Rozdział 16
Draco był w swoim dormitorium. Czytał list od swojego ojca.
Draco!!!
Zawiodłeś mnie i mojego pana. Nie jesteś już moim synem. Możesz nie wracać do domu. Nie mam zamiaru płacić za twoje błędy. Bratasz się z wrogiem. Co jest niedopuszczalne. Pamiętaj za ten czyn zginiesz
Lucjusz Malfoy.
Nie czuł się przejęty z tego powodu. Tylko gdzie będzie mieszkał. Zastanawiał się nad tym co ma mu do powiedzenia Harry. Ciągle słyszał w swojej głowie: On nie jest w stanie się poświęcić, ale wtedy Draco przypomniał sobie dzień kiedy uratował go Harry.
-Już to zrobił.
Dochodziła 20.00. Draco wyszedł z dormitorium. W pokoju wspólnym natknął się na Pansy i Zabiniego.
-Gdzie idziesz?
-Na spotkanie.
-Pewnie z Potterem. Nie pamiętasz co ci mówiliśmy. On nie...
-Już to zrobił.
-Co?Kiedy?
-Tego dnia gdy mnie uratował przed Bellatriks. A teraz wybaczcie.
Pognał po schodach. Doszedł do Pokoju Życzeń, lecz gryfona jeszcze nie było. Usłyszał kroki, a należały one...no tak do Pottera.
-Hej Draco.
-Cześć
-Wejdźmy do środka, to będzie trudna rozmowa.
Draco wszedł do środka. Usiedli na przeciw siebie.
-No więc co chcesz wiedzieć. Tak na początek.
-O czym mówiłeś przez sen w skrzydle szpitalnym?
-Usłyszałeś przepowiednię, która zniszczyła mi życie. Przez nią zginęli moi rodzice i z niej wynika, że mam być ofiarą lub mordercą.
-Że jak?
-No tak po porostu. Co gorsza to właśnie ją chciał wykraść twój ojciec w Departamencie tajemnic kiedy zginął Syriusz.
-Czyli siedział w Azkabanie za to, że nie wykradł tych bredni?
-To nie są brednie, to prawda.
-Czyli to...ty masz być tą osobą. Przecież to nie musisz być ty.
-Ale jestem ja, choć mógł to być Neville, no ale Voldemort sam sobie wybrał.
-Jak to wybrał?
-Naznaczył mnie-pokazał bliznę.
-Nie zazdroszczę.
-No, jakieś masz jeszcze pytania?
-Tak, kim był ten facet i czemu przeciął ci nadgarstek.
-Ten facet to Andrew Helios, a nadgarstek mi przeciął bo chciał usłyszeć drugą przepowiednie.
-I....
-No w tej przepowiedni jest mowa o 6 złotych i 12 srebrnych wojowników, a jednym z 12 jesteś ty.
-Że co? Ty nie mówisz poważnie.
-Całkiem poważnie i dlatego chcę przyjąć cię na szkolenie.
-Jakie znowu szkolenie?
-Żebyś się wzmocnił, w końcu muszę stworzyć to drugie bractwo.
-To jest jakieś pierwsze
-No tak. Do tego należę ja. Jest to bractwo złotego feniksa.
-A że tak zapytam kiedy to szkolenie i ile potrwa?
-Potrwa 3 lata, a zaczynamy po świętach.
-Jak to 3 lata?
-Spokojnie tutaj miną 3 godziny.
-Acha.
-A więc się zgadzasz.
-Nie zaczyna się zdania od „a więc" i tak zgadzam się.
-To ekstra.
-A kto będzie jeszcze należał do tej 12.
-Dowiesz się na miejscu, a tak w ogóle to o tym ani słowa.
-Jasne.
Harry już miał wstać, ale Draco patrzył nieprzytomnie w jakiś punkt.
-Draco, coś się stało?
-Nie nic.
-Przecież widzę
-Mój ojciec się mnie wyrzekł i nie mam z kim mieszkać.
-To może przyjedziesz do mnie na święta. W końcu mam dom i planuję zaprosić wszystkich przyjaciół.
-Dzięki, tylko nie mam rodziny więc gdzie mam się podziać na wakacje.
-O ile ten stary Drops nie wyśle mnie do Dursley'ów to możesz mieszkać ze mną. Wiesz nigdy nie myślałem, że cię o coś takiego zapytam, ale...
-No wykrztuś to z siebie.
-...czy nie chciałbyś być moim bratem?
-Ja...ja...nie wiem. Myślę, że tak, ale w jaki sposób.
-Rytuał bractwa krwi.
Po policzkach Draco popłynęły łzy.
-Co jest?
-Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle dobrego.
-Jeszcze nie wiesz wszystkiego. Poza tym nie chcę, żebyś się upodabniał do mnie i miał takie zasrane życie.
-Dlaczego?
-Ty wychowywałeś się w luksusach, a ja wręcz przeciwnie, bo w komórce pod schodami. Jestem typem samotnika, który dusi w sobie smutki i żale.Ty nie musisz być taki. Mną sterują ludzie i chyba nie mogą się przyzwyczaić, że się zmieniłem. Nie jestem pieskiem Dropsa.
-Chyba masz rację braciszku. Tylko mam pytanie, czy będę musiał zmieniać nazwisko.
-No będzie dopisane z boku Potter.
-Dziwnie to brzmi Draco Malfoy-Potter. Nigdy bym nie pomyślał, że moje życie aż tak się zmieni.
-No cóż. O MAMO!!!
-Co?
-Już 22.37
-Co?
-Lecimy do dormitoriów.
Harry biegł pędem przez korytarz na trzecim piętrze. Niestety natknął się na Filcha.
-Potter co tu robisz w środku nocy.
-Eee...
-Idziemy do nauczyciela.
No to po mnie-pomyślał. Zmierzali do klasy Remusa.
Wpadli do środka. Przy stole siedzieli Remus i Syriusz.
-Potter wałęsał się po korytarzach.
-Dobrze zajmę się nim-powiedział Remus.
Filch niezadowolony wyszedł z klasy.
-Harry czy ty za każdym razem musisz się pakować w kłopoty?
-To one po mnie przychodzą. Właśnie miałem cię o coś zapytać.
-No
-Czy Draco może przyjechać do nas na święta.
-Ten ślizgon?
-No, bo odtrącił rodzinę i chce walczyć z Gadem, a ojciec powiedział, że ma nie wracać do domu i...
-Dobra, dobra to twój dom zapraszaj kogo chcesz.
Harry był szczęśliwy, ale czy powiedzieć im teraz o bractwie? Nie nie teraz.
-Dobrze się czujesz?
-Tak zamyśliłem się.
-Idź do dormitorium.
Harry wyszedł na korytarz. Cieszył się, że wreszcie pójdzie spać, ale nie długo. Znak bractwa dawał znać. Harry popędził do wieży bractwa.
-Co jest?
-Atak na miasteczko Sintown.
-Dobra idziemy się przebrać.
Harry pobiegł w stronę dormitorium. Przebrał się w szaty bojowe.
Teleportowali się koło tego miasteczka. Harry zmienił się w feniksa. Miasto było atakowane ze wszystkich stron. Bractwo deportowało się w sam środek walki.
-Larysa i Pyton na prawo, Cętka, Sasza i Pazur na lewo ja wezmę środek.
Harry walczył z kilkoma śmierciożercami, nagle zauważył zaklęcie lecące w stronę Cętki. Była to Avada. Harry odepchnął ją w ostatniej chwili. Sam powalił około 50 śmierciojadów. W czasie walki usłyszał krzyk kobiety. Pognał w tamtą stronę. Wpadł do małego domku. Zobaczył tam Belle z różdżką wycelowaną w kobietę i dwójkę dzieci.
-No Bella nie masz nic lepszego do roboty.
-Kim jesteś?
-Jestem Szpon. Przywódca bractwa złotego feniksa, a tym mi przeszkadzasz.
-Chyba śnisz.
-To może powalczymy. Tylko wyjdźmy na zewnątrz.
Bella wyszła z drwiącym uśmieszkiem.
-No to walcz.
Harry posłał w jej stronę kulę ciemności. Ta zwijała się z bólu. Ze względu iż Harry zmienił kolor oczu, nie mogła dostrzec ich prawdziwego koloru.
-Crucio-wrzasnął. Siła zaklęcia była ogromna. Nawet cruciatusy Czarnego Pana nie są takie bolesne.
-Masz dość?
To psychopata-pomyślała.
-Nigdy.
Harry trafił ją tą samą klątwą co wtedy w Hogsmead.
Krzyczała co było miodem dla jego uszu. Nie chciał zabić. Oplótł ją linami. Potem zjawił się zakon.
-Co tu się dzieje?
Walka dobiegła końca. Spóźnili się.
-Kim jesteście?
Harry pomyślał, że ujawni trochę szczegółów.
-Jesteśmy bractwem złotego feniksa. Ja jestem przywódcą, a zwą mnie szpon. Reszta to Larysa, Sasza, Pyton, Cętka i Pazur.
Jesteśmy po stronie dobra, ale nie służymy nikomu.
Po plecach ludzi z zakonu przeszły ciarki. Byli bardzo silni, aż za silni. Nawet Dambeldore nie mógł się z nimi mierzyć. Szpon podszedł do Cętki.
-Jakie straty?
-Zginęło dwóch mugoli.
-O dwóch za dużo, znikamy.
Odwrócili się i zniknęli w płomieniach.
Kim byli? Najbardziej zdziwieni byli Remus, Tonks i Syriusz. Znali skądś te ruchy. Nie wiedzieli skąd, ale mieli wrażenie, że ich znają. Wszystkiemu bacznie przyglądała się Rita Skeeter. Co oznaczało nowy artykuł.
Wrócili do wieży bractwa. Carmen dostała jakąś klątwom, ale szybko się wyleczyła.
-Musisz bardziej uważać.
-Wiem i dziękuje za pomoc.
-Nie ma sprawy, a chcę was jeszcze o coś zapytać.
-TAK?-odparli.
-Nie chcecie spędzić ze mną świąt?
-Jasne. -rzucili się mu na szyję.
-Dobra złaźcie już ze mnie. Dobranoc.
Teleportowali się do swoich dormitoriów. Harry padł na łóżko i zasnął.
***************************************************************************************************** Mam nadzieję że rozdział się spodoba. Mam teraz więcej czasu więc rozdziały powinny być częściej. Miłych wakacji życzę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top