Rozdział 5: Konfrontacja
Impreza udała im się znakomicie i rano wszyscy wyruszyli na zwiedzanie wyspy. Okazała się mała, ale nadzwyczaj piękna.Najwspanialszym ich odkryciem był wielki wodospad z przejrzystą wodą.
- Harry, a zabezpieczyłeś to miejsce? - Zainteresowała się Amy, kiedy w południe leżeli na plaży.
- Tak. Jest nienanoszalne*, zabezpieczone Fideliusem, polem anty deportacyjnym i ma alarm przeciw obcym.
- Normalna forteca. - Uśmiechnął się Erik.
- Pięknie tutaj, ale ja muszę wracać do domu, bo rodzice pomyślą, że leże zalany w trupa w jakimś rowie. - Przerwał sielankę David.
- Ja też. No to do zobaczenia. - Amy i David rozpłynęli się w mgiełce.
- To, co robimy?
- Muszę kupić książki i wyprawkę do szkoły. A poza tym chciałbym sprawić sobie jakieś miłe zwierzątko. - Uśmiechnął się Potter.
- Dobra, tylko musimy się przebrać.
- Jasne. Za pięć minut na głównym pokładzie.
Harry pomknął do swojej kwatery i szybko wygrzebał z szafy odpowiedni strój, czyli czarne, skórzane spodnie, kurtkę z takiego samego materiału z białą, piracką czaszką na plecach i biały podkoszulek bez rękawów. W Londynie, wprzeciwieństwie do Wyspy Śmierci, była okropna pogoda, a to wszystko przez dementorów, którzy mnożyli się masowo.
- Gotowy? - Do pokoju zapukał Erik.
- Już!
Harry włożył rzemyk elfa do kieszeni, założył ciemne okulary, a na szyję kolczatkę i wyszedł do przyjaciela.
- No, nieźle. - Ocenił go tamten wzrokiem. - Ale mógłbyś zrobić coś z włosami.
- Czyli?
- Ściąć i nastroszyć. Mogę?
- No dobra.
Erik machnął kilka razy ręką i Harry miał z powrotem swoje kruczoczarne, sterczące we wszystkie strony, włosy sprzed dwóch lat.
- Od razu lepiej. Zwijajmy się.
Obaj pojawili się po chwili w ciemnym zaułku, obok banku.
- To najpierw do księgarni. - Zarządził Erik.
On również miał kupić książki. W końcu miał się przenieść. Szli spokojnie, co chwilę wybuchając śmiechem, kiedy w połowie drogi Harry zatrzymał się gwałtownie.
- O kurwa. - Szepnął do Erika. - Niedobrze.
Wskazał na dość dużą grupę idącą w ich stronę. W jej skład wchodzili: Lupin, Moody, Tonks, Snape, Ron i Ginny.
- Nie zwracaj na nich uwagi, może cię niepoz... - Zaczął Erik, ale przerwał mu krzyk Snape'a.
- Potter! Co ty tu do cholery robisz!?
Wszyscy momentalnie spojrzeli w ich stronę i nastała taka niezręczna cisza. Wszyscy gapili się na Harry'ego jak na kosmitę. W końcu w ciągu tych dwóch lat trochę się zmienił. Chłopak miał na samym początku chęć przywołania miecza, ale postanowił grać.
- Profesor Snape! Jak miło pana widzieć! - Uśmiechnął się szeroko i podszedł do Zakonu. - Przedstawiam wam mojego przyjaciela, Erika. - Chłopak skinął głową.
- Harry? To naprawdę ty? - Zdziwił się Lupin.
- Jak babcię kocham, że ja!
Erik o mało nie parsknął śmiechem.
- Dlaczego uciekłeś!? A my tak się martwiliśmy! - Krzyknęła Ginny.
- Tak jakoś wyszło. - Zmieszał się Harry.
- A może pójdziesz z nami do Kwatery i porozmawiamy spokojnie? - Zaproponowała Tonks z uśmiechem na twarzy.
- Nie teraz, muszę zrobić zakupy, ale może za dwa dni? Wpadnę na obiad, ale wolałbym do Nory.
- Wspaniale. - Uśmiechnął się Lupin.
- No to my już idziemy, cześć!
Dwóch młodzieńców szybko oddaliło się w stronę księgarni.
- Ale się wpakowałem. - Mruknął Potter, kiedy byli już w Esach i Floresach.
- Nie ma co. A dlaczego dopiero za dwa dni? - Zainteresował się Erik.
W tym momencie twarz Harry'ego rozpromieniła się.
- Bo wtedy będę miał już motor. Chciałbym widzieć ich miny.
I obaj zachichotali. Kupili potrzebne rzeczy i ruszyli do Magicznej Menażerii.
- To, jakie zwierzątko chcesz?
- Węża. - Odpowiedział Harry bez wahania i podszedł do terrarium z pięknym, półmetrowym wężem koralowym. - Ile kosztuje? - Zwrócił się do sprzedawcy.
- 15 galeonów, to samiczka. - Uśmiechnął się mężczyzna, podchodząc do nich.
- Biorę ją. - Wyszedł ze sklepu z wężem owiniętym wokół jego ręki.
- Jakby tu cię nazwać? - Zwrócił się do zwierzęcia w języku wężów.
- Vivian. Nazywam się Vivian, w skrócie Viv. - Odpowiedziała.
- Vivian. Tak ma na imię. - Zwrócił się Harry z uśmiechem do Erika.
- No dobra, robi się późno, wracajmy.
Następny dzień poświęcili na całkowitym obijaniu się. Pływali w morzu i grali w karty. Następnego dnia rano obaj udali się do siedziby OCC, by odebrać motor Harry'ego. Tam już czekał na nich Mikey.
- Cześć chłopaki. Idziemy najpierw do naszego firmowego sklepu po prezenty dla was. Za złożenie tak dużego zamówienia należy wam się. - Uśmiechnął się chłopak.
Przyjaciele od razu spostrzegli, że motor jeszcze musi być doszlifowany. Tak więc wyruszyli do sklepu, gdzie obaj dostali kilka gadżetów, m.in. koszulki, czapki, kurtki i tym podobne rzeczy. Po godzinie, samochodem Mikey'a wrócili do warsztatu, gdzie już czekała na nich gotowa maszyna. Wyglądała obłędnie. Schemat malowania był dokładnie taki, jak ustalili, a dodatkowo na zbiorniku oleju i końcówkach rur wydechowych wygrawerowane były czaszki.
- Jest wspaniały! - Powiedział Harry od razu wskoczył na maszynę.
- Wiesz, jak to się prowadzi? - Zapytał Senior.
- Miałem nadzieję, że właśnie wy mi to powiecie. - Uśmiechnął się zielonooki.
Przez następną godzinę objaśniali mu wszystko, a on okazał się pojętnym uczniem, więc po trzech jeździł już wspaniale. Erik i Harry pożegnali się i oddalili w bezpieczne miejsce, skąd deportowali się na statek.
- Wyrąbisty! - Powiedział Erik. - To co, jedziesz na obiadek?
- Niestety. - Westchnął. - Ale najpierw muszę się przebrać. - Uśmiechnął się szatańsko.
Ubrał czarne jeansy, skórzaną kurtkę z czerwonym mieczem na plecach, czerwoną koszulkę bez rękawów, którą dostał odOCC i glany. Wtedy wpadł mu do głowy iście diabelski pomysł.
- Er!
- Co? - Do kwatery wszedł elf.
- Umiesz robić czarodziejskie tatuaże? No wiesz, takie niezmywalne, ale które można w każdej chwili usunąć.
- Jasne. Tylko powiedz, gdzie i co to ma być. - Uśmiechnął się, kiedy Harry tłumaczył mu swój pomysł.
Po 15 min. Potter miał na ramieniu ponuraka z obnażonymi kłami, gotującego się do skoku.
- Miodzio. - Uśmiechnął się chłopak, założył skórzaną kurtkę, ciemne okulary i wszedł na choppera. - To lecę. Pa. -
I razem z maszyną zniknął, by pojawić się kilka kilometrów od Nory. Uruchomił silnik i ruszył. Po kilku minutach wjechał na podjazd pod domem Weasley'ów. Hałas silnika zwabił wszystkich na zewnątrz, więc jak Harry wjechał na podjazd, przed domem stali już wszyscy Weasley'owie (oprócz Percy'ego i Charliego), Lupin, Tonks, Snape (który nie chciał przepuścić tego widowiska), Dumbledore i Hermiona. Wszyscy wpatrywali się w niego, jak gasi silnik, zabezpiecza maszynę i uśmiechnięty staje przed nimi.
- Witam wszystkich. Ładny, prawda? - Wskazał głową na motor.
- Harry, kochaneczku, jak ty wyrosłeś! - Pani Weasley uściskała go serdecznie.
- Stary, skąd wytrzasnąłeś to cacko? - Zapytał Ron, podchodząc do choppera. Za nim poszli Bill, pan Weasley, Lupin, Tonks i Snape.
- Niezły. - Mruknął Severus patrząc na pojazd ze źle ukrywanym podziwem.
- Chodźmy już do stołu, wszystko gotowe!
Wszyscy weszli do domu, a Harry, po przywitaniu z Hermioną, ostentacyjnie usiadł jak najdalej od dyrektora, obok Billa i Tonks. Kiedy chłopak ściągnął kurtkę, kobieta w pomarańczowych włosach krzyknęła.
- Ale czaderski! Od kiedy go masz? - Wskazała na tatuaż.
- Od niedawna. Kumpel mi zrobił.
Pokazał reszcie ponuraka i śmiał się w duchu z miny Trzmiela. Podczas posiłku poruszane były tylko miłe tematy. Po obiedzie Pani Weasley zniknęła w kuchni, a reszta przeniosła się do salonu. Czuć było, że zapowiada się na niezbyt miłą rozmowę.
- Harry, musimy porozmawiać. - Powiedział dyrektor.
- Bardzo proszę. - Mruknął chłopak, opadając na fotel.
Jednym ruchem różdżki (nie chciał się ujawniać) wyczarował butelkę wina i dziewięć pełnych kieliszków, które podleciały do Snape'a, pana Weasley'a, Billa, Freda, Georga, Dumbledore'a, Lupina i Tonks. Wziął ostatni z nich, pociągnął zdrowy łyk i zwrócił się do dyrektora.
- Proszę mówić.
- A może wyjdziemy jednak na zewnątrz?
- Nie ma potrzeby. Przecież wszyscy wiemy, że powtórzy pan wszystko dorosłej części tego zgromadzenia, ja powtórzę małoletnim, więc oszczędźmy sobie roboty. - Powiedział cichym, zimnym głosem z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
- Jak chcesz. Po pierwsze chcę wiedzieć, dlaczego uciekłeś od ciotki i wuja?
- Bo mi się nudziło. - Odparł bezczelnie.
- Ten dzieciak ma niezłe teksty. - Snape uśmiechnął się ironicznie.
- Druga sprawa: Dlaczego nie zwróciłeś się wtedy do nas, tylko zniknąłeś na tydzień? - Kontynuował dyrektor, siląc się na spokojny ton.
- Nie chciałem was fatygować. Znalazłem sobie całkiem przyjemne miejsce w miłej dzielnicy. Czytaj: w zapchlonym hotelu na Śmiertelnym Nokturnie. - Dodał sobie w myślach.
- No dobrze, ale dlaczego poprosiłeś profesora Snape'a, żeby mnie sprowadził, a potem zniknąłeś?
- Żeby było śmieszniej.
Teraz to osiągnął chyba szczyt bezczelności. Hermiona spojrzała na niego ze strachem, a Snape, Tonks i bliźniacy o mało nie parsknęli śmiechem.
- Następne pytanie: Jakim cudem w tak krótkim czasie tak się zmieniłeś?
- Ćwiczenia fizyczne. - Odpowiedział lakonicznie chłopak i pociągnął kolejny łyk z kieliszka.
- Gdzie teraz mieszkasz?
- W domu.
- A dokładniej.
- W moim domu.
W tym momencie dyrektor stracił chyba cierpliwość, bo jego kieliszek pękł.
- Adres!
- Nie mam. - Odpowiedział Harry zgodnie z prawdą.
- Jak to: Nie masz? Przecież skoro masz dom, to musisz mieć adres!
- Bo to nie jest tak do końca dom. - Przyznał Potter.
- A co?
- Statek.
W tym momencie Lupin zakrztusił się swoim napojem, a reszta wytrzeszczyła na niego oczy.
- Kupiłeś statek!? - Wrzasnął Ron.
- I wyspę. - Dodał chłopak.
- Z kim się spotykasz? - Dyrektor powrócił do swojego przesłuchania.
- Z przyjaciółmi.
- Jakimi?
- Prawdziwymi.
- Nazwiska.
- Veith, Brown, Bartholdy.
- Gdzie ich poznałeś?
- We Włoszech.
- Po co tam byłeś?
- Na wakacjach.
- Mógłbyś bardziej rozwijać swoje odpowiedzi? - Zirytował się staruszek.
- A po co? - W tym momencie Harry poczuł, że ktoś próbuje mu się włamać do umysłu. Szybko popatrzył na Mistrza Eliksirów, a później na Dumbledore'a i wysyczał do niego. - Mógłby pan, z łaski swojej przestać próbować na mnie legilimencji? I tak nic z tego panu nie wyjdzie. - Trzmiel patrzył na niego z osłupieniem.
- Skąd wiedziałeś?
- Bardzo prosto jest to wyczuć, jak pan zapewne wie. Choć nie jestem pewny, czy rozmawiał pan kiedyś z kimś tak bezczelnym, żeby udawał przyjaciela, a przy najbliższej okazji szperał w pana mózgu. - Odparł patrząc prosto w oczy dyrektora. - Możemy już skończyć to przesłuchanie? Chciałbym porozmawiać z przyjaciółmi.
Nie uzyskawszy odpowiedzi wstał z fotela i posłał znaczące spojrzenie Ronowi i Hermionie. Ci jakby otrząsnęli się i cała trójka poszła do pokoju Rona. Tam Harry, wciąż z kieliszkiem w dłoni rozwalił się na łóżku i jednym ruchem różdżki zamknął drzwi.
- Macie jeszcze jakieś pytania? - Zwrócił się do nich.
- Jak to możliwe, że możesz używać czarów? I co to za różdżka, bo na pewno nie twoja. - Zapytała natychmiast Hermiona.
- Widzisz, bo to jest dom czarodziei, więc każdy może tu używać czarów, ponieważ Ministerstwo wykrywa jedynie przypadki użycia czarów, ale nie wie przez kogo. A różdżkę kupiłem.
- Faktycznie. - Odparł Ron entuzjastycznie. - Że też o tym nie pomyślałem.
- Słuchajcie, za chwilę będę musiał się zmywać, więc posłuchajcie. - Odezwał się Potter. - Jest coś, o czym musicie wiedzieć. Wiem, jaka była treść przepowiedni.
- Jakim cudem? Przecież rozbiła się!
- Otóż to Dropsowi została wygłoszona, więc mi ją pokazał. Mówi o tym, że muszę zostać albo ofiarą, albo mordercą. - Skrzywił się dla większego efektu. - A ani jedno, ani drugie mi się nie uśmiecha.
- Och, Harry! - Hermiona rzuciła się na niego. -Pewnie musi ci być ciężko.
- Nawet nie. - Harry delikatnie ją z siebie zdjął. - Słuchajcie, muszę już jechać. Może jeszcze wpadnę, a jak nie, to zobaczymy się w pociągu. Cześć.
Wyszedł z pokoju, pożegnał się z resztą i wsiadł na swojego choppera. Dojechał do pobliskiego lasu, by deportować się na swój pokład.
- I jak było? - Zapytał od razu, podając mu kremowe piwo.
- Przesłuchanie normalne. Tylko brakowało pokoiku z lustrem weneckim i lampki, świecącej mi w oczy.
Opowiedział mu wszystko ze szczegółami i wspólnie zaśmiewali się z min Dropsa.
- A tyś nie widział, jak Nietoperz na mnie patrzył. - Powiedział Potter i ponownie wybuchł śmiechem.
*Nienanoszalne - Nie widoczne na mapie; Nie dostrzegalne dla mugoli czy wścibskich czarodziejów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top