Rozdział 8: Szlaban i zadziwiające odkrycie Aurelii
Przez resztę dnia Snape chodził po szkole wściekły. Podejrzewał, kto zrobił z niego idiotę, ale nie miał dowodów. Za to czwórka elfów bawiła się świetnie. Po zakończeniu lekcji zabrali się za odrabianie zadań domowych, co zajęło im półtorej godziny. Do szlabanu zostało im jeszcze 30 minut, więc zabrali się za zwiedzanie zamku. Wpadli na pomysł, żeby udoskonalić Mapę Huncwotów. Pierwszym dodanym pomieszczeniem był Pokój Życzeń.
Równo o 17:00 zapukali do dębowych drzwi, prowadzących do gabinetu Postrachu Hogwartu. Usłyszawszy zaproszenie, Harry otworzył drzwi, a Erik, który stał na samym końcu popchnął resztę, co w efekcie spowodowało, że cała czwórka wpadła z hukiem do gabinetu. Miał on naprawdę mroczny charakter. Regały stojące pod ścianami zastawione były słoikami, zawierającymi składniki eliksirów, podłoga była z kamienia, a innymi meblami znajdującymi się w pomieszczeniu były cztery krzesła, biurko i fotel.
- O, widzę, że postanowiliście się zjawić. - Syknął profesor na powitanie.
- Dzień dobry. - Powiedziała czwórka jednocześnie i uśmiechnęli się szeroko.
- Bez takich, dobrze? Dzisiaj macie uporządkować i odnowić stare akta pana Filcha. - Wskazał na cztery pudła stojące pod ścianą. - Bez użycia czarów. - Dodał i zabrał im różdżki. Nie wiedział, że nie ma to żadnego sensu. - Wracam za godzinę. - I wszedł z gabinetu trzaskając drzwiami.
- Hahaha! - Zaśmiał się Erik. - Ale z niego łoś...haha...zabierać nam różdżki...nie mogę! - Śmiał się jak opętany.
- Zamknij się! Masz jakąś fazę, czy co? - Zapytała Amy, ale widać było, że ledwie nad sobą panuje.
- No dobra, panienki, trzeba coś z tym zrobić. - Powiedział Potter i po pięciu minutach (z „małą" pomocą magii bezróżdżkowej) zakończył ich zadanie.
- To, co teraz robimy? - Zapytał David.
- Może pokerka? - Zaproponował Harry.
- Jasne.
Rozsiedli się wygodnie na wyczarowanych przez nich poduszkach i popijając podrasowane kremowe piwo, grali w karty. Właśnie taki rozkoszny widok zastał Snape, który wrócił po około 40 minutach.
- Co wy tutaj wyprawiacie!? - Krzyknął, trzaskając drzwiami.
- Gramy w pokera, przyłączy się pan? - Zapytał Erik z uśmiechem, pociągając łyk ze swojej butelki.
- Żarty sobie robicie!? Natychmiast to złóżcie! - Krzyknął nauczyciel i usiadł w swoim fotelu, opanowując nerwy.
Młodzież wzruszyła ramionami i odesłała wszystko do swojej kwatery.
- Możemy odzyskać różdżki?- Zapytała grzecznie Amy.
Snape tylko skinął głową i oddał im ich „broń".
- Czy to już koniec szlabanu? - Zapytał David z doskonale udawaną nadzieją w głosie. Tak naprawdę to świetnie się bawili.
- Nie, musimy porozmawiać. Usiądźcie. - Mężczyzna wyczarował cztery krzesła.
- Dziękuję, postoimy. O czym pan chciał z nami rozmawiać? - Zapytał Erik
- Chodzi o te dzisiejsze numery. Możecie wyglądać najbardziej niewinnie na świecie, a ja i tak wiem, że to wy. - Podniósł rękę, bo Harry chciał mu przerwać. - I nie zaprzeczaj, Potter. Jesteście tak samo nadęci, pewni siebie i aroganccy jak dawniej Huncwoci. A ty, Potter, jesteś tak samo niemożliwy, jak twój ojciec.
Tym razem Nietoperz przesadził i elfy o tym wiedziały. Od Harry'ego było można wyczuć ujawniającą się moc.
- A teraz niech pan posłucha. - Powiedział złowieszczo cichym głosem, podchodząc do biurka i nachylając się ku twarzy Snape'a tak, by patrzeć prosto w jego czarne, jak dwa żuki oczy. - Niech pan nigdy nie waży się obrażać mich rodziców. - Mistrz mimowolnie wcisnął się w fotel i starał się odwrócić wzrok. - Może to panu nie wyjść na dobre. I proszę z nami nie zadzierać, bo możemy panu bardziej zniszczyć życie. - Chłopak pieszczotliwie dotknął swojej różdżki, prostując się. - Mam nadzieję, że się rozumiemy. Do widzenia.
Cała czwórka wyszła z gabinetu. Snape jeszcze chwilę nie mógł się po tym otrząsnąć. Ten chłopak wzbudził w nim większy strach niż Voldemort kiedykolwiek.
***
- Stary, to było niesamowite! - PowiedziałErik, kiedy już siedzieli w swoim salonie. - Normalnie mi włosy stanęły dęba!
- Dzięki, to moje naturalne zdolności. - Uśmiechnął się słodko i rozłożył w fotelu.
- A swoją drogą, nie sądzisz, że trochę przesadziłeś? - Zapytała Amy, sadowiąc się mu na kolanach. - Może teraz pójść do dyrektora.
- I co z tego? Poza tym nic nie zrobi. Widziałem w jego oczach, że autentycznie się mnie bał. - Uśmiechnął się chłopak. - To, co mamy w planie? Jest dopiero szósta. Co powiecie na wycieczkę na boisko?
- Ja jestem za. - Powiedzieli jednocześnie David i Erik, uśmiechając się szeroko.
- Ja też, ale lecę z tobą. - Zastrzegła dziewczyna i pierwsza wybiegła z pokoju.
Chłopcy przywołali swoje miotły i poszli w jej ślady. Spotkali się na boisku.
- No, to lecimy. - Uśmiechnął się Potter do swojej dziewczyny. - Usiądź przede mną, będę cię trzymał.
- Ok.
Uśmiechnęła się szatynka i wsiadła na miotłę. Harry zrobił to samo i objął Amy w pasie, trzymając drążek.
- Gotowi? - Zapytał Erik.
Wszyscy skinęli głowami i polecieli. Latali szybko nad Zakazanym Lasem, wokół zamku, tuż nadziemią, nad jeziorem. Mieli świetną zabawę, ale o 19:30 było już całkiem ciemno, a poza tym robiło się zimno, więc wrócili do zamku na kolację. Nie omieszkali zrobić sobie wyścigu „Kto pierwszy w Wielkiej Sali?", więc mieli prawdziwe Wejście Smoka. Śmiejąc się głośno wparowali do pomieszczenia wywołując niezłe zamieszanie. Przy stoliku pierwsza była Amy, później Erik, Harry, a na końcu David. Całkowicie zignorowali karcące spojrzenia nauczycieli i rozbawione uczniów.
- Wiecie, co? - Zapytała Amy.
- Co? - Zapytali chłopcy chórem.
- Myślę, że mam pomysł.
Uśmiechnęła się tajemniczo i ruszyła do ich pokoju. Zaintrygowani przyjaciele ruszyli za nią.
- To, co to za pomysł? - Zapytał od razu David, kiedy tylko znaleźli się w ich królestwie.
- Możemy wskrzesić Huncwotów! - Odparła dumna dziewczyna.
- Jak to wskrzesić? - Zdziwił się Erik.
- Odnowimy ich misję: Sianie Chaosu! Po pierwsze: Nie będziemy chodzić w tych mundurkach. - Wskazała na czarne szaty z herbem Hogwartu. - Zmienimy nieco swój wygląd! Zbuntujemy się!
- No, kochanie, coraz bardziej mnie zadziwiasz. - Powiedział Harry z podziwem. - To, kto jest za?
Wszyscy podnieśli ręce.
- No dobra, to ty z Amy obmyślcie stroje, a my zajmiemy się aranżacją naszego wyglądu. - Powiedział David.
Razem z przyjacielem zamknęli się w części sypialnej. Po godzinie wszystko było gotowe. Później wszyscy przebierali się w nowe mundurki i poddawali się „małym" zmianom wyglądu. O 22:00 wszyscy byli niemalże nie do poznania.
Amy ubrana była w czarne trampki do połowy łydki, krótką czarną plisowaną spódniczkę, skórzany brązowy pasek z ozdobną klamrą i złotymi ćwiekami, czarną dopasowaną koszulę z kilkoma rozpiętymi guzikami pod szyją, czerwony krawat i przylegający do ciała jasny żakiet. Miała długą grzywkę i mocno wycieniowane czerwone włosy. Wyglądała nieziemsko. Ale chłopacy nie byli gorsi. Mieli na sobie takie same, czarne spodnie, lekko rozszerzane na dole, czarne koszule, czerwone krawaty i czarne marynarki z kapturami. Harry miał włosy wycieniowane, z przodu opadały mu zawadiacko na oczy, a z tyłu sterczały. Erik ściął swoje do ramion, stworzył ukośną grzywkę i zmienił ich kolor na srebrnoniebieski, a David miał około dziesięciocentymetrowe, prawie białe włosy. Na wszystkich marynarkach i żakiecie dziewczyny, na prawej piersi widniało czerwone godło Hogwartu.
- No, chłopcy, wyglądacie niesamowicie. - Powiedziała Amy.
- Dzięki. Ty złotko przeszłaś samą siebie. - Uśmiechnął się Potter i cmoknął ją w usta.
- Myślcie, że dobrze mi z tymi włosami? - Wahał się David. W końcu to była duża zmiana.
- Szczerze? To lepiej ci teraz niż przedtem. - Powiedział Erik.
- Dzięki. No dobra, załoga, czas do łóżek. - Uśmiechnął się Harry i wszyscy spełnili jego prośbę.
***
- Wstawać! Już 2:30! Trzeba zrobić powitanie naszej braci uczniowskiej!
Potter starał się dobudzić swoich przyjaciół. Sam był już ubrany i odświeżony. Amy wstała bardzo szybko i zajęła łazienkę. Wyszła po piętnastu minutach, ale reszta jeszcze spała.
- Czy myślisz o tym samym co ja? - Zapytała swojego chłopaka, któremu oczy zalśniły złowieszczo. - Mogę ja?
Potter przytaknął i Amy wzmocniła sobie głos zaklęciem (cała kwatera była dźwiękoszczelna).
- VEITH!! BARTHOLDY!! WSTAWAĆ, DO JASNEJ CHOLERY!! ILE RAZY MAM WAS WOŁAĆ!!?? JUŻ!!!
Harry zdążył zatkać uszy i śmiał się teraz razem z Amy. Chłopcy tak się wystraszyli, że zaplątani w pościel spadli na podłogę.
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. - Mruknął Erik, zbierając się z podłogi.
- Tina robiła to samo, podczas mojego szkolenia we Włoszech. - Powiedział David i zamknął się w łazience.
Po 20 minutach byli gotowi do wyjścia. Korzystając z Mapy Huncwotów bezszelestnie dotarli przed drzwi Wielkiej Sali. Harry przyłożył ucho do zimnego drewna i nasłuchiwał jakichkolwiek ruchów. Na szczęście sala była pusta. Niezauważeni wślizgnęli się do pomieszczenia i zabrali do pracy. Kiedy skończyli, zabezpieczyli wszystko zaklęciem maskującym i wrócili do sypialni. Była 5:20.
- To, co teraz robimy? - Zapytała Amy.
- Ja bym trochę poćwiczył, w końcu nie możemy stracić formy. - Powiedział Erik.
- Zgadzam się. Myślicie, że Aurelia da się namówić? - Uśmiechnął się Harry.
- Myślę, że tak. To ty ją ściągnij. - Powiedział David i zmienił szkolny „mundurek" w szatę do ćwiczeń.
Harry poszedł za jego przykładem i połączył się z Aurelią.
- Cześć siostra! Śpisz?
- Już nie. - Odpowiedziała. - A co?
- Bo mamy zamiar trochę poćwiczyć i jesteśmy ciekawi, czy nie dałabyś się skusić.
- Jeszcze się pytasz? Jasne! Za pięć minut w Sali do walki wręcz!
- No to mamy 5 minut. - Przekazał Harry reszcie i sięgnął po Mapę Huncwotów.
Na szczęście prawie wszyscy spali, więc czwórka elfów po kursie szpiegowskim nie miała problemów z przedostaniem się do odpowiedniej klasy. Tam czekała już na nich Aurelia.
- Wreszcie. Czekam na was już od jakiejś minuty. - Powiedziała przeszywając ich wzrokiem.
- Nie ględź już tylko powiedz, od czego zaczynamy. - Powiedział Harry i wyszczerzył zęby.
- Nie rób tak! Czemu ich nie zamaskowałeś!? - Krzyknęła kobieta.
- Czego? - Zdziwił się chłopak.
- Kłów!
- Jaja sobie robisz?! - Powiedział chłopak. - Jakich kłów?
- Tylko mi nie mów, że nie zauważyłeś. - Powiedziała kobieta całkowicie zbita z tropu.
- Nie. Co z nimi?
- Są dłuższe. Jak u wampira.
- Ja pierdole! - Wykrztusił tylko i opadł na materace. - Przecież mnie nikt nie ugryzł! Ja nie mogę być wampirem!
- Nie musiał. Mroczne Elfy zostały stworzone ze skrzyżowania wampira z elfem. - Zaczęła opowiadać Aurelia. - Nasza rasa powstała, kiedy siedem aniołów zamętu, Abachta, Barbona, Bigta, Karkas, Bizta, Mehuman i Zeter stworzyli królową wszystkich elfów Anastiriannę i władcę wampirów Vlada Dracule. - Czwórka kiwnęła głowami na znak zrozumienia. - No właśnie. Stworzono ich, by ze sobą walczyli, a tymczasem oni się w sobie zakochali. Owocem ich miłości był pierwszy Mroczny Elf, Erevan. A teraz najlepsze. Grzebałam ostatnio w twoim drzewie genealogicznym i o dziwo dokopałam się aż do starożytności, co się rzadko zdarza. Miałam ci to dzisiaj wieczorem powiedzieć, ale dowiesz się wcześniej. Otóż pamiętasz naszą rozmowę przy nauce animagii?
- Tą o Set?
- Tak. Powiedziałeś, że był on egipskim Bogiem zła. Nie do końca. Był czarodziejem, a ówcześni mugole uznali go za Boga. Był mistrzem Czarnej Magii w służbie dobru, ale jego metody były tak okrutne, że zyskał miano demona przeciwstawiającego się zbawcy Ozyrysowi. Ozyrys był takim Dumbledore'm. Niby dobry, a sieje spustoszenie. - Mówiła kobieta, a młode elfy słuchały jej z zainteresowaniem.
- No dobrze. - Przerwał Potter. - A co ja mam z tym wspólnego?
- Otóż w bardzo starej księdze, napisanej prawdopodobnie przez samego Set'a, znalazłam zapis przepowiedni, która mówi, że w 4 000 lat po narodzinach zabójcy Ozyrysa...
- ...czyli Set'a. - Wtrąciła Amy.
- ...objawi się jego potomek i spadkobierca. Miał zostać rozpoznany jako człowiek w skórze ponuraka. - Harry zrobił wielkie oczy.
- Czekaj, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że jestem potomkiem Set'a?
- Dokładnie. Przez tą właśnie przepowiednię zaczęłam badać twoje drzewo genealogiczne. Twój ojciec naprawdę nie nazywał się James Potter, tylko Aleksander Lancaster.
- Wow. - Wykrztusił Erik.
Tylko on i Aurelia wiedzieli, co oznacza to nazwisko.
- Lancaster? Co to znaczy? - Zdziwił się Harry.
- Twój ojciec wywodził się z angielskiego rodu szlacheckiego. A dokładniej mówiąc, Lancasterowie byli i nadal powinni być władcami czarodziejskiej Anglii. Jesteś królem. - Powiedział Erik całkowicie poważnie.
- Hahaha... - Zaśmiał się Potter nerwowo. - To żart, tak? Bardzo śmieszny, doprawdy.
- Nie, to nie jest żart. Teraz dopiero skojarzyłam, że czytałam gdzieś o tym, - Powiedziała Amy. - Podobno ostatni potomek zaginął około 40 lat temu.
- Właśnie. Twój ojciec został podmieniony w szpitalu przez pomyłkę, a opozycja zabrała rzekome dziecko Lancasterów. Tym porwanym i prawdopodobnie zabitym dzieckiem był prawdziwy James Potter. Twoi dziadkowie nigdy się o tym nie dowiedzieli, podobnie jak twoi przyszywani dziadkowie. - Powiedziała Aurelia.
- Ja nie mogę. Muszę to przemyśleć. Możemy zacząć ten trening? Jest już 5:50. - Powiedział Harry i przywołał swój miecz. Aurelia zrobiła to samo.
- To ja walczę z Potter'em, Erik ty z Amy, a David'em zajmie się...
Dotknęła swojego wisiorka i po chwili w obłoku czarnej mgiełki pojawił się Ludwig Veith.
- Cześć tato. - Przywitał się z nim Er i zaczął atakować dziewczynę.
Walki były bardzo zażarte. Po dziesięciu minutach padł David, po kolejnych dwudziestu, Erik. Walka pomiędzy Aurelią a Harry'm trwała w najlepsze. W końcu Potter użył podstępu i o 6:30 powalił kobietę na maty.
- No, nieźle. - Uśmiechnęła się wstając. - Teraz idźcie się odświeżyć i przebrać. I zaleczcie rany, bo macie ich sporo.
Cała czwórka uśmiechnęła się szeroko i zniknęła w obłoku czarnej mgiełki.
- Powiedziałaś mu? - Zapytał Ludwig.
- Tak. O dziwo przyjął to bardzo spokojnie. Myślę, że zacznie nad tym myśleć wieczorem, więc przypuszczam, że nie wytrzeźwieje do jutra.
Mężczyzna tylko się uśmiechnął i zniknął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top