Rozdział 22: Kilka spraw
Velkan odczekał chwilę i połączył się telepatycznie z Anną.
- Cześć, babciu. Gdzie jesteś?
- Jeszcze raz nazwiesz mnie babcią to cię wykastruję! Zaraz wyślę ci świstoklik, poczekaj.
Zgodnie z obietnicą kobiety już po chwili przed chłopakiem pojawił się promieniujący na niebiesko liść. Złapał go i po chwili pojawił się w nieznanym mu parku. Tam, gdzie się znalazł słońce dopiero nieśmiało przecinało horyzont.
- Miło cię widzieć.
Usłyszał znajomy głos za plecami i stanął twarzą w twarz z Anną. Ubrana była w dopasowany, czarny kostium z długimi spodniami, a na rękach miała gumowe rękawiczki.
- Tak, ciebie też. Ale nie po to przybyłem. - Powiedział chłopak i ruszył za wampirzycą.
Po kilkunastu sekundach dotarli na mały placyk zabaw. Pomimo dość wczesnej pory było na nim pełno ludzi. Oni skierowali się w stronę małej piaskownicy, przy której z aparatem fotograficznym stał...
- Oteos, kończysz już? - Spytała Anna.
- O, Velkan. Nie spodziewałem się ciebie tutaj! - Uśmiechnął się mężczyzna. - Tak, już skończyłem. Zostawiam cię z naszym przyjacielem.
- Kto to jest? - Spytał Valerious spoglądając na leżące na piasku zwłoki.
Gdyby nie fakt, że głowa oddzielona była od reszty ciała można by było przypuszczać, że mężczyzna po prostu śpi.
- Mark Williams. - Powiedziała Anna, przywołując cienką teczkę. - Dhampir, niewyszkolony, pozbawiony magicznej mocy. Korzystał z eliksiru, nigdy nie zaatakował człowieka. Wiódł życie mugola. Kawaler.
- Znaleźliście jakieś ślady odnośnie sprawcy? - Zainteresował się chłopak.
Odsunął się od zwłok. Nie najlepiej się czuł stojąc nad denatem.
- Tak, znaleźliśmy włókno pochodzące z jakiegoś drogiego, włoskiego garnituru. - Pospieszył z odpowiedzią Oteos. - Tylko oni używają takich materiałów. Poza tym trzy włosy, w tym dwa należące do denata.
- A trzeci?
- Najprawdopodobniej do zabójcy. - Odrzekła Anna i wyciągnęła z kieszeni małą, szklaną piramidkę. - To jest, yyy, w sumie to nie wiem, jak to się nazywa, bo jest tylko jeden egzemplarz, ale ważne jest, do czego służy. Po umieszczeniu wewnątrz fragmentu DNA jakiejś istoty, pokaże nam jak ona wygląda.
- Ale bajer... I co to nam da? - Spytał Velkan.
- Da nam to - Wyjaśniła cierpliwie Anna - że będziemy mogli znaleźć na podstawie zdjęcia, kto to jest. Rozumiesz?
- No, to zaczynaj.
Kobieta otworzyła piramidkę i włożyła do środka włos. Potem potrząsnęła nią, położyła na ziemi i odeszła kilka kroków w tył. Po chwili z wierzchołka zaczął wydobywać się gęsty, niebieski dym, który po kilkudziesięciu sekundach przybrał kształt około trzydziestoletniego mężczyzny. Był nagi, miał blond włosy i niebieskie oczy.
- Tak jak myślałam. - Mruknęła Anna i zwróciła się do swojego wnuczka. - Velkan, pozwól. To jest Jean Pierre de Penguern. Znany również jako Skalpel.
- To on? - Zdziwił się Velkan. - To wiemy, jak się nazywa, mamy jego portret i nie możemy go złapać?
- To nie takie proste. - Wtrącił się Oteos. - On jest piekielnie zdolnym i sprytnym czarodziejem. W jego żyłach płynie krew dhampirów. Co prawda nie był wyszkolony, ale...
- Czekaj, czekaj! - Przerwał mu władca. - Chcesz powiedzieć, że najgroźniejszy łowca jest dhampirem? To dlaczego nas tępi?
- O ile się orientujemy, to znienawidził swoją rasę po tym, jak w afekcie zabił własną żonę. - Wyjaśniła Anna. - Nic tu po nas. Przejdźmy się.
Ściągnęła rękawiczki, zabrała piramidę z ziemi i wzięła po rękę wnuka.
- Idźcie, ja zabiorę ciało i przygotuję wszystko do sekcji. - Zapewnił ich Oteos.
- Do zobaczenia. - Pożegnał się Velkan.
Kiedy usiedli na tarasie jednej z otwieranych właśnie kawiarni, Anna zagadnęła:
- Jak tam przygotowania do ślubu?
- W porządku. Gabriela już zarezerwowała restaurację, a ja mam do ciebie prośbę. Hermiona domyślił asię wszystkiego.
- Co? Ale jak...? - Kobieta była bardzo zaskoczona.
- Ona jest nadzwyczaj sprytna. - Uśmiechnął się Velkan. - Napijesz się czegoś? - Zmienił temat, bo właśnie zmierzała w ich kierunku zaspana kelnerka.
- Cappuccino poproszę.
- Dzień dobry, w czym mogę...?
- Dzień dobry. - Przerwał dziewczynie chłopak i złożył zamówienie - Dwa razy cappuccino, poprosimy.
- Oczywiście.
- Na czym to ja stanąłem? Aha. - Przypomniał sobie chłopak. - Hermiona się domyśliła. Właśnie odbyliśmy bardzo długą rozmowę. Co prawda, odkryła tylko część faktów i nie do końca trafnie je połączyła, ale to już coś.
- I co z nią zrobiłeś? - Spytała Anna.
Velkan poczekał, aż kelnerka postawi przed nimi dwie parujące filiżanki.
- A co niby miałem zrobić? Zagroziła, że wyśle wszystkie swoje spostrzeżenia do Rity Skeeter - Powiedział, zniżając głos. W kawiarni zaczęli pojawiać się pierwsi klienci. - Wymusiłem na niej przysięgę i sprostowałem wszystkie fakty. - Widząc lekko niezadowolone spojrzenie Anny, dodał. - Doskonale wiesz, jaki jest mój stosunek do karania ludzi za wiedzę.
- Tak, wiem. - Westchnęła kobieta i upiła łyk cappuccino. - I jestem pewna, że kiedyś doprowadzi cię to do upadku.
- Nie kracz. - Uśmiechnął się chłopak i zmienił temat. - Jak już mówiłem, mam do ciebie prośbę. Chcielibyśmy wszystko urządzić w Inferopidum. Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś nas umówiła z kimś, kto będzie mógł udzielić nam ślubu. Później z Gabrielą pokażecie mi miasto... Sam nigdy tam nie byłem, a potrzebny mi będzie... No właśnie. Gdzie u nas zawiera się śluby?
- Jak to gdzie? - Zdziwiła się Anna. - Gdzie tylko sobie życzysz! Wystarczy wynająć urzędnika. W twoim wypadku będzie to prezydent Inferopidum. W końcu będzie miał okazję cię poznać. Odkąd zostałeś władcą kilkakrotnie pytał mnie, kiedy to nastąpi.
- To spotkamy się w Hogsmeade, w Świńskim Łbie dzisiaj, o 14:00. Pasuje ci?
- Tak. Nawiasem mówiąc, to chyba zaraz spóźnisz się na lekcję.
Velkan spojrzał na zegarek i dopił cappuccino.
- Właśnie kończy się moja Obrona Przed Czarną Magią. Mam nadzieję, że Gabriela mnie nie zabije.
- Uważaj na siebie. -Szepnęła Anna, przytulając wnuka na pożegnanie.
- Jasne. Ty też.
Cmoknął ją w policzek i oddalił się, szukając odpowiedniego miejsca do deportacji. Przeniósł się najpierw do Necronomiconu, wziął z biblioteki cienką książkę i dopiero wtedy przeniósł się do nieużywanego korytarza w lochach. Do dzwonka pozostało mu jeszcze dziesięć minut, więc wszedł do nieużywanej klasy, przywołał przyrządy do pisania i w pośpiechu nabazgrał na kawałku pergaminu krótki list. Równo z dzwonkiem schował go za pazuchę i ruszył w kierunku klasy eliksirów. Odczekał chwilę, aż grupa opuści salę. W końcu ostatni uczniowie zniknęli za zakrętem i mógł spokojnie wejść go klasy.
Snape stał za biurkiem, obrócony tyłem do wyjścia i szukał czegoś w starym kredensie.
- Witam, profesorze. - Przywitał się Velkan i podszedł do biurka.
Snape lekko podskoczył i błyskawicznie obrócił się w miejscu, dobywając różdżki.
- Spokojnie, nic panu niezrobię. - Uśmiechnął się Velkan ironicznie.
- Nie jestem tego taki pewny. - Mruknął Snape, ale schował różdżkę. - Co pana do mnie sprowadza?
- Przyniosłem program nauczania. Proszę go przeglądnąć przez najbliższy tydzień i zakreślić rzeczy, które pan już umie. - Powiedział chłopak.
Odszedł, zostawiając na biurku profesora zabraną z Necronomiconu książeczkę. Nie miała więcej niż trzysta stron. Sam Velkan udał się do sowiarni, żeby wysłać wcześniej napisany list. Później szybko zabrał rzeczy zPokoju Życzeń i wrócił na drugą godzinę obrony.
- Dzień dobry, pani profesor. Skończyłem wcześniej, więc przyszedłem...
- Doskonale, panie Potter. - Powiedziała Gabriela bez zadawania zbędnych pytań. - Proszę usiąść, ktoś wyjaśni panu temat dzisiejszej lekcji.
Velkan skinął głową i zajął miejsce obok Pablo.
- Uczymy się najpopularniejszych tarcz. - Powiedział na wstępie chłopak. - Pojedynkujemy się z nią. A co z tobą? Co chciała Granger?
Velkan Westchnął i szybko streścił przyjacielowi cały przebieg rozmowy. Siedzieli na końcu kolejki, w pewnym oddaleniu od reszty uczniów, więc mogli porozmawiać w miarę swobodnie.
- Uuu... Nie powiem, spodziewałem się czegoś mniej wyszukanego. - Przyznał Pablo. - A ta Gryfonka miała sporo szczęścia, większość informacji zdobyła przez przypadek.
- Ważne, że je zdobyła. - Odparł Velkan. - Wiesz, zastanawiam się poważnie, czy...
- Gryffindor i Ravenclaw tracą po pięć punktów, a panowie Potter i Costello mają u mnie szlaban, dziś o 14:00. - Przerwała im Gabriela ostrym głosem. - Może teraz zechcą panowie mnie przez chwilę posłuchać.
- Tak jest, kochanie. - Mruknął Valerious tak cicho, że tylko Pablo mógł go usłyszeć.
- Kiedy wszyscy już mnie słuchają. - Kontynuowała nauczycielka - Chciałabym wam coś ogłosić. Od stycznia zaczynają się eliminacje do finału Turnieju Pojedynków o miano Najlepszego Wojownika Hogwartu. Będziecie się pojedynkować najpierw między sobą, w swoich grupach wiekowych. Z każdego rocznika wyłoniona zostanie jedna osoba, która wypadnie najlepiej. - Powiedziała Gabriela i zamilkła na chwilę. Przebiegła wzrokiem po klasie, upewniając się, że wszyscy słuchają jej uważnie. - W finale wystartuje po jednej osobie z każdego rocznika oraz jedna, która otrzyma, tak zwaną, „dziką kartę". Żeby ją zdobyć, trzeba będzie wykazać się klasą i umiejętnościami w fazie grupowej. Mam nadzieję, że zwycięży któreś z was. - Dodała na koniec i wyszła z klasy.
- Niezła przemowa. - Mruknął z uznaniem Velkan i podniósł się z miejsca.
***
- Witamy, pani profesor. - Przywitał się Pablo, wchodząc do gabinetu Gabriela.
Velkan szedł bezpośrednio, zanim.
- Puka się. - Upomniała elfa kobieta nie podnosząc wzroku znad pergaminu. - Ok., skończyłam. To, co robimy?
- Lecimy do Inferopidum. - Odpowiedział Velkan. - Anna obiecała umówić nas z urzędnikiem, który będzie udzielał nam ślubu. A później chciałbym obejrzeć miasto.
- Ja zostaję, poczytam sobie trochę. - Powiedział Pablo i ułożył się wygodnie na kanapie. - W razie czego, wszystko zabezpieczę.
- Ale to nam zajmie mnóstwo czasu. - Zawahała się Gabriela.
- A co? Masz już może plany na wieczór? - Zapytał Velkan, splatając ręce na piersi i pochylając lekko głowę w prawą stronę.
- Kto? Ja? - Zdziwiła się Gabriela. - Nie, tak tylko...
- No to chodźmy -Uśmiechnął się chłopak, wyciągając z torby pelerynę niewidkę.
***
- No nareszcie! - Przywitała ich Anna. - Już myślałam, że pomyliłam miejsce spotkania.
- Nie, to nasza wina. - Wyjaśnił Velkan. - Mieliśmy małe problemy z wejściem do tunelu, pełno ludzi się tam kręciło. Dopiero łajno bomba załatwiła sprawę.
- Jak dziecko. - Mruknęła Anna i podała im świstoklik. - Aktywuje się za - Spojrzała na zegarek - trzynaście... dziesięć... pięć... Trzy, dwa, jeden, już!
Velkan poczuł znajome, nieprzyjemne uczucie spadania, by po chwili uderzyć z impetem o ziemię. Z trudem ustał na nogach i rozejrzał. Cała trójka znajdowała się w jakiejś obskurnej kafejce. Nie licząc ich i niezbyt urodziwej barmanki, lokal był pusty.
- To jest punkt aportacyjny w Mieście Papieży. - Wyjaśniła Gabriela. - Tu można przenieś się bezobaw, że zostanie się zauważonym.
- Dobrze, że nie zapomniałem o kremie. - Westchnął Velkan, spoglądając w okno.
- No tak, inaczej zamiast męża miałabym pieczonego kurczaka. - Zażartowała Gabriela, kryjąc oczy za ciemnymi okularami.
- A co? Nie lubisz drobiu? - Podjęła Anna, idąc za jej przykładem.
- Nie, nie mam nic przeciwko, ale wolę bardziej krwiste kawałki. - Uśmiechnęła się brunetka.
- Odnoszę wrażenie, że jestem w tej rozmowie pomijany. - Poskarżył się Velkan.
- Dobre odnosisz wrażenie. - Przytaknęła Anna, gasząc zapał wnuka.
Wyszli na zewnątrz wprost w promienie popołudniowego słońca. Okazało się, że kafejka znajdowała się tylko kilkaset metrów od bazyliki Św. Piotra.
- Czujecie to? - Spytał nagle chłopak, nerwowo rozglądając się na boki.
- Tak, nie przejmuj się. Chęć ucieczki i lekki niepokój to norma w Watykanie. Za dużo tu religii. - Uspokoiła go babka. - Idziemy?
Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę bazyliki. Jednak nie skierowała się do wejścia, tak jak to czyniła większość znajdujących się na placu ludzi, lecz skręciła nieco w prawo, minęła Kaplicę Sykstyńską i kompleks Muzeów Watykańskich, by udać się w stronę Ogrodów Watykańskich.
- Gdzie my właściwie idziemy? - Zainteresował się młody Władca.
Przeszli właśnie obok gwardzisty w pasiastym mundurze, który zdawał się ich nie zauważać.
- Widzisz ten budynek w oddali? Otynkowany na beżowo? - Spytała Anna. - To jest Kolegium Etiopskie. Idziemy w tamtym kierunku, do wejścia do miasta.
- I nikt nas nie zatrzyma? - Zdziwił się dhampir.
- Nie, na terenie Ogrodów żaden człowiek nie ma prawa nas zobaczyć. To znaczy, widzi nas, ale nie dostrzega w naszym działaniu nic niezwykłego. - Wyjaśniła Gabriela. - Nie mam pojęcia, jak to działa, ale jest skuteczne, bo nikt nie próbował znaleźć wejścia do Inferopidum.
- No, jesteśmy. - Zakomunikowała Anna, wskazując niewielką fontannę w kształcie łódeczki. - Patrz uważnie.
Poleciła wnukowi, a sama weszła do wody i obiema rękami chwyciła końce łódki. Przez chwilę nic się nie działo, ale nagle woda zaczęła bulgotać i po kilku sekundach Anna została dosłownie wessana pod ziemię razem ze znajdującą się w fontannie wodą.
- Wow... - Powiedział tylko Velkan. - Ciekawe, kto to wymyślił.
- Twój dziadek. - Wyjaśniła Gabriela, patrząc jak fontanna ponownie zapełnia się wodą. - O ile się nie mylę, wejście kiedyś znajdowało się w Grotach Watykańskich tam, gdzie znajduje się grób św. Piotra, ale z czasem wchodzenie tak sobie do podziemi bazyliki stało się nieco kłopotliwe. Dlatego prawie czterysta lat temu twój dziadek przeniósł wejście do tej fontanny.
- A ile lat ma Anna? Bo wiem, że nie jest najstarsza w radzie, a głupio tak zapytać.
- Sto czterdzieści sześć, chyba. - Powiedziała dziewczyna - Ale nie jestem pewna. Urodziny ma na pewno siódmego sierpnia.
- Dobrze wiedzieć. - Uśmiechnął się chłopak. - Teraz ja?
- Tak. Wystarczy, że wejdziesz do wody i złapiesz końce tej łódki.
Velkan wszedł do wody, ale o dziwo wcale nie odczuwał wilgoci, tylko przyjemne łaskotanie. Zamknął oczy i czekał. Nic się nie stało, dlatego już otworzył oczy, żeby zapytać o to Gabriela, ale zabrakło mu słów. Znajdował się na wysokiej wieży, w replice watykańskiej fontanny, tyle że złotej. Przed nim rozciągał się piękny widok na całe miasto. Było olbrzymie. Nad nim górowały cztery zamki. Velkan stał właśnie na szczycie wieży jednego z nich. Reszta domów miała względnie tę samą wysokość, a były one tak gęsto poupychane, że tworzyły istny labirynt wąskich uliczek, niemożliwy do przejścia przez kogoś, kto nie znał miasta.
- Obudź się, śpiąca królewno.
Usłyszał głos za swoimi plecami. Anna stała obok i przyglądała mu się z lekkim uśmiechem na ustach.
- Następnym razem będę miał otwarte oczy. - Postanowił chłopak i, całkiem suchy, wyszedł z wody.
- Robi wrażenie, prawda? - Chłopak skinął głową i ponownie spojrzał na panoramę.
- Co to za zamki? - Zainteresował się.
- Ten, w którym się znajdujemy, to Pałac Ministrów, siedziba władzy. - Wyjaśniała Anna. - Ten po prawej to sąd i więzienie, w tym na wprost ulokowany jest Szpital Samaela. Po lewej mamy hotel Dark Palace.
- Zachęcająca nazwa, no nie? - Stwierdziła Gabriela, wychodząc z fontanny. - Ale to hotel pięciogwiazdkowy. Nie do przebicia w tym mieście.
- To prawda. - Przyznała Anna. - Ale nie przyszliśmy tu dyskutować na temat standardów hoteli wInferopidum. Prezydent pewnie już czeka, chodźmy.
Velkan wziął Gabriela za rękę i ruszył za babką. Jak zdążył się zorientować, w zamku nie było windy, dlatego, żeby zejść z wysokiej wieży, mieli do pokonania strome spiralne schody. Pierwszych ludzi spotkali, dopiero kiedy zeszli do poziomu piątego piętra. Skręcili wtedy w plątaninę korytarzy, którą poruszali się przez kolejne kilka minut. Wszyscy napotkani urzędnicy kłaniali się kobietom i z zainteresowaniem obserwowali Velkana. Chłopak z zadowoleniem zauważył, że nie poznają w nim władcy. Anna nagle stanęła przez prostymi drewnianymi drzwiami bez żadnych ozdobników i oznajmiła:
- Jesteśmy na miejscu.
Zapukała cicho i weszła do środka. W małym pomieszczeniu znajdowało się kilka krzeseł, ustawionych pod ścianą i biurko, za którym siedziała sympatycznie wyglądająca kobieta, w wieku ok. trzydziestu lat. W przeciwległej ścianie znajdowały się niebieskie, ciężkie drzwi, których strzegło dwóch, ubranych w czarne szaty, czarodziei.
- Pan prezydent już czeka. - Powiadomiła ich sekretarka, skinąwszy głową obu kobietom. - Proszę do środka.
Anna podziękowała jej i skierowała się w stronę pilnowanych drzwi. Zanim zdążyła podnieść rękę otworzyły się same. Z gabinetu wyszedł niski mężczyzna w nieskazitelnym garniturze. Wyglądał na najwyżej siedemnaście lat.
- Pani Valerious! Już nie mogłem się pani doczekać! Jest i panna Crow.
- Witam, panie Howard. - Uśmiechnęła się Gabriela, podając mężczyźnie rękę.
- Nazywam się Stanley Howard. - Przedstawił się mężczyzna, kłaniając władcy. - A pan, to pewnie...
- Velkan Valerious. - Dokończył chłopak i skinął mężczyźnie głową.
- Zapraszam do środka, proszę. Napijecie się państwo czegoś?
- Nie zabawimy tutaj długo, proszę się nie fatygować. - Odparła Anna.
Usadowiła się na jednym z foteli, znajdujących się w gabinecie. Velkan z Gabriela usiedli na kanapie, a prezydent na drugim fotelu.
- Sądząc z tego, co przekazała mi pani Valerious - Zaczął oficjalnym tonem z nutką podekscytowania w głosie. - to zamierzają się państwo pobrać w najbliższą sobotę.
- Tak. Chcielibyśmy, żeby ślub odbył się w ogrodzie za restauracją Lasserre. - Wyjaśniła Gabriela. - Wie pan, gdzie to jest?
- Czy wiem? Oczywiście! - Ucieszył się mężczyzna. - To restauracja prowadzona przez rodzinę mojej żony od przeszło trzystu lat!
- Doskonale. Ceremonia zacznie się w południe. - Poinformował go Velkan i wstał z miejsca. - Liczymy na pańską dyskrecję.
- Tak, oczywiście. - Przytaknął prezydent i uścisnął rękę Velkana. - Do zobaczenia w sobotę.
- Do widzenia.
Całą trójką wyszli z gabinetu i Anna wyprowadziła ich przed budynek.
- To, co teraz? - Spytał Velkan.
- Teraz idziemy do Lasserre, ustalimy menu i dogadamy szczegóły. Po drodze pokażemy ci kilka rzeczy. - Zarządziła Gabriela i machnęła ręką na nadjeżdżający powóz.
- Nie używamy tutaj samochodów, za bardzo zatruwają powietrze. - Wyjaśniła Anna. - Pamiętaj, że znajdujemy się pod ziemią. Tutaj używa się tylko powozów, testrali, mioteł i innych cichych pojazdów.
- A daleko do tej restauracji? - Zainteresował się Velkan.
- Ano, trochę. - Przyznała Anna. - Ale po drodze jest kilka miejsc, o które musimy zahaczyć.
- Już się boję...
***
- Moje biedne nogi. - Jęknęła Gabriela opadając na kanapie we własnym gabinecie.
- Długo was nie było. - Zauważył Pablo. - Dochodzi północ, myślałem, że się spóźnicie.
- Nie wiedzieliśmy, że przygotowywanie ślubu to taka ciężka praca! - Przyznał Velkan. - Dlatego tak się to przeciągnęło. Pytał ktoś o nas?
- Tak, Victoria przekazała mi, że jej się nudzi, więc zaprosiłem ją na wieczór. Catherine i Oteos też mają przyjść. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać?
- Nie! Z nieba nam spadną! - Ucieszyła się Gabriela. - Chcę, żeby Victoria była moim świadkiem, a Gwen, Hermiona i Catherine będą druhnami. Przynajmniej taką mam nadzieję - Dodała po chwili.
- Dużo zostało wam jeszcze do załatwienia? - Zainteresował się Krukon.
- Nie, w sumie to prawie koniec. - Odpowiedział Velkan. - Ja muszę tylko odebrać mój garnitur, Gabriela już zamówiła suknię i musi jeszcze wybrać te dla druhen, prawda?
- Tak, właśnie mam nadzieję, że dziewczyny mi pomogą.
- Aha, Velkan. List do ciebie przyszedł. - Przypomniał sobie Pablo.
- Oho, to pewnie odpowiedź.
Władca uśmiechnął się i szybko rozdarł podaną mu kopertę. Przebiegł wzrokiem po tekście i uśmiechnął się szeroko.
- Od kogo to? - Zainteresowała się Gabriela.
- Od Knota. Napisałem do niego rano. - Zrobił krótką pauzę, po czym zakomunikował poważnym tonem. - Za trzy dni jadę do Ministerstwa, żebyś miała pełnoletniego męża.
- Co? - Zdziwił się Pablo. - I po co ci to?
- Zgodnie z prawem moim opiekunem jest ciotka Petunia. Bez jej zgody nie mogę prawie niczego załatwić. Dlatego spytałem, czy możliwe jest, abym szybciej osiągnął pełnoletniość.
- To świetnie! - Ucieszyła się Gabriela. - Będziesz mógł kupić legalnie butelkę wina!
- Ha, ha, bardzo śmieszne. - Mruknął chłopak.
- No dobra, laski, trzeba iść, bo znowu się spóźnimy. - Zarządziła Gabriela.
Okazał się, że reszta już na nich czekała. Oteos jak zwykle stanął na wysokości zadania i zagadywał Hermionę, która wyglądała na całkiem zadowoloną.
- No nareszcie! - Przywitała ich Victoria. - Już myślałam, że olaliście przyjaciół!
- Przepraszamy, ale strasznie przeciągnął nam się pobyt w Inferopidum.
- Jasne, jasne. - Wtrącił się Oteos. - A zresztą, dobrze, że już jesteście. Poza tym już zdążyliśmy poznać waszą uroczą przyjaciółkę.
Impreza rozkręcała się coraz bardziej. Elf przyniósł ze sobą kilka butelek słodkiego wina, którym wszyscy raczyli się z przyjemnością. Po godzinie dziewczyny zajęły jeden kąt pokoju, aby ustalić wzory sukni dla druhen, a mężczyźni skupili się na organizacji wieczoru kawalerskiego.
Hermiona zyskała sympatię wszystkich, a w szczególności Oteosa, któremu dziewczyna bardzo się spodobała. Spotkanie zakończyli tuż przed świtem, więc pozostali na koniec nocy w Pokoju Życzeń.
★♡★♡★♡★♡★
Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:
Ach, jeszcze trzy rozdziały do końca tej uroczej opowieści, ale szczerze powiem, że im bliżej końca, tym mniej błędów! Jestem dumna z autorki :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top