? Chyba widzimy się dopiero na uroczystości? - Upewniła się nauczycielka.


- Ale ja będę tęsknić. - Jęknął Velkan i chciał przytulić przyszłą żonę.


- Rączki przy sobie! - Ostrzegła go kobieta. - Nie pamiętasz naszej umowy? Trzy dni...


- Tak, tak, pamiętam... - Westchnął chłopak.


***


- Jak wyglądam? - Spytał Velkan przeglądając się w wysokim lustrze.


Ubrany był w czarny dopasowany garnitur zapiany na dwa guziki i białą koszulę ze srebrnymi spinkami. Pod szyją srebrno szara muszka. Reszta mężczyzn miała na sobie smokingi.


- Jak dla mnie może być! - Stwierdził Vincent.


- Bomba! - Dodał mniej wylewnie Oteos.* - Gabriela chyba padnie jak cię zobaczy.


- Bez przesady. - Zaśmiał się Pablo. - Skoro nie padła, kiedy zobaczyła jego...


- Chcesz w łeb? - Przerwał mu pan młody.


Nie powstrzymało to wybuchu śmiechu u jego towarzyszy. W małym pokoiku na piętrze restauracji siedzieli Vincent, Oteos, Pablo i pan młody.


- Spokojnie, to tylko ślub. - Uspokoił go Vincent. - Ja sam miałem już sześć żon. Dwie mugolki, dwie czarodziejki, jedna wampirzyca, a ostatnia była pół elfką. Wszystkie zmarły albo zginęły z ręki łowców, których później zabijałem. Naprawdę, nie ma co się stresować.


- Dzięki, pocieszyłeś mnie. - Mruknął Velkan i starał się opanować drżenie rąk. - Pablo, masz obrączki?


- Tak, mam. A tak, nawiasem mówiąc, pytałeś o to już cztery razy. - Uśmiechnął się chłopak. - Chodźmy już, bo nasz pan młody zaraz nam na zawał padnie.


Ruszyli na dół. Dochodziła czternasta, więc wszyscy siedzieli już w ogrodzie. Pod rozłożystą jabłonią stał prezydent Inferopidum. Wszystkie dziewczyny siedziały na swoich miejscach, tylko Gwen, jako świadek Gabrieli, stała obok Stanleya Howarda. Mężczyźni zajęli miejsca, tylko Velkan i Pablo podeszli do siostry panny młodej i prezydenta.


- Witam, piękny dzień, prawda? - Przywitał się Howard.


Velkan tylko skinął głową, żeby nikt nie usłyszał drżenia jego głosu.


- Będzie dobrze. - Mruknął Pablo.


W tym momencie rozbrzmiał Marsz Weselny. Wszyscy odwrócili się jak na komendę.


Do ogrodu weszła Gabriela wraz z ojcem. Wyglądała olśniewająco. Biała sukienka w stylu Marilyn Monroe podkreślała jej - jeszcze - wąską talię, a rozkloszowany dół na tiulowej halce poskakiwał przy każdym kroku. Lekki makijaż i włosy w luźnych splotach opadające na ramiona ujmowały lat. W ręce trzymała mały bukiecik róż, a wysokie szpilki dopełniały obrazu.


Velkan miał nogi jak z waty, ale widząc przyszłą żonę zapomniał o wszystkim. Pragnął tylko wziąć ją w ramiona. Kiedy stanęła obok niego nie mógł oderwać od niej wzroku. Dopiero dźwięk jego nazwiska wyrwał go z odrętwienia i zmusił przeniesienie przynajmniej części uwagi na prezydenta Inferopidum.


- Czy ty, Velkanie Valerious, świadom praw i obowiązków wynikających z zawarcia związku małżeńskiego, bierzesz sobie tę oto Gabrielę Crow za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską, póki śmierć was nie rozłączy?


- Tak.


- A czy ty, Gabrielo Crow, świadoma praw i obowiązków wynikających z zawarcia związku małżeńskiego, bierzesz sobie tego oto Velkana Valerious za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, póki śmierć was nie rozłączy?


- Tak.


- Nałóżcie sobie obrączki...


Pablo natychmiast wyciągnął z kieszeni pudełeczko. Gabriela pierwsza nałożyła obrączkę Velkanowi, a po chwili on zrobił to samo w jej kierunku.*


- Na mocy nadanego mi przez lud Inferopidum prawa ogłaszam was mężem i żoną - Ogłosił prezydent Inferopidum. - Podpiszcie tu, proszę.


Wyczarował grubą księgę, w której świeżo państwo młodzi złożyli swoje podpisy. Świadkowie i Stanley Howard również podpisali dokument.


- Na tym kończy się moja rola, życzę wam dużo szczęścia. Możecie się pocałować.


Velkan nie zwlekał i natychmiast wypełnił polecenie mężczyzny. Wszyscy zaczęli klaskać, ale para świeżo upieczonych małżonków nie zwróciła na to uwagi. W tym momencie liczyli się tylko oni.


- Dobra, dobra! Wystarczy wam, później nadrobicie te trzy dni. - Mruknął w ich stronę Pablo.


Velkan zaśmiał się i wziął żonę pod rękę. W takt Marszu Mandelsona przeszli do przygotowanej restauracji. Zgodnie z tradycją zostali przywitani przez gospodarzy i zaproszeni do stołu. Już wcześniej ustalili, że będą siedzieć zresztą gości, których było z resztą niewielu. Pablo z Catherine, Gwen z chłopakiem, Robertem, Hans Crow, Anna, Oteos z Hermioną, Vincent i Victoria z Severusem Snape'em, który podszedł do pary młodej jako pierwszy.


- Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę świadkiem tej uroczystości. - Wręczył kwiaty Gabrieli i podał rękę Velkanowi. - Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko mojej obecności?


- Nie, skądże! - Uśmiechnął się Velkan. - Życzę dobrej zabawy.


Chciał jeszcze coś dodać, ale zagłuszyły go piszczące dziewczyny. Victoria wisiała na szyi Gabrieli i składała jej życzenia.


- No i tobie też wampirku! - Uśmiechnęła się przez łzy, przytulając Velkana.


- Nie przetrzymuj pana młodego! - Zaśmiała się Gwen i uściskała najpierw siostrę, a później szwagra. - Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę!


- Wiemy, wiemy...


Życzenia trwały bardzo długo. W końcu jednak wszyscy zasiedli przy okrągłym stole, a pierwszy toast wzniósł ojciec panny młodej.


- Chciałbym, abyśmy wypili zdrowie mojej kochanej córeczki i jej świeżo upieczonego małżonka oraz ich jeszcze nienarodzonego dziecka. Aby wspólnie żyli i panowali jak najdłużej!


- Zdrowie państwa młodych!


***


- Musisz rzucić bukietem! - Krzyknęła w pewnym momencie Gwen.


Zabawa rozkręcał się coraz bardziej, czemu sprzyjała doskonale dobierana muzyka. Wynajęty DJ okazał się świetnym wodzirejem.


- Dobrze, ale pan młody rzuca muszką! - Dołączył się Robert, który szybko zyskał sympatię wszystkich biesiadników.


- To może wyjdźmy na zewnątrz? - Zaproponowała Gabriela.


Wszystkie kobiety obecne na weselu, oprócz Anny, stanęły w grupce, by powalczyć o bukiet różyczek.


- Na trzy. Raz, dwa, trzy!


Kwiaty wzleciały w powietrze, by po chwili wpaść w ręce zaskoczonej Hermiony.


- Brawa dla przyszłej panny młodej! - Krzyknął Robert. - A teraz pan młody!


- Gotowi, mężni panowie? - Uśmiechnął się Velkan.


- Rzucaj nie gadaj! - Zaśmiał się Vincent, który, o dziwo, pokazał swoje ludzkie oblicze.


- No to trzymajcie! - Muszka wylądowała w rękach Oteosa.


- Mam! Złapałem! Jest!!! - Cieszył się jak dziecko elf.


- Na parkiet zapraszamy najważniejszą parę tego wieczoru oraz szczęśliwców, których czeka rychła zmiana stanu cywilnego! - Powiedział DJ.


Z magicznych głośników popłynęły dźwięki piosenki Robbiego Williama „Angels".


- Teraz jesteś na mnie skazana. - Uśmiechnął się Oteos podchodząc do Hermiony.


- O ja nieszczęsna! -zaśmiała się dziewczyna i wtuliła w elfa.


- Piękna z nich para. - Westchnęła Catherine.


Pablo uśmiechnął się i popatrzył na Velkana i Gabriela. Nie wiedział jednak, że jego dziewczyna mówiła o kimś zupełnie innym.


***


- Nie sądzisz, kochanie, że poradzą sobie bez nas? - Szepnął Velkan do swojej żony, kiedy nikt nie zwracał na nich uwagi.


- Już myślała, że nigdy nie spytasz. - Uśmiechnęła się figlarnie.


Wzięła go za rękę. Chyłkiem wymknęli się z restauracji, zauważeni tylko przez Snape'a i Gwen.


- To gdzie jedziemy? - Spytał Velkan.


- Spokojnie, zaufaj mi. - Odparła Gabriela i weszła do oczekującego już powozu.


- Ciekawe, ciekawe. - Mruknął chłopak i musnął ustami szyję małżonki.


- Jesteś pewna, że mu nie zaszkodzimy? - Szepnął, obejmując ją w talii.


- Rozmawiałam z lekarzem, wszystko jest w porządku. - Uspokoiła go Gabriela.


Powóz nagle stanął, więc Velkan wyszedł pierwszy, by pomóc swojej żonie.


- Tego się nie spodziewałem. - Przyznał z osłupieniem wpatrując się w gmach Dark Palace.


Wcale nie przypominał mrocznego zamczyska, jakiego spodziewał się chłopak. Był to nowoczesny wieżowiec, cały z metalu i szkła.


- Chodź już, mamy ciekawsze rzeczy do roboty. - Ponagliła go dziewczyna.


Przy drzwiach przywitał ich dyrektor hotelu. Był to mały korpulentny* mężczyzna w doskonale skrojonym garniturze.


- Witam państwa, jestem zaszczycony mogąc gościć tu waszą wysokość. Proszę za mną, Zielony Apartament już czeka.


Windą dowiózł ich na piąte piętro budynku i wprowadził do pokoju w pełni zasługującego na swą nazwę. Wszystko, począwszy od ścian na wielkim łożu skończywszy, było w różnych odcieniach uspokajającej zieleni.


- Szampan czeka. Są dwa klucze, jeden mam ja, a drugi leży na stoliku. Życzę miłego pobytu


Skłonił się grzecznie i wycofał do korytarza zamykając za sobą drzwi na klucz.


- Czyli jesteśmy... - Zaczął Velkan,


Nie dane mu było dokończyć. Gabriela zrzuciła sukienkę ukazując piękny czerwony koronkowy gorset i pasujące do niego majteczki. Jedwabne pończochy podtrzymywały fikuśne podwiązki.


- Mówiłem ci już, że jesteś najpiękniejszą kobietą, która kiedykolwiek chodziła po ziemi? - Spytał Velkan, kiedy odzyskał mowę.


- Gdzieś to już słyszałam, ale miło byłoby usłyszeć to jeszcze raz. - Uśmiechnęła się dziewczyna i zarzuciła mężowi ręce na szyje. - Stęskniłeś się za mną przez te trzy dni?


- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Mruknął.


Chciał ją pocałować, ale ona położyła mu palec na ustach.


- Nie tak szybko, kochanie. Najpierw musisz sobie na mnie zasłużyć.


- Tak? A jak? - Spytał zalotnie chłopak.


- Zgadnij!


Zaśmiała się i wolnym krokiem poszła w stronę wielkiego łoża.


- To będzie bardzo ciekawa noc. - Mruknął Velkan i ruszył za żoną.




★♡★♡★♡★♡★

Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:

*Oryginalnie pisało „Powiedziała „zaginiona" wychodząc z łazienki", ale wraz z kolejnym zdaniem było za długie jako do wypowiedzi i nie mogłam go w żaden sposób skrócić, żeby było sensownie, więc lekko zmieniłam formę.

*Oryginalnie pisało „Ale wybraliście sobie pogodę", ale uznałam, że trochę dziwnie brzmi, gdy połączyłam je z poprzedzającym zdaniem, więc dodałam słowo „paskudną" i słowo „pogodę" zmieniłam na „porę", bo niżej Harry mówi o jesieni, a nie pogodzie. 

*W tym zdaniu zmieniłam słowo „bardziej" na „mniej", bo mimo wszystko Oteos nie był bardziej wylewny od Vincenta, skoro powiedział tylko jedno słowo.

*Oryginalnie pisało „Najpierw zrobiła to Gabriela, a następnie Velkan", ale rozwinęłam to zdanie, bo wyglądało... Mdło? Nijak?

*Korpulentny - Otyły, Puszysty, Pulchny


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top