Rozdział 13: Skalpel atakuje
Velkan wyszedł z gabinetu dyrektora i skierował swoje kroki do pokoju wspólnego. Nie miał na razie lekcji, więc marzył tylko o tym, żeby zażyć porcję eliksiru uśmierzającego ból. Ten, który Pablo podał mu w nocy, przestał już działać.
Szedł korytarzami ciskając wszędzie spojrzenia zdolne zabić. Był świadomy, że fakt, iż jego ramię pulsowało tępym bólem, nie było winą innych uczniów, jednak nie mógł się powstrzymać. Doszedł do portretu Grubej Damy, podał hasło i, nie rozglądając się, ruszył do swojej sypialni.
Usłyszał trzy przyciszone głosy, jednak gdy tylko nacisnął klamkę, Ron, Neville i Seamus natychmiast zamilkli. To tylko utwierdziło Velkana w przekonaniu, że właśnie był tematem rozmowy trzech chłopaków. Nie miał zamiaru się tym jednak przejmować, ponieważ jego ramię brutalnie domagało się uwagi. Nie zważając na nienaturalną ciszę i pytające spojrzenia współlokatorów rzucił tylko ciche:
- Nie przeszkadzajcie sobie.
Podszedł do swojego kufra. Nie za bardzo wiedział, co w nim znajdzie, bo rzadko robił tam porządki. Jednak, kiedy tępy ból zmienił się w nieznośne pieczenie, postanowił całkowicie to zignorować. Nie obchodziło go nawet, że chłopaki mogą zobaczyć za dużo. W tym momencie myślał tylko o jednym, małej fiolce pełnej zbawiennej, błękitnej substancji.
Ukląkł przed skrzynią, otworzył wieko i zaczął wyciągać z niej niecodzienne przedmioty. Na samej górze leżało kilka kompletów szat, później na ziemi wylądowały grube księgi oprawione w skórę - na szczęście były stare i nie można było odczytać tytułów - następnie trzy zatrute strzały - prezent od Vincenta- aż wreszcie Velkan dostrzegł małą, drewnianą skrzynkę. Z tryumfalnym uśmiechem na ustach wyciągnął ją i otworzył. W środku znajdowało się kilkanaście fiolek różnych eliksirów, w większości uspokajających i na bazie hemoglobiny, ale w prawym rogu dostrzegł przebłysk nadziei.
Tak!
To on!
Jego jedyny sprzymierzeniec w tym cholernym pokoju. Złapał ją i natychmiast pociągnął zdrowy łyk, opróżniając fiolkę do połowy. Dopiero po kilku sekundach, kiedy eliksir zaczął działać, Velkan spojrzał na wpatrzonych w niego kolegów. Powstrzymał się od komentarza i tylko uśmiechnął się ironicznie. Jednym ruchem różdżki wrzucił rzeczy z powrotem do kufra, zatrzasnął go i chowając fiolkę do kieszeni, udał się na lekcje.
Pierwsze miał zielarstwo, więc Pablo spotkał obok drzwi wyjściowych.
- Jak tam ręka? - Zapytał z nutką troski w głosie.
- Nie jest źle, przed chwilą zażyłem porcję eliksiru i na razie nie boli. - Valerious uśmiechnął się lekko, co nadało jego twarzy jeszcze bardziej upiorny wygląd.
- Widziałeś się w lustrze? - Pablo zręcznie udał przerażenie.
- Nie, a coś jest nie tak? - Zdziwił się chłopak.
Rzeczywiście, jakoś ostatnio nie zwracał uwagi na swój wygląd.
- To powiem tak, ciemne podkowy pod oczami, sinawe usta, kredowobiała twarz, przekrwione oczy i mętne spojrzenie. Wystarczy?
- No, teoretycznie. - Velkan wiedział, że, jako damphir, ma obniżone tętno do około dwudziestu uderzeń na minutę, a jego organizm może wytrzymać bez tlenu nawet dwadzieścia minut i z tym wiązała się blada cera, a mętny wzrok był skutkiem eliksiru przeciwbólowego.
- Idziemy, przystojniaku? - zaśmiał się Pablo i ruszył w kierunku cieplarni.
Chłopak doszedł do wniosku, że naprawdę wygląda źle, kiedy pani Sprout spytała go, czy na pewno dobrze się czuje. Odpowiedział, że tak i razem z Pablo zajął miejsce przy oddalonej od biurka grządce, a raczej baseniku pełnego cebulek Bakony'iego. Były one niebezpieczne, ale odpowiednio przyrządzone, leczyły nawet poważne poparzenia.
- Przed sobą macie naczynia z pewnymi, bardzo przydatnymi roślinami. - Zaczęła nauczycielka. - Kto wie, jak się one nazywają i co takiego pożytecznego można z nimi zrobić?
Jak można się było spodziewać ręka Hermiony pomknęła w górę.
- Są to cebulki Bakony'iego. Są bardzo trujące, ale pod postacią maści leczą bardzo poważne poparzenia.
- Znakomicie! - Zachwyciła się pani Sprout. - Dziesięć punktów dla Gryffindor! Macie za zadanie przesadzić je, nie uszkadzając korzeni. Uważajcie, bo każdy kontakt z nieosłoniętą skórą może skończyć się paskudną blizną. W ich sokach jest bardzo duże stężenie żrących substancji. A teraz do dzieła, zabierajcie się do pracy!
Wszyscy chcieli mieć to szybko za sobą, więc po chwili słychać było tylko chlupot wody i ciche szepty niektórych uczniów. Velkan zaklął w myślach. Kontakt z wodą oznaczał, że będzie musiał podwinąć rękawy. Nawet nie łudził się, że nikt nie zauważy jego bandaża. Tym bardziej że niecałe trzy metry od niego pracowali Hermiona i Neavile, który cały czas starał się unikać jego spojrzenia.
- Myślisz, że kontakt z wodą mi nie zaszkodzi? - Zapytał Velkan szeptem Pablo.
- Nie, sądzę. Jednak bandaż na pewno zwróci czyjąś uwagę. - Odpowiedział tamten, również przyciszonym głosem. - Może go zamaskujesz?
- Nie, to odpada. Jak wyjmę rękę z tej zielonej wody trudno będzie nie zauważyć, że pewna jej część jest całkowicie sucha i czysta. - Chłopak wzruszył ramionami. - A w sumie, co mi tam? Przecież każdy mógł się zaciąć przy goleniu. - Uśmiechnął się szelmowsko.
- Tak, szczególnie pozostawiając piętnastocentymetrową ranę na prawej ręce, która tak krwawiła, że trzeba było zawinąć ramię w bandaż elastyczny. - Pablo pokiwał głową i pomógł przyjacielowi odsłonić ramię.
Velkan z lekkim trudem poruszał ręką, ale wystarczyło to, by sprawnie wykonać polecone im zadanie. W Necronopolis uczyli się obchodzić się z najróżniejszymi roślinami, dlatego wiedzieli, że wszystkie trujące rośliny wodne przesadza się łapiąc je tuż pod powierzchnią wody i ostrożnie wykręcając z dna.
- Potter, dobrze się czujesz? - Zapytała pani Sprout lekko zaniepokojonym głosem, kiedy podeszła do ich stanowiska.
- Tak, wszystko wporządku - Odparł chłopak.
Szybko osuszył bandaż, by jak najszybciej schować go pod szatą.
- Oparzyłeś się? Mówiłam, żebyście uważali z tymi cebulkami. Są naprawdę zdradzieckie. Powinieneś pokazać to pani Pomfrey.
- Nic mi nie jest. Stłukłem lusterko i tak niefortunnie się skaleczyłem. - Powiedział chłopak.
Z ulgą usłyszał dźwięk dzwonka. Korzystając z zamieszania wycofał się w kierunku zamku.
- Czego chciała? - Był ciekawy Pablo. - Przypuszczam, że chodziło jej o twój bandaż.
- Tak. Nie rozumiem, dlaczego zwykły opatrunek wywołuje tyle kontrowersji. - Chłopak był nieco zirytowany.
- Wiesz, czarodzieje swoje rany po prostu leczą zaklęciami. - Powiedział Pablo z miną człowieka, który tłumaczy dziecku, dlaczego niebo jest błękitne.
- Może i masz rację. Nie mam zamiaru się tym przejmować.
Teraz mieli mieć eliksiry, więc udali się w stronę lochów. Przypuszczali, że, po incydencie z Malfoyem, profesor może być nie w humorze. Przed klasą stał na razie tylko Michael, dla którego była to pierwsza lekcja.
- Tylko nie pytaj jak ręka, bo zaraz upuszczę ci trochę krwi. - Uprzedził przyjaciela Velkan, gdy ten tylko otworzył usta.
- Aż tak źle?
Miał lekkie wyrzuty sumienia, więc jasne było, że interesował go stan dhampira.
- Nie, tylko od rana już zdążyłem dowiedzieć się jak okropnie wyglądam i, że bandaż w czarodziejskim świecie to coś, co najmniej, dziwnego. - Mruknął chłopak z kwaśną miną.
- Dobra, o nic nie pytam! - Uśmiechnął się blondyn. - Poza tym zaczynają się już schodzić, więc najlepiej będzie, jeśli zakończymy tę rozmowę.
- Tak. - Zgodził się chętnie Valerious. - Jak myślcie? Co Nietoperz dzisiaj wymyśli?
- Eliksir usypiający, panie Potter. - Usłyszeli cichy, ociekający jadem głos.
Velkan, zły na siebie, odwrócił się i ujrzał wpatrującą się w niego parę czarnych jak dwa tunele oczu.
- Witam, profesorze. - Mruknął cicho chłopak, jednak nie spuścił wzroku.
- Trzydzieści punktów od Gryffindor, a ty masz u mnie szlaban, jutro o osiemnastej.
- Dobrze, profesorze. - Powiedział to, jakby było mu to całkowicie obojętne.
Snape tylko zmrużył oczy i otworzył drzwi klasy, powstrzymując się od komentarza.
- Jak już słyszeliście, dziś macie uwarzyć eliksir usypiający. - Zaczął profesor omiatając klasę chłodnym wzrokiem. - Macie na to całą lekcję.
Trójka przyjaciół miała ułatwione zadanie, ponieważ Oteos miał „lekkiego" bzika na punkcie eliksirów i pokazał jak szybciej przygotować wszystkie eliksiry, choć wymagało to większego skupienia i koncentracji.
Snape wziął sobie za punkt honoru utrudnić im pracę, więc chodził po klasie z małym notatnikiem i zadawał różne pytania uczniom. Sprawdzał również, na jakim etapie są ich eliksiry. Pablo pierwszy skończył swój eliksir, zaraz po nim Michael. Obaj zaczęli przyglądać profesorowi, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy szedł w ich stronę. Na nieszczęście Velkana, to właśnie jego miał zamiar pomęczyć. Akurat w najważniejszym momencie warzenia. Chłopak starał się podzielić swoją uwagę, choć przyszło mu to z największym trudem. Dodatkowo, ruchy utrudniał bandaż. Najpierw Snape przyglądał się chwilę jego pracy. Po kilku uwagach, które Valerious puścił mimo uszu, zaczął zadawać pytania.
- Ile liści mięty pieprzowej dodałeś?
- 13 gramów. - Powiedział chłopak, odliczając dokładnie siedem kropli wywaru z dziurawca.
- A w jakich sytuacjach eliksir nie powinien być podawany? - Profesor najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić.
- Pod tą postacią.
Zamieszał go trzykrotnie w prawo i dwukrotnie w lewo. Eliksir miał teraz kolor dojrzałych jagód i konsystencję karmelu.
- Nie powinny pić go kobiety w ciąży i ludzie cierpiący na smoczą ospę, ale kiedy zamiast dendery dodamy...
Jego wywar zabulgotał i zaczął niebezpiecznie podnosić swój poziom. Velkan błyskawicznie chwycił fiolkę z czerwoną substancją, odmierzył trzy krople i wrzucił je do kociołka. Nastąpił mały wybuch i eliksir spokojnie opadł, leniwie bulgocząc. Miał teraz delikatny, błękitny kolor. Chłopak uśmiechnął się tryumfalnie i dokończył wypowiedź.
- Kiedy zamiast dendery dodamy rumianek będzie on odpowiedni nawet dla niemowląt.
- Może powie mi pan, panie Potter, dlaczego nie korzysta pan z instrukcji zawartych w książce tylko sam próbuje uwarzyć ten eliksir? Czyżby było to poniżej pańskiej godności?
Jego głos wyrażał kpinę, ale trudno mu było się przyznać, że wyczyn chłopaka zrobił na nim niemałe wrażenie. Znał sposób, który wykorzystał chłopak, ale sam używał go jedynie, kiedy bardzo się spieszył. Wymagał on bowiem więcej energii i był bardzo męczący.
- Nie mówił pan, profesorze, że musimy korzystać z przepisów podawanych przez autora naszej książki. Poza tym sposób, który znalazłem w bibliotece bardziej mi się spodobał.
- Powiedzmy, że jest poprawny. - Mruknął Snape i odszedł w stronę swojego biurka.
Velkan poczuł się strasznie. Ogarnęła go niczym nieuzasadniona panika. Szybko omiótł salę wzrokiem, ale nie zauważył niczego, co mogło wywołać w nim takie uczucie. Poczuł, że nie może nabrać tchu. Chciał za wszelką cenę zaczerpnąć powietrza, ale nie był w stanie. Nagle jego prawą łopatkę przeszył straszny ból. Nie zdążył nawet krzyknąć, ponieważ zrobiło mu się ciemno przed oczami i upadł na zimną posadzkę.
- Profesorze! - Krzyknęła piskliwie Hermiona.
Pablo i Michael natychmiast podbiegli do przyjaciela. Był cały sztywny, oczy miał otwarte, ale nie reagował na nic. Drżał tylko lekko.
- Odsuńcie się! - Warknął Snape. - Trzeba go zanieść do skrzydła szpitalnego. Costello, Granger, weźcie go!
Pablo skinął głową i wziął przyjaciela na niewidzialne nosze i razem z bladą Hermioną skierował swe kroki do królestwa pani Pomfrey. Z każdym krokiem coraz bardziej się denerwował. Nie tylko dlatego, że Velkan zasłabł bez żadnej przyczyny, ale pielęgniarka na pewno będzie chciała zrobić podstawowe badania, więc rytm i częstotliwość bicia serca chłopaka może sprowokować tylko kolejną falę pytań.
- Co się stało, na bodę Merlina?! - Naprzeciw wyszła im Gabriela. - Michael powiedział, że Velkan miał jakiś napad.
- Harry nagle upadł na podłogę i stracił przytomność - Powiedziała natychmiast Hermiona. - Profesor Snape kazał nam zanieść go do Skrzydła Szpitalnego.
- Ale pani Pomfrey wyszła do Hogsmeade po lekarstwa. Powinna wrócić najwcześniej za godzinę. Ja się nim zajmę.
Skierowali swoje kroki do skrzydła szpitalnego. Tam ułożyli go nawolnym łóżku.
- Panno Granger, może pani wracać na lekcje. - Powiedziała Gabriela. - To, co będę z nim robić może być dość nieprzyjemne.
- Ale ja chcę zostać! - Zbulwersowała się dziewczyna.
- To nie jest dobry pomysł. Będziesz tylko przeszkadzać.
Gabriela była nieugięta, więc w końcu Gryfonka wyszła z sali trzaskając drzwiami.
- Zabieramy go. - Mruknęła elfka, złapała narzeczonego na ręce i przeniosła się do wieży Necronomiconu.
- Biegnij po Vincenta! - Powiedziała i ułożyła Velkana na łóżku.
Znajdowali się w sali, w której chłopak dochodził do siebie po bójce z gangiem odrzuconych. O kilku chwilach przybiegli Vincent i Oteos.*
- Co się stało?! - Zapytał natychmiast ten drugi, podczas gdy Valium zaczął badać Mistrza.
- Podczas eliksirów zaczął nerwowo rozglądać się po klasie, później oczy mu się zrobiły jak dwa galeony i upadł. Cały sztywny leżał na posadzce i nie reagował na nic! - Zrelacjonował szybko Pablo.
- Wszystko wraca do normy. - Zakomunikował Vincent.
Rzeczywiście, klatka piersiowa młodego przywódcy zaczęła podnosić się i opadać w normalnym tempie, a on sam poruszył się lekko.
Siedzieli przy nim przez kolejną godzinę. Nagle chłopak z krzykiem usiadł na łóżku i zaczął niespokojnie rozglądać się po pokoju.
- Spokojnie, to my!
Vincent starał się go przytrzymać, aż w końcu Velkan przestał się wyrywać.
- Wszystko w porządku? - Zapytała Gabriela.
- Chyba tak. Co się stało? - Valerious wyglądał na zaniepokojonego.
- Nie mamy pojęcia.
- Pamiętam, że mieliśmy eliksiry i nagle poczułem narastającą panikę. Nie mam pojęcia dlaczego. Później tylko ból w plecach i chyba zemdlałe.
- Ściągnij koszulkę. - Polecił Oteos.
Velkan posłusznie spełnił polecenie. Jego prawa łopatka była zaczerwieniona, a tatuaż nadzwyczaj wyraźny.
- Chyba już wiem, o co może chodzić. - Powiedział Vincent. - Wszystkie wampiry są ze sobą mocno związane. Kiedy jeden z nich ginie każdy odczuwa niepokój, ale jest to tylko chwilowe uczucie bezgranicznego smutku, które przechodzi po kilku sekundach. Niektórzy nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje i te ataki po prostu bagatelizują. Myślę, że Velkan, jako nasz Mistrz, może odczuwać to trochę bardziej intensywnie.
- To ma być „trochę bardziej intensywnie"?! - Gabriela zrobiła dziwną minę.
- Czyli przed chwilą ktoś z nas zginął? - Upewnił się chłopak.
- Tak. Ja też to czułem, dlatego właśnie Anna pojechała szukać ciała. Niedługo powinna wrócić, bo potrafimy namierzyć wszystkie wampiry na świecie dzięki niezwykłym właściwościom naszej krwi. Możemy...
Do pokoju jak burza wpadła Anna. Była ubrana w ciemne jeansy, czarne glany i skórzaną krótką kurtkę.
- Velkan! Co się stało!?
- Nic, naprawdę. - Chłopak wstał i przytulił babkę. - Miło cię widzieć.
- Znalazłaś tego nieszczęśnika? - Zapytała Gabriela.
- Tak. - Kobieta wzdrygnęła się mimowolnie. - Ale trudno nam jest określić, kim był.
Całą szóstką udali się do innego pomieszczenia, które okazało się kostnicą. Na metalowym stole leżało ciało, a raczej coś, co kiedyś było ciałem. Można było tylko rozpoznać głowę oddzieloną od reszty ciała, lewą rękę i stopę. Reszta wyglądała jak krwawa mielonka.
- Niech zgadnę. - Powiedział Vincent ze zwykłą mu ironią. - Skalpel?
- Jak widzisz. - Powiedziała Anna, patrząc na nieszczęśnika. - Całą twarz ma we krwi. Musiał próbować z nim rozmawiać.
- Mam tylko nadzieję, że tamten nic mu nie powiedział. - Wtrącił Oteos zatykając usta ręką. - Możemy już stąd wyjść?
★♡★♡★♡★♡★
Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:
*Oryginalnie pisało „O kilku chwilach wpadli do niej Vincent i Oteos" i wiem, że chodziło o salę, ale zabrzmiało to dziwnie, więc zmieniłam na „O kilku chwilach przybiegli Vincent i Oteos", żeby lepiej się czytało, ale sens pozostawiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top